„Lubię swoją pracę, choć zarabiam grosze. U konkurencji miałabym wyższą pensję, ale tutaj czuję się jak pączek w maśle”

sprzedawczyni w sklepie fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Takie pieniądze rozwiązałyby nasze problemy. Moglibyśmy wziąć z mężem kredyt na remont mieszkania. No a poza tym wreszcie byłoby nas stać na dziecko… W pierwszej chwili chciałam więc powiedzieć panu Krzysztofowi, że oczywiście się zgadzam, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chciałam, żeby widział, jak bardzo spodobała mi się jego propozycja”.
/ 25.09.2022 08:45
sprzedawczyni w sklepie fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Sześćset złotych. Dokładnie tyle więcej chce mi zapłacić pan Krzysztof, właściciel dużych delikatesów spożywczych w willowej dzielnicy. Kusi mnie tą propozycją już drugi tydzień. Przychodzi, mówi, że miejsce ciągle jeszcze na mnie czeka. Na razie zwodzę go, tłumaczę, że muszę jeszcze trochę pomyśleć, ale widzę, że powoli traci cierpliwość. Czuję, że za kilka dni postawi mnie pod ścianą. Powie: „Albo się pani zgadza, albo nie”. A ja ciągle się waham.

Na pierwszy rzut oka decyzja wydaje się prosta: jak ktoś proponuje wyższą pensję, to trzeba się pożegnać ze starą pracą i przyjąć ofertę. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam i poznaję nowe fakty, tym bardziej nie wydaje mi się to już takie oczywiste…

Jego pierwsza wizyta to był test

Od kilku lat pracuję w niewielkim osiedlowym sklepiku. Zżyłam się z tym miejscem. Znam prawie wszystkich klientów. Z większością nawet się zaprzyjaźniłam. Doszło do tego, że wpadają do mnie nie tylko po zakupy, ale by poplotkować, pośmiać się, czasem wyżalić. Wiem, że mnie lubią i szanują. Podobnie jak szef. To naprawdę przyzwoity człowiek. Nigdy nie próbował mnie oszukać, wykorzystać, nigdy mnie nie obraził. Wręcz przeciwnie, chwali mnie, docenia. Non stop podkreśla, że gdyby nie ja, to już dawno musiałby zamknąć interes. Nie mam się więc o co do niego przyczepić. No może o jedno. Zarobki. Dostaję ledwie 2400 złotych na rękę. I na podwyżkę nie mam raczej żadnych szans. 

Nie winię szefa. Myślę, że chciałby mi płacić więcej. Ale, co tu ukrywać, nie ma z czego. Handel idzie coraz gorzej. Przecież stoję za ladą i wiem, co się dzieje. Klienci wpadają głównie po drobiazgi. Bułeczki, coś na kanapkę, do picia… Na wielkie zakupy jeżdżą jak wszyscy, do supermarketów. Bo tam taniej, promocje. Szef stara się jak może. Szuka towarów, których nie ma w wielkich sklepach, obniża marże, negocjuje niższe ceny z hurtowniami. Ale dochody i tak maleją.

Czasem jak mu zdaję kasę, to widzę, że ma ochotę się rozpłakać. Pensję płaci mi jednak zawsze na czas. Jak przychodzi ostatni dzień miesiąca, to dostaję te swoje 2400 złotych. Ani razu nie musiałam się upominać. Nigdy więc nie zastanawiałam się nad zmianą pracy. Aż do wizyty pana Krzysztofa…

Po raz pierwszy wpadł do sklepu jakieś trzy tygodnie temu. Z miną tak groźną i ponurą jak chmura gradowa. Rozejrzał się po półkach, wsadził nos do zamrażarki z lodami i… od razu zaczął narzekać. Że za mały wybór towarów, nie ma co kupić i pewnie wszystko nieświeże, przeterminowane i w ogóle do niczego. Wszystko się we mnie zagotowało, ale powstrzymałam nerwy. Uśmiechnęłam się i spokojnie zapewniłam go, że towar jest pierwszego gatunku i na pewno znajdę dla niego coś pysznego.

Przeczołgał mnie po całym sklepie, marudził, kręcił nosem, zadawał dziesiątki pytań na temat każdego produktu, ale w końcu zrobił zakupy. Gdy wyszedł, odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że więcej się już u nas nie pojawi.

Przyszedł kilka dni później. Ale już się nie krzywił, nie narzekał. Wręcz przeciwnie, był wesolutki jak szczygiełek. Przywitał się ze mną serdecznie, przedstawił, a potem bez żadnych wstępów wypalił, że chce mnie zatrudnić w swoich delikatesach. Bo jestem kompetentna, miła i zachowuję zimną krew, nawet gdy klient jest wyjątkowo nieprzyjemny i marudny.

Ta moja poprzednia wizyta to był test. Zdała pani śpiewająco, więc chcę mieć panią w swoim zespole. Na początek proponuję trzy tysiące na rękę. A jak się okaże, że jest pani tak dobra, jak przypuszczam, to może coś jeszcze dołożę – uśmiechnął się.

W głowie mi się zakręciło. Dla niektórych sześćset złotych to może niewiele. Ale dla mnie? Majątek!

