„Mąż obiecywał mi życie jak z liryków Kochanowskiego. Miałam czuć się jak pani na włościach, a wylądowałam na kombajnie”

kobieta na traktorze fot. iStock, fotokostic
„Właśnie kończą się żniwa, a ja wylądowałam na… kombajnie. Musiałam nauczyć się jeździć ciągnikiem, bo ktoś musi podstawiać przyczepy do wyładunku zboża. Niby sprzęt jest nowoczesny, ale tak naprawdę cały czas się psuje. Klimatyzacja nie działa, dlatego otwieram okno i wdycham ogromne ilości kurzu, a od dziecka byłam alergiczką”.
/ 30.08.2023 06:49
kobieta na traktorze fot. iStock, fotokostic

Z Sebastianem poznaliśmy się na studiach. Ja kończyłam ekonomię, on studiował na Akademii Rolniczej, ale mieliśmy wspólnych znajomych. Wpadliśmy na siebie na jakiejś domówce u mojej koleżanki z roku i od razu coś zaiskrzyło.

Większość wieczoru spędziliśmy wtedy razem, a pod koniec imprezy wymieniliśmy się numerami telefonów. Byłam pewna, że jak on nie zadzwoni, to ja na pewno odezwę się pierwsza.

Czemu on nie dzwoni?

– Wiesz, chyba pierwszy raz czułam się z kimś nowo poznanym tak, jakbyśmy znali się od zawsze. Super mi się z nim gadało. Nie było w ogóle chwil krępującej ciszy, wszystko było takie naturalne i niewymuszone. Naprawdę polubiłam go. Sebek jest świetny – opowiadałam z wypiekami na twarzy Agnieszce, czyli głównej organizatorce tej imprezy.

– Oj Sylwia, czyżby coś cię wzięło? Nie mów, że to wielka miłość od pierwszego wejrzenia, bo już jestem za dużą dziewczynką, żeby wierzyć w bajki o przeznaczeniu i księciu na białym koniu. A raczej w srebrnym Oplu, bo zdaje się on właśnie takim jeździ – moja rozmówczyni wybuchła niepohamowanym śmiechem.

– Tak, to wielka miłość. Wiesz, strzała Amora, dwie połówki jednej pomarańczy – podjęłam jej żartobliwy ton. – A tak na poważnie, to myślę, że warto go poznać, bo po prostu czujemy się ze sobą swobodnie i mamy wiele wspólnych tematów.

Sebastian zadzwonił do mnie 3 dni po naszym pierwszym spotkaniu. Były to chyba najdłuższe 3 dni w moim życiu. Co chwila spoglądałam na ekran telefonu, a każdy dzwonek i piknięcie wiadomości wywoływało we mnie przyspieszone bicie czerwca. Czemu on nie dzwoni? Myśli w mojej głowie kłębiły się niczym szalone.

– Cześć. Tu Sebastian, pamiętasz mnie jeszcze? – w końcu usłyszałam jego głos.

– Jasne, miłośnik pizzy z dużą ilością pieczarek i słodkiego wina, który podrywa wszystkie laski z ekonomii – zażartowałam.

– Słuchaj, a może tak wybralibyśmy się gdzieś w weekend i kontynuowali naszą rozmowę?

Szybko zostaliśmy parą

I tak zaczęła się nasza znajomość. Szybko zostaliśmy parą i spędzaliśmy ze sobą niemal każdą wolną chwilę. Ja zaniedbałam koleżanki z uczelni, Seba zaczął rzadziej wychodzić z kumplami.

Im lepiej się poznawaliśmy, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że doskonale do siebie pasujemy. Po roku wyprowadziłam się z mieszkania wynajmowanego z Agnieszką i jeszcze dwoma innymi kumpelami do kawalerki, którą wynajęliśmy na spółkę.

– Czy to nie za drogo? Myślisz, że damy radę finansowo? – dopytywałam.

– Pewnie, tym masz stypendium, ja dorabiam jako kierowca taksówki. Będzie dobrze. Do tego rodzice na pewno nieco nam pomogą – mój chłopak był dobrej myśli.

Obawiałam się, że wspólne zamieszkanie i proza dnia codziennego mogą niezbyt dobrze odbić się na naszej relacji, ale nic takiego nie miało miejsca. Owszem, musieliśmy nauczyć się kompromisów i rozplanować codzienność, ale bez jakichś większych tarć.

Czasami złościliśmy się nieco na siebie o porozrzucane skarpetki, bałagan w łazience czy niezrobione zakupy. Ale to były jedynie drobiazgi, po których bardzo szybko dochodziliśmy do porozumienia.

Ostatnie 2 lata studiów wspominam jako prawdziwą sielankę. Ja poszłam na staż do dużej firmy zajmującej się outsourcingiem usług księgowych i kadrowych. Sebastian dalej dorabiał w korporacji taksówkarskiej. Mieliśmy jednak dość dużo czasu dla siebie i skwapliwie z tego korzystaliśmy.

Chodziliśmy na randki, wspólnie zapisaliśmy się na basen, kupiliśmy rowery i robiliśmy sobie długie wycieczki. Często spotykaliśmy się ze znajomymi, wychodziliśmy do kina, restauracji, na kręgle. Planowaliśmy wspólne weekendowe wypady.

Gdy mieliśmy nieco luźniejszy czas na uczelni, byliśmy w stanie pojechać pociągiem nad morze tylko  po to, aby pochodzić po plaży i poczuć atmosferę wakacji. To właśnie na plaży mój chłopak mi się oświadczył, a ja przyjęłam pierścionek. Ślub i wesele zaplanowaliśmy jednak dopiero po ukończeniu studiów.

– Najpierw obrona, a potem zajmiemy się organizacją uroczystości – powtarzaliśmy zgodnie.

Mieszkanie z teściami na wsi?

Po ślubie mieliśmy zamieszkać w domu teściów. Siostra Sebastiana planowała pozostanie po studiach w mieście, babcia miała przenieść się na dół. W ten sposób dla nas miały zostać 3 duże pokoje z przestronną łazienką, ładnym tarasem i miejscem na zaaranżowanie funkcjonalnej kuchni.

Wystarczy jedynie wszystko nieco odświeżyć, urządzić i będziemy mieć wygodne mieszkanko z oddzielnym wejściem. Myślę, że ogród też podzielimy w taki sposób, abyśmy mieli swoją własną przestrzeń, a rodzice swoją – Sebastian całkiem racjonalnie podchodził do organizowania nam przyszłości.

– Myślisz, że odnajdę się na wsi? Wiesz, że ja nigdy nie miałam nic wspólnego z rolnictwem – dopytywałam.

– Jasne. Przecież ty nie będziesz zajmować się gospodarstwem. Znajdziesz pracę w pobliskim miasteczku. Tam działają 2 biura rachunkowe, są 3 banki, szkoły, kilka firm. Na pewno znajdzie się ciekawa posada dla kogoś po ekonomii. Zresztą pogadam z ojcem, on ma sporo znajomości w okolicy i może popytać o dobrą pracę dla Ciebie.

Już dawno zdążyłam poznać rodziców, babcię i siostrę Sebastiana. Jego wieś naprawdę mi się spodobała. Zaledwie kilkadziesiąt domów, czysto, cicho, zielono. W sumie to wydała mi się piękniejsza niż wiecznie zatłoczony, zakorkowany i pełen smogu Kraków. Tuż za domem duży sad, przed domem ogródek z krzewami i kwiatami, kącik wypoczynkowy z dużym stołem, fotelami, hamakiem i huśtawką powieszoną tuż pod starą rozłożystą lipą.

Życie jak z liryków Kochanowskiego

Gdy kiedyś wyszliśmy rano przed dom z kawą i usłyszałam śpiew ptaków, pomyślałam, że tutaj mogłabym mieszkać. Sielsko i anielsko. Swoim spostrzeżeniem szybko podzieliłam się z moim chłopakiem.

– Tutaj jest pięknie. Tak zielono i spokojnie niczym we fraszkach Kochanowskiego. „Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie…” – zaczęłam deklamować.

– Oj moja ty poetko – Sebek wybuchnął szczerym śmiechem i mocno mnie przytulił. – Ale tak na poważnie to ja też nie wyobrażam sobie życia w żadnym innym miejscu. Odremontujemy piętro, a tutaj pod tą lipą zrobimy plac zabaw dla naszych dzieci. Patrz, tam w rogu dawniej była moja piaskownica – wskazał palcem.

Tym naprawdę mnie wzruszył. Już marzyłam o moim własnym cichym zakątku. Tutaj będzie mi wygodniej niż w głośnym mieście. Po co pracować po 10-12 godzin, brać nadgodziny, żeby kupić ciasne mieszkanie w bloku z sąsiadami z każdej strony?

