„Zięć jest zakałą naszej rodziny. Mieszka z moją córką w wiejskiej stodole i zaciągnął ją do garów jak chłopkę. Toż to wstyd”

załamana matka fot. Adobe Stock, Jelena Stanojkovic
„Nigdy nie lubiłam swojego zięcia. Wydawał mi się jakiś taki niekonkretny, niezaradny, niezorganizowany. W dodatku sprzedał mieszkanie w bloku obok i przeprowadził się na wieś, do gospodarstwa swoich rodziców. Razem z moją ukochaną, wychuchaną córeczką zamieszkał w jakiejś ruderze!”.
/ 30.09.2022 08:30
załamana matka fot. Adobe Stock, Jelena Stanojkovic

Wstyd się przyznać, ale nigdy nie lubiłam swojego zięcia. Wydawał mi się jakiś taki niekonkretny, niezaradny, niezorganizowany. Niby skończył studia, ale kto to jest magister logistyki?

W dodatku zamiast wziąć się do jakiejś solidnej pracy, został na uczelni. Zrobił doktorat, ale kiedy już zaczęłam się do niego przekonywać, porzucił etat i założył przedsiębiorstwo szkoleniowe. W dodatku sprzedał mieszkanie w bloku obok, kiedy mój wnuk miał zaledwie dwa latka, i przeprowadził się na wieś, do gospodarstwa swoich rodziców.

To już był dla mnie szczyt wszystkiego

Razem z moją ukochaną, wychuchaną córeczką zamieszkał w jakiejś stodole! Powiedziałam mężowi, że moja noga tam nie postanie, chociaż on jeździł do nich regularnie, przywożąc a to wiadro czereśni, a to worek ziemniaków, i tłumaczył mi, że owa stodoła to ponoć jakiś zabytek, a Szczepan – czyli nasz zięć – wyremontował ją tak, że jest naprawdę wygodna.

W domu po rodzicach urządził pensjonat i zagonił moją Dorotkę do usługiwania gościom. To już był dla mnie szczyt wszystkiego. Moja córka była przecież artystką, malowała i rzeźbiła, miała nawet wystawę w muzeum, a tu taka kompromitacja…

Wacek nie rozumiał moich zastrzeżeń. Zbliżała się trzydziesta rocznica naszego ślubu i postawił sprawę jasno: albo zaprosimy Dorotkę ze Szczepanem i Mikołajkiem, albo on zastrajkuje i nie weźmie udziału w uroczystości. Tak mi powiedział!

Musiałam ulec, choć goszczenie pod moim dachem tego obiboka wcale mi się nie uśmiechało. Z drugiej strony nie widziałam małego prawie od roku, więc się zgodziłam, bo w końcu czego się nie robi dla jedynego wnuka. Uroczystość przebiegła bez większego zgrzytu, goście byli zadowoleni, Dorotka pomagała mi w kuchni, zachwycony Mikołaj bawił się ze wszystkimi, a rodzina wiedząca o moich zastrzeżeniach wobec zięcia nie mogła się nadziwić, że między nami nie ma żadnej otwartej wojny.

Ale to tylko dlatego, że go ignorowałam, a on nie właził mi w oczy, cały czas pilnując Mikołaja. Dzieciak zresztą był bardzo z nim związany, co odkryłam z niejakim zdziwieniem.
Kiedy już wszyscy poszli, zostaliśmy tylko w pięcioro. Wtedy już nie wytrzymałam. Musiałam spytać:

– I jak tam, zięciu, idą interesy?

– A mama pyta jako… mama czy jako księgowa? – uśmiechnął się.

Trochę mnie zmroziło słowo „mama” w jego ustach. Głównie dlatego, że powiedział to jakoś tak ciepło, normalnie, na luzie. Wiedziałam przecież, że jego rodzice zmarli, więc byłam jedyną osobą, do której mógł mówić „mamo”. Poczułam się nieco niezręcznie, ale brnęłam dalej.

Chyba jednak nie zarabia aż tak źle…

– Jako księgowa – powiedziałam twardo. – Chcę wiedzieć, czy mój wnuk ma zapewnioną opiekę.

Szczepan posmutniał trochę, ale odpowiedział rzeczowo:

– Coraz lepiej. Jako doktor na uczelni zarabiałem trzy tysiące miesięcznie, teraz zarabiam jakieś dwa i pół…

– No to progres! – prychnęłam.

– …na jednej sesji wyjazdowej – dodał niezrażony. – A jak szkolenie robimy u nas, to wychodzi cztery tysiące na czysto, po opodatkowaniu.

Trochę mnie przytkało.

– To ile w końcu zarabiasz?

– Przede wszystkim staram się dużo czasu poświęcać Mikołajowi, więc nie pracuję przez cały tydzień, tylko maksymalnie dwa do trzech dni tygodniowo. Jak jest dobry miesiąc, to mam cztery sesje wyjazdowe w miesiącu, a latem organizujemy dwa zjazdy na tydzień w domu, ale to tylko przez trzy, cztery miesiące. No i zawsze mam czas dla syna, a Dorotka mi pomaga w prowadzeniu ośrodka, więc koszty nie są duże… Zatem nie jest źle – wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Wytrzeszczyłam oczy i pomyślałam, że w swoim zacietrzewieniu posunęłam się nieco za daleko. Ale chciałam wyjaśnić jeszcze jedną rzecz.

– A moja Dorotka robi za kucharkę? Cały dzień przy garach?

– Mamo, no co ty?! – obruszyła się córka. – Prowadzę firmę Szczepana, robię rezerwacje, zamawiam catering, najmuję ludzi do pomocy i pilnuję porządku. Kiedy zjazd jest u nas, to mam roboty na dwa dni, nie więcej…

Szczepan się roześmiał

– Widzę, że te szkolenia okazały się dobrym biznesem… – chcąc nie chcąc, życzliwiej spojrzałam na zięcia.

– Cóż, nie narzekamy.

– Ale mieszkacie w stodole? – przypuściłam ostatni atak.

– Tak, musisz nas, mamo, koniecznie odwiedzić. Zdziwisz się, jaka to piękna i wygodna stodoła.

– Tylko sprzątania jest mnóstwo – wtrąciła Dorotka. – Prawie trzysta metrów kwadratowych…

– …czyli ponad pięć razy więcej niż ma nasze mieszkanie – zauważył mój mąż, który wyraźnie w tym pojedynku sekundował Szczepanowi.

– W domu po rodzicach zrobiliśmy salę wykładową, mamy pięć pokoi gościnnych, kuchnię dla kursantów i inne udogodnienia – dodała Dorotka.

Nagle zobaczyłam mojego zięcia w zupełnie innym świetle. Był wzorowym ojcem, świetnym biznesmenem i ogólnie zdolnym człowiekiem.

Czytaj także:
„Lubię swoją pracę, choć zarabiam grosze. U konkurencji miałabym wyższą pensję, ale tutaj czuję się jak pączek w maśle”
„Mamy z żoną wymarzony dom, pozycję, pieniądze, brakuje tylko dziecka. Ja bym chciał, ale ona ma w głowie karierę i kasę”
„Po śmierci męża żałoba stała się moją pasją i sposobem na życie. Zanurzałam się w niej, aż padłam ofiarą sekty”

 

Redakcja poleca

REKLAMA