„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”

Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Nie wiedziałam, gdzie podziała się ta moja pewna siebie, stanowcza, wyzwolona Zosia i jak mogę jej pomóc, aby odzyskała równowagę. Byłam jednak pewna jednej rzeczy - nie może tak dalej robić, bo po prostu nie będzie w stanie tego wytrzymać! Nie wystarczy jej ani sił, ani zdrowia”.
/ 09.01.2024 22:00
Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, PhotoAlto/Frederic Cirou

Po jednym spotkaniu miałam już pewność, że Bartosz nie jest odpowiednim facetem dla mojej córki Zosi. Nie potrafię do końca wyjaśnić dlaczego. Przystojny, zadbany, inteligentny i wykształcony. Wraz z ojcem i bratem prowadził dużą firmę remontowo–transportową.

– Każda matka marzy o takim zięciu dla swojej córki, a ty szukasz problemów na siłę – powiedział mi mąż, kiedy próbowałam o tym porozmawiać.

Szczerze mówiąc, nie miałam żadnych zastrzeżeń do Bartka. To Zosia przy nim zmieniała się nie do poznania. Miałam wrażenie, że stopniowo tracę wiedzę o mojej własnej córce. Moje mądre, wyedukowane, przebojowe i pewne siebie dziecko nagle stawało się ciche i wręcz przygaszone. Nie udzielała się w rozmowach, a gdy już coś mówiła, patrzyła na Bartosza, jakby próbowała znaleźć u niego aprobatę dla swoich słów.

– Zawsze była uparta i niezależna, a teraz z nim zdaje się być jakaś uległa – próbowałam przekazać moje obawy mężowi.

– Jest w nim zakochana, pragnie mu się podobać, chce go zadowolić – odpowiadał Tadek.

– Co ty za bzdury pleciesz! – nie byłam w stanie ukryć swojego gniewu. – Powinien ją szanować taką, jaką jest, a ona jest przy nim całkowicie inna. Nie mów, że nie zauważyłeś tego?

Tadek chyba rzeczywiście tego nie zauważył lub nie chciał zauważyć. Dażył sympatią Bartosza, a nawet cieszył się, że Zosia zamierza poślubić bogatego i dobrze sytuowanego mężczyznę. Ja jednak kompletnie nie mogłam zrozumieć jego punktu widzenia.

Gdy Zosia wróciła do domu z różami, wykrzykując ze szczęścia, że Bartosz jej się oświadczył, nie umiałam udawać radości.

– Fantastycznie, brawo, córeczko, gratuluję! – Tadeusz jako pierwszy uścisnął Zosię.

– Mamo... – Zosia przyglądała mi się z niepokojem. – Nie cieszysz się? – zapytała delikatnie.

– Ależ cieszę się, kochanie, cieszę. Jeżeli ty jesteś szczęśliwa, to i ja jestem – odparłam.

Lecz nie odczuwałam euforii. W głębi serca coś mnie dręczyło, ciągle nie byłam zupełnie przekonana. Nie byłam jednak do końca pewna, skąd pochodzą i na czym polegają te wątpliwości, patrząc na moją córkę, która zdawała się być naprawdę niesamowicie szczęśliwa.

Miałam poczucie, że Zosia oddala się ode mnie

Młodzi nie byli chętni do do przekładania ślubu. Spieszyli się, jakby ich coś przeraźliwie pędziło, co skłoniło mnie do zapytania Zosi, czy przypadkiem nie jest w ciąży. Zaprzeczyła.

– Czemu więc taki pośpiech?

– Ponieważ się kochamy i pragniemy być ze sobą – odparła. – Mamo – po chwili dodała – nie przepadasz za Bartkiem, co nie? Dlaczego? Za co?

– To nie jest tak, kochanie – odparłam, kiwając głową ze smutkiem. – To nie jest tak, że za nim nie przepadam. Po prostu obawiam się, że może cię przytłoczyć, zdominować. Że przy nim staniesz się jedynie żoną.

– Mamo! – zaśmiała się Zosia. – Czy nie pomyślałaś, że ja chcę zostać żoną, gospodynią, matką?

– Dobrze, pod warunkiem, że nie ograniczysz się tylko do roli żony, gospodyni i matki. Jedynie dodatku do męża.

Zosia ponownie się roześmiała: – Och, mamusiu, przestań się martwić.

Po ślubie, Zosia zdecydowała się na przeprowadzkę do męża i, co było dla mnie całkowicie niezrozumiałe, postanowiła zrezygnować z pracy – dobrze płatnej, odpowiedzialnej pozycji z perspektywą awansu, w międzynarodowej korporacji.

– Zośka! – zacisnęłam palce z niedowierzaniem, kiedy usłyszałam o jej decyzji. – Przecież masz za sobą studia, władasz trzema językami, co ty wyprawiasz?

– Musiałabym dojeżdżać zbyt daleko. Poza tym, w firmie Bartosza też znajdę coś dla siebie do roboty.

Zdecydowali się zamieszkać na piętrze w domu teściów. Rzeczywiście, wszystko tam było luksusowe i przepiękne. To nie to, co nasze skromne, trzypokojowe mieszkanie. Jednak nie czułam się tam komfortowo. Kiedy odwiedzałam Zosię, nigdy tak naprawdę nie miałyśmy okazji pobyć same.

Teściowie mieszkali na parterze, zaś w sąsiednim budynku starszy brat Bartosza ze swoją rodziną. Drzwi były dla wszystkich otwarte, nikt nie pukał przed wejściem, każdy czuł się jak w swoim domu, a matka Bartosza sprawowała opiekę nad całą rodziną niczym włoska mama całej rodziny.

– O matko, oni żyją tam jak w kołchozie! – wykrztusił mój mąż po powrocie z kolejnej wizyty u naszej córki. – Jak ta nasza Zośka tam daje radę?

– Przecież Ci mówiłam – mruknęłam do siebie, a Tadek jedynie machnął bezradnie rękami.

Gdy wrócili z podróży poślubnej do Grecji, okazało się, że moja córka spodziewa się dziecka. Pamiętam Zosię z dawnych lat, zawsze zaszytą w książkach, a następnie pochłoniętą pracą, nie przypuszczałam, że aż tak bardzo będzie się cieszyć. Ale radość była obustronna, zarówno dla niej jak i Bartka. Bartosz spędzał sporo czasu w pracy, a Zosia, koncentrując się głównie na domu, zajęła się aranżacją pokoju dla maluszka.

– Zosiu, czy nie tęsknisz za pracą, za ludźmi? – pewnego razu zapytałam moją córkę.

Zamyśliła się na moment. Przygotowałam się na to, że wybuchnie śmiechem i zignoruje moje pytanie, ale tego nie zrobiła.

– Chyba trochę – odparła z melancholijnym uśmiechem.– Za pracą, bo ludzi w moim otoczeniu mam wręcz zbyt wielu.

Po upływie dziewięciu miesięcy, na świat przyszła urocza dziewczynka o niebieskich oczach. Kiedy jeszcze byliśmy w szpitalu, zasugerowałam Zosi, że mogłabym do niej na jakiś czas przyjechać i wspomóc ją w opiece nad noworodkiem. Zosia spoglądała na mnie z niepewnością, jakby nie była pewna, co właściwie powinna odpowiedzieć. Niespodziewanie z tyłu odezwała się matka Bartosza (nie zdawałam sobie sprawy, że ona tam jest):

– Ależ, Jadziu, nie kłopocz się. Ja tutaj jestem, a także Kasia i Marzenka, razem pomożemy Zosi we wszystkim. Ty masz przecież dużo swoich własnych obowiązków.

Rzuciłam okiem na Zośkę, czekając, co ona na to. Ale moja córka milczała, koncentrując się na przewijaniu swojego maluszka. Wydawało się, że naprawdę nie jestem jej potrzebna do pomocy. Znowu zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Rodzina mojego zięcia odgradzała mnie od mojej jedynej córki, a ona tak po prostu to akceptowała.

Przecież żyjemy w XXI wieku, halo!

Kiedy mała Joasia miała zaledwie sześć miesięcy, okazało się, że Zosia ponownie spodziewa się maluszka.Tym razem entuzjazm Bartka był znacznie większy niż jej. Moja córka nie była już tak zadowolona jak przy narodzinach pierwszego dziecka, ponieważ była zwyczajnie wyczerpana opieką nad Joasią. Mimo to, po raz kolejny odrzuciła moją propozycję pomocy.

– Nie jest to konieczne, mamusiu, w naszym domu mamy już więcej kobiet, niż przewiduje norma – wypowiedziała to w taki sposób, że zwróciłam na nią szczególną uwagę.

– Zosiu, czy coś jest nie tak?

– Nie, nie, mamo, wszystko jest tak, jak powinno być – zaprzeczyła z nieco zbyt dużą energią, aby od razu jej uwierzyć.

– Zosiu odpowiedz, czy naprawdę musiałaś tak szybko decydować się na kolejne dziecko? – nie mogłam się powstrzymać, mimo że wcześniej mówiłam sobie, że nie będę się wtrącać.

– Ach, mamo, nie masz pojęcia, jak to jest...

– Znam to – przerwałam jej. – Rozumiem, jakie to uczucie, ale zdaję sobie sprawę, że dzisiaj mamy wiele różnych sposobów i technik, aby zaplanować ciążę.

Zośka zrobiła się czerwona.

Wyszło jak wyszło – wymamrotała.

Nigdy więcej nie poruszałyśmy tego tematu. Nie chciałam jej denerwować. Przecież była już dorosła, zamężna; mogła mieć tyle potomstwa, ile tylko chciała. Tym razem rodzina Zosi powiększyła się znacznie bardziej, niż wszyscy zakładali. Na świat przyszły bliźniaczki, Amelia i Agata. Zięć wyraźnie nie krył swojego rozczarowania, że ma już trzy córki, a nadal nie ma syna. Próbował to ukryć, jednak bezskutecznie.

Tymczasem Zosia zwróciła się do mnie o wsparcie. Wzięłam dwutygodniowy urlop i zamieszkałam z nią. Preferowałam, aby to ona z dziećmi przeniosła się do nas, jednak nie zgodziła się na to. Uważała, że Bartek bardzo tęskniłby za swoimi pociechami. Miałam jednak wrażenie, że to był tylko pretekst.

W trakcie całego urlopu razem z córką opiekowałam się trójką dzieci. Już po kilku dniach zaczęłam się martwić, jakie wyzwanie to będzie dla Zosi, kiedy będę zmuszona wrócić do pracy, a ona zostanie z maluchami całkiem sama.

Bartosz nie był w stanie jej pomóc – większość dnia spędzał w pracy, a po powrocie do domu zajmował się dokumentami lub rozmawiał przez telefon. Wieczorami był tak padnięty, że dziecięcy płacz jedynie go irytował.

Teściowa czasami opiekowała się małą Joasią, ale na noc Zosia musiała pozostać sama z dziećmi. Gdy pilnowałyśmy ich wieczorem na zmianę, jakoś dawałyśmy sobie radę, ale co ona zrobi bez mojej pomocy? Niestety, moje wolne od pracy nie trwało wiecznie.

– Muszę wrócić do pracy, kochanie, czy poradzisz sobie? – troszczyłam się przed wyjazdem.

– Nie mam wyjścia, może moja teściowa trochę więcej mi pomoże lub Marzena. Poradzę sobie, nie martw się, mamo – odparła z lekko zbledniętym uśmiechem.

– Będę w sobotę – zapewniłam.

Tak też się stało, nie tylko w sobotę, ale również każdego weekendu, a gdy to było niemożliwe, to przynajmniej w niedzielę odwiedzałam Zosię. Tadek nie krył zdenerwowania.

– Chcieli tyle dzieci, to niech sami je chowają. Zrozumiałbym, gdyby to było sporadycznie, lecz co tydzień to już za wiele! – skarżył się.

– Ale przecież to nasze dziecko, muszę ją wspierać.

– Jesteś tym wycieńczona, czy ty sądzisz, że ja tego nie widzę? – ironizował.

– Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo wyczerpana jest Zosia.

– Niech jej mąż jej pomaga.

Być może była to racja, jednak mnie było córki najzwyczajniej żal. Chciałam jej pomagać, nawet jeśli miało to oznaczać poświęcenie mojego zdrowia i rezygnację z wolnego czasu. Mimo sporów z Tadkiem, odwiedzałam ją tak często, jak to było możliwe. Lecz kiedy bliźniaki były wciąż niemowlętami, a Zośka powiedziała mi, że znowu jest w stanie błogosławionym, straciłam kontrolę nad emocjami. Być może nie powinnam się tak zachowywać, jednak po prostu na nią krzyknęłam.

