„Zrujnowałem małżeństwo dla 20-letniej piękności. Ona zniknęła, ale po latach zapukał do mnie syn, owoc romansu z Agusią”

Zmartwiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, PIKSEL
„Któregoś dnia siedziałem i czytałem książkę, a gdy podniosłem wzrok, spojrzałem na kobietę, która coś porządkowała w szafce i nie odczułem żadnych emocji. To była moja żona. Czułem, jakby była mi totalnie nieznajoma”.
/ 04.01.2024 21:15
Zmartwiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, PIKSEL

Obchodziłem własne sześćdziesiąte urodziny w samotności. Owszem, przyjaciele odśpiewali mi tradycyjne sto lat, siostra wraz z siostrzeńcami zorganizowali dla mnie prezent, jednak gdy opuścili moje mieszkanie, poczułem się samotny. Nie byłem smutny, jednak również nie do końca zadowolony z mojego obecnego stanu. Niemniej jednak, tak to już jest – takie karty dostałem od losu. Zatem żyłem w samotności, pogrążony w emocjonalnej obojętności i jakoś dawałem sobie radę.

Kiedy nadszedł kolejny dzień po moich urodzinach, czyli w tym wypadku akurat była to niedziela, usłyszałem dzwonek do drzwi. Kiedy je otworzyłem, ujrzałem młodego mężczyznę. Wyglądał na około dwadzieścia lat. Miał niezwykle intensywne spojrzenie. Jego zdenerwowanie było bardzo widoczne – policzki lekko zrumienione, a gardło poruszało się od nerwowego połykania śliny. Miałem też niepokojące odczucie, że ten młodzieniec przypomina mi kogoś.

– W czym mogę pomóc? – zapytałem.

– Czy rozmawiam z panem Janem... – tutaj usłyszałem swoje nazwisko.

– Tak, co się stało?

Chłopak nabrał powietrza, zacisnął ręce i rzucił:

Jestem twoim synem.

– Przepraszam, że jak?

Obiły mi się o uszy historie o oszustwach polegających na podszywaniu się pod wnuczka, więc tylko kwestią czasu było, aż ktoś wpadnie na pomysł, aby zacząć wykorzystywać podobne metody, twierdząc, że jest nieślubnym synem. Ale, po pierwsze, chyba jeszcze nie jestem na tyle stary, aby ktoś pomyślał, że uda mu się mnie zmanipulować, a po drugie, to zastanawiające podobieństwo... Te myśli przemknęły mi gdzieś w głębi umysłu, ale przede wszystkim byłem totalnie zaskoczony.

Młodzieniec jak gdyby czytał moje myśli, ponieważ zaczął mówić szybko, nerwowo, a jego twarz po chwili stała się czerwona jak burak. Zaczęło mnie niepokoić, że może dostać apopleksji.

– Nie przyszedłem tutaj, by wyłudzić od pana jakieś pieniądze, nie muszę leczyć się u lekarza, moja matka jest w pełni zdrowa. Nie jestem też ofiarą żadnego wypadku drogowego i nie potrzebuję funduszy na opłacenie kaucji. Absolutnie nie chcę od pana żadnych pieniędzy... Ja... Ja przyszedłem jedynie, by zobaczyć na własne oczy, jak wygląda mój biologiczny ojciec.

Zrobił głęboki wdech, skłonił się lekko głową i zaczął się odchodzić. Moje zaskoczenie minęło i odzyskałem zdolność mówienia: – Poczekaj! Kim jest twoja matka? – wykrzyknąłem.

Była tylko jedna kobieta, której to mogło dotyczyć. Ale na pewno by mi powiedziała.

– Agnieszka, pan zawsze zwracał się do niej Agunia – odpowiedział chłopiec.

Cóż. Przeanalizowałem jego twarz. Owszem, przypominał mnie. Identyczne brwi, usta. Oczy odziedziczył po matce – duże, jasnozłociste. A do tego kręcone, blond włosy. Dawne poczucie żalu i smutku ścisnęło moje serce.

– Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. – Jakoś blado pan wygląda.

– Wejdź – szerzej rozchyliłem drzwi. – Myślę, że kubek kawy dobrze zrobi nam obu. A może nawet kropelka czegoś mocniejszego.

Kiedyś, dokładnie dwie dekady i rok temu, musiałem podjąć bardzo trudną decyzję w swoim życiu. Zbliżałem się do czterdziestki i od ponad dwóch dekad byłem związany z tą samą osobą. Matyldę, moją żonę, spotkałem, kiedy oboje mieliśmy po szesnaście lat. Coś ciągnęło mnie do niej, mieliśmy podobne osobowości i wspólne cele, dzięki czemu zostaliśmy parą.