Takie pieniądze rozwiązałyby kilka naszych problemów. Moglibyśmy wziąć z mężem kredyt na remont mieszkania. Dostaliśmy po jego babci kawalerkę, ale szczerze mówiąc, jest w opłakanym stanie. No a poza tym, jakby doliczyć 500 plus, może wreszcie byłoby nas stać na dziecko… W pierwszej chwili chciałam więc powiedzieć panu Krzysztofowi, że oczywiście się zgadzam, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chciałam, żeby widział, jak bardzo spodobała mi się jego propozycja.

Postanowiłam podpytać sprzedawczynię

– Dziękuję, że pan o mnie pomyślał. Ale muszę się zastanowić, porozmawiać z mężem. Chyba pan to rozumie – zaczęłam tłumaczyć.

– Jasne, niech pani myśli, rozmawia. Byle nie za długo. Na pani miejsce czeka mnóstwo chętnych…

Umówiliśmy się, że za dwa, góra trzy dni, dam mu odpowiedź.

Do domu wracałam jak na skrzydłach. Chciałam jak najszybciej opowiedzieć o tym mężowi. Myślałam, że będzie zachwycony i zacznie namawiać mnie na zmianę pracy. A on?

– Przyznaję, propozycja jest kusząca… Ale na twoim miejscu byłbym ostrożny – powiedział.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

– Wybacz, kochanie… Wiem, że jesteś świetna w tym, co robisz. Ale jak ktoś w dzisiejszych czasach obiecuje złote góry, to nie należy mu tak do końca ufać – westchnął.

– No to co mam zrobić?

– Pojedź do tego sklepu, rozejrzyj się, spróbuj pogadać ze sprzedawczyniami. Wtedy dowiesz się, jak jest naprawdę – odparł.

– W porządku, pojadę. Choćby po to by udowodnić ci, że niepotrzebnie jesteś taki podejrzliwy – burknęłam.

Byłam na niego zła, że zamiast cieszyć się z mojego sukcesu, ściąga mnie brutalnie na ziemię.

Jak obiecałam, tak zrobiłam. Specjalnie rozpuściłam włosy i założyłam ciemne okulary, żeby w razie czego pan Krzysztof mnie nie poznał. Delikatesy robiły imponujące wrażenie. Były olbrzymie, podzielone na działy. Zachwycona zaczęłam przechadzać się wśród półek. W pewnym momencie natknęłam się na młodą dziewczynę, która układała sosy do makaronów.

– Miło jest pracować w tak pięknym sklepie, prawda? – zagadałam.

– A dlaczego pani pyta? – spojrzała na mnie spod oka.

Zaproponowano mi tu etat. No i przyszłam się rozejrzeć, czegoś dowiedzieć – przyznałam.

Sama nie wiem, co mam zrobić...

Zastanawiała się przez chwilę.

– W sumie jestem tu ostatni dzień, więc mogę powiedzieć prawdę. Nie jest miło. Jest okropnie! – odparła.

– Naprawdę? – nadstawiłam ucha.

Szef to cham i wyzyskiwacz. Czepia się o wszystko, wrzeszczy, pogania, na przerwy nie puszcza, każe zostawać po godzinach. I oczywiście nie płaci. Za jedną pensję na dwa etaty zasuwamy – skarżyła się.

– A klienci? Może oni są mili?

– Jasne! Tu kupują sami bogacze. A wiadomo, jacy oni są. Myślą, że jak mają pełne portfele, to wszystko im wolno. Poniżają i obrażają dziewczyny, wytykają im każdy błąd. Wiele tego nie wytrzymuje i odchodzi. Sprzedawczynie ciągle się tu zmieniają – ciągnęła wzburzona.

– Pani też się sama zwolniła?

– Pewnie! Wolę już szlifować bruki, niż tu się męczyć! – odparła.

Do domu wróciłam w nie najlepszym nastroju. Rozmowa z pracownicą delikatesów sprawiła, że mój entuzjazm znacznie osłabł. Nie uwierzyłam we wszystko, co mówiła, bo człowiek w złości nie jest obiektywny, ale i tak sytuacja nie wyglądała różowo. Mąż od razu zauważył moją minę.

– No i jak wypadła inspekcja? Chyba nie najlepiej? – zapytał.

– Sama nie wiem. Muszę to sobie wszystko poukładać, jeszcze raz przemyśleć – odparłam wymijająco.

No i od tamtej pory nie robię nic innego, tylko myślę. Nawet szef zauważył, że jestem rozkojarzona. Mówię, że to wiosna tak na mnie działa, ale chyba mi nie wierzy. Wczoraj zapytał nawet nieśmiało, czy przypadkiem nie chcę odejść z pracy. Pewnie któryś ze stałych klientów doniósł mu o wizytach pana Krzysztofa. Zaprzeczyłam, bo naprawdę jeszcze nie wiem, co zrobię. Z jednej strony chcę zarabiać więcej. Ale z drugiej… Boję się, że jeśli w tym, co mówiła tamta dziewczyna jest choć trochę prawdy, to nie odnajdę się w nowej pracy.

Czytaj także:
„Byłam pewna, że brat zdradza żonę. Tylko faceta, który ma coś za uszami stać na czułe słówka i kwiaty bez okazji”
„Lubię, gdy przyjaciółce źle się wiedzie. Mogę wtedy coś doradzić, pocieszyć. Gdy odnosi sukcesy… rośnie mi w gardle gula”
„Kwoki z biura traktowały sprzątaczkę jak kulawego psa. Dałam im nauczkę i pokazałam, że człowiek, to coś więcej niż kasa”

Redakcja poleca

REKLAMA