Tutaj mielibyśmy gotowy ładny dom, własne podwórko, dużo przestrzeń. Bez kredytu na kilkaset tysięcy i codziennego myślenia o kolejnej racie do spłacenia. Bez stresowania się, że coś pójdzie nie tak, komornik wejdzie na nasze pensje, a bank szybko nas zlicytuje. 

Koleżanka mnie ostrzegała

– Wy naprawdę dogadujecie się pod każdym względem. To chyba jednak jest ta osławiona miłość. Jedyna i na całe życie – pewnego razu Agnieszka wróciła do naszej dawnej rozmowy.

Siedziałyśmy wtedy we trzy przy butelce wina i pysznej tarcie. Sebastian wyjechał na weekend do rodziców, a my zrobiłyśmy sobie babski wieczór. Termin obrony zbliżał się wielkimi krokami, dlatego chciałyśmy spędzić jeszcze nieco czasu razem.

– A co planujecie po studiach? Zostajecie w Krakowie? – kontynuowała koleżanka.

– Sebastian chce wrócić do rodziców na wieś. Wiesz, oni prowadzą gospodarstwo i po to posłali syna na studia rolnicze, żeby je przejął, modernizował i rozwijał.

– Co??? Nie obraź się, ale chcesz utknąć w jakiejś zapadłej dziurze z marudzącą teściową i polem do obrobienia? Sylwia, co ty wiesz o życiu na wsi?

– Przecież pochodzę z niewielkiego miasteczka, a nie z Nowego Jorku czy innej metropolii. Wiem, jak wygląda wieś.

– Tak, ale twoi rodzice pracują w urzędzie. Mieszkacie w bloku. Jakie ty masz pojęcie o pracy na roli? Ja mam chociaż babcię na wsi. Wiem, jak to wygląda. Tam jest praca od rana do nocy. Nie ma wolnych niedziel, weekendów, wyjazdów na wakacje. Nie można, ot tak sobie, zostawić zwierząt i jechać odpoczywać.

– Ale Aga jest XXI wiek, a nie czasy powojenne. Nikt już z nie biega z sierpem i młotem czy kosą na pole. Są nowoczesne ciągniki z elektroniką, której nawet sobie nie wyobrażasz. Zboże zbiera się kombajnami wyposażonymi w nawigację i klimatyzację, obory są zautomatyzowane – powtarzałam koleżance, to co zawsze mówił mi Sebek.

– Hmm… Pożyjemy, zobaczymy. Już nic nie mówię – Agnieszka wyraźnie chciała zmienić temat.

Dotychczas byłam u rodziców Sebastiana wiele razy i na własne oczy widziałam, że jego gospodarstwo jest nowoczesne. Pokazywał mi ciągniki, jakieś ogromne agregaty uprawowo-siewne i inne maszyny.

Sebastian mamił mnie obietnicami

Jego rodzice uprawiali kilkadziesiąt hektarów. Mieli zboże, rzepak, dużo łąk. Hodowali krowy mleczne. Obora rzeczywiście była bardzo nowoczesna. Są tam dojarki, zlewnia mleka, jakieś taśmy. Nikt już widłami obornika nie wyrzucał i nie doił mleka ręcznie. Zresztą do obsługi obory było zatrudnionych dwóch pomocników.

Doszłam więc do wniosku, że koleżanka w ogóle nie wie, o czym mówi. Gdy podzieliłam się swoimi wątpliwościami z narzeczonym, ten od razu przeszedł do ataku.

– Sylwia, nie bądź taka naiwna. Agnieszka po prostu nam zazdrości. Jaką ona ma przyszłość? Zdaje się, że rodzice niewiele mogą jej pomóc, wracać za bardzo nie ma gdzie. Nawet, jak znajdzie pracę z dość dobrą pensją, to na początku nie będzie mogła pozwolić sobie na samodzielny wynajem. Dalej zostanie w mieszkaniu studenckim – Sebek szybko wyrzucał z siebie kolejne słowa.

– No pewnie tak – powiedziałam z wahaniem.

– A widzisz. Ile ona będzie musiała odkładać chociażby na jakąś kawalarkę tutaj. Chcesz całe życie mieszkać w kawalerce? My będziemy mieć wygodny dom, dobrze prosperujący biznes na początek. Bo gospodarstwo to jest biznes. Wiesz, że jest duże, dobrze doinwestowane, nowoczesne. Będziemy dostawać dopłaty unijne – kontynuował.

Zderzenie z wiejską rzeczywistością

– Tak, tylko ja się na tym nie znam.

