„Po śmierci męża żałoba stała się moją pasją i sposobem na życie. Zanurzałam się w niej, aż padłam ofiarą sekty”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ
„Gdy Leszek zmarł, stałam się jego żywym nagrobkiem. Właściwie nie wychodziłam z cmentarza. W nieskończoność umartwiałam się moim wdowieństwem, nie myśląc o rodzinie. Mało brakowało, a sama przypłaciłabym to życiem”.
/ 24.09.2022 21:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ

Odkąd zmarł mój mąż, wolałam spędzać wolny czas tu na cmentarzu. Pielęgnowałam grób, posadziłam kwiatki i ustawiłam ławeczkę. Może to dziwne, ale to miejsce stanowiło mój azyl. Dbałam, by na grobie Leszka zawsze były świeże kwiaty i wciąż płonęły świeczki. W ten sposób czułam się bliżej niego.

Bywały dni, kiedy na wzgórzu pod dębem spędzałam całe popołudnia, aż do późnego wieczora. Nie bałam się. Bratu, synom i rodzicom, którzy się o mnie martwili, powtarzałam, że trzeba się bać żywych, a nie umarłych. Szekspir mówił, że piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Miał rację.

Pewnej słonecznej soboty postanowiłam wykorzystać ładną pogodę i pojechałam na cmentarz z samego rana. Weszłam, jak zwykle, główną bramą. Spojrzałam na wzgórze, gdzie znajdował się grób mojego męża, i już z daleka wydawało mi się, że coś jest nie tak. Przyspieszyłam kroku. Gdy dotarłam do pomnika, wyrwał mi się mimowolny krzyk. Zasłoniłam dłonią usta, jakbym się bała, że wandal, który zniszczył grób Leszka, nadal tu jest. Albo jakbym nie chciała zakłócać spokoju zmarłych. Wystarczy, że dopuścił się tego jakiś nikczemnik.

Boże, kto mógł zrobić coś tak okrutnego?

Zaszkliły mi się oczy. Otarłam je szybko rękawem i zaczęłam porządkować pobojowisko. Wyrzuciłam potłuczone znicze i wazony, wzięłam się za szorowanie pobrudzonej czarną mazią tablicy. Niestety, czarne paskudztwo nie chciało zejść, tylko bardziej rozmazywało się po całej powierzchni. Usiadłam zrezygnowana na ławeczce. Boże drogi, kto mógł zrobić coś tak… brakowało mi słów... obrzydliwego, okrutnego? Z frustracji? A może... z zemsty? Rozejrzałam się dookoła.

Na innych mogiłach też dostrzegłam ślady zniszczeń, ale tylko grób Leszka pomazano farbą. Z ciężkim sercem zostawiłam zabrudzony pomnik i opuściłam cmentarz. Dopiero w domu zadzwoniłam do brata.

– Piep*** wandale! – skwitował moją wiadomość.
– Nie sądzisz, że za tym kryje się coś więcej? Tylko grób Leszka został oblany farbą. Jakby ktoś miał złość do niego albo do mnie... – snułam przypuszczenia.
– Już bez przesady – przystopował mnie. – Ale tak czy siak musimy coś z tym zrobić. Tylko co? Zawiadomić policję? Będą pilnować spokoju zmarłych, gdy nie dają sobie rady ze spokojem żywych? Może zarząd cmentarza…? Powinni sprawdzić zatrudnionych grabarzy. Charakterystyka działań ziemskich diabłów obejmuje doprawdy szerokