„Zięć ledwo wszedł do rodziny, a już się na nią wypiął. Czuję, że ten pomiot szatana skrzywi moją córkę”

załamana teściowa fot. iStock, jubaphoto
„O, ci suchej nitki na nas nie zostawią, zaraz zaczną węszyć w poszukiwaniu drugiego dna. Nie może wziąć urlopu – co to w ogóle za tłumaczenie? Myślałby kto, prezydent, a nie architekt!”.
/ 02.09.2023 21:30
załamana teściowa fot. iStock, jubaphoto

Nie mogłam uwierzyć, że Halina nie żyje. Nawet rok nie minął, jak spotkałyśmy się na weselu mojej Iwony, hulała wtedy jak młódka. A tu w środę masz! – zadzwonili z Pomorza, że w sobotę pogrzeb.

W takich wypadkach, chcąc nie chcąc, człowiek sam się w myślach do mogiły przymierza – zawał jak piorun z bezchmurnego nieba może trafić każdego. Aż się popłakałam z tego wszystkiego, w końcu nie jestem dużo od niej młodsza, najwyżej dziesięć lat…

– Dajże spokój, Jadźka – stwierdził mój Heniek. – Nie wypada nad sobą rozpaczać, gdy kto inny umiera. Weźże się w garść, kobieto.

– Halinie już wszystko jedno – burknęłam. – Jakbyś miał wyobraźnię, sam byś się przejął, zwłaszcza że jesteś sporo ode mnie starszy.

– Jakoś na to nie wpadłem, skarbie – wzruszył ramionami. – Myślałem raczej o Zosi i Jarku, kto im teraz przy dziecku pomoże, jak  matka odeszła? Gdy pojedziemy na pogrzeb, wypada zapytać, czy możemy coś zrobić, żeby im ulżyć. Może jakąś opiekunkę opłacić? Przecież jest chory.

– I lepiej z nim nie będzie – uświadomiłam go.

Zadzwoniłam od razu do Iwony

Wiadomo, córka z zięciem pracują, muszą wiedzieć o wyjeździe na pogrzeb jak najszybciej, może wolne już w piątek wezmą, żeby nie ruszać na drugi koniec Polski zaraz po robocie?

– Oddzwonię wieczorem, mamo – obiecała. – Strasznie szkoda ciotki, tak ją zawsze lubiłam… Pamiętasz, jak wysyłałaś mnie tam na wakacje?

Aj, zaraz „wysyłałaś”! Może ze dwa razy była, zresztą za to zawsze brałam córkę Haliny na zimowe ferie, żeby mogła skorzystać z basenu i lodowiska. Tam na Pomorzu ładnie jest tylko latem. Wiadomo, lasy, jeziora, nad morze blisko…

Zimą nudy i beznadzieja, ani się gdzie ruszyć, bo wszędzie daleko. Mój Heniek, jakżeśmy pierwszy raz Halinkę odwiedzili, od razu trafnie podsumował: nie dość, że psy tam dupami szczekają, to jeszcze po niemiecku! No i zmarło się, kobiecinie…

I tak miała szczęście, że wcześniej nie zwariowała na tym pustkowiu, szczególnie że musiała jeszcze wnuka niańczyć. Obdzwoniłam rodzinę, wszyscy już wiedzieli o pogrzebie i każdy kombinował, jak dojechać na ten koniec świata. U nas sprawa była prosta: mąż Iwony auto ma duże, to nas zawiezie. Nie muszę go kochać, ale kierowcą akurat jest dobrym.

I niech mi nikt nie mówi, że jestem zawzięta – w każdym potrafię znaleźć dobre cechy, nawet jeśli na pozór wydaje się nietowarzyskim odludkiem. Jak mój zięć właśnie.

Córka, tak jak obiecała, zadzwoniła wieczorem. Już zdążyła sobie wolne wziąć i obiecała, że w piątek po południu po nas przyjedzie. Pojedziemy bez pośpiechu, żeby po drodze się zatrzymać, nogi rozprostować, coś zjeść. O wieniec też nie muszę się martwić, bo już zamówiła w kwiaciarni.

– To ja zrobię kanapeczki na drogę – ofiarowałam się. – Twój Konrad lubi rybę, prawda?

– Konrad nie jedzie – powiedziała Iwona. – Przecież już mówiłam, że ja was zawiozę.

– Jak to nie jedzie?!

– Normalnie – stwierdziło moje dziecko, jakby nie było nic dziwnego w tym, że jej mąż ma głęboko gdzieś więzy rodzinne. – Nie bardzo może wziąć urlop, bo mają deadline.

– Co mają?

– Napięte terminy, mamo. Poza tym, przecież on ciotki nie znał, widział ją tylko raz na naszym weselu.

Tak jakby na pogrzeby jeździło się dla martwych, a nie żywych! Wiadomo chyba, że Halinie wszystko jedno, ale reszta rodziny… O, ci suchej nitki na nas nie zostawią, zaraz zaczną węszyć w poszukiwaniu drugiego dna. Nie może wziąć urlopu – co to w ogóle za tłumaczenie? Myślałby kto, prezydent, a nie architekt!

Strasznie się tym gryzłam, aż sobie Heniek zaczął podśmiechujki urządzać, że bardziej przeżywam nieobecność zięcia niż śmierć kuzynki.

– Dziwę się, że Iwona nie potrafi na niego odpowiednio wpłynąć – wyjaśniłam. – Ale z niej zawsze były ciepłe kluchy, niestety. Wrodziła się w twoją rodzinę, nie w moją.

– To, że ktoś nie szarpie się o głupoty, nie oznacza, że jest ciepłymi kluchami – nadął się. – Po prostu dziewczyna szanuje zdanie męża i pozwala mu je mieć.

Męczennik się znalazł od siedmiu boleści.

To jego psi obowiązek jest! 

Zastanawiałam się, o co temu Konradowi chodzi, czemu nie chce pojechać? O pieniądze nie, bo Iwona od razu zapowiedziała, że paliwo stawiają oni. Może o nas, że będzie musiał się tłuc przez całą Polskę z teściami? Nie, chyba też nie, w końcu chętnie nas odwiedza…

Za rozmowny nie jest, pożytek w towarzystwie z niego żaden, ale chyba niechęci nie żywi. Wieczorem się nad tym jeszcze zastanawiałam i dopiero w łóżku mnie tknęło.

– Wiesz co, Heniek? – szturchnęłam męża. – Ten nasz zięć nie chce jechać, bo tam jest chory chłopiec. Wszystko sobie przemyślałam i to jedyne, co tłumaczy tę odmowę. Kim trzeba być, żeby takim małostkowym być?

– Śpij już, Jadźka, proszę cię – mruknął. – Iwona przecież ci powiedziała, że chłop ma robotę i nie może wolnego wziąć. Nie wymyślaj, bo strach, na jakie manowce cię to w końcu zaprowadzi.

– A jak Iwonka urodzi chore dziecko? – odpukałam od razu w spód łóżka. – To co, pan hrabia się zawinie i zostawi ją samą?

– Chryste panie, kobieto, przechodzisz sama siebie! Co ty wymyślasz?!

– Porozmawiam z Iwoną, lepiej niech wie, czego się spodziewać po tym gagatku – powiedziałam. – Jakoś ją podejdę, tylko pamiętaj, żebyś w aucie usiadł z tyłu.

No, no, a to się Heniutek zdenerwował

– Ani mi się waż urządzać te twoje dochodzenia! – Heniek usiadł na łóżku, cały czerwony na twarzy. – Nie pasuje ci, że córka na razie jest szczęśliwa w małżeństwie, szukasz dziury w całym? Na wszelki wypadek już dziś ci powiem, że na pewno nie będziesz siedziała z przodu. I nie chcę słyszeć więcej żadnych rewelacji na temat Konrada, bo się po trzydziestu pięciu latach wspólnego życia dowiesz, że wcale nie są ze mnie takie ciepłe kluchy, jak ci się wydaje!

Już w piątek Iwona powiedziała, że po drodze zajedziemy jeszcze po ciotkę Krystynę pod Łódź, bo dzwoniła, czy się dla niej miejsce w samochodzie znajdzie. Czyli nie pogadamy spokojnie, nie ma o czym marzyć…

Tym niemniej, porozmawiać trzeba, to matczyny obowiązek uświadomić córkę o zagrożeniach. Poza tym, nie może tak być, że zięć się wymawia od rodzinnych obowiązków i potem wszyscy musimy za niego oczami świecić! 

Czytaj także:
„Mąż obiecywał mi życie jak z liryków Kochanowskiego. Miałam czuć się jak pani na włościach, a wylądowałam na kombajnie”
„Pragnęłam wakacyjnego romansu bez zobowiązań. A trafił mi się kochanek, który chciał wić gniazdko, i to szybko”
„Pożądałem teściowej od pierwszego spotkania. Tylko po to, aby być bliżej niej, ożeniłem się z jej nudną córką”

Redakcja poleca

REKLAMA