„Mąż przyjaciółki zwierzył mi się z kryzysu w ich małżeństwie. Byłam w wielkim szoku. Takiej Zuzy dotąd nie znałam”

kobieta pociesza męża przyjaciółki fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Dowiedziałam się, że ciągle go kontroluje, wydziela mu pieniądze; zawsze boli ją głowa, nie respektuje jego decyzji co do dziecka, a kiedy próbuje z nią rozmawiać, odwraca kota ogonem. Jarek za bardzo był przygnębiony, abym mogła podejrzewać, że zmyśla”.
/ 03.06.2022 05:30
kobieta pociesza męża przyjaciółki fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Znamy się z Zuzanną od wielu lat i pomimo różnic charakterów mogę powiedzieć, że to moja najlepsza przyjaciółka. Natomiast jej męża, Jarka, znałam powierzchownie. Wydawali mi się bardzo szczęśliwym małżeństwem, chociaż Zuza jest bardzo energiczna i towarzyska, a Jarek raczej spokojny i cichy. Wprawdzie rzadko widywaliśmy się we czwórkę, jednak kiedy już do tego dochodziło, zawsze były to miłe spotkania, podczas których dobrze nam się wszystkim rozmawiało (nasi mężowie też się polubili.) Nigdy nie przypuszczałabym, że to zgodne małżeństwo wcale takie nie jest.

Rozmowa z Jarkiem dała mi do myślenia

Poza spotkaniami towarzyskimi czasem widywałam męża Zuzy w naszej osiedlowej bibliotece. Wpadałam tam popołudniami, kiedy chciałam przejrzeć jakieś czasopisma albo sprawdzić, czy mają lektury dla mojej ośmioletniej córeczki. Jarek zazwyczaj siedział w kącie czytelni, a przed nim piętrzył się stos książek. Mówił, że przychodzi tam popracować, bo w domu nie może się skupić. Zazwyczaj zamienialiśmy kilka słów – i tyle.

Któregoś jesiennego dnia wpadłam do biblioteki tuż przed zamknięciem, późnym popołudniem. Mój mąż wyjechał na szkolenie do Mrągowa, a córka była w Bieszczadach na tak zwanej zielonej szkole. Miałam nazajutrz dołączyć do męża, który po szkoleniu zaplanował krótki urlop. Byłam już właściwie spakowana i miałam trochę czasu dla siebie, więc pomyślałam, że ciekawa lektura umili mi ten samotny wieczór. Pogoda, niestety, nie sprzyjała spacerom, ponieważ lało jak z cebra.

– Typowa słotna jesień, co? – wyrwał mnie z zamyślenia jakiś miły męski głos.

Wychodziłam właśnie z biblioteki i ten ktoś też wychodził. To właśnie był Jarek.

– Faktycznie – przyznałam.

Nagle przypomniałam sobie, że przecież on i Zuza mieli być właśnie w Turcji. Moja przyjaciółka znalazła jakieś last minute w dobrej cenie. Kiedy mi o tym mówiła kilka dni temu, była bardzo podekscytowana.

– A wy czemu nie w Turcji? – spytałam zdziwiona.

– Tylko ja, Zuzanna pojechała – powiedział jakoś tak dziwnie.

O Boże, nie dostałeś urlopu?! – zaczęłam, bo Zuza mówiła, że boi się, czy Jarka puszczą teraz z pracy na tydzień.

– Nie, po prostu pojechała sama. To znaczy z Julką – dodał.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, a on widocznie zauważył moje zmieszanie.

– Tak, tak, porobiło się… – powiedział smętnym głosem.

Widziałam, że jest markotny, coś przeżywa. Staliśmy przed biblioteką i mokliśmy, bo żadne z nas nie miało parasola.

– Wiesz co? Zapraszam cię do mnie na kolację – powiedziałam spontanicznie. – Nie mam nic na gorąco, ale muszę wyjeść zapasy z lodówki, bo jutro wyjeżdżam na Mazury. Pomożesz mi? Sama chyba nie dam rady tego zjeść, a wyrzucać nie lubię…

Objawiła się Zuza, jakiej nie znałam

Uśmiechnął się.

– Przyjmuję zaproszenie. Będę u ciebie za godzinkę.

Przyszedł z butelką dobrego koniaku w ręku.

– Na rozgrzewkę – powiedział.

Kolacja upłynęła nam na miłych, lekkich pogaduszkach i już wydało mi się, że tak naprawdę między Jarkiem i Zuzą nie dzieje się nic złego, tylko jego dopadła chandra albo może po prostu nie lubi siedzieć sam w domu... A jednak okazało się, że sprawa jest poważniejsza.

– Jak miło wreszcie spokojnie z kimś porozmawiać – westchnął Jarek, sącząc koniak.

– Nie przesadzaj, w końcu Zuza wyjechała raptem przedwczoraj.

– No właśnie… – zaciął się, po czym nagle słowa same mu z ust popłynęły. – Kiedy jest się z kimś, kogo się podobno kocha, można by oczekiwać, że ma się o czym rozmawiać. Ale naprawdę rozmawiać, czyli wymieniać myśli, argumenty, a nie tylko bez przerwy monologować i gderać.