Wzięliśmy ślub zaraz po ukończeniu studiów. Wszystko toczyło się w spokojnym rytmie, krok po kroku, zgodnie z planem. Praca, małżeństwo, dzieci, zdobywanie majątku. W momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że stoję na rozstaju dróg w życiu, mieliśmy już mieszkanie w prestiżowej części Warszawy, dom na działce położonej nieopodal miasta, samochód oraz dwie córki, które były już prawie pełnoletnie.

Przeglądałem fora internetowe jedno po drugim

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy zdałem sobie sprawę, że już nie dochodzi do kłótni między mną a Matyldą, że już nam się nie chce. Któregoś dnia spojrzałem na nią, podnosząc oczy znad książki, kiedy coś układała w szafce i nie odczułem nic. Wydawała mi się zupełnie obca. Byłem przekonany, że ta sytuacja trwała już od jakiegoś czasu, ale dopiero wtedy to do mnie dotarło. I byłem pewien, że to dotyczy nas obojga.

Zamknąłem książkę i ze zmartwieniem siedziałem przez długie chwile, nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić. 

Mimo że w domu nadal tętniło życie, pełne radości i różnorodnych wyzwań, ja z dnia na dzień odczuwałem większą samotność. Moje córki naturalnie były bliżej związane z matką, co skłoniło mnie do refleksji na temat braku syna. Jak jednak mówią specjaliści od genetyki, za tę sytuację mogłem winić wyłącznie siebie. Po zakończeniu pracy, spędzałem czas w swoim biurze, pisząc swoją debiutancką powieść. Proces twórczy nie szedł mi łatwo, szczególnie, że jeden z moich znajomych wprowadził mnie w świat internetowych czatów, które w tamtym czasie zdobywały popularność.

– Dla osób samotnych to prawdziwe wybawienie – mówił z pasją. – Ludzie nawiązują ze sobą kontakt bardzo szybko, rozmawiają przez godziny, a nawet słyszałem o kilku małżeństwach, które się spotkały na czacie.

Mój przyjaciel mówił, ja przytakiwałem, ale szczerze mówiąc, nie przykładałem wielkiej wagi do jego słów. Po prostu była to interesująca anegdota.

Pewnego wieczoru, kiedy pisanie kompletnie mi nie szło, dla odprężenia i pobudzenia mózgu wpisałem na klawiaturze adres, który podał mi mój kolega.

Nie przypadło mi to do gustu. Osoby rozmawiały o niezrozumiałych bzdurach, niektórzy wręcz wulgarnie próbowali nawiązać kontakty, jeden się przechwalał, inna obrażała się, to było straszne. Po piętnastu minutach wyszedłem. Ale po tygodniu, znowu zmagając się z kolejnym rozdziałem książki, zajrzałem na forum dyskusyjne. Dlaczego? Może poczułem samotność i pragnąłem z kimś porozmawiać , a moja żona znowu oglądała z przyjaciółkami jakiś kobiecy serial.

Przebierałem wzrokiem wśród wypowiedzi innych z pewną dozą dezaprobaty i bezradności. W końcu napisałem: ”Robinson40: Życie to ból. Ludzie spotykają się, zakochują, a potem wszystko znika. I budzimy się w samotności”. To nie była może zbyt odkrywcza myśl, ale dość precyzyjnie odzwierciedlała mój wewnętrzny stan wtedy.

Większość ludzi nie odpowiedziała na moje narzekanie, ale niespodziewanie do rozmowy dołączyła kobieta o pseudonimie Cytrynka25. ”Jak sobie radzić, gdy niestety wpadniemy w sytuację bez wyjścia, Robinson40? Jak tego unikać? Czuję, że jestem tuż przed przepaścią”.

Kierujemy się uczuciami, nie ciałem

Taki początek dawał wszystko, co potrzeba do rozpoczęcia normalnej konwersacji. Opuściliśmy publiczny czat, przenosząc się do tzw. prywatnej strefy. Postanowiliśmy otworzyć się na pełną skalę. Nie znaliśmy się nawzajem, nie mieliśmy pojęcia, gdzie zamieszkujemy ani kim jesteśmy. Mogliśmy swobodnie wyrazić wszystkie nasze frustracje.

Cytrynka25 podzieliła się ze mną swoją opowieścią: ”Jestem w związku z Markiem od pięciu lat. On jest w moim wieku. Nie jestem pewna, czy go kocham. Nasze matki nas poznały. Spotkały się w sanatorium i się zaprzyjaźniły. Gdy wyszło na jaw, że obie pochodzą z Gdańska, ich przyjacielskie relacje tylko się pogłębiły. Po powrocie do swoich domów zaczęły regularnie odwiedzać się nawzajem. Mama przekonywała mnie, że będziemy jak rodzeństwo. Rodzina"..

"Serio? – zapytałem. – Wydaje mi się, że to dwie głupie kobiety, które na niekorzyść dzieci próbowały zaspokoić swoje pragnienie posiadania kogoś więcej niż tylko serdecznej przyjaciółki. Siostry".

"Może tak było – odpowiedziała. – Wtedy jednak tego nie dostrzegałam. Wszystko wyglądało na logiczne. M. jest sympatyczny, całkiem przystojny, ma wykształcenie...".

On i ona, zręcznie do siebie popychani, pewnego dnia skończyli razem w łóżku. On wyznał, że "kocha", przynajmniej tak mu się zdawało. Ona również chciała być blisko z kimś i również wyznała "kocham". Obie radosne rodziny zaczęły planować przyszłość dla dzieci. Aby zapewnić im komfort, wszyscy wspólnie zainwestowali w niewielkie dwupokojowe mieszkanie.

"Postanowione – napisała Cytrynka25 – M. jest zadowolony, lecz ja... mam wątpliwości. Wszystko wydarzyło się tak gwałtownie, jakby mnie to omijało. Nie jestem nawet pewna, czy go naprawdę kocham. Nie miałam możliwości tego sprawdzić. Dodatkowo nie jestem pewna, czy M. jest tak wspaniały, jak próbuje mnie przekonać moja matka. Mam przeczucie, że jest rozpieszczonym dzieckiem, które oczekuje, że cały świat będzie go obsługiwał. Mimo że ukończył studia rok temu, nie ma pracy, a jego rodzice nadal finansuje jego utrzymanie."

"To nie wygląda dobrze".

"Dokładnie, a ze spotkań gdzie liczy się tylko łóżko, łatwo zrezygnować. Małżeństwo już trudniej zakończyć".

"Masz bardzo rozsądne podejście do życia, jak na swój wiek – odpisałem. – Najlepszym wyjściem będzie tu posłuchanie własnych uczuć. Nie angażuj się, jeśli nie widzisz dla związku przyszłości. To jest twoje życie, a nie w wyimaginowana rzeczywistość, w której można przeżyć życie jeszcze raz".

Zaczęło się. Przez kolejny miesiąc każdego dnia poświęcaliśmy sobie jedną lub dwie godziny. Jeżeli w ciągu dnia mieliśmy możliwość skorzystania z komputera, przekazywaliśmy sobie pozytywne emocje i życzyliśmy sobie miłego dnia. Później, kiedy nasze zaufanie do siebie wzrosło, podzieliliśmy się ze sobą naszymi zdjęciami.

Chyba się zakochałem

Można nie słyszeć głosu, nie wyczuwać zapachu drugiego człowieka, nie dotykać jego ciała, twarzy? Wielu, którzy nie doświadczyli tego, sądzą, że to niemożliwe. Ja jednak jestem przekonany, że miłość (podobnie jak inne emocje) rodzi się w naszej głowie. To ciało może odczuwać pragnienie, ale jedynie mózg ma zdolność do kochania.

Nie jestem pewien, kiedy doszedłem do wniosku, że jestem zafascynowany użytkowniczką o nicku Cytrynka25, której prawdziwe imię to Agnieszka. Agunia. Jednak byłem mężczyzną w średnim wieku, żonatym i z dwiema córkami. Staruszek, mówiłem do siebie, gdy patrzyłem na zdjęcie młodej, uroczej dziewczyny, pragnąłem napisać do niej, że chciałbym nawiązać bliższy kontakt, pragnąłem ogrzać swoje zimne serce i ciało, które zamarzły w atmosferze obojętności i zimna mojego domu.

Pisałem: ”Spotkajmy się” – i usuwałem te słowa, zastępując je kolejnymi historiami, kolejnymi pytaniami.
Potem się okazało, że to ona jako pierwsza napisała: "Chciałabym cię spotkać na żywo. Pragnę dotknąć twojej dłoni. Chciałabym usłyszeć twój głos. Jest mi to potrzebne. Błagam".

Zdawałem sobie sprawę, że to, co robię, jest nieodpowiednie. Gdyby Aga była w wieku około trzydziestu paru lat, nie zastanawiałbym się ani sekundy... ale mówiąc szczerze, miała dwadzieścia pięć lat, i mimo to nie się zastanawiałem.

"Kiedykolwiek i gdziekolwiek zechcesz" – odpowiedziałem.

Zapowiedziałem rodzinie, że jadę w delegację, co nie wzbudziło zdziwienia, gdyż często bywałem w drodze. Również Agunia miała okazje podróżować po kraju w ramach swojej działalności biznesowej.

Zdecydowaliśmy, że umówimy się w Bydgoszczy, która leży mniej więcej pomiędzy Warszawą a Gdańskiem. Nie, nie skończyło się na wspólnym spędzeniu nocy. Rozmawialiśmy, słuchaliśmy siebie nawzajem, obserwowaliśmy. Dotykaliśmy dłoni. Cieszyliśmy się naszym pierwszym spotkaniem.

Potem przez miesiąc nie mogliśmy się doczekać następnego, wiedząc, że tym razem przekroczymy pewną barierę. Przez ten cały miesiąc żyłem w gorączkowym oczekiwaniu i choć przez cały czas cierpiałem – nie zdecydowałbym się na zmianę tego stanu za żadne skarby.

Gdyby policzyć, to były cztery spotkania, łącznie dziesięć dni, które zupełnie zmieniły moje życie. W trakcie trzeciego z tych spotkań, bez ogródek stwierdziłem, że jeżeli Agunia zechce zostać moją żoną, zdecyduję się na ostateczne rozstanie z moją rodziną. Aga wstała z łóżka, wciągnęła na siebie moją koszulę, w której całkowicie utonęła (była drobnej budowy, a ja dość sporym mężczyzną), i podeszła do okna, za którym pojawiały się pierwsze promienie świtu.

– Właśnie o czymś takim marzę – wyszeptała. – Ty, ja, nasze wspólne mieszkanie. Wspomniałam o tym pani Jadwidze, naszej sąsiadce. Ma już siedemdziesiąt lat na karku i jej zdrowie nie jest najlepsze. Czasami jej asystuję. To emerytowana pedagog, naprawdę mądra kobieta. Tak więc opowiedziałam jej o nas. Wtedy ona stwierdziła, że nasz związek może być bardziej destrukcyjny niż ten, w którym aktualnie jestem...

– Dlaczego? – zdziwiłem się. – Przecież ta kobieta nic nie wie o naszej relacji!

– Powiedziała, że w oparciu o jej doświadczenia, związki między starszym o niemal dwadzieścia lat mężczyzną i młodą dziewczyną rzadko okazują się szczęśliwe. Zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawiają się poważne kwestie – twój rozwód, alimenty, podział majątku, problemy z moją rodziną. Istnieje możliwość, że nasza miłość od samego początku będzie przesiąknięta negatywnymi emocjami...

Podniosłem się i podszedłem do niej. Objąłem ją.

– Niekoniecznie tak musi być.

– Nie musi – przyznała. – Ale na ten moment... proszę, spotykajmy się, kochajmy i radośnie korzystajmy z każdej chwili. Proszę.

Pomimo ogromnej chęci budowania naszej wspólnej przyszłości, zrezygnowałem. Przecież nie mówi się "nie" kobiecie, którą się kocha, prawda? W tamtym momencie nie miałem pojęcia, że w jej drugim, tajemniczym życiu toczyła się walka o to, aby Aga nie wycofała się z porozumienia z synem koleżanki jej matki.

– Zmagania były ogromne – relacjonował Tomasz, który jest moim synem. – Babcia Iwona, matka Agi, zauważyła, że mama ma wątpliwości co do małżeństwa z Markiem. Próbowała przekonywać, splatać jeszcze większą intrygę. Posunęła się nawet do pewnej formy emocjonalnego szantażu. Mama kochała babcię i ostatecznie nie mogła jej rozczarować. Gdy widzieliście się po raz czwarty, mama była pewna, że to ostatnie spotkanie. Miesiąc później miała stać się żoną.

Ten dzień, gdy odprowadzałem ją na stację, zapadł mi w pamięć. Zapytałem, kiedy nastąpi nasze kolejne spotkanie, a ona odpowiedziała, że ustalimy to podczas rozmowy na czacie. Ucałowała mnie, wyznała: „Kocham cię i zawsze będę cię kochać”, a potem odjechała.

Dopiero później, gdy nie mogłem odnaleźć jej na czacie, a komórka informowała, że numer jest nieczynny, zdałem sobie sprawę, że to było nasze pożegnanie. Wtedy wszystko we mnie umarło. Kiedy wróciłem do domu i nie było tam ani żony, ani dzieci, które przebywały na zimowisku, spakowałem swoje rzeczy i przeprowadziłem się do siostry.

