Plotkarze zawsze byli, są i będą... Zamiast toczyć z nimi wojny, można wykorzystać ich przypadłość do rozpowszechniania wieści, którymi chcielibyśmy się dzielić z innymi...
Mijająca mnie w pokoju nauczycielskim wicedyrektorka uśmiechnęła się i powiedziała z przekąsem:
– No, to gratuluję, pani Gosiu!
– Dziękuję, pani dyrektor! – bąknęłam zdawkowo.
Co prawda nie miałam zielonego pojęcia, o co jej chodzi, ale nie chciało mi się wdawać z nią w rozmowę. Nie przepadałyśmy za sobą, doszłam więc do wniosku, że była to jakaś złośliwostka z jej strony albo baba coś wie, o czym ja nie wiem i wkrótce dyrektor wezwie mnie na dywanik. Ale godziny mijały i nic się nie działo, dlatego też zapomniałam o całej sprawie.
Skończyłam lekcję, pozbierałam klasówki do sprawdzenia w domu i wyszłam. Rzuciłam jeszcze z uśmiechem naszej woźnej, miłej pani Krysi:
– Do zobaczenia w poniedziałek!
– Tak się cieszę, pani Gosiu! – zawołała za mną.
– Ja też! – odparłam, choć prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak ją cieszy perspektywa ujrzenia mnie znów po niedzieli.
Cóż! Zawsze okazywała mi sympatię, a i ja ją lubiłam
Doświadczenie moich dziesięciu lat pracy nauczyło mnie, że woźna to w szkole „najważniejsza dyrekcja” i lepiej być z nią w dobrych stosunkach, bo wiele może pomóc w różnych sprawach, zwłaszcza technicznych lub porządkowych.
Żyłam więc na dobrej stopie z panią Krysią i dzięki temu wszelkie naprawy w mojej sali wykonywane były przez konserwatora bez opieszałości.
Przez weekend odpoczęłam, choć w sobotę poślęczałam trochę nad klasówkami, i w poniedziałek z nowymi siłami wróciłam do pracy. Czas mijał szybko. Na wolnej godzinie poszłam do sekretariatu podbić legitymację ubezpieczeniową. Kadrowa wzięła ode mnie dokument i właśnie w tym momencie wszedł dyrektor i zwrócił się do mnie uradowany:
– No to na którego kwietnia chce pani wypisać ten urlop?
– Jaki urlop?! – zdumiałam się.
– Jak to jaki? Okolicznościowy, oczywiście! – roześmiał się mój przełożony.
– Okolicznościowy?! A niby z jakiej okazji?! – zdziwiłam się jeszcze bardziej.
Dyrektor pogroził mi palcem z uśmiechem
– Oj, pani Gosiu! Niech pani nie udaje, że nie wie, o co chodzi! Przecież już wszyscy wiedzą!
– Ale o czym?!– zirytowałam się.
Kadrowa nie wytrzymała i wtrąciła się do rozmowy:
– No, przecież o pani ślubie!
– Co?! – wytrzeszczyłam oczy. – Ale ja nie wychodzę za mąż!
Zajęta pracą, nie miałam ani czasu ani okazji poznać jakiegoś sensownego mężczyzny. Byłam singielką, a tu nagle tych dwoje wyskakuje z czymś takim!
– Pani Gosiu! – teraz z kolei zirytował się dyrektor. – Żarty sobie ze mnie pani stroi?! Przecież cała szkoła już wie, że w lipcu wychodzi pani za mąż!
– To jakaś kompletna bzdura!
– Bzdura? Jak to? Przecież mówiła pani o tym koleżankom!
– Nikomu nic takiego nie mówiłam! – zaprzeczyłam, ale zaraz złapałam się za głowę.
Przypomniało mi się bowiem zdarzenie sprzed kilku tygodni, które mogło stać się źródłem plotki o moim ślubie.
Domyślałam się też, kto mógł ją rozsiewać…
– Panie dyrektorze! – powiedziałam stanowczo. – To zwykła plotka, w której nie ma słowa prawdy! Nie chcę nikogo posądzać, ale trzeba panu wiedzieć, że jedna z pracujących u nas osób uwielbia sensacyjne wiadomości. Już kilka razy rozpuszczała plotki nijak mające się do rzeczywistości. Usłyszy jakieś zdanie wyrwane z kontekstu, resztę wymyśli i news gotowy! Potem oblatuje z nim całą szkołę. Pamięta pan te trojaczki, które rzekomo miały się urodzić Zbyszkowi? A chorobę nowotworową Ali, której na szczęście nie było?
– Tak, pamiętam! Te wiadomości były rzeczywiście nieprawdziwe! – odparł dyrektor.
– A widzi pan! Tak samo jest i z moim ślubem, którego nie będzie! Pewna osoba usłyszała coś, dośpiewała sobie resztę i rozpowiedziała jako pewnik.
– Teraz rozumiem! – pokiwał głową dyrektor. – Cóż, szkoda że to nieprawda, bo cieszyłem się już, że sobie pani ułoży życie…
Wyszłam z sekretariatu, zastanawiając się, co zrobić z tym fantem. Wiedziałam, kto był winien całego zamieszania!
To zaczęło się z początkiem lutego
Mam konto na jednym z popularnych portali społecznościowych, bo dzięki temu mogę utrzymywać kontakt z byłymi uczniami. Od jakiegoś czasu zaczęłam jednak dostawać liściki od nieznanego mężczyzny, który utrzymywał, że poznaliśmy się w sylwestra na rynku i obiecałam mu randkę.
Ja akurat sylwestra spędziłam w domu z rodzicami. A nazwisko faceta było dziwnym trafem identyczne, jak nazwisko uczennicy z drugiej C, której postawiłam jedynkę na półrocze… Domyślałam się, że to zwykła złośliwość, ale wiadomości było coraz więcej i zaczęły mnie irytować. Nie chciałam likwidować konta, ale nie wiedziałam też, jak pozbyć się natręta.
Zwierzyłam się ze swojego problemu Agacie, zaprzyjaźnionej anglistce. Kilka dużych przerw przegadałyśmy o tym, jak spławić namolnego dowcipnisia. Wreszcie Agata wpadła na pomysł, żebym mu napisała, że jeśli nie przestanie mnie nękać, to powiem o wszystkim mojemu narzeczonemu (którego nie miałam), a on go znajdzie i się nim zajmie…
Niczego nie będę wyjaśniać. Ona mnie wyręczy
Tak zrobiłam i... poskutkowało! Wiadomości od natręta przestały przychodzić. Miałam wreszcie spokój i chciałam to jak najszybciej powiedzieć Agacie, żeby i ona ucieszyła się ze skuteczności swojej dobrej rady. Przy najbliższej okazji podeszłam do koleżanki.
Obok siedziała Renata, germanistka, która uwielbiała ploteczki i wypytywała wszystkich o najbardziej osobiste sprawy. Była tak ciekawska, że posuwała się nawet do podsłuchiwania rozmów. Moi wychowankowie, których uczyła, skarżyli mi się, że od nich próbuje wyciągnąć informacje o rodzinie lub sympatiach.
Jeśli tylko udało się jej usłyszeć coś, co uznała za godne rozpowszechnienia, nie spoczęła, dopóki nie obiegła ze swoim newsem całej szkoły. Teraz też dałabym głowę, że strzygła uchem w naszą stronę, choć pozornie zajęta była sprawdzaniem klasówek.
– Wiesz, Agatko, pomogło! – podzieliłam się swoją radością z przyjaciółką. – Postraszyłam natręta narzeczonym i cisza, spokój!
– To super! Cieszę się, że ci dobrze doradziłam! – roześmiała się Agata. – Narzeczony to skuteczny straszak! To kiedy ślub? – zażartowała.
I na tym właściwie zakończyłaby się cała sprawa, którą bym sobie pewnie więcej nie zaprzątała głowy, gdyby nie rozniesiona przez Renatę plotka o moim ślubie. Bo któżby inny mógł z jednego zasłyszanego przypadkiem zdania o narzeczonym, wyrwanego z kontekstu, ułożyć całą historię o ślubie, łącznie z datą?! Teraz także, kiedy z sekretariatu wróciłam do pokoju nauczycielskiego, Renata od razu znalazła się w pobliżu, zerkając na mnie z zainteresowaniem.
– Co słychać, Gosiu? Jak tam przygotowania do ślubu? – spytała niby to od niechcenia, ale widziałam, że uszy jej płoną z ciekawości.
I wtedy wpadłam na znakomity pomysł, jak w prosty sposób zdementować plotkę o moim rzekomym ślubie… Zrobiłam zbolałą minę i westchnęłam:
– Ach, wiesz… Sama nie wiem jeszcze, jak to będzie… Na razie odwołaliśmy uroczystość… Musimy się jeszcze zastanowić, przemyśleć decyzję… Cóż, zobaczymy…
I szybko oddaliłam się w stronę kącika kuchennego, żeby nie wybuchnąć śmiechem na widok przejętej miny Renaty, która łakomie połknęła przynętę. Zaraz też zobaczyłam, jak szepce coś historyczce, zerkając na mnie dyskretnie… „Wkrótce pewnie dowiem się, że pokłóciłam się z narzeczonym i ze ślubu nici!” – pomyślałam, zacierając ręce z zadowolenia.
Nie muszę już nikomu niczego wyjaśniać. Renata rozpuści kolejny swój news i mnie wyręczy.
Czytaj także:
„Byłam kurą domową, więc po śmierci męża zostałam bez kasy. Nastoletni syn poszedł do pracy, bo nie umiałam się ogarnąć”
„Irek traktował nasze randki jak inwestycje, które muszą się zwrócić. Droga kolacja i prezenty dla mnie, a dla niego dobra zabawa”
„Nauczyłam moją pracownicę fachu, a ona podłożyła mi świnię. Poznała moje słabe strony i perfidnie to wykorzystała”