Słowo „podobno” od razu wzbudziło we mnie czujność. „O nie, tylko nie małżeński kryzys” – jęknęłam w duchu. Tak wielu naszych znajomych miało jakieś problemy! Ciągle słyszałam, że ktoś się rozwodzi… „Czyżby i moja przyjaciółka miała takie kłopoty? I czemu ja nic o tym nie wiem?!”.

Jarek tymczasem ciągnął:

– Powinno się słuchać siebie nawzajem, a nie tylko wygłaszać monologi jak jakiś dyktator. Czy ty wiesz, że ostatnio przemawiała do mnie przez dwie i pół godziny?! Czemu jej nie przerwałem? Bo jej nie można przerwać. Nie można racjonalnie z nią dyskutować. Napędza się swoją histerią. Kiedy mam inne zdanie niż ona, zaczyna podchody. Najpierw ciągle gdera, że nie docierają do mnie oczywiste argumenty, później (kiedy, nie daj Boże, obstaję przy swoim) zaczyna  krzyczeć, że w ogóle jej nie rozumiem, że mam dziwne pomysły, że nie zdaję sobie sprawy z ich skutków i że to ona i dziecko poniosą konsekwencje moich nieodpowiedzialnych decyzji… Patrzę na swoją żonę i zamiast kobiety mojego życia widzę tylko kłótliwą babę, która nie daje mi dojść do słowa…

Na chwilę zawiesił głos.

– Jej zdanie musi być ostatnie, choćby w ogóle nie miała racji – dokończył.

Wydawało mi się, że jest wyczerpany tym monologiem. Pomyślałam, że dawno już nie miał okazji na dłuższą wypowiedź, skoro Zuza tak go tłamsi. Było mi przykro, i to podwójnie. Ze względu na niego, ale i na nią. Bo nagle objawiła mi się Zuza, jakiej nie znałam. Domowa tyranka? Jarek za bardzo był przygnębiony, abym mogła podejrzewać, że zmyśla. Dowiedziałam się, że ona ciągle go kontroluje, wydziela mu pieniądze; zawsze boli ją głowa (nie wdawał się w szczegóły, lecz ja dobrze zrozumiałam, co chciał powiedzieć), nie respektuje jego decyzji co do dziecka i to go bardzo boli, bo kocha córkę i nie chce uchodzić przy niej za nieudacznika.

– Posłuchaj... – zaczęłam – musisz z nią spokojnie porozmawiać.

Potrząsnął tylko głową.

– Z nią się nie da spokojnie porozmawiać.

– Jak to? – spytałam.

– Nie daje mi dojść do głosu. A kiedy nawet zacznę coś mówić, łapie mnie za słówka, odwraca kota ogonem, a czasem po prostu udaje, że mnie nie słucha.

Muszą sami uporać się z kryzysem

Zapadła cisza, a ja rozpaczliwie szukałam w myślach jakiegoś rozwiązania. Nie chciałam palnąć jakiegoś głupstwa. O to nietrudno. Bo niby czego on ode mnie oczekiwał? Jakiejś recepty na udany związek? Idealnego rozwiązania? Złotej rady?

– Przykro mi, że tak wam trudno się porozumieć – zaczęłam. – Myślę jednak, że koniecznie musisz jej powiedzieć, co czujesz. Po prostu. Chyba to nie pogorszy sytuacji. A może będzie punktem wyjścia dla wypracowania jakiegoś rozwiązania.

Widząc jego smętną minę i brak entuzjazmu, dodałam.

– A jeśli ona nie daje ci dojść do słowa, jeśli ci ciągle przerywa, to… napisz do niej list. Będziesz mógł spokojnie wyłożyć swoje argumenty. Myślę, że to może być rozwiązanie. Masz teraz kilka dni, żeby to wszystko przemyśleć.

– Nie przyszło mi to do głowy – powiedział cicho. – Masz rację, to może być jakieś wyjście.

Miałam wrażenie, że się uspokoił. Posiedział jeszcze pół godzinki i zaczął zbierać się do wyjścia.

Dzięki, że mnie wysłuchałaś – westchnął i dodał: – Czy to może zostać między nami?

– Dobrze. Nie wspomnę Zuzie o tej rozmowie, ale ty też jej nie mów, że mi się zwierzałeś.

Skinął głową.

– Mogłaby źle to przyjąć – wyjaśniłam. – Byłoby jej przykro. To są delikatne sprawy.

Pomyślałam, że tak będzie lepiej. Nie chcę stracić zaufania Zuzy. Ona i Jarek muszą sami uporać się ze swoim kryzysem. Cieszę się, że mogłam zasugerować pierwszy krok, ale i tak wszystko zależy od nich. List jest tylko sposobem zakomunikowania Zuzie, co Jarek chce, a czego – częściowo z jej winy – nie może powiedzieć. Trzymam za nich kciuki.

Czytaj także:
„Mężowi nie spieszyło się do nowej pracy. Całymi dniami oglądał z mamusią telenowele, a obiadki dostawał pod nos”
„Dopiero kiedy Paweł się oświadczył, wyznałam mu, że nie mogę mieć dzieci. Nazwał mnie obrzydliwą oszustką i odszedł”
„Syn z żoną traktują pracę jak świętość i szkoda im czasu dla dziecka. Nieczułe bestie nie widzą, że on ich potrzebuje”

Redakcja poleca

REKLAMA