– Ale przecież ty nie będziesz się tym zajmować. Tak, jak mówiłem, poszukasz sobie pracy w pobliskim miasteczku i będziesz dojeżdżać. A popołudnia i wieczory będą nasze. Sama marzyłaś o śniadaniach w ogrodzie, sielskich weekendach, czytaniu ulubionych książek pod lipą, grillach ze znajomymi, wieczornych ogniskach i słuchaniu grających świerszczy. Zobaczysz, nasza przyszłość będzie super.

– Przekonałeś mnie – powiedziałam i wtuliłam się w ramiona narzeczonego.

Po obronie prac magisterskich przenieśliśmy się do teściów i zaczęliśmy wcielać w życie nasz plan. Remont piętra, planowanie ślubu i wesela. Ten czas był szalony i bardzo męczący, ale myślałam, że później nasza rzeczywistość ustabilizuje się i zaczniemy sielskie życie na wsi.

Jednak nic z tego. Szybko okazało się, że nasze (a może tylko moje?) wyobrażenia były bardzo naiwne i, co tu dużo ukrywać, dziecinne. Pracy jeszcze nie udało mi się znaleźć. Banki i biura rachunkowe mają pełne obsady, do urzędów nikogo na razie nie poszukują. Tam liczą się znajomości i jak ktoś odchodzi na emeryturę, to najczęściej poleca na swoje stanowisko córkę, wnuczkę czy kuzynkę.

Na moje CV odpowiedziała tylko firma zajmująca się produkcją bloczków i ogrodzeń. Może i wzięłabym pracę w sekretariacie, ale to tylko pół etatu i na razie umowa na zastępstwo (dotychczasowa sekretarka poszła na urlop wychowawczy). Zarobki nie oszałamiają, dlatego Sebek bardzo mi odradzał zatrudnienie.

– Będziesz tylko musiała wcześnie wstawać, dojeżdżać 20 km, a po odliczeniu kosztów benzyny, niewiele ci z tego zostanie. Przecież nie potrzebujemy tych pieniędzy, dobrze sobie radzimy. Lepiej, żebyś na razie mnie pomagała. To jest bardziej opłacalne.

Wylądowałam na kombajnie

No to pomagam. Właśnie kończą się żniwa, a ja wylądowałam na… kombajnie. Musiałam nauczyć się jeździć ciągnikiem, bo ktoś musi podstawiać przyczepy do wyładunku zboża. Niby sprzęt jest nowoczesny, ale tak naprawdę cały czas się psuje. Klimatyzacja nie działa, dlatego otwieram okno i wdycham ogromne ilości kurzu, a od dziecka byłam alergiczką.

Na razie nie pracuję i nie mogę przecież siedzieć w domu, gdy wszyscy inni angażują się w pracę na gospodarstwie. Nawet ponad 80-letnia babcia Sebastiana hoduje króliki, kury, kaczki i cały dzień spędza w obejściu. Trudno, żebym ja w tym samym czasie odpoczywała, piła kawę na tarasie czy opalała się w ogrodzie.

– Ja to nie mogę usiedzieć na miejscu, dziecko. Tak od młodości się nauczyłam, że cały dzień muszę być na nogach – często mi powtarza dziarska staruszka.

Ja tylko się uśmiecham i nic nie mówię. Bo co mam powiedzieć? Do tego to zmodernizowane i rozwojowe gospodarstwo okazało się… zadłużone do granic możliwości. Owszem, obory są nowoczesne, sprzęt drogi, hektarów dużo. Ale wszystko to jest kupione na kredyty, których miesięczne raty są o wiele wyższe niż kredyt na mieszkanie, którego zawsze tak bardzo się bałam.

No cóż, sielskie życie na wsi z liryków Kochanowskiego poszło w zapomnienie. Ja wstaję przed szóstą i staram się ogarniać tą moją nową codzienność. Czytanie pod lipą ze szklaneczką lemoniady na razie jest niemożliwe. Już widzę oburzenie teściów i babci, gdybym rozłożyła się tam z leżakiem i książką, gdy inni cały czas pracują. A jak nie mają nic konkretnego do zrobienia, to po prostu wymyślają sobie zajęcie.

Czytaj także:
„Mój facet myślał, że szybko złapał króliczka i to wystarczy. Ocknął się, kiedy przestałam być na każde jego skinienie”
„Przegląd telefonu męża to moja codzienna rutyna. Dobrze wiem, że mnie zdradzi. Nie wiem tylko jeszcze kiedy i z kim”
„Kiedy Paweł chwycił za pędzel, płonęłam z pożądania. Moje serce mógł skraść tylko drugi artysta”

Redakcja poleca

REKLAMA