„Córka kłamała, że szef jej nie płaci, żeby wyciągać od nas kasę. Wspomniałam o inspekcji pracy i wyszło szydło z worka”

córka prosi matkę o pieniądze fot. Adobe Stock, JackF
„Poczułam się jak idiotka. Czyli Leszek miał rację. Dawałam się naciągać, bo serce matki nie potrafiło rozpoznać kłamstwa. Dzięki naszym pieniądzom Zosia miała po prostu więcej na rozrywki. I nie przeszkadzało jej, że taka wyrwa w budżecie starych rodziców jest znacząca”.
/ 13.05.2022 06:34
córka prosi matkę o pieniądze fot. Adobe Stock, JackF

Nauczyciele nie zarabiają zbyt dużo, więc emerytura też wysoka nie jest. Dobrze, że mój mąż kiedyś jeździł w pekaesie i miał trochę większe uposażenie, bo nie wiem, jak byśmy teraz wiązali koniec z końcem. Mieszkanie, leki, jedzenie, które drożeje w oczach, i wnuki, którym człowiek nieba by przychylił albo chociaż jajko niespodziankę kupił. No i Zosia…

Mamy dwie córki: starszą Dorotkę i młodszą Zosię. Dorota od małego była bardzo samodzielna. Już jako kilkulatka chciała pomagać w domu, zajmować się siostrą. W szkole zawsze była obowiązkowa i nie musiałam jej poganiać. Po studiach znalazła pracę, założyła rodzinę, i nie zapomniała o nas, starych rodzicach. Nieraz pytała, czy czegoś nam trzeba, podwózki, pomocy przy cięższych zakupach czy porządkach. Dobra z niej córka.

A Zosia… Może dlatego, że była młodsza, delikatniejsza, jakoś tak mimochodem wszyscy rozpostarliśmy nad nią parasol ochronny. Niby siostry, a różniły się z Dorotką charakterami jak dzień i noc. Zosia zawsze starała się iść po linii najmniejszego oporu, byle się nie napracować. Z klasy do klasy, od jednego chłopaka do drugiego, od poniedziałku do piątku, by w weekend balować. Zapominała o tym, czego nie chciała robić, jak o zadaniach domowych, a potem odpisywała je na korytarzu, na czym przyłapywali ją nauczyciele.

Co miesiąc prosiła się o pieniądze

No ale jakoś przebrnęła przez ogólniak i poszła do szkoły policealnej.

– Studia to nudziarstwo, nie dla mnie – wyjaśniła i wybrała zawód technika dentystycznego, bo jak twierdziła, z takim fachem zawsze znajdzie pracę, nie tracąc młodości na naukę bzdurnych, nieprzydatnych rzeczy.

Pozostało nam uszanować jej decyzję, w końcu była dorosła. Zresztą może miała rację. Praktyczny zawód jest lepszy niż niepraktyczne studia. Traktowanie szkół zawodowych jak „opcji dla przegranych” spowodowało, że obecnie brak ślusarzy, spawaczy, mechaników, a także wykwalifikowanych techników i operatorów skomputeryzowanych maszyn. Za to mamy klęskę urodzaju absolwentów rozmaitych studiów wyższych.

Kiedyś wybierało się zawód, a potem firmę, w której zwykle pracowało się do emerytury. Dziś każdy zmienia firmy, przebranżawia się, dostosowuje do ewoluującego rynku. Zosia myślała po nowemu. Jak szybciej zdobędzie zawód, szybciej znajdzie pracę, zacznie zarabiać, usamodzielni się…

Owszem, skończyła szkołę wcześniej niż jej starsza siostra studia i znalazła pracę, ale z tej pracy kołaczy nie było. Najpierw mówiła, że szefostwo nie chce jej zapłacić za okres próbny. Potem zmieniła pracę, ale znowu było to samo. Okresy próbne, przestoje, kłopoty finansowe w firmie… Ciągle coś.

– Mamo, trzeba się wkupić w ich łaski, wykazać, pokazać, że ci zależy, dopiero wtedy decydują, czy chcą cię zatrudnić – powtarzała i prosiła o pożyczkę, żeby mogła przeżyć do kolejnego miesiąca, kiedy będzie już miała stałą umowę i pensję. – Oddam, jak tylko cokolwiek zarobię.

Co miałam zrobić? Odmówić? Pozwolić, żeby moje dziecko głodowało? Tym bardziej że się wyprowadziła. Wynajęła pokój na stancji.

– Jeden pokój, ale jestem u siebie, na swoim – powtarzała.

Tyle że zawsze miała kłopot, by opłacić ten swój pokój. Już nie mówię, że na czas, w ogóle! Co miesiąc przybiegała z płaczem i z prośbą o małe wsparcie. Nawet zaproponowałam, żeby znów wprowadziła się do nas, skoro jej stary pokój stoi pusty. Dzięki temu kilka stówek zostałoby w naszej kieszeni. Odmówiła.

– Oj, mamo, to tylko przejściowe kłopoty. Za miesiąc będzie lepiej – obiecywała, chowając do portfela pieniądze, które jej dałam.

Ale nie było lepiej.

– Miałaś już dostać wypłatę w tym miesiącu… – wzdychałam, znowu sięgając do koperty w barku, w której chowaliśmy nasze emerytury.

– No, miałam, miałam, ale szef jednak nie dał mi umowy, powiedział, że muszę być cierpliwa i zapłaci mi później. A właściciel mieszkania się upomina. Dziękuję, mamuś, oddam, jak tylko zarobię. Nie miałabyś jeszcze ze dwóch stówek na żarełko?

Wzdychałam jeszcze ciężej, ale wyciągałam kolejne banknoty i wręczałam córce, łudząc się, że to już ostatni raz tak ją sponsoruję. Niestety, w kolejnym miesiącu wszystko powtarzało się od nowa. Mój mąż zaczął zauważać braki pieniędzy we wspólnej kasie, bo i trudno byłoby nie zauważyć odpływu ponad tysiąca złotych.

Żerowała na nas jak huba

– Ponoć Zośka miała być samodzielna! – grzmiał, podnosząc głos, gdy ostatnio przyznałam, że z kupnem mikrofalówki, nawet takiej najtańszej, skoro stara się spaliła, musimy poczekać, aż przyjdzie emerytura albo Zosia nam odda. Zostało nam do końca miesiąca raptem po kilkanaście złotych na dobę na wyżywienie. Dobrze, że rachunki opłaciłam wcześniej, a leki wykupiłam od razu po otrzymaniu przelewów.

– A co miałam zrobić, jak dziecko nie dostało wypłaty? Za co ma żyć? – załamałam ręce.

– No, nie za nasze! – obruszył się Leszek. – Kochanie, to już nie te czasy, że pracodawca może robić, co chce. Owszem, jacyś kombinatorzy znajdą się i teraz, ale uwierz mi, nie ma takiej opcji, żeby w legalnie działającej firmie przez pół roku pracownik nie dostawał pensji. I Zośka by tam została? Robiłaby za darmo? W takim przypadku dzwoni się do inspekcji pracy i urzędu skarbowego, a nie do rodziców. Na litość boską, Dorota studiowała, dłużej była na naszym garnuszku, ale teraz nie tylko nie wyciąga od nas kasy, ale jeszcze pomaga, jak może. A ma dwójkę dzieci! Na macierzyńskim dostaje mniej pieniędzy, a i tak zawsze pyta, czy czegoś nie potrzebujemy!

– No ale ma męża…

– To niech Zośka też znajdzie sobie męża, zamiast żerować na nas jak ta huba! – uniósł się mąż. – Ja rozumiem, że dla rodziców dziecko pozostaje dzieckiem przez całe życie, a gdy powinie mu się noga, ma prawo oczekiwać od nich pomocy. Od tego jest rodzina, zgadzam się. Ale nie co miesiąc od kilku lat!

