Zalałam kakao ciepłym mlekiem, zamieszałam. Zawsze pilnowałam, żeby Adusia napiła się czegoś przed wyjściem z domu. Weszłam do pokoju małej, żeby ją obudzić.
– Dzień dobry, skarbeńku, wstajemy… – przysiadłam przy wnuczce i pogłaskałam ją delikatnie po włoskach. – Bo się spóźnisz do przedszkola, a dzisiaj jest piątek, pamiętasz?
Mała popatrzyła na mnie zaspanymi oczami, ale twarzyczka już jej się uśmiechała. Podniosła się szybko, ziewnęła, i już wiedziałam, że dzisiaj nie będzie kłopotu z rannym wstawaniem.
Podałam jej kubek.
– Napij się, twoje ulubione kakao – powiedziałam. – I idziemy się myć. Musimy się pośpieszyć, bo jeszcze jakąś laleczkę powinnaś sobie wybrać…
No i jedna gęba do wykarmienia mniej!
Piątek to był dzień, w którym dzieciaki mogły przynieść do przedszkola swoją ulubioną zabawkę. Więc wnuczka zawsze brała ze sobą a to jedną z lalek albo przytulanek, a to misia, a to zajączka. Miała w czym wybierać: kupowałam jej wiele zabawek, i to nie tych byle jakich, ale drogie, porządne, dobrej marki. Bardzo dbałam o to, żeby małej niczego nie brakowało, żeby miała wszystko, co najlepsze, pomimo – a może właśnie dlatego – że miała takiego beznadziejnego ojca. Którego nie było stać nawet na to, żeby zapewnić dziecku podstawowe rzeczy, a co dopiero mówić o porządnych zabawkach.
Byłam więc bardzo zadowolona, że w końcu Jurek, mój zięć, zdecydował się od nas wyprowadzić i zamieszkać u swojej mamy. Co prawda spadło na mnie więcej obowiązków, bo musiałam teraz zajmować się wnuczką w czasie, gdy córka była w pracy, odprowadzać małą do przedszkola… Ale co tam, wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie. Mam trochę wolnego czasu, z którym i tak nie bardzo wiedziałam, co robić.
Pokaźna renta, którą mi dawali po zmarłym mężu, i kasa, jaką zarabiałam, obszywając znajome i sąsiadki, pozwalały mi nie tylko utrzymać dom na dość wysokim poziomie, ale również pomóc córce i ukochanej wnusi. Zwłaszcza że Jurek wciąż zarabiał grosze. I wcale się nie wstydził przynosić do domu taką wypłatę! No ale wreszcie się wyprowadził. I dobrze, przynajmniej jedna osoba do wyżywienia mi ubyła. Bo tak naprawdę cała ich trójka była na moim utrzymaniu.
To, co córka z zięciem zarabiali, szło tylko na ich potrzeby. Rozumiałam, że są młodzi, chcieli się ubrać, zabawić od czasu do czasu, ale bez przesady! Jak długo miałam się do wszystkiego dokładać? Jeszcze łożyć na własne dziecko i wnuczkę – to mogłam jakoś przełknąć; jednak na obcego w końcu, młodego, zdrowego faceta, któremu nie chciało się lepszej roboty znaleźć, tylko byczył się na tym parkingu… Dość tego! Postawiłam się więc kiedyś i zięć honorowo wyprowadził się do matki. A pewnie, niech teraz ona tego nieroba utrzymuje!
Tylko musiałam przypilnować, żeby choć te pięć stówek miesięcznie na dziecko dawał. Na razie polubownie, a potem, jak już się rozwiodą i będzie wyrok, to wszystko już Asia będzie miała na papierze. Jeśli nie ona, to komornik wyegzekwuje.
O tym wszystkim myślałam, ubierając Adusię do przedszkola. Trochę za mocno szarpnęłam sznurówkę bucika, urwała się. Bo też wciąż mnie złość na córkę brała, gdy myślałam, jak życie marnuje przy tym nieudaczniku! A taka z niej ładna dziewczyna, niegłupia, jeszcze studia zaoczne robi. No i uczepił się jej taki miernota i tak za nim poszła…
Już lepszych zabawek to dziecko nie ma?
