Gdyby nie padło o jedno zdanie za dużo, możliwe, że ta kłótnia zakończyłaby się jak wiele innych: zwykłym trzaśnięciem drzwiami, może rozbitym talerzem. Potem spalibyśmy na osobnych łóżkach, a następnego dnia przepraszali i obiecywali sobie, że nigdy więcej.
Niestety, żadne z nas nie potrafiło odpuścić. Może dlatego, że…
Wszystko jedno, ważne, że Tomek się zagalopował. Przegiął, a ja nie zamierzałam tego darować. Nigdy. No dobra, przynajmniej do końca życia. Zdążyłam tylko zgarnąć torebkę ze stołu i, tak jak stałam, wyszłam z domu.
Przepełniała mnie nienawiść, wręcz żądza mordu, ale nawet nie trzasnęłam drzwiami. Nie za bardzo wiedziałam, gdzie się wybieram. Chciałam tylko być jak najdalej od człowieka, który był w stanie tak mnie zranić. Samochód dawał wrażenie wolności, więc wsiadłam, odpaliłam silnik i ruszyłam przed siebie. Wyjechałam z miasta i docisnęłam pedał gazu. Szybkość była dobra – uspokajała.
Po godzinie zjechałam na stację benzynową. Zatankowałam i poszłam do baru napić się kawy. Było trochę lepiej, ale nie na tyle, by myśleć o powrocie. Siadłam przy oknie i obserwowałam anonimowych podróżnych, korzystających z chwili odpoczynku. Jakaś zatroskana mama pochylająca się nad wymiotującym na trawniku dzieciakiem, kierowca ciężarówki wcinający kanapki, przywiezione w plastikowej reklamówce, kłócące się małżeństwo. Ona spłakana, on czerwony ze złości jak indor.
Jezu, jak dobrze być samej ze sobą. Odezwała się komórka
Spojrzałam na wyświetlacz: Tomek. Rozłączyłam się. Powoli kończyłam kawę i myślałam, czy nie kupić paczki papierosów. Palenie rzuciłam głównie z powodu męża, który nie znosił zapachu dymu, ale mnie dym nie przeszkadzał, więc czemu miałabym sobie odmawiać? Jeszcze się wahałam, kiedy znów odezwała się komórka. Esemes, oczywiście od niego. Machinalnie otwarłam wiadomość: „Hej?” – I to, kurwa, wszystko, na co cię stać? – odezwałam się na tyle głośno, że przechodząca obok kobieta spojrzała na mnie z oburzeniem. Wzruszyłam ramionami. Mało mnie obchodziły jej uczucia.
Wyłączyłam w cholerę głupią komórkę i poszłam po papierosy. Pierwszy, którego zapaliłam, niemal mnie powalił, ale sprawił też, że nabrałam dystansu. Wycieczka zaczynała mi się podobać. Czułam, że powoli odnajduję siebie samą, ale potrzebowałam więcej czasu. Cel wyprawy nie był mi niezbędny, wystarczyła sama droga, ale nie wykluczałam, że dotrę aż do Bałtyku. Kierunek był dobry i szum morskich fal wydawał się dobrym powodem, by pokonać około trzystu kilometrów, dzielących mnie od morskiego brzegu. Z tą myślą uruchomiłam silnik, znalazłam w schowku płytę REM, włożyłam ją do odtwarzacza i ruszyłam przed siebie.
Pierwszy raz od bardzo długiego czasu poczułam się wolna
Nie martwiłam się, gdzie jadę i jak długo zajmie mi podróż. Nie przejmowałam się noclegiem – z powodzeniem mogłam spać w samochodzie – ani pracą czekającą na mnie następnego dnia.
– Najwyżej zadzwonię do szefa i powiem, że mam gorączkę– mruknęłam, wzruszając ramionami. – W dobie pandemii nikt nie będzie wymagał, bym zjawiła się w robocie z podwyższoną temperaturą.
Tomek w ogóle nie zaprzątał mojej głowy. Słuchałam muzyki ulubionego zespołu, bez poczucia obciachu jarałam szlugi, dociskałam do oporu pedał gazu i z każdym przejechanym kilometrem czułam się lepiej. Jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów później moją uwagę przykuła nazwa miejscowości, umieszczona przed zjazdem z trasy. Odruchowo odbiłam kierownicą, zjechałam na prawy pas i zmieniłam kierunek jazdy – Bałtyk przestał mnie interesować.
Miasteczko, a właściwie sama jego nazwa, wywołała falę wspomnień – przed laty rodzice wynajmowali w tej okolicy domek. Jezioro tuż pod nosem, wiejskie dzieciaki z niesamowitymi pomysłami i szczęśliwi, zakochani w sobie rodzice. Cóż mogło być bardziej atrakcyjnego? Doskonale pamiętam połowy ryb z ojcem, nocne kąpiele w jeziorze, płonące ognisko, uśmiechniętą mamę. Wtedy jeszcze ojciec potrafił się powstrzymać od picia, ale z roku na rok było z tym gorzej. Zaczęły się awantury, płacze, szarpanina…
W końcu przyszedł rozwód, który zakończył erę mojego dzieciństwa
Zdecydowanie wolałam zachować w pamięci te szczęśliwe dni, a najlepsze z nich nasza rodzina przeżyła właśnie tutaj. Zwolniłam, bo chciałam się trochę porozglądać po znajomych miejscach, ale niewiele poznawałam. Miasteczko, w którym kiedyś robiliśmy zakupy, dorobiło się dwóch marketów, lecz szlag trafił małe, prywatne sklepiki, a malowniczy, kamienny bruk przysłonięto nędznej jakości asfaltem. Pod wszechobecnym styropianem zniknęły piękne elewacje przedwojennej architektury, a na podmiejskich łąkach, gdzie pasły się kiedyś stada biało-czarnych krów, wyrosły jednorodzinne domki, nieróżniące się niczym od tych, które otaczały moje miasto.
Jakoś nie mogłam odnaleźć dawnych klimatów, ale zakładałam, że na wsi zmiany następowały wolniej i była szansa odświeżyć wspomnienia podbudowując zrujnowaną przez Tomka psychikę. Myliłam się. Jezioro, nad którym byliśmy kiedyś chyba jedynymi wczasowiczami, obrosło domkami kempingowymi, daczami i wiatami na wszelkiego rodzaju sprzęt do pływania. Nie byłam w stanie dostać się do wody, wszędzie wywieszone były tablice ostrzegające przed wkraczaniem na teren prywatny. Słońce powoli zachodziło nad zielonymi wzgórzami, a ja siedziałam w samochodzie i nie bardzo wiedziałam, co dalej. Byłam zmęczona i skończyły mi się pomysły. Straciłam też chęć na ewentualny nocleg w aucie – potrzebowałam łóżka. Chyba mogłabym spróbować wynająć kąt w znanym mi gospodarstwie?
Z miejsca, gdzie stałam, widziałam dach starej stodoły. Tylko ją rozpoznawałam, bo dom wyglądał już zupełnie inaczej, a wokół stały różnej wielkości campingi. Wjechałam na podwórko wyłożone polbrukiem i zaparkowałam przy steranym życiem bmw. Miałam nadzieję, że wyjdzie do mnie ktoś znajomy, ale nie kojarzyłam zupełnie kobiety, która stanęła w drzwiach. Była w moim wieku, mogła zatem być żoną któregoś z synów Kuśmierczuków, chyba że gospodarstwo przeszło w inne ręce.
– Wynajmują państwo pokoje? – spytałam przez uchylone okno.
– Musiałabym spytać męża – odpowiedziała, wycierając dłonie w fartuch.
– Okej, poczekam.
Cofnęła się do domu, a po chwili przed próg wyszedł Bogdan. Nie mogłam się mylić. Najstarszy z synów Kuśmierczuków, najlepszy kumpel z dzieciństwa, pełen dzikich pomysłów, które, rzecz jasna, od razu realizowaliśmy. Byłam ciekawa, czy mnie rozpozna. Otworzyłam drzwi samochodu.
– Chciałam wynająć jakiś kąt na jedną noc – powiedziałam.
– Nie mamy już wolnych… – zaczął, ale coś go tknęło. – Anka?
– Kopę lat, co? – uśmiechnęłam się. – Wpadłam odwiedzić stare kąty.
– Mogłaś uprzedzić – wygiął usta.
– Jak? – spytałam, speszona jego zmieszaniem. – Przecież nie znam twojego numeru. Zresztą, to była spontaniczna decyzja i jeszcze dwie godziny temu nie miałam pojęcia, że tu trafię. Ale się zmieniło!
– Prawda? – pokraśniał z dumy. – Starzy nie umieli wykorzystać potencjału tego miejsca. Ojciec się upierał przy głupim rolnictwie, a forsa była gdzie indziej. Turystyka. Ludzie z miasta zawsze mają kasę. Jak mi tylko przepisali gospodarstwo…
Coraz mniejszą miałam ochotę, by skorzystać z gościny
– Bogdan – obok niego pojawiła się ta sama co wcześniej kobieta – zaproś panią do domu. Kawę zrobiłam, może głodna…
– Dobra, dobra – przerwał jej. – Wiem, co robić. Mnie nie musisz uczyć gościnności. Zmieniłaś pościel w trójce? Samo się nie zrobi, a w nocy mają przyjechać ci ze Śląska.
Kobieta znikła w domu bez słowa.
– Zapraszam, Aniu – zwrócił się do mnie, zmieniając ton. – Czym chata bogata. Zobaczysz jak u Kuśmierczuków się teraz żyje. Nikt już nie powie, że jesteśmy dziadami.
– Dziadami? – wygramoliłam się w końcu zza kierownicy i stanęłam na zdrętwiałych nogach. – Zawsze mi się u was bardzo podobało.
– Gadanie – żachnął się Bogdan. – Patrzyliście na nas z góry, a teraz u mnie na podwórku beemka, a ty, wielka pani z miasta, a jeździsz jakąś renówką.
Coraz mniejszą miałam ochotę, by skorzystać z gościny. Nic nie przypominało szczęśliwych czasów mego dzieciństwa. Żona Bogdana, z naręczem pościeli, w milczeniu przeszła obok nas i zniknęła w jednym z drewnianych domków.
– Nikt nie patrzył na was z góry – mruknęłam, Bogdan zaczynał już mnie irytować. – Byliśmy tak samo biedni jak cała reszta i zawsze traktowałam cię jak najlepszego kumpla.
– Ha! – skwitował moją wypowiedź, uśmiechając się ironicznie.
– Mimo że i u nas się nie przelewało – kontynuowałam wkurzona jego zachowaniem – rodzice zawsze pamiętali, żeby przywieźć prezenty dla waszej rodziny.
– Jasne – wszedł mi w słowo. – Stare łachy po twoim bracie, które miałem zaszczyt donosić. A ty? Niby czemu zostałaś dziewczyną Adama? Bo był synem nauczycielki, nie to co jakiś biedak od Kuśmierczuków.
– Byłam dziewczyną Adama? – nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – Pierwsze słyszę. Myślałam, że wszyscy się kumplujemy. Zresztą, byłam wtedy straszną gówniarą i nie sądzę, bym szukała tu chłopaka.
– Ja pamiętam co innego – Bogdan splótł ręce na piersiach. – Migdaliłaś się po krzakach z Adamem, a mnie powiedziałaś, żebym spadał, a teraz przychodzisz i nic nie pamiętasz, co? Teraz nagle Kuśmierczuk jest godzien uwagi wielkiej pani.
– Jaja sobie robisz? – spytałam z nadzieją.
– Bynajmniej – odpowiedział i, zmieniając ton na bardziej dostojny, dodał: – Ale nie jestem pamiętliwy i zgodnie ze staropolską gościnnością, zapraszam na poczęstunek. Gość w dom, Bóg w dom.
Musiałam przejechać taki szmat drogi, by to zrozumieć…
Przez chwilę w milczeniu trawiłam brednie, którymi mnie uraczył, a potem wsiadłam z powrotem do samochodu, zatrzasnęłam drzwiczki i uchyliłam okno.
– Wiesz co, Bogdan – powiedziałam – wsadź sobie w d*** swoją staropolską gościnność, a kompleksy lecz na kimś innym.
Ruszyłam, zanim zdążył się odezwać, nie interesowało mnie, co miał do powiedzenia. Byłam zła na siebie. Wyobrażenia, odczucia, ludzie, cały świat ciągle ulegają zmianom, a ja się łudziłam, że w tym jednym miejscu natura zrobiła wyjątek. To, co było, tkwi tylko w naszym umyśle i wcale nie musi odpowiadać prawdzie. Czy istnieje w ogóle jedna, obiektywna prawda? Każdy ma swoją i własne wyobrażenia o rzeczywistości. Może powinnam wziąć to pod uwagę i jeszcze raz przeanalizować poranną kłótnię z mężem? Tknięta impulsem, zjechałam na pobocze i zatrzymałam samochód.
Wyjęłam komórkę, włączyłam i spojrzałam na wyświetlacz
Pięć wiadomości od Tomka. Otworzyłam pierwszą: „Przepraszam. Martwię się o ciebie. Daj znać, gdzie jesteś”. Cholera, musiałam przejechać taki szmat drogi, żeby uprzytomnić sobie, że kocham tego faceta, a mała różnica zdań między nami to żaden koniec świata. To zmieniające się, ciągle ewoluujące relacje – trzeba je zaakceptować, nauczyć się podążać za zmianami. Trudno, tę noc spędzę jednak w samochodzie, ale jak tylko odpocznę, wracam do swojego życia. Wracam do domu.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć