Na emeryturę odeszłam dużo później niż mogłam. I odetchnęłam. Nie w tym rzecz, że nie kochałam swojej pracy. Uwielbiałam ją, ale… wystarczy. Byłam nauczycielką przez czterdzieści lat i kiedy wypuściłam w świat ostatni rocznik, który wychowywałam, zdecydowałam, że to koniec. Byłam zmęczona, gardło miałam wyschnięte na wiór. Wiem, co mówią o nauczycielach. Pensum wynosi parę godzin dziennie, wolne weekendy, ferie, wakacje… Tak…
Ludzie nie widzą tego, co polonistka robi po odejściu od tablicy
Ile trwa sprawdzenie kilkudziesięciu wypracowań raz w tygodniu czy kilkudziesięciu zeszytów. Ile czasu zabiera czytanie na nowo lektur, żeby pamiętać szczegóły, pisanie wszystkich tych planów nauczania, opinii, wypełnianie dokumentów, na wypadek kontroli kuratorium. Ile trwają konsultacje, zebrania z rodzicami i spotkania poza tymi zebraniami. Kółko polonistyczne i przygotowywanie szkolnego przedstawienia. I jeszcze opieka nad olimpijczykami, rady pedagogiczne…
Nie, nie skarżę się. Byłam w swoim żywiole. To moja córka zawsze narzekała, że inne dzieci są ważniejsze niż ona. Wiecznie musiałam gdzieś biec, przyjąć jakiegoś ucznia, który akurat przygotował wiersz na konkurs recytatorski… Teraz wreszcie zwolnię, myślałam, zacznę żyć własnym życiem. Wysokość emerytury pozostawiała wiele do życzenia, ale przecież mogłam te kilka godzin w tygodniu poświęcić na korepetycje, bez wielkiej szkody dla gardła, i zarobić sobie na przyjemności. Głównie na książki. Bo to, co chciałam robić najbardziej, to czytać. I robić wypady po Polsce, bliższe i dalsze.
Jak to z ludzkimi planami bywa, tylko rozśmieszają Pana Boga
Kiedy zaprosiłam córkę z zięciem na obiad, by oznajmić im, że przechodzę na emeryturę, oni wręczyli mi zdjęcie z USG.
– Jesteśmy w ciąży! – moja córka aż promieniała szczęściem, a jej mąż taką dumą, jakby im pierwszym na świecie udało się spłodzić dziecko. Uroniłam łzę wzruszenia.
– Och, córcia, tata tak bardzo by się ucieszył… – mąż zginął w wypadku samochodowym, kiedy Ania miała zaledwie pięć lat.
To była jedna z tych chwil, kiedy brakowało mi go najbardziej. Do dzielenia się wspólną radością, bo z troskami już umiałam radzić sobie sama.
Emerytura była sielanką. Wstawałam późno, jadłam bez pośpiechu śniadanie, czytałam, spacerowałam, spotykałam się ze znajomymi, wpadałam do szkolnej biblioteki, do przyjaciółki, gdy brakowało mi atmosfery szkoły. Zaglądałam też do córki, by sprawdzić, jak się czuje. Po kilku miesiącach zaglądałam do niej i jej małej córeczki.
Małe dzieci są cudowne, zwłaszcza w niewielkich dawkach
Uwielbiałam zabrać maleńką na spacer, by Ania mogła się zdrzemnąć albo wziąć długą, relaksacyjną kąpiel. Czas mijał szybko i mojej córce skończył się urlop macierzyński. Nagle? Nie, to ona nagle się ocknęła, że w okolicznych żłobkach miejsc brak, a ona musi wrócić do pracy.
– Musisz nam pomóc… – jęknęła Ania.
– Córcia, poszukaj opiekunki, ja nie czuję się na siłach.
– Serio? Zawsze był ktoś ważniejszy ode mnie, a teraz nie możesz, choć wreszcie masz czas, pomóc przy własnej wnuczce?
Dąsała się jak dziecko, więc ustąpiłam. Znowu wstawałam o szóstej rano, przed siódmą byłam już w autobusie i jechałam przez pół miasta, by dotrzeć na miejsce, nim dzieci wyjdą do pracy. Zajmowałam się wnuczką prawie do siedemnastej, gotowałam obiad, bo zięć z córką wracali, „zdychając z głodu”; potem zaczęłam też sprzątać i prasować, gdy córka narzekała na ból kręgosłupa, a zięć na nadgodziny.
Wracałam do siebie ledwie żywa. Opieka nad chodzącym już szkrabem wymaga nie lada wysiłku
Dlatego dzieci powinni mieć młodzi ludzie, nie starzy. Nie miałam czasu ani siły, by zajrzeć do książek, i znowu nieprzeczytane nowości się piętrzyły. By mój dom nie zarósł brudem, zmuszałam się, by choć trochę posprzątać, czasem coś uprałam, a potem szybka kolacja i spać. Myślałam, że tak to będzie wyglądać przez miesiąc, góra dwa, zanim znajdą miejsce w żłobku.