– Czyżbyś straciła kompletnie zdrowy rozum, dziewczyno?! Kolejne dziecko, podczas gdy te jeszcze nie wyrosły z pieluch?!

– Bartosz tak bardzo pragnie syna – szepnęła Zosia w trakcie prasowania.

– Jestem w stanie to zrozumieć, ale dlaczego tak nagle? Czy nie mógł poczekać?

– Po prostu tak wyszło.

– Co to znaczy?! Tak wyszło?! Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Czy kiedykolwiek stosujecie jakiekolwiek środki antykoncepcyjne?! – nie zamierzałam pytać, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Bartosz jest przeciwny.

Nie, tym razem tak tego nie zostawię

Nogi miałam jak z waty i z impetem zasiadłam na sofie. Poczułam nagle, jakbym straciła całe powietrze z płuc.

– A ty co na ten temat myślisz?

Zośka tylko wzruszyła ramionami.

– Nie chcę się z nim kłócić, wolę ustąpić. Niech wszystko toczy się według jego woli.

Pomimo tego, że doszło wtedy między nami do kłótni, nie przestałam wspierać Zosi. Nie miało znaczenia, że nie zgadzałam się z jej działaniami. W końcu to przecież moja córka, jedyna, ukochana...

Prawdopodobnie zgubiła drogę w życiu, a teraz to inni wybierali za nią, a ona na wszystko przytakiwała. Nie potrafiła już sama podejmować decyzji. Moja pewna siebie, stanowcza Zosia gdzieś zniknęła, a ja nie miałam pojęcia, jak mogę jej pomóc się podnieść. Jedno było pewne – nie może tak dalej robić, bo po prostu nie jest w stanie! Nie będzie miała ani sił, ani zdrowia.

Doktor przekazał Zosi i Bartkowi informację, że na świat przyjdzie ich... czwarta córeczka. Obawiałam się, że Bartosz może być rozczarowany, ponieważ bardzo pragnął syna, jednak po nim nie było widać żadnego rozczarowania. Odwiedzili nas od razu po konsultacji medycznej. Zosia wyglądała na przygnębioną.

– Wasza czwarta wnuczka jest w drodze – oznajmiła nam jeszcze w przedpokoju, nie uśmiechając się.

– Nie przejmuj się, skarbie – Bartek otoczył ją swoim ramieniem. – Wciąż jesteśmy młodzi, mamy jeszcze czas na syna. Albo nawet dwóch – dodał, a ja poczułam dreszcze przechodzące po moim kręgosłupie.

Nie jest tak, że nie pragnęłabym być babcią. Oczywiście, że chciałabym, lecz przede wszystkim coraz bardziej niepokoję się o moją córkę Zosię. Jeszcze nie zdąży urodzić się jedno dziecko, a zaraz na świat przychodzi kolejne, rok za rokiem, w takim tempie! Zauważam, że Zośka staje się coraz bardziej wyczerpana, coraz bardziej przytłoczona i zdołowana. Nie znajduje chwili dla samej siebie.

Na pewno nie po to posłaliśmy ją na studia, nie po to odbywała zagraniczne kursy językowe, ani nie po to uczyła się nocami, aby teraz zajmować się wyłącznie zupkami, pieluszkami, przecierami i karmieniem. Cztery maluchy, jeden po drugim, a ile jeszcze w planach? To nie była moja wizja dla córki, na pewno nie o to mi chodziło!

"Koniecznie muszę z nią porozmawiać" – zdecydowałam stanowczo. Być może powinna zacząć się zabezpieczać, nawet jeśli Bartek nie będzie o tym wiedział. Niech najpierw zatroszczy się o te małe dzieci, a potem zdecyduje, czy chce kolejne. O ile rzeczywiście tak bardzo tego pragnie.

Czytaj także:
„Zrujnowałem małżeństwo dla 20-letniej piękności. Ona zniknęła, ale po latach zapukał do mnie syn, owoc romansu z Agusią”
„Babcia przywiozła z sanatorium kochanka i coś jeszcze. Starowinka nie ma wstydu za grosz”
„W dniu rocznicy ślubu mąż przyznał, że mnie zdradza. Założyłam obcisłą kieckę, a on zaczął błagać mnie o wybaczenie”

Redakcja poleca

REKLAMA