„Przez romans z prezesem pięłam się po szczeblach kariery. Irek był czuły i ciepły, ale zapomniał wspomnieć, że ma żonę”

Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, sasamihajlovic
„Irek to rasowy samiec: metr dziewięćdziesiąt wzrostu, lekko siwiejąca czupryna, harmonijne rysy, niebieskie oczy. Od początku wpadł mi w oko i z wzajemnością. Byłam pewna, że ukrywamy nasz związek tylko ze względów zawodowych. Nie wiedziałam, że prawda jest inna”.
/ 24.02.2022 05:42
Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, sasamihajlovic

Wyniki trzeciego kwartału pozbawiły nas złudzeń. Spadek obrotów był zatrważający. W firmie poleciały głowy. W połowie grudnia prezes zwołał zebranie ścisłego kierownictwa, na którym miał nam przedstawić nowego dyrektora sprzedaży. Wszyscy milczeli, tylko Iwona, wiceprezeska, była pełna nadziei.

– Zobaczysz, Dorota. To kompetentny gość, energiczny i taki kreatywny… – aż wzniosła oczy do nieba. – Naprawdę, cieszę się, że prezes wziął pod uwagę moją rekomendację.

Nasz romans trwał bite trzy lata

Nie zdążyłam zapytać Iwony, skąd wzięła tego geniusza, bo otworzyły się drzwi i nasz tłuściutki prezes wprowadził do sali wysokiego mężczyznę. Spojrzałam na jego twarz i zamarłam. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś spotkam Irka.

Prezes przedstawił nam nowego dyrektora sprzedaży. Ten zaś obszedł stół dookoła i każdemu
z nas uścisnął rękę. Gdy podszedł do mnie, machinalnie powiedziałam swoje imię i nazwisko.

– Witam, miło mi – powiedział, ściskając moją dłoń.

Po tych słowach wszystko było jasne; udajemy, że się nie znamy. Tysiące myśli przebiegały mi przez głowę, ale najbardziej nurtowało mnie pytanie: czy to, że Iwona rekomendowała Irka na stanowisko dyrektora oznacza, że są razem? Patrzyłam na koleżankę z niedowierzaniem.

Jej cielęcy zachwyt, wodzenie wzrokiem za każdym gestem Ireneusza, znaczące uśmiechy świadczyły o jednym: mój dawny kochanek uwiódł porządną, naiwną Iwonę!

Irka poznałam w poprzedniej pracy. Kiedy się tam zjawiłam, od razu mnie oczarował. Przyznaję, nie musiał się wysilać. Jest w moim typie i… w typie wielu kobiet. To rasowy samiec: metr dziewięćdziesiąt wzrostu, lekko siwiejąca czupryna, harmonijne rysy, niebieskie oczy, pełen bialutkich zębów uśmiech.

Zawsze nienaganny strój dopasowany do okazji i takież maniery. Grzeczny, szarmancki wobec kobiet, wymagający wobec podwładnych, kompetentny, skuteczny w negocjacjach.
Wszystkie koleżanki wprost piszczały na jego widok.

Ja też, chociaż robiłam to po cichutku. Byłam wtedy młodym narybkiem w branży. Kiedy dzięki Irkowi dostałam stanowisko samodzielnego technologa, byłam w szoku. Naprawdę nie zabiegałam o to. Myślałam, że na awans przyjdzie mi poczekać kilka lat. Tymczasem zostałam kierownikiem odcinka produkcji w wieku zaledwie 29 lat!

– Powinnaś mu podziękować, Dorota – pani Krysia, kadrowa, szepnęła mi przy pierwszej okazji. – Wykłócał się o ciebie.

Poszłam do jego gabinetu. Podziękowałam, że namówił głównego technologa na powierzenie mi tak ważnego odcinka… Pan Ireneusz nie chciał słyszeć o wdzięczności. Po prostu zauważył, że jestem zdolna, mam wiedzę, jestem odpowiedzialna. Stanowisko po prostu mi się należało – powtarzał.

Nagle zmienił temat i stwierdził, że między świętami i Nowym Rokiem należy mi się odpoczynek,
i on proponuje tydzień w Karpaczu. Oczywiście nie ma mowy o niecnych zamiarach wobec mnie. Zamówi niedrogi pokój dla mnie, sam zatrzyma się w hotelu.

Zapytał tylko, czy dojechałabym na miejsce sama, bo on, niestety, musi zawieźć niepełnosprawną siostrę na święta do rodziców i nie będzie wracał do Warszawy.

Czybym dojechała? Rany boskie!

Zakochałam się, tracąc wszelkie poczucie rzeczywistości. Irek nie tylko był wspaniałym kochankiem. Opiekował się mną, doradzał kolejne kroki w karierze, wreszcie zrobił ze mnie ważnego dyrektora, gdy poprzedni główny technolog odszedł na emeryturę.

Mało tego: przygotował mnie do egzaminu przed komisją ze Szwecji, która akceptowała wszystkich kandydatów na kierownicze stanowiska w korporacji. Nasz romans trwał trzy lata. Irek mieszkał w mojej kawalerce przez cały tydzień, w sobotę rano jeździł do siostry do Poznania.

Pewnego dnia jeden z niemieckich kontrahentów zaproponował mi spotkanie w Poznaniu.
Nie było wiele czasu na zastanowienie. Ot, po prostu wyszłam z gabinetu, wsiadłam w samochód, a po południu siedziałam z Niemcem nad papierami w restauracji na poznańskim rynku.

Miałam wracać tego samego wieczora, ale zmieniłam zdanie. Irek był w Poznaniu od ostatniego wekeendu. Miał anginę i nie wrócił jak zwykle do Warszawy. Była więc okazja, żeby go odwiedzić
i poznać Marię, jego siostrę.

Adres znałam na pamięć. Kilkanaście razy płaciłam różne rachunki za siostrę mojego ukochanego. Poruszała się na wózku, on był zabiegany, starałam się więc pomóc… Stałam pod furtką kilka minut, zanim uchyliły się drzwi domu. Zaskoczony Irek nie wpuścił mnie do środka. Rozmawialiśmy na dworze, mimo że padał deszcz. W domu, na wózku inwalidzkim była jego żona.

Ireneusz w ogóle nie miał rodzeństwa… Żałował, że nie mówił mi prawdy, ale przecież mnie kochał, było nam ze sobą dobrze. Odeszłam z firmy. Pracę znalazłam bez trudu. Miałam wysokie kwalifikacje, dobre referencje…

– Pan Ireneusz obejmuje stanowisko od stycznia, ale już teraz chce się zapoznać z naszą firmą, żeby od nowego roku zacząć z kopyta… – mówił prezes. – Proszę więc po kolei umówić się na rozmowę z panem Irkiem jeszcze przed świętami.

Zlekceważyłam polecenie prezesa, a nowy dyrektor jakoś też nie pali się do spotkania ze mną.
Dziś jestem w trakcie rozmów w innej firmie. Trochę stracę finansowo, ale po traumie, jaką przeżyłam trzy lata temu, nie umiałabym pracować razem z Irkiem.

Zanim odejdę, porozmawiam z Iwoną. Nawet gdyby mnie miała znienawidzić, musi poznać prawdę. Niech tylko wróci z Karpacza.

Czytaj także:
„Ciotka zatruwała nam życie. Wszyscy żyli pod jej dyktando. W końcu znalazłam na nią sposób”
„Znosiliśmy z mężem patologię za ścianą, żeby zaoszczędzić na domek z ogródkiem. Ale sąsiedzi uwzięli się na nas...”
„Moje życie straciło sens po śmierci 10-letniej córki. Tygodniami nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, nie kąpałam się”.

Redakcja poleca

REKLAMA