Było już po północy, kiedy w kaplicy pojawił się Edek. Najpierw wsadził swoją wielką, łysiejącą już głowę, a potem wsunął się cały. Był świetnym człowiekiem, w zasadzie mógłbym go nazwać przyjacielem.
– Przyniosłem ci coś na rozgrzewkę – powiedział i wyjął spod habitu nieduży termos. – Trudno wytrzymać całą noc o szklance wody – spojrzał na butelkę z niegazowaną mineralną, która stała przy ławce.
– Mam pościć i medytować – mruknąłem. – A ty powinieneś teraz smacznie spać, nie włóczyć się po klasztorze.
– Nic mi nie będzie – zachichotał, odkręcając termos. – Pij lepiej, bo do rana zamarzniesz.
– Nie będzie tak źle – próbowałem protestować. Nakazano mi spędzić na medytacjach i przemyśleniach całą noc i zostawiono tylko tę wodę. – Nie dostałem pozwolenia na picie kawy…
Urwałem, bo do moich nozdrzy doleciał przyjemny zapach z nutą czegoś jeszcze, czego nie umiałem zidentyfikować.
– A zabronili ci przyjmowania poczęstunku od kumpla?
Roześmiałem się cicho
Miał rację. Wprawdzie to było wręcz naginanie zasad, ale przecież nie grzech. Przyjąłem zakrętkę termosu wypełnioną kawą, pociągnąłem i już nie wiedziałem, czy to na pewno nie grzech. Bo to nie była zwykła kawa, tylko zaprawiona koniakiem, i to solidnie. Prawie się zakrztusiłem, ale przełknąłem płyn, który prawie sparzył mi gardło.
– Dobre, co? – Edek wyszczerzył zęby.
– Dobre… Ale skąd wziąłeś koniak?
Zrobił niewinną minę. Mogłem się tylko domyślać, że zdobył klucze od kuchni, gdzie przetrzymywano takie rzeczy, aby częstować wyjątkowych gości.
– Dziękuję… – doceniłem jego gest i ryzyko, jakie podjął. – Gdyby cię ktoś przyłapał, miałbyś niezłe kłopoty.
– Daj spokój – machnął ręką. – Dodatkowe dyżury, prace w sadzie i pokuta? To ty masz prawdziwy problem.
Dolał mi kawy, a ja nie odmówiłem. Wypiłem kubeczkową nakrętkę do połowy, a resztę oddałem Edkowi. Najpierw się wzdragał, ale zagroziłem, że więcej się nie poczęstuję, więc uległ. Po kilku minutach osuszyliśmy zawartość termosu do końca.
– Idź już – westchnąłem. – Nie chcę, żeby cię tutaj ktoś zastał.
Pokiwał głową, ale jeszcze nie wstawał.
– Wiesz, co chcesz zrobić? – zapytał.
Westchnąłem ciężko.
– Muszę się zastanowić – powiedziałem. – Ta noc powinna dać odpowiedź, ale jak będzie, nie wiem.
Schował termos, ale wciąż jeszcze nie wstawał. Czułem, że chce posiedzieć ze mną, dotrzymać mi towarzystwa chociaż jeszcze przez parę minut. Ciekawe, co on by zrobił na moim miejscu?
Ta chwila zmieniła moje życie
Nie powiem, że chciałem zostać zakonnikiem, odkąd sięgnę pamięcią. Pragnienie spłynęło na mnie, kiedy byłem w liceum, mógłbym nawet dokładnie podać datę, ale to bez znaczenia. To się podobno nazywa powołanie.
Podobno, bo ludzie bardzo różnie je odczuwają. Prawdę mówiąc, wielu z moich kolegów kleryków podejrzewałem o to, że niekoniecznie poczuli dotknięcie Boga w sercu. Ale może jestem niesprawiedliwy?
Do zgromadzenia trafiłem zaraz po ogólniaku. Wprawdzie rodzice namawiali mnie, żebym najpierw skończył studia i zdobył zawód, bo do życia klasztornego zawsze zdążę się zgłosić, ale zdawałem sobie sprawę, że mieli po prostu nadzieję, iż się rozmyślę. Tylko że wcale nie chciałem się rozmyślać. Wciąż wspominałem ten impuls, który pchnął mnie ku wybraniu drogi zakonnej.
Tamta chwila była niesamowita, zmieniła mnie i moje życie. Tylko że właśnie to życie zwykło przynosić człowiekowi pewne komplikacje. W moim przypadku komplikacja miała nawet imię – Agnieszka.
Po latach katowania się łaciną wiedziałem, że to znaczy „czysta”, „nieskalana”. Taka właśnie mi się wydawała, gdy ujrzałem ją pierwszy raz, podczas pierwszego zgromadzenia modlitewnego, jakie poprowadziłem dla miejscowej młodzieży.
Zawsze miałem niezły głos i grywałem na gitarze. Żadnym wirtuozem nie byłem, ale coś tam umiałem, na tyle, żeby czarować przy ogniskach. To spotkanie też postanowiłem poprowadzić przy muzyce. Uczestnicy wydawali się zadowoleni.
Po spotkaniu zostało sporo osób, które chciały porozmawiać, podzielić się wrażeniami, zapytać, czy będą jeszcze podobne spotkania. W tamtej chwili czułem się jak starszy brat tych młodych ludzi, chociaż wielu z nich było w moim wieku.
Pamiętałem jednak, że kiedy sam chodziłem na spotkania takiej wspólnoty, traktowałem niewiele starszych kleryków jak poważnych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, i mają plan na życie. Mnie samemu wówczas było trudno powiedzieć coś konkretnego o tym, czego chcę.
Kiedy zostałem poproszony o przeprowadzenie spotkania, przygotowałem się rzetelnie, po czym zrobiłem swoje, ale nie myślałem o dalszej pracy z tymi młodziakami. Udzielałem więc wymijających odpowiedzi, lecz tylko do chwili, kiedy spojrzałem w cudowne, zielone oczy Agnieszki.
– Czy ksiądz jeszcze do nas przyjdzie? – spytała.
– Nie jestem księdzem – odparłem z uśmiechem. – Jestem przyszłym zakonnikiem, klerykiem dopiero. Mów mi po imieniu.
– Tak, wiem – uśmiechnęła się, zawstydzona. – To przyjdziesz do nas jeszcze?
– Oczywiście – zapewniłem, chociaż wcale nie byłem pewien, czy przełożeni przydzielą mi to zadanie.
Przydzielili. Od tamtego dnia moje życie zmieniło się po raz kolejny. Oczy Agnieszki zawładnęły moją duszą do tego stopnia, że nie potrafiłem się na niczym skupić.
Jeszcze nic jej nie obiecałem…
Otrząsnąłem się ze wspomnień, spojrzałem na Edka. Bez związku z czymkolwiek pomyślałem, że kiedy zostanie wyświęcony, będą go nazywać bratem Edwardem. To brzmiało całkiem dostojnie.
– Za miesiąc składamy śluby wieczyste – przypomniał mi.
– Powiedz coś, czego nie wiem – westchnąłem ciężko i zapatrzyłem się na pięknie rzeźbiony, niewielki ołtarz.
– Nie wiesz, co postanowić – odrzekł banalną oczywistością, ale w jego głosie nie słyszałem złośliwych tonów. Naprawdę się o mnie martwił.
– Ty przynajmniej nie masz wątpliwości – znów westchnąłem.
– Nie żartuj, oczywiście, że mam – zaskoczył mnie odpowiedzią. – Przecież to już na całe życie. Tylko że ja nie mam narzeczonej.
– Agnieszka nie jest moją narzeczoną – sprostowałem. – Nie rozmawialiśmy nigdy konkretnie o ślubie.
– Daj spokój – odparł. – Wiesz, o co mi chodzi. Jak wolisz, to powiem, że masz dziewczynę.
W zasadzie miał rację, nie chodziło przecież o nazwy i definicje słów. Ważny był stan faktyczny. Uświadomiłem to sobie z całą ostrością podczas rozmowy z opiekunem mojego rocznika w seminarium. Ojciec Korneliusz patrzył na mnie surowym wzrokiem. Oczekiwałem, że urządzi mi małe piekło, kiedy przyszedłem mu wyznać, co mnie łączy z Agnieszką. A może wcale nie takie małe… Właściwie spodziewałem się wydalenia z zakonu. Jednak ojciec Korneliusz zachował spokój.
– Nie jesteś pierwszy ani pewnie ostatni, niestety – powiedział. – Od wielu innych odróżnia cię jednak to, że potrafiłeś przyjść i wyznać prawdę. Zdajesz sobie sprawę, że teraz musisz dokonać wyboru?
Pokiwałem głową i przełknąłem ślinę.
– Pamiętaj, że niedługo macie składać śluby wieczyste. Kiedy to nastąpi, nie będziesz już miał odwrotu. Wówczas opuszczenie zakonu będzie oznaczało grzech ciężki, a nawet śmiertelny. Oczywiście zakładam, że jeśli się zdecydujesz zostać, zakończysz związek z tą dziewczyną i nie zechcesz obrażać Boga, żeby zaspokoić męskie potrzeby.
Milczał przez chwilę, a potem dodał:
– Powiem szczerze, że bardziej współczuję jej niż tobie. Wiesz, dlaczego?
Domyślałem się, bo sam przecież nieraz rozważałem tę sprawę. Rozmawiałem nawet o tym z Agnieszką, ale ona była nieodmiennie pełna optymizmu.
– Przez ponad dwa lata się z nią spotykasz – mówił ojciec Korneliusz. – Ona jest przekonana, że porzucisz służbę Bogu dla małżeństwa. Powiedzmy sobie brutalnie, chłopcze, że dopuszczasz się praktycznie podwójnej zdrady i występku, a inny człowiek to nie zabawka. Co będzie, jeśli poznasz później jakąś kobietę, która też ci się spodoba? Będzie cię stać na dotrzymanie przysięgi?
W pierwszej chwili żachnąłem się, chciałem zaprotestować, ale zaraz przyszło zastanowienie. Co tak właściwie wiedziałem o tym, jak może wyglądać moje życie w małżeństwie? Przecież rodzice kłócili się, przechodzili różne kryzysy, chociaż trwali przy sobie i na pewno się kochali. Czy któreś z nich dopuściło się kiedyś zdrady? Nie miałem pojęcia, lecz wyobrażałem sobie, że to by mogło zniszczyć ich związek. No właśnie, czy mogłem być stuprocentowo pewny, że wytrwamy z Agnieszką w jednym stadle?
– Czy już jej coś obiecałeś? – zapytał ojciec Korneliusz.
– Nie – pokręciłem głową. – Nie zrobiliśmy nic w rodzaju zaręczyn. Ona… Ona wie, ojcze, że dla mnie to trudna decyzja.
– Skoro wie, to na pewno cierpi – oświadczył mój rozmówca. – Im szybciej się zdecydujesz, tym lepiej dla was obojga. Ja nie zamierzam prowadzić cię za rękę. Taką decyzję człowiek musi podjąć sam i na własną odpowiedzialność.
Oczywiście miał całkowitą rację
Tylko że we mnie walczyło pragnienie pozostania w stanie duchownym z marzeniami o wspólnej przyszłości z ukochaną kobietą. Agnieszka nie popędzała mnie, ale zdawała sobie sprawę, że muszę w najbliższym czasie dokonać wyboru.
– Chcę być z tobą – mówiła. – Teraz żyjemy w grzechu, ale przecież to wszystko ułoży się po ślubie, prawda?
Przytakiwałem, bo co miałem zrobić? Nie wiedziała na szczęście, jak wszystko się we mnie przewala, jaką toczę walkę wewnętrzną. A może w niej działo się coś podobnego? To dobrze, że nie umiemy czytać w cudzych myślach.
– Ale rozumiesz, kochana, że jestem rozdarty? – zapytałem pewnego dnia.
– Ja też – szepnęła. – Bardzo chcę być z tobą, ale przecież zabieram cię Bogu. To trudne.
– Myślę, że On się za takie rzeczy nie gniewa – odpowiedziałem. Ale nie miałem pewności, jak z tym jest naprawdę.
Wreszcie przejrzałem na oczy
Edek siedział przy mnie w milczeniu, nie przeszkadzał mi w rozmyślaniach. Co więcej, jego obecność pomagała mi medytować. Kiedy przebywałem w kaplicy sam, moje myśli uciekały w różne strony. Rzecz jasna, zastanawiałem się, co zdecydować, ale równocześnie przychodziło mi do głowy wiele innych rzeczy.
– Naprawdę powinieneś już pójść – powiedziałem, chociaż wolałbym, żeby jeszcze został. – A nuż któryś z ojców postanowi sprawdzić, czy nie ułożyłem się do snu.
– Zaraz pójdę – mruknął. – Żal mi ciebie, stary.
– Dziękuję – powiedziałem. – Naprawdę nie wiem, co zrobić.
Na przemian nawiedzało mnie wspomnienie tamtego błysku, kiedy zrozumiałem, że chcę służyć Bogu jako zakonnik, i obraz ślicznej buzi Agnieszki z tymi niesamowitymi, zielonymi oczami.
– Nie jestem tobą – odrzekł Edek, wstając. – Ale na jej miejscu dobrze bym się zastanowił.
– Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi.
– Gdybyś był zupełnie pewien, że chcesz z nią pójść przez życie, to chyba nie miałbyś takich rozterek. Przecież ludzie odchodzą ze stanu duchownego dla kobiet nawet po latach służby Bogu. A ciebie jeszcze nic ostatecznie nie wiąże, a jednak się wahasz. Powiedziawszy to, klepnął mnie w ramię i wyszedł z kaplicy.
Właśnie te proste słowa przyjaciela sprawiły, że nagle wszystko poukładało się w mojej głowie. Nie czekałem dłużej, pobiegłem do pokoju ojca Korneliusza.
Nie spał jeszcze, bo otworzył mi od razu, zupełnie ubrany. Gestem zaprosił mnie do środka.
– Wybacz, ojcze, tę późną wizytę, ale podjąłem decyzję. Ostateczną.
Czekał, milcząc, i tylko patrzył pytająco.
– Muszę się tylko jeszcze ostatni raz spotkać z Agnieszką – mówiłem dalej. – Ostatni raz – dodałem ciszej.
Od tamtej pory minęło ponad 20 lat
Ojciec Korneliusz skinął głową, a ja mówiłem dalej:
– Myślę, że oboje mielibyśmy do końca życia wyrzuty sumienia i wątpliwości. Ona dlatego, że zabrała mnie Bogu, a ja bym się zastanawiał, czy postąpiłem, jak należy. No i pamiętam, co ojciec mówił o zdradzie.
Ojciec Korneliusz skinął głową i uczynił w powietrzu znak krzyża.
– Dobrze, że podchodzisz do sprawy uczciwie. Będzie kiedyś z ciebie dobry przewodnik duchowy, mój synu.
Od tamtej pory minęło ponad dwadzieścia lat. I chociaż nie żałuję, że zdecydowałem tak, a nie inaczej, bywają chwile, kiedy zastanawiam się, jak by to było mieć teraz rodzinę i dorosłe lub prawie dorosłe dzieci. Przypuszczam, że Agnieszka też mnie czasem wspomina i myśli o tym samym. Nie wiem tego, bo nie widzieliśmy się więcej od czasu, kiedy jej powiedziałem, że zostaję w zakonie. Tak jest lepiej.
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie dla innej kobiety, ale nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zakochałam się w... księdzu”
„Zakochałam się w żonatym i zostałam kochanką. Po czasie przeszkadzała mi rola >>tej drugiej<< i kazałam mu wybrać”
„Córka poszła w moje ślady i zakochała się w podłym łajdaku. Gdy odkryłam, kim on jest, zbierałam szczękę z podłogi”