Dziadek lał babcię za każdą błahostkę, tata rozstawiał mamę po kątach. A ja? Jakby mnie porównać do nich, to byłem bardzo dobry dla swojej żony.
Dziesięć lat jeżdżę na tirach. W domu bywam rzadko i głównie po to, żeby odpocząć. Odkąd nasz syn wyjechał na nauki za granicę, mam jeszcze mniej powodów, żeby wracać. Tylko święta zawsze były rodzinne. Oboje z Marianną tego pilnowaliśmy. Cała reszta między nami wystygła, jak fajerka na nierozpalanym piecu. Ona miała swoje życie, ja swoje…
Jeszcze nie skończyła osiemnastu lat, kiedy urodziła Przemka. Kumple mi zazdrościli takiej ładnej, młodej dziewczyny. Mówili: „wychowasz ją sobie i będzie chodziła jak w zegarku. Tylko się nie daj zbajerować; babę trzeba trzymać krótko!”
Miał za uszami, ale żałował
U mnie w domu było tak, że kiedy ojciec jadł, mama przykucała na stołeczku gotowa się zerwać i polecieć do kuchni po sól, pieprz, czy musztardę. Nigdy nie siedzieli razem. Ojciec zasłaniał się gazetą i tylko rzucał: „dolej kompotu” albo „dawaj drugie”. U babci i dziadka było jeszcze surowiej. Często, w środku nocy, budziło mnie ciche pukanie do drzwi. Mama wstawała i wpuszczała babcię, która uciekła przed pijanym dziadkiem.
– Znów szaleje? – pytała, a babcia kiwała głową i ocierała ukradkiem łzy. – To trzeba teraz przeczekać. Zmęczy się, zaśnie i będzie spokój.
Babcia nocowała u nas często...
Wielką, rodzinną tajemnicą były okoliczności śmierci babci, którą zmiotło ciężkie zapalenie płuc. Po latach dowiedziałem się, że to dziadek oczadziały od wódki wypchnął ją w koszuli nocnej na balkon i zamknął drzwi od wewnątrz. Nikt nie wie, jak długo tam siedziała. Nie krzyczała, nie wołała pomocy… Dziadek oprzytomniał dopiero po drzemce i zaczął babcię ratować, to znaczy wepchnął pod pierzynę i napoił gorącą herbatą. Lekarza nie wezwał, chociaż szybko dostała wysokiej gorączki. Bał się…
Gryzło go sumienie. Przestał pić. Przyznał się komuś, co zrobił i o dziwo, nie trafił za kratki! Nikt na niego nie doniósł! Nawet mu współczuli.
– Ma chłop za uszami – mówili. – Ale żałuje! Zaczął chodzić do kościoła! A ona też gapa! Mogła wołać, wrzeszczeć, zawsze by się ktoś obudził, wypuścił i nie byłoby nieszczęścia…
Wyszło na to, że babcia sama sobie była winna, że zachorowała i zmarła!
Moja mama nie lubiła Marianny.
– Lalunia – mówiła z przekąsem. – W domu pralka, lodówka, łazienka z ciepłą wodą, odkurzacz… a ona narzeka, że jej ciężko! Popróbowałaby tak jak ja! Wiadra się nosiło od hydrantu z ulicy, prało w balii, gary czyściło piaskiem i cegłą… Zobaczyłaby wtedy, jakie się robią paznokcie!
Często mnie buntowała.
– Ty ją przykarć! – namawiała. – Wszyscy gadają, że ona tylko zęby szczerzy do chłopów! Dozorca, listonosz, ten z mięsnego… wszystko jedno! Tyłkiem kręci przed nimi, jakby zapomniała, że ma męża!
Moja mama taka cicha i uległa w stosunku do ojca, do Marianny była jak oset. Czepiała się i kłuła przy każdej okazji, jakby na niej brała odwet za swoje życie. A ja się nie wtrącałem.
– Niech sobie łby urywają – mówił mój ojciec. – Ty stój z boku! Pojazgoczą i przestaną. Sam zobaczysz.
Muszę przyznać, że mama bardzo nam pomagała. Marianna poszła do szkoły wieczorowej, potem skończyła kurs księgowości i zapisała się do pomaturalnej, o specjalności: „księgowość, rachunkowość”. Przemkiem opiekowała się babcia. Gotowała nam obiady, sprzątała, prała i rządziła. U nas w domu była pewna siebie, głośna, wymagająca i apodyktyczna. Przy ojcu – gasła jak świeczka…
Poznała jakiegoś gacha
Nigdy się nie polubiły z Marianną. Myślę, że to przez mamę i jej wtrącanie się w nasze życie Marianna miała żal, że nie staję po jej stronie.