– Tyle dzieci teraz choruje, więc i tak byłabym wiecznie na zwolnieniu. Skończyłoby się tym, że by mnie wywalili…
Ania robiła błagalną minkę, a zięć miał na tyle przyzwoitości, by nie patrzeć mi w oczy. Minął rok, a ja nadal zajmowałam się wnuczką. Kochałam ją nad życie, ale nie zakładałam, że zostanę nianią i gosposią na pełen etat. Myślałam, że pomogę dzieciom od czasu do czasu, skupiając się na sobie, na odpoczynku i rozwoju.
Tymczasem nikt nawet nie zapytał, jak się czuję, czy nie potrzebuję wolnej chwili
Zamiast tego moja córka oznajmiła mi, że chcieliby wyskoczyć gdzieś tylko we dwoje na tydzień…
– O nie, bardzo was przepraszam, ale mam dość. W wakacje jadę do sanatorium – oznajmiłam stanowczo. – Muszę odpocząć, nawdychać się jodu. Przykro mi, ale zorganizujcie sobie inną opiekunkę.
– Mamo, jak możesz być taka samolubna?! – Ania niemal się rozpłakała. – Chcemy pobyć kilka dni sami, tylko ze sobą…
– Niech ci będzie, że jestem samolubna, bo też chcę pobyć sama ze sobą i zadbać o swoje zdrowie.
Kiedy nie ustąpiłam, przestała się do mnie odzywać. Nadal wstawałam o szóstej i gnałam przez pół miasta, z tą różnicą, że córka była obrażona i udawała, że mnie nie zauważa. Ostatecznie nie pojechałam do sanatorium. Skapitulowałam i zostałam. To oni pojechali na urlop, a ja biegałam z wnuczką na plac zabaw i do piaskownicy.
– Reniu, nie możesz tak dłużej! – strofowała mnie przyjaciółka. – Jesteś coraz bledsza, marniejesz w oczach! Musisz w końcu pomyśleć o sobie. Nie widzisz, że oni cię wykorzystują? Kiedy ostatnio mnie odwiedziłaś? Wieki temu. Nie możesz się wyrwać, bo pilnujesz wnusi. Pichcisz im obiadki. Prasujesz koszule swojego zięcia, na miłość boską! To nie twój obowiązek, niech sam sobie prasuje!
– Ale oni tak dużo pracują, nadgodziny biorą, żłobka nie mają… – zaczęłam ich tłumaczyć i wtedy sama usłyszałam, jak to brzmi.
Żałośnie. Zawsze potrafiłam postawić granice obcym dzieciom, a nie umiałam powiedzieć „nie” własnym. Przyjaciółka miała rację. Dałam się zmanipulować.
Długo zbierałam się do tej rozmowy. Zaprosiłam ich na niedzielny obiad
Na dworze deszcz siekł strugami, tworząc posępne tło do „hiobowej” wieści. Z ich punktu widzenia. Zrobiłam pieczeń, upiekłam szarlotkę z cynamonem. I gdy się nasycili, oznajmiłam, że za miesiąc wracam na emeryturę. Będę czytać i podróżować, jak miałam w planach. Do wnuczki będę wpadać po południu, raz w tygodniu, może dwa, jeśli znajdę czas. A może raz na dwa tygodnie. To zależy. Nie pozwoliłam Ani na kolejne pretensje i żale. Tym razem się nie poddałam.
– Macie miesiąc na znalezienie opieki. I termin jest nieprzekraczalny.
Wiedziałam, że to będzie trudny czas, że zderzę się ze ścianą obrazy i żalu, ale musiałam przetrwać, żeby uzdrowić nasze relacje. Obydwie z córką musiałyśmy odzyskać proporcje w naszym życiu. Obydwie musiałyśmy zacząć się zachowywać jak dorosłe kobiety.
Chyba nie do końca wierzyli, że mówię poważnie. Ale kiedy minął termin i nie zjawiłam się u nich „na szychcie”, od samego rana wydzwaniali; miałam w telefonie kilkanaście nieodebranych połączeń. Wyciszyłam komórkę, kładąc się spać, więc obudziłam się grubo po dziewiątej, wypoczęta i wyspana. Nie musiałam w pośpiechu się ubierać, połykać kanapek, pić kawy. Nie musiałam nic.
I było cudnie. Od tego czasu minęło kilka lat. Powoli, ale odbudowałyśmy nasze kruche relacje. Skończyło się też przerzucanie obowiązków na babcię. Tym bardziej że babcią czuję się coraz mniej. Głównie za sprawą pewnego miłego pana poznanego podczas wernisażu. Książki znowu wskoczyły na pierwsze miejsce w moim harmonogramie. Plus randki, nie boję się użyć tego słowa.
– Mówiłam, że trzeba postawić sprawę jasno? – przyjaciółka nalała mi jaśminowej herbaty do filiżanki. Wreszcie miałam czas, by się jej napić razem z nią. – Za twój czas, kochana, za twój czas!
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć