Czego nie zrobi kobieta, aby zatrzymać przy sobie mężczyznę… Ja dopuściłam się oszustwa, za które już zawsze będę pokutować.
Jestem bardzo atrakcyjna. Słyszę to przynajmniej raz dziennie od mężczyzn, którzy przychodzą do mojego okienka zapisać się na wizytę do specjalisty. Na komplementach się nie kończy. Zdarzają się i kwiaty, i czekoladki, i bardziej konkretne propozycje. Ja jednak reaguję od lat, niezmiennie, tak samo. Uśmiecham się i mówię:
– Niestety, już kogoś mam.
Czasami, gdy adorator jest wyjątkowo uparty, pokazuję mu obrączkę, a koleżanki z recepcji dziwią się, że tak konsekwentnie odmawiam. Wiedzą przecież, jak wygląda moje życie u boku męża, który w ogóle nie docenia tego, że to właśnie jego wybrałam.
Dobrze pamiętam moment, w którym poznałam Mikołaja. Byłam po urlopie, zrelaksowana, wypoczęta, opalona. Mikołaj pracował w warsztacie samochodowym, do którego przyjechałam na przegląd mojego fiata.
Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, a ja nie byłam do tego przyzwyczajona. Mężczyźni zawsze mnie rozpieszczali, kobiety mi zazdrościły. I chyba właśnie brak zainteresowania ze strony Mikołaja tak mnie zaintrygował. Zaproponowałam mu kawę, a on się łaskawie zgodził. Tak miało być już zawsze... To ja wychodziłam z inicjatywą.
Powiedział, żebym znalazła innego
Po tym pierwszym spotkaniu nastąpiły kolejne. Kiedy Mikołaj nie odzywał się dłużej niż kilka dni, dzwoniłam do niego pierwsza. A działo się tak często...
– Dziewczyno, co ty widzisz w tym nędznym mechaniku samochodowym?! – dziwił się mój brat. – Przecież taka dziewczyna jak ty może mieć każdego!
Obraziłam się na niego na wiele tygodni. Według mnie Mikołaj był ideałem. W dodatku świetnym w sprawach łóżkowych. Szybko jednak okazało się, że łączą nas chyba tylko noce. W ciągu dnia układało się między nami coraz gorzej. Mikołaj zachowywał się jak nastolatek, a nie jak mężczyzna. Wciąż podkreślał, że potrzebuje przestrzeni.
Bardzo szybko zaczęły się kilkudniowe wyjazdy z kolegami, prawie cotygodniowe wyjścia wieczorem, noce spędzane przed ekranem komputera… Rozmawialiśmy tysiące razy o tym, że nie tak powinien wyglądać związek. Ale Mikołaj nie miał zamiaru się zmienić. Pewnego dnia powiedział mi wprost:
– Dobrze wiesz, jaki jestem. Lepiej znajdź sobie jakiegoś porządnego gościa, póki czas. Przy mnie nie znajdziesz stabilizacji, bo ja się na męża nie nadaję.
Wiem, po takim tekście powinnam była spakować rzeczy i wyjść, tym bardziej że skrycie marzyłam o ślubnej sukni i welonie do ziemi. Ja jednak niczego takiego nie zrobiłam. Ba! Zaczęłam starać się jeszcze bardziej! Wmówiłam sobie, że wina leży po mojej stronie, że to ze mną coś jest nie tak, skoro Mikołaj na moim punkcie nie szaleje.
Regularnie chodziłam do solarium i ćwiczyć, kupiłam kilka nowych ciuszków. Zgodziłam się nawet na sesję terapeutyczną i pozwoliłam sobie wmówić, że ograniczam Mikołajowi wolność i to dlatego on mnie nie chce! Dałam mu więc jeszcze więcej wolności... Robił, co chciał.
To było błędne koło. Lecz ja naiwnie wierzyłam, że te moje wszystkie starania i poświęcenia coś zmienią. Uparłam się, że muszę doprowadzić nas do ołtarza. Tak, nie przesłyszeliście się. Nieważne, że miałam z tym chłopem same problemy. Chciałam zostać jego żoną. Marzyłam o tym od początku i nie wyobrażałam sobie życia z nikim innym!
Mikołaj naturalnie miał do sprawy całkiem inne podejście.
– Nawet jeśli mamy być razem, nie zamierzam się żenić – powiedział mi wprost. – I dzieci też wybij sobie z głowy.
Pokornie się na to zgodziłam… Musicie mnie zrozumieć – kochałam tego faceta i zrobiłabym wszystko, byle go przy sobie zatrzymać! Tymczasem jednak w mojej głowie kiełkował już pewien plan.
Łaskawie zgodził się na ślub
Podczas całego naszego związku brałam antykoncepcje. Aż pewnego dnia...
– Lekarz powiedział, że nie mogę dłużej brać prochów, bo mam problemy z wątrobą – oznajmiłam Mikołajowi. – Musimy zabezpieczać się inaczej.
Mój facet wzruszył tylko ramionami, jakby go to w ogóle nie obeszło.
– Jakoś to będzie – powiedział.
Oczywiście nie tylko żaden lekarz mi niczego nie zabronił, ale też ja w ogóle u lekarza nie byłam. Zdawałam sobie jednak sprawę, że gdybym nadal „brała” pigułki i jednej bym „zapomniała”, Mikołaj wypominałby mi to do końca życia. A tak w razie czego mogłam zwalić winę na mojego faceta!
Bo tak jak się spodziewałam Mikołaj poszedł na łatwiznę i zaczął po prostu używać prezerwatyw. A ja już zadbałam o to, żeby wszystkie kondomy znajdujące się w naszym domu były odpowiednio przygotowane – wzięłam szpilkę i przekłułam je jeden po drugim.
Potem wystarczyło już tylko czekać na rozwój wydarzeń.
A te rozwinęły się po mojej myśli. Zaszłam w ciążę po zaledwie dwóch miesiącach! Nie posiadałam się ze szczęścia, podczas gdy Mikołaj popadł w rozpacz.
– To niemożliwe! Przecież się zabezpieczaliśmy! – jęczał. – A może to nie moje dziecko?!
Na szczęście nie był aż takim draniem, żeby zostawić mnie samą z dzieckiem i zwiać gdzie pieprz rośnie. Takie miał zasady, o czym doskonale wiedziałam. I właśnie dlatego nie zawahałam się użyć takiej, a nie innej metody. To było zresztą chyba jedyne wyjście. Bo gdyby nie moja ciąża, pewnie odszedłby ode mnie prędzej czy później.
Na początku rozmawialiśmy tylko o tym, że będziemy razem mieszkać i wspólnie wychowywać dziecko. Ale mnie to oczywiście nie wystarczało. Ja chciałam mieć Mikołaja za męża. W tej kwestii pomogła mi jego własna rodzinka. Kiedy tylko moja przyszła teściowa usłyszała, że zostanie babcią, zaczęła Mikołajowi głowę suszyć o ślub:
– Co ludzie powiedzą... Biedne maleństwo okrzykną bękartem! – westchnęła kiedyś przy obiedzie, a kiedy Mikołaj próbował tłumaczyć, że czasy się zmieniły, skrzywiła się znacząco.
– Czasy nie czasy, dziecko bez ojca to zawsze dziecko bez ojca. – prychnęła. – Już ty mi głupot nie opowiadaj! Wstyd na całe miasto będzie!
Mój chłopak, taki niby nowoczesny i wyzwolony, mimo wszystko nie pozostał głuchy na nawoływania swojej rodziny. Kiedy byłam w szóstym miesiącu i mój brzuszek stawał się już wyraźnie widoczny, Mikołaj złamał się i poprosił mnie o rękę.
Nic nie robił przy małym
Nie były to może zaręczyny moich marzeń... No bo jak to wyglądało? Pewnego dnia, między zupą a drugim, stwierdził:
– Załatwmy jakoś w końcu ten ślub, bo mi żyć nie dadzą.
Jednak ja mimo wszystko poczułam się szczęśliwa…
Dziś nie mam pojęcia, co ja sobie, głupia baba, wyobrażałam. Że jak już weźmiemy ten ślub, to on się zmieni czy co? Oczywiście nic takiego się nie stało. Nasz ślub był tradycyjny, weselisko huczne. A potem… nastała szara codzienność.
Kiedy na świat przyszedł nasz synek, Karolek, Mikołaj nie pomógł mi nawet w najdrobniejszej sprawie. To ja przewijałam dziecko, kąpałam je; to ja nie spałam, kiedy Karolek miał kolki; ja gotowałam zupki, karmiłam przecierami i biegałam po lekarzach. Miałam wrażenie, że dla Mikołaja wszystko, co związane z Karolem, jest całkiem obojętne.
Naprawdę smutno mi o tym mówić, lecz ja także stawałam mu się coraz bardziej obojętna.
Dopiero po dwóch latach takiego życia zdałam sobie sprawę, że nasza sytuacja wygląda dokładnie tak, jak Mikołaj ostrzegał mnie przed ślubem – on jest niedojrzały i nie był gotowy do małżeństwa. I pewnie nigdy nie będzie. Po prostu dlatego, że ten typ tak ma. A ja, choćbym nie wiem co robiła, nie jestem w stanie tego zmienić.
I tak trwamy w tym dziwnym związku już siedem lat. Dawno przestałam czegokolwiek od męża wymagać. Przynosi pieniądze, to dobrze. Odbierze czasem Karola ze szkoły, też dobrze. A jak wychodzi na całą sobotę, nie robię awantur. Bo ile można się kłócić? To nie ma sensu...
Czasem gdy słyszę komplementy obcych facetów, jest mi przykro. Bo wiem, że sama sobie zgotowałam ten los. Przecież gdybym nie uknuła tej całej intrygi i nie złapała Mikołaja na dziecko, nasz związek w sposób naturalny by się rozpadł, a ja byłabym wolną kobietą. Wtedy mogłabym związać się z jakimś wartościowym mężczyzną, który by mnie kochał i szanował. A tak – jestem po prostu nieszczęśliwa. Mimo to nigdy nie odejdę od Mikołaja. Życie z nim to moja pokuta.
Czytaj także:
„Syn to skończony obibok i migacz. Lepiej było adoptować sieroty, niż wychowywać takiego darmozjada”
„Nagle wszyscy w pracy zaczęli mi gratulować, bo przecież w lipcu wychodzę za mąż. A ja nawet... nie mam faceta”
„Przez romans z prezesem pięłam się po szczeblach kariery. Irek był czuły i ciepły, ale zapomniał wspomnieć, że ma żonę”