Miał rację. Nasze córki nie były już dziewczynkami. Dorosły, były odpowiedzialne za własne życie. Dorota stała pewnie na własnych nogach, a Zosia… Zosia musiała się tego nauczyć. Nie mogliśmy z mężem wiecznie odmawiać sobie wszystkiego, by ratować ją z opresji raz za razem. Kiedy parę tygodni później znów przybiegła po pożyczkę, zapowiedziałam jej, że to ostatni raz.

– Ale… jak to? Jak możesz tak mówić? – jęknęła. – A co ja zrobię za miesiąc?

– Kochanie, możesz zmienić pracę. Jeśli w twojej ci nie płacą, to powinnaś odejść. Na kasie w markecie przyjmą cię choćby dziś, ciągle szukają, a płaca całkiem niezła, na pewno lepsza niż… brak wypłaty. Zamierzam też powiadomić inspekcję pracy, urząd skarbowy i ZUS, że ci ludzie wykorzystują swoich pracowników, bo chyba nie tobie jednej nie wypłacają pensji, ale… reszcie także… zgadza się? – patrzyłam na Zosię i widziałam, jak jej twarz w jednej chwili zrobiła się kredowobiała. – Skarbie…? Nie tylko tobie nie płacą, prawda?

– Mamo… błagam cię, nie rób tego, nie możesz się wtrącać… – głos mojej córki drżał, słyszałam to wyraźnie.

– Skoro daję ci co miesiąc pieniądze, to mam prawo się wtrącać w tę kwestię. No, chyba że jest coś, o czym mi nie powiedziałaś…

– Nie. Nie ma – Zosia potrząsnęła głową. – Dziękuję. Oddam, jak… jak tylko będę mieć pieniądze. Dziękuję. Ale nigdzie nie dzwoń, postaram się załatwić to sama.

Kiedy wyszła, poczułam się jak idiotka. Czyli Leszek miał rację. Dawałam się naciągać, bo serce matki nie potrafiło rozpoznać kłamstwa. Zosia musiała dostawać wypłatę, ale przywykła do tego, że od nas też bierze pieniądze, dzięki czemu miała ich więcej na swoje rozrywki. I nie przeszkadzało jej, że taka wyrwa w naszym budżecie jest znacząca.

Dobrze, że mąż w końcu trochę mną potrząsnął. Nie umiałam odmówić córce i nie wiem, czy za miesiąc uda mi się być twardą, jeśli sytuacja się powtórzy. Miłość matki do dziecka potrafi być nieracjonalna, choć teraz mam cały miesiąc na to, by się przygotować na chwilę próby. Przede wszystkim dla dobra Zosi. Musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie i swoje decyzje.

Poczuwam się do winy, że do dziś tego nie zrobiła, bo jako najmłodsza w rodzinie była rozpieszczana. Nie zauważyliśmy w porę, że trzeba z nią inaczej postępować niż z jej siostrą. No cóż, Zosia może ma dwadzieścia pięć lat, ale proces jej wychowania jeszcze się nie zakończył. Jeśli będzie trzeba, otrzyma bolesną lekcję, ale bardzo ważną dla jej przyszłego życia. Lekcję o samowystarczalności, poszanowaniu innych i mówieniu prawdy. Mam nadzieję, że nie jest dla niej za późno.

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie, gdy syn miał 6 miesięcy. Ten tchórz wrócił po 17 latach i uważa, że nic się nie stało”
„Muszę chować męża przed światem, bo kropelka alkoholu zmienia go w potwora. Staje się gnuśnym burakiem bez zahamowań”
„Syn wybłagał, bym sprzedała mieszkanie, a pieniądze wydała na jego dom. Straciłam mieszkanie, pieniądze i syna”

Redakcja poleca

REKLAMA