– Wolałabym suchy chleb i kartofle, żeby tylko twoja matka nie judziła przeciwko mnie – powtarzała, ale nigdy nie zbuntowała się otwarcie.
Kiedy mama umarła, a Przemek wyjechał, zrobiło się bardzo pusto. Za daleko od siebie odeszliśmy, żeby wracać… Może z nudów i samotności Marianna zaczęła grać: najpierw w kasynie, elegancko i rzadko, potem coraz częściej, gdzie się dało, przede wszystkim na automatach… Już wtedy miała kochanka, tego Mariusza – typa spod ciemnej gwiazdy, młodego, napakowanego byczka, który ją doił z kasy i oszukiwał.
Potrzebowała pieniędzy… Dla siebie by jej pewnie wystarczyło, ale dla kochasia już brakło! Pamiętam jak wróciłem z trasy i zauważyłem, że brakuje orzechowej komody po prababci.
– Wyrzuciłam ten rupieć – oznajmia mi. – Nienawidzę gratów!
– Wiesz, ile to było warte? – wściekłem się. – Jesteś nienormalna!
– Srutututu… – odpowiadała. – Muszę mieć przestrzeń! Ciebie i tak tu taj nie ma, więc się nie czepiaj!
Potem zniknęła szafa z intarsją, stolik z marmurowym blatem, skórzane fotele, srebrne świeczniki. Twierdziła, że zamówiła nowe meble. Nie wiedziałem, że sprzedała całą biżuterię. Pozbyła się porcelany, kryształów, sztućców, za grosze sprzedała swoje futra, buty i sukienki. Dziadek by babcię sprał na kwaśne jabłko. Ja siedziałem cicho. Nie dlatego, że podobało mi się zachowanie Marianny, tylko dlatego, że było mi wszystko jedno. Chciałem mieć spokój. Tylko na tym mi zależało…
To wszystko moja wina?
– Te twoje zimne, maślane oczy! – wycedziła z nienawiścią, kiedy uzyskałem zgodę na pierwsze i jedyne widzenie. – Czasami miałam ochotę ci wbić nóż w plecy, żebyś się obudził i mnie zobaczył. Ale ty wolałeś chrapać przed telewizorem!
Do dzisiaj nie rozumiem, jak można mieć prawie pół miliona długów?! Kredyty, szybkie pożyczki, parabanki, znajomi, sąsiedzi, krewni… od wszystkich wyłudzała kasę. Czasami wygrywała… Nie miała pojęcia, że ten jej fagas jest współwłaścicielem automatów do gry w całej dzielnicy.
Marianna była szantażowana. Ten jej bydlak narobił zdjęć z ich łóżkowych spotkań i groził jej: „życia nie będziesz miała, kiedy to wstawię do neta! A twój synuś, co powie?”
Przemek przyjeżdżał rzadko. Kończył studia, miał dobre perspektywy zawodowe, poznał świetną dziewczynę, więc nie ciągnęło go do nas. Raz Marianna poprosiła go o pożyczkę. Odmówił. Podobno ostro! Był pod prysznicem, kiedy wyniosła jego laptop. Miał tam wszystko: obliczenia, zdjęcia, materiały i całą pracę dyplomową. Dostał szału, kiedy się zorientował, że matka go okradła!
Mogę się tylko domyślać, co jej nawrzeszczał. Był podobny do swojego dziadka, miał niewyparzony język. Pobiegła do tego swojego drania, żeby przynieść laptop z powrotem, ale ją wyśmiał. Prosiła, błagała, ludzie to słyszeli… nic nie wskórała! Potem pojawiła się jeszcze raz. Miała w ręce plastikową butelkę po jakimś napoju. Chlusnęła płynem na swojego kochasia, zaśmierdziało benzyną… Rzuciła zapaloną zapałkę. Nie uciekała. Spokojnie czekała na policję. Mówiła, że chce, żeby ją zamknęli, bo wtedy będzie wolna!
Przed Marianną proces. Ma adwokata, ja go opłacam, staram się też o widzenia, ale ona odmawia.
Ostatnio adwokat mnie zapytał:
– A może pan znalazłby jakieś okoliczności łagodzące dla żony?
Chciałem powiedzieć, że na jedną z nich patrzy, bo to ja sam jestem największą okolicznością łagodzącą. Ale… Czy to pomoże?
Czytaj także:
„Mam 32 lata, a mój mąż 53. Nikt mi nie wierzy, że go kocham. Ludzie myślą, że wyszłam za mąż dla kasy”
„Męczy mnie siedzenie w domu z płaczącym dzieckiem. Padam na twarz, a mama zamiast mi pomóc, każe wziąć się w garść”
„Z niechęci do mnie nauczycielka postanowiła nie dopuścić mojej córki do matury. Zagrałam złośliwej babie na nosie”