„Zięć nadal nie otrząsnął się po śmierci żony. Od 17 lat żyje w czystości i marnieje w oczach. Potrzeba mu kobiecej ręki”

Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, New Africa
„Modlę się o to codziennie, a tymczasem patrzę, jak je tę moją zupkę. Gdybym mogła, sama napisałabym w internecie ogłoszenia, że jest do wzięcia taki fantastyczny facet. Bo musi się znaleźć kobieta, która go doceni. Która zrozumie, ile wart jest taki człowiek”.
/ 07.06.2022 14:15
Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, New Africa

– A coś ty taki wymiętolony? Co się stało? – przywitałam zięcia w progu domu. Wyglądał, jakby nie spał ze dwie noce i zapomniał, że ma żelazko.

– No jak to co…

– Rocznica… Wiem, wiem, synu, mi też się zawsze przypomina. Ale minęło już tyle lat, że chyba nie ma co się tak zaniedbywać. Tak smucić – uśmiechnęłam się i wzięłam od niego kurtkę, żeby powiesić ją na haczyku w przedpokoju.

– Co ja poradzę, jak coraz gorzej to znoszę… – westchnął.

– Bo gdybyś sobie, Misiu, kogoś znalazł, byłoby ci łatwiej. Byłoby ci weselej.

– A mama znowu swoje…

Od wielu lat namawiam go, żeby poszukał sobie kobiety. Mój zięć jest już przed pięćdziesiątką i choć córka zmarła siedemnaście lat temu, ciągle żyje sam. Umawiał się z kilkoma dziewczynami, ale żadna z nich nie została na dłużej. Dlaczego? Sama nie wiem do końca, bo to przecież fantastyczny mężczyzna – może nie najprzystojniejszy na świecie, ale za to męski, mądry i przede wszystkim dobry.

Wyjątkowo dobry!

Zanim moja córka spotkała Michała, nie miała szczęścia w miłości. Była piękną kobietą i zawsze kręciło się wokół niej sporo chłopców, ale ona na męża wybrała sobie łobuza.

Nie docierały do niej żadne argumenty – że ten cwaniaczek za dużo się włóczy z kolegami, że nie skończył żadnej porządnej szkoły, nie pracuje i nie wiadomo skąd ma pieniądze. No i że popija. Ślepa miłość doprowadziła do tego, że Aśka wyszła za mąż za tego bęcwała.

Od początku im się nie układało – sprzeczki, kłótnie, rozstania i powroty, wzajemne żale i pretensje. W tej właśnie atmosferze Joanna urodziła bliźniaczki, Milenę i Agnieszkę. Moje śliczne i mądre wnusie.

Przez kilka lat z rozpaczą obserwowałam, jak rozsypuje się małżeństwo Aśki. Jak na siebie wrzeszczą, jak on wychodzi w nerwach z domu, a ona wypłakuje się po kątach, żeby dzieci nie widziały. W końcu gnojek zniknął. Wnuczki miały wtedy sześć lat, a córka dwadzieścia siedem. Po roku rozwiodła się i przejęła opiekę nad dziewczynami, a pijak zaraz potem dostał wylewu i zmarł…

Córka była sama przez prawie 2 lata

Mieszkała u nas, więc pomagałam jej wychowywać dzieci, i ze smutkiem patrzyłam, jak Joanna więdnie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Powinna się była cieszyć…

W końcu miała z głowy łobuza i nieroba. Ale ona sprawiała wrażenie smutnej, wyczerpanej, przejętej i znerwicowanej. Jest taki rodzaj kobiet, które nie mogą żyć bez mężczyzny i moja Aśka do takich należała. Pewnie dlatego, że jej tata zmarł, gdy była mała. Potrzebowała kogoś, kto jej go zastąpi.

Po niemalże dwóch latach spotkała Michała, motorniczego – stanął w obronie Asi, gdy kontrolerzy chcieli jej wlepić mandat. Jechała z dziewczynkami do domu i zapomniała skasować bilety, a że w domu nam się nie przelewało, to rozpłakała się, gdy ją przyłapali. Michała ruszyło serce i przekonał kontrolerów, żeby odpuścili. Nagrodą za jego pomoc miała być randka.