Pewnie, że nic nie mówiłam, kiedy przyznała się któregoś dnia, że w ciąży jest i że ślub z Jurkiem wezmą. Nawet cieszyłam się, że taka zakochana, a ten jej chłopak wydawał się całkiem miły, no i dzieciak w drodze. Obiecałam jej wtedy, że pomogę, żeby się nie martwiła, no i tak do dzisiaj pomagałam, aż wreszcie miarka się przebrała…
– Włóż te addidaski, a w kiosku kupię ci nowe sznurówki – powiedziałam do wnuczki.
– Ale ja chciałam w różowych bucikach iść, bo może tatuś po mnie dziś przyjdzie – buzia małej skrzywiła się w podkówkę jak do płaczu. – I będzie mu miło, bo to tatuś mi te buciki kupił…
– A tam, zaraz tata po ciebie przyjdzie! – burknęłam. – Tata ma co innego na głowie niż bieganie do ciebie. Roboty powinien sobie jakiejś lepszej poszukać.
– Ale tata pracuje na parkingu! – krzyknęła mała. – Byłyśmy u niego z mamą… Tyle ładnych aut tam stoi – Adusia rozpromieniła się, zapomniała o butach, więc szybko wsunęłam jej na nóżki adidasy. – Tata mi pokazywał różne marki, uczył odróżniać, mówił, że jak na dziewczynę to mam świetną pamięć!
– Sam powinien mieć takie auto – parsknęłam pod nosem. – A nie tym starym wrakiem jeździć! Aż wstyd do takiego wsiąść.
– Jak tatuś zarobi dużo pieniążków, to kupi ładne auto, zobaczysz, babciu – mała stanęła w obronie ojca.
– Właśnie, jak zarobi! – roześmiałam się kpiąco. – Tylko ciekawa jestem kiedy, pewnie na święty nigdy – pociągnęłam Adę za rękę, otworzyłam drzwi. – No, ale chodźmy już, późno się zrobiło, jeszcze się spóźnimy.
Zeszłyśmy już dwa piętra, gdy zorientowałam się, że mała nie wzięła żadnej lalki.
– A zabawka? – popatrzyłam na nią z wyrzutem, zła, że będę musiała wchodzić znowu te dwa piętra do góry. – Przecież dzisiaj piątek, zapomniałaś?
– Nie zapomniałam – Ada potrząsnęła główką. – Wzięłam swoją ulubioną zabawkę.
– To gdzie ją masz? – popatrzyłam na nią zdziwiona.
I wtedy wnuczka wyciągnęła z kieszeni kurtki mały, plastikowy telefon, atrapę komórki. Takie brzydkie, tandetne chińskie badziewie w różowym kolorze.
– To chcesz zabrać? – sarknęłam. – Przecież masz inne, ładne zabawki. A ta Barbie od babci?
– Lubię Barbie, ale ten telefon jest mój ulubiony – powiedziała wnusia, chowając brzydactwo z powrotem. – Tatuś mi go kupił i ja go kocham – podniosła twarz i popatrzyła mi w oczy. – I mojego tatusia też kocham…
– Kochaj tego swojego tatusia, ja ci przecież nie bronię – westchnęłam. – Ale zabawkę to inną, jakąś ładniejszą, mogłaś wziąć.
– Nie mogłam – oparła Ada stanowczym tonem. – Muszę mieć ten telefon przy sobie, bo jak tatuś będzie do mnie dzwonił, to ja chcę z nim porozmawiać. A mówił, że zadzwoni!
– Też wymyśliłaś – pokręciłam głową i szybko zeszłyśmy na dół, bo późno się zrobiło.
Wracając z przedszkola, zrobiłam jeszcze zakupy na bazarku, przecież obiad jaki trzeba było ugotować. Asia zmęczona przyjdzie z roboty, to chętnie zje coś porządnego, a mała, choć miała obiad w przedszkolu, to w domu z chęcią wsuwała drugi. Lubię patrzeć, jak Adusia pałaszuje z apetytem. Kocham ją tak bardzo, tę moją wnusię, i chcę dla niej wszystkiego, co najlepsze. Więc kupiłam filety rybne, mała strasznie lubi smażoną rybę z surówką…
W domu zajęłam się swoimi sprawami, miałam trochę zaległego szycia dla sąsiadki. A potem wzięłam się za obiad. Ale jakoś mi nie szło. Coś mi leżało na sercu, czułam jakiś niepokój, no w ogóle źle się czułam.
Jurek to niemota, a ona go ciągle broni
Nie żeby mnie coś bolało, tylko tak jakoś… No jasne, to ta moja córka nie mogła mi wyjść z głowy i to jej niedane życie z Jurkiem. Że też musiała akurat na takiego trafić! Dobrze chociaż, że ja to jakoś wszystko w ryzach trzymałam… Gdyby nie moja pomoc, toby chyba im przyszło pod mostem mieszkać i łaskawy chleb u obcych jeść. Bo Jurka na nic nigdy nie było stać, groszem nigdy nie śmierdział. A ta moja głupia Asia jeszcze go zawsze broniła.
– Czy to jest Jurka wina, że pracy u nas w mieście nie ma? – wykrzyczała mi kiedyś prosto w oczy, gdy się posprzeczałyśmy. – Co on ma robić, kraść może? Tego byś chciała?
– A tam, zaraz kraść, przecież nie o to mi chodzi – machnęłam ręką. – Mógłby na budowę iść jak ten Heniek sąsiadów, on parę tysięcy miesięcznie wyciąga.
– Bo kradnie! – córka popatrzyła na mnie pociemniałymi z gniewu oczami.
– Ale przynajmniej samochód taki mają, że nie wstyd do niego wsiąść, nie jak do tego waszego rzęcha! – wkurzona strasznie przestałam się już kontrolować.
– I ubrani chodzą wszyscy, Heniek, jego żona i dzieciaki!
– Ty chyba nie wiesz, mamo, co mówisz – Asia aż się cofnęła. – Co z tego, że Jurek jest tylko parkingowym? To uczciwa praca, nawet jeśli grosze zarabia.
– No właśnie, dobrze powiedziałaś, grosze – syknęłam z furią. – Na życie potrzeba trochę więcej niż parę groszy, prawda?
– Kiedyś znajdzie lepszą, przecież wciąż szuka – odparowała.
– A czy dla ciebie nieważne, że Jurek jest porządnym człowiekiem, dobrym ojcem? Popatrz, jak Adusia jest z nim związana, jak się razem świetnie bawią…
– Nie zawracaj mi głowy takimi głupotami – przerwałam jej. – Mężczyzna jest w domu po to, żeby zarabiał pieniądze, a nie gził się z dzieciakiem na dywanie.
– Jesteś okropna – Asia pokręciła głową. – I niczego nie rozumiesz, po prostu nic…
– Może i ciebie nie rozumiem – znowu jej przerwałam. – Ale rozumiem, że jak dotąd to ja rodzinę sama muszę utrzymać – odcięłam się i wzięłam za przerwane szycie. – I nie przeszkadzaj mi już, mam robotę, ktoś w tym domu musi zarabiać!
Pochyliłam się nad maszyną.
Nie widziałam, a może nie chciałam widzieć łez Asi. Nie wiedziałam też, że Jurek słyszał tę naszą kłótnię. Wrócił wcześniej z pracy i stał w przedpokoju, przysłuchując się temu, co mówiłam o nim w gniewie. Dowiedziałam się o tym dopiero wtedy, gdy nazajutrz wyprowadził się do swojej mamy. Żeby – jak to wykrzyczała mi Asia prosto w twarz – nie jeść mojego łaskawego chleba.
Dlaczego po prostu rozwodu nie wezmą?
Pomyślałam sobie wówczas: „To nawet dobrze, że tak się stało, że w końcu się rozstali. Joasia jest jeszcze na tyle młoda, że ułoży sobie jakoś życie na nowo. Ja pomogę jej we wszystkim, zajmę się małą, dziecko nie może przecież odczuć braku ojca. Zresztą… takiego ojca – uśmiechnęłam się do siebie z pogardą – to lepiej, żeby go wcale nie było. Oczywiście lepiej dla Adusi, przynajmniej nie będzie miała z kogo brać złego przykładu na przyszłość”.
O tym wszystkim myślałem sobie i teraz, obierając ziemniaki na obiad. I wciąż się tak dziwnie czułam, nie wiedzieć czego. I nagle mnie olśniło. Zrozumiałam, co mnie tak gnębiło! Ada powiedziała, że byli z mamą na parkingu, tata pokazywał jej te różne marki samochodów. A córka nic mi o tym nie wspomniała, widać robiła z tego jakąś tajemnicę. Oburzyło mnie to strasznie, no bo przecież, skoro Jurek się wyprowadził, to powinna się z nim rozejść, a nie spotykać w tajemnicy przede mną!
Im szybciej skończy ze starym życiem i zacznie nowe, z kimś stateczniejszym, poważniejszym, no i z takim, którego na wszystko będzie stać – tym dla niej lepiej będzie. I dla małej też. A ona prowadzi to dziecko na parking jak jaka głupia… I proszę, jakie Ada prezenty od taty dostaje! Plastikowy telefon, kupiony pewnie w takiej budce, co to wszystko za cztery złote jest…
I ten telefon nie mógł wyjść mi z głowy przez całe popołudnie. Wciąż o nim myślałam. Chyba… byłam po prostu zazdrosna… Że mała pogardziła drogimi, pięknymi lalkami, które ja jej kupowałam, a zabrała do przedszkola tę plastikową tandetę… I to dlaczego? Bo dostała ją od taty! To dla Ady było najważniejsze, że telefon dał jej tata… I jak to wnuczka mówiła? Że musi mieć go przy sobie, bo jakby tak tatuś zadzwonił, to ona musi odebrać…
Machnęłam ręką w końcu, to tylko głupia dziecinna zabawa. Jednak prawie natychmiast przypomniałam sobie, że przecież już raz słyszałam, jak Adusia bawiła się w rozmowy z tatą. I trzymała wtedy przy uchu ten ohydny plastikowy telefon. Pamiętałam, jak ją tak naszłam, z początkiem tygodnia chyba, zanosząc jej serek ze świeżymi truskawkami (akurat się pojawiły na bazarku) na podwieczorek. Stała przy oknie i coś do kogoś wesoło mówiła. Weszłam do jej pokoju i zdziwiona zatrzymałam się w progu.
– A z kim ty tam rozmawiasz, Adulko? – spytałam.
Odwróciła się w moją stronę i wtedy dopiero zobaczyłam, że trzyma przy uchu ten zabawkowy telefon. Na mój widok zmarszczyła z niezadowoleniem czoło i zamachała drugą ręką.
W ten sposób smutna historia zatoczyła koło
– Nie przeszkadzaj mi, babciu – powiedziała. – Rozmawiam ze swoim tatusiem – i odwróciła się znowu do okna. – To kiedy przyjedziesz do mnie? Aha, jak mała wskazówka będzie na piątce… No to dobrze, to przyjedź, ja będę czekała… To pa pa, tatusiu, całuję cię i bardzo cię kocham.
– Zjedz sobie serek – położyłam talerzyk na stoliku. – Twój ulubiony, z truskawkami.
– Nie mam teraz czasu, babciu – powiedziała mała poważnie. – Muszę narysować tatusiowi obrazek, on przyjedzie dzisiaj do mnie, tak powiedział.
– Ale przecież to jest tylko zabawka, plastik tylko – pokręciłam głową. – Nic ci tatuś nie mógł przez ten telefon powiedzieć.
– A właśnie, że powiedział! – krzyknęła Ada. – Powiedział mi, że przyjedzie, a tatuś zawsze mówi prawdę! To znaczy, że przyjedzie! – krzyczała, patrząc na mnie ze złością.
Czemu ja sobie teraz akurat o tej scence przypomniałam?
Z westchnieniem wypłukałam ziemniaki, wrzuciłam do garnka. Zabrałam się za rybę. Ale ten różowy telefon Adusi wciąż siedział mi w głowie. I jej wymyślone rozmowy z tatą… W tym momencie coś sobie przypomniałam. Coś, co miało miejsce wiele lat temu, i o czym potem bardzo starałam się zapomnieć, i w końcu mi się udało. Teraz wróciło do mnie, z taką siłą, że aż usiadłam; nogi zrobiły mi się jakieś strasznie słabe.
Wychowałam się bez ojca. Zostawił mamę i mnie z siostrą, wyjechał na jakiś kontrakt za granicę, a potem tam został. Przysłał mamie rozwód przez ambasadę, zresztą nie wiem dokładnie, jak to było, wtedy były inne czasy. Gdy tata odszedł, bardzo mi go brakowało. I wstydziłam się przed koleżankami w szkole, kiedy one opowiadały o swoich rodzicach, o tym, jak jeżdżą ze swoimi ojcami na rowerach, pływają kajakami. Więc ja też zaczęłam opowiadać, zmyślałam rozmaite historie, jak to mój tata w Afryce poluje na dzikie zwierzęta, jak podróżuje po świecie, jakie piękne zabawki mi przysyła.
Do dziś pamiętam ten zachwyt w oczach koleżanek i zazdrość… Ale też pamiętam, że wychowawczyni wezwała mamę, i że potem musiałam rozmawiać z psychologiem, nawet chodziłam na specjalną terapię. Przypomniałam sobie słowa tej pani psycholog, które powiedziała do mamy, że gdy rodzice się rozstają, to uraz u dziecka pozostaje na zawsze. Aż mi się gorąco zrobiło…
W tym momencie dotarło do mnie, że historia zatoczyła koło, wszystko się powtórzyło! Teraz moja ukochana wnusia wymyśla sobie rozmowy ze swoim tatą przez telefon… Boże! Musiałam otworzyć okno, bo przez moment nie mogłam złapać tchu. Gdy pomyślałam sobie, co ta mała czuje, gdy czeka na ojca, kiedy udaje, że z nim rozmawia… Bo wciąż, pomimo upływu tylu lat, ja pamiętałam, co sama wtedy czułam.
Tylko że mój tata nigdy nie wrócił. Nie chciał ani mnie, ani siostry, bo nas pewnie nie kochał. A Jurek tak bardzo kocha swoją córeczkę… I wcale nie musi być daleko od niej przecież! To dziecko też wcale nie musi udawać, że rozmawia ze swoim ukochanym tatą. To ja, zazdrosna, stara baba, sprawiłam, że tak się stało! Tylko i wyłącznie z mojej winy… Bo nie potrafiłam zaakceptować swojego zięcia takim, jakim był! A Asia była zbyt uzależniona ode mnie finansowo, żeby mi się przeciwstawić…
Jeśli będzie trzeba, na kolana padnę! Raz-dwa podniosłam się z taboretu, szybkim ruchem ściągnęłam fartuch, zgasiłam płomień pod garnkiem z zupą. Nie mogłam tak siedzieć i gotować obiadku dla swojej rodziny! Były ważniejsze rzeczy od tej pomidorówki i smażonej ryby. I było coś najważniejszego, co ma się w życiu, a co ja w swej głupocie chciałam zniszczyć. Była miłość mojej córki i jej męża, i wielka miłość tej malutkiej istotki do ojca. I jej wielkie cierpienie, gdy tego ojca zabrakło w domu – tylko z mojej winy. Boże, że też chciałam zagłuszyć te piękne uczucia, kupując małej coraz to ładniejsze i droższe zabawki! Mądre dziecko jednak wolało zwyczajny, plastikowy telefon za cztery złote…
Zastanowiłam się przez chwilę, przypominając sobie zasłyszane kiedyś słowa. Jak to Asia mówiła, że Jurek pracuje na tym parkingu przy magistracie, obok muzeum. Dojadę tam szybko, piątką, i może los da mi tyle szczęścia, że zięć będzie miał akurat dyżur. Może zechce mnie wysłuchać, kiedy go przeproszę i zapewnię, że już nigdy nie powiem złego słowa o nim i jego pracy, i poproszę, aby wrócił do domu… Bo mój dom był także jego domem. A ta mała dziewczynka nie może przecież tak ciągle na niego czekać. Dość tego!
Czytaj także:
„Teść wypominał mężowi, że jest nieudacznikiem, bo nie potrafi utrzymać rodziny. 7 osób w małym mieszkaniu to koszmar”
„Córka kłamała, że szef jej nie płaci, żeby wyciągać od nas kasę. Wspomniałam o inspekcji pracy i wyszło szydło z worka”
„Mąż wyjechał za granicę, by zarobić na markowe ciuchy i gadżety dla syna. Żyjemy osobno, ale nie wyzywają nas od biedaków”