Matylda oszalała z wściekłości

Mimo że oddałem jej wszystko, nie zabierając nawet pojedynczej książki z mojej latami gromadzonej biblioteki, wykrzykiwała znajomym i przyjaciołom, że doprowadziłem rodzinę do ruiny. Zmanipulowała przeciwko mnie nasze córki. Opluła mnie w miejscu pracy, twierdząc, że ją pobiłem i znęcałem się nad nią, co zmusiło mnie do zmiany miejsca zatrudnienia.

Nie potrafiłem zrozumieć zachowania mojej żony. W końcu, nie byliśmy sobie wrogami. Nie wyrządziłem jej żadnej krzywdy. Po prostu od niej odszedłem, bo nasze uczucie do siebie zgasło.

– Zdaję sobie sprawę, że od dłuższego czasu już cię nie kochała... – oznajmiła mi moja siostra, kiedy zapytałem ją, czy potrafi zrozumieć cokolwiek z tej sytuacji.

– Zakładając, że w ogóle mnie kiedykolwiek kochała – rzuciłem z goryczą, na co siostra jedynie przytaknęła.

– ...ale byłeś jej własnością. Nikt nie lubi ponosić strat. Dodatkowo, swoim odejściem ją zraniłeś, a obrażona kobieta to coś gorszego niż zaraza, zapamiętaj. Musisz być cierpliwy, to wszystko minie.

To zdecydowanie była prawda. W ciągu następnych dwudziestu lat starałem się zbudować swoje życie od nowa, próbując odłożyć na bok wspomnienia o przeszłości, jak również możliwe życie z Agnieszką. To jednak nie za bardzo mi się to udawało. Gdybym wiedział, że jestem ojcem, nie przestawałbym jej szukać.

Nie rozpoznała mnie od razu. A potem podeszła i...

– Jak się ma twoja mama? – zapytałem Tomka. Nie mogłem przestać na niego patrzeć. To mój syn. Jestem ojcem!

– Pięć lat po ślubie mama postanowiła odejść. Przez ostatnie piętnaście lat byliśmy tylko we dwójkę. On ciągle utrzymuje się kosztem swojej starej matki i narzeka na cały świat, twierdząc, że nic nie udało mu się w życiu. To właśnie on jako pierwszy powiedział mi prosto w oczy, że nie jestem jego dzieckiem. Sześć miesięcy temu, matka powiedziała mi o tobie. Przeprowadziłem testy genetyczne i okazało się, że Marek mówił prawdę. Matka przekazała mi twoją książkę. Zdecydowałem, że cię znajdę i skontaktowałem się z wydawnictwem. Na początku odmówili udostępnienia mi twojego adresu, jednak udało mi się przekonać pewną atrakcyjną panią.

– Bardzo chciałabym się spotkać z twoją matką – wyznałem.

Tomek jedynie przytaknął. Po tygodniu wyruszyłem do Gdańska. Przez wiele godzin czekałem na ulicy, aż ujrzałem Agunię, która wracała z zakupami. Upływający czas jej służył. Z przepięknej, młodziutkiej dziewczyny przemieniła się w atrakcyjną, dorosłą kobietę. Ciekawe, że nikt nie potrafił jej zdobyć... Pewnie i ona pojęła, że warto przestrzegać zasady, by nie brać niczego pierwszego z brzegu... Wypada czekać na dogodny moment. Nawet jeśli miałoby to zająć dwie dekady.

Wstałem z ławki. W ręce miałem czerwoną różę, podobnie jak w momencie naszego pierwszego spotkania w Bydgoszczy. Początkowo nie rozpoznała mnie, a może była pochłonięta myślami. W końcu jednak zdała sobie sprawę, kogo zobaczyła. Trzymała zakupy, które wypadły jej z rąk. Następnie powoli przeszła w moim kierunku i przycisnęła się do mnie. Obejmując ją, poczułem, jak się trzęsie. Wtedy szepnąłem jej do ucha: ”Nie pozwolę ci już nigdy odejść”.

Czytaj także:
„Szukałam mężowi kochanki. Chciałam żeby w sądzie orzeczono rozwód na moją korzyść. Nie oddam tej ciamajdzie majątku”
„Ojciec mojego dziecka mnie prześladuje. Śledzi mnie i wydzwania. Na ulicy oglądam się za siebie”
„Moja synowa to łachudra bez honoru. Porzuciła swoje dziecko, i teraz chce oskubać mojego syna. Nie pozwolę na to”

Redakcja poleca

REKLAMA