Michał i Aśka pasowali do siebie, jak ulał, a dziewczynki już po miesiącu zakochały się w nim, jakby był ich biologicznym ojcem. Cała trójka bardzo potrzebowała mężczyzny, a Michał miał wszystko, co prawdziwy facet może mieć do zaoferowania.

Ślub kilka dni przed śmiercią

Po trzech miesiącach znajomości już u siebie pomieszkiwali, a po pół roku Aśka wyprowadziła się razem z nim i dziećmi do wynajmowanego mieszkania. Było im tam bardzo dobrze. Dziewczynki z tygodnia na tydzień odzyskiwały dziecięcą radość, zapominały o tym, co im się przytrafiło. A córka… No cóż…

Córka byłaby równie szczęśliwa co one, gdyby nie kłopoty zdrowotne. Jeszcze gdy mieszkała u mnie, brakowało jej apetytu, często czuła się zmęczona, wyczerpana, śpiąca. Myślałam, że to nerwy wynikające z poczucia opuszczenia, ale gdy przeprowadziła się do Michała, jeszcze jej się pogorszyło.

Po jakimś czasie zaczęły się też wymioty, bóle brzucha i cały zestaw nasilających się przypadłości. Mieszkali ze sobą cztery miesiące, gdy usłyszeliśmy tę najgorszą wiadomość – Aśka miała raka trzustki.

Diagnoza przyszła szybko, leczenie też zaczęło się błyskawicznie, lecz lekarze nie zostawiali nam złudzeń. W przypadku tego nowotworu szanse na ratunek są minimalne i trzeba nastawiać się na najgorsze – mówili. Po pół roku oznajmili, że nie ma mowy o żadnej nadziei. Że córki nie uda się uratować. Zostało jej tylko kilka tygodni życia.

Nie chciałabym, żeby to była opowieść o tym, jak odchodziła. Każdy z nas słyszy dość takich historii na co dzień, a wielu doświadczyło już na własnej skórze koszmaru żegnania cierpiących najbliższych. Mówię o tych dniach po to, żeby wspomnieć, jak zareagował mój zięć – jak stanął na wysokości zadania.

Pytanie, „co z dziećmi?” przewijało się w tamtych chwilach w niemal każdej rozmowie. Najczęściej mówiła o tym córka. Myślałam, że rozmawia tylko ze mną, ale ona omawiała ten temat również z Michałem. No i razem doszli do rozwiązania.

– Mamo, bierzemy z Asią ślub – usłyszałam od niego któregoś wieczoru.

Dziewczyny już spały, córka została w szpitalu, a myśmy siedzieli razem.

C​zy nie ma w tym jakichś ukrytych intencji?

– Poprosiłeś ją o rękę? – zapytałam.

– Nie wiem, czy tak można powiedzieć. Raczej tak z Aśką ustaliliśmy…

– Ustaliliście?

– Tak. Chodzi o dzieci…

– Czyli?

– Czyli chcę, żeby ze mną zostały. Ze mną i z tobą, oczywiście. Będziemy się nimi zajmowali razem.

– Ale ja myślałam, że to ja... Że do mnie pójdą dziewczynki...

– Będą u ciebie często, bo ja pracuję. Ale Aśka zgodziła się, żebym wystarał się o prawa rodzicielskie dla nich. Adoptuję je. Będzie łatwiej, jak zostaniemy małżeństwem. Chcę je wychowywać. Przywiązały się do mnie, traktują mnie jak ojca… A poza tym sama nie dasz rady, będzie ci za ciężko.

– Przecież mieszkasz z nimi pół roku?

– A co to przeszkadza?

– Nie no, nie przeszkadza. Myślałam tylko, że nie będziesz chciał. Myślałam… Sama nie wiem, co myślałam…

– Tak będzie dobrze.

– Na pewno?

– Tak. Zdecydowałem.

Miałam wtedy wątpliwości. Nie mogłam uwierzyć, że on chce związać się z dopiero co poznanymi dziećmi na całe życie. Że u faceta mogą pojawić się takie uczucia. Nie będę też ukrywać, że się bałam – czy tak wypada, czy to nie jest dziwne, czy nie ma w tym jakichś ukrytych intencji?

Czy on mi moich wnuczek nie zabierze?

Ślub wzięli w szpitalu, a potem ruszył proces adopcyjny. Był bardzo nerwowy, bo chcieliśmy zdążyć przed śmiercią córki. Udało się, więc umierała z przekonaniem, że zostawia dziewczynki w dobrych rękach. Pod opieką mężczyzny, który zdecydował się poświęcić swoje życie wychowaniu dwóch ośmiolatek. Dziewczynek, które znał zaledwie rok.

Siedemnaście kolejnych lat minęło bardzo szybko. Dziewczyny rosły, kończyły szkoły, a Michał był dla nich zawsze wspaniałym tatą. Żyło im się dobrze, choć nie idealnie – nie będę koloryzowała.

Kłóciły się z nim, buntowały, domagały wolności, poważniejszego traktowania, nie godziły się na kary, a kilka razy nawet jedna z drugą wypomniały mu, że nie jest ich prawdziwym ojcem. Do tego dochodziły problemy finansowe. Michał jako motorniczy zarabiał tyle, że akurat starczało do pierwszego.

Na szczęście im pomagałam. Na szczęście, Michał odziedziczył też po swojej babci mieszkanie, które wyremontował, żeby zamieszkać tam z dziewczynami. Przez wszystkie te lata Michał był sam.

Jedną z przeszkód w ułożeniu sobie przez niego życia były moje wnuczki. Przecież wiadomo, że samotnemu rodzicowi jest znacznie trudniej się z kimś związać, ułożyć sobie życie, jak należy. Ale za to go też kocham, za to jestem mu wdzięczna, bo poświęcił się dziewczynom w całości. Że nie poszedł za pierwszą lepszą i skupił się przede wszystkim na córkach.

– Jedz zupę… – prosiłam tego wieczora kolejny raz, a on siedział przy stole taki nieogolony i niewyprasowany.

– Jem, jem…

– Nieprawda. Łyżkę tylko trzymasz – powiedziałam, a on uśmiechnął się do mnie znowu.

Musi się znaleźć kobieta, która go doceni

Siedziałam naprzeciwko niego i czekałam, aż wciśnie w siebie też drugie danie. Zawsze był szczupły, ale z wiekiem robił się coraz bardziej żylasty.

– Gdzie dziewczyny? – zapytałam.

– Malwina w kinie, a potem śpi u narzeczonego. Z to Agnieszka jedzie w delegację po pracy. Do Warszawy.

– Biedny, a ty sam zostałeś…

– Z tobą.

– Ze starą babą. Mówiłam ci już dawno, że musisz sobie kogoś znaleźć!

– Oj, mamo…

Gdybym mogła, sama napisałabym w internecie ogłoszenia, że jest do wzięcia taki fantastyczny facet. Bo musi się znaleźć kobieta, która go doceni. Która zrozumie, ile wart jest taki człowiek. Trzymam kciuki, że jeszcze trafi na jakąś dobrą i mądrą babkę. Że jeszcze sobie pożyje.

Modlę się o to codziennie, a tymczasem patrzę, jak je tę moją zupkę, jak niechętnie pochlipuje. Patrzę też, jak wyciąga z kieszeni telefon, który piszczy sygnałem SMS-a, jak zerka na ekran i po chwili jego twarz się rozpromienia. A potem i mnie pokazuje, co się wyświetliło. To wiadomość od Agnieszki z pociągu:

„Już siedzę w przedziale. Jak dojadę, zadzwonię. Kocham cię, tatusiu! Pozdrów babcię. Całuję!”…

Dla takich chwil warto żyć. 

Czytaj także:
„Dziadek lał babcię za byle co, tata rozstawiał mamę po kątach i ja też nie byłem święty. Wpędziłem żonę do... więzienia”
„Kobiety marzą o zaangażowanych ojcach, a moja żona była obrażona, że mam lepszy kontakt z córką niż ona”
„Mąż przyjaciółki zwierzył mi się z kryzysu w ich małżeństwie. Byłam w wielkim szoku. Takiej Zuzy dotąd nie znałam...”

Redakcja poleca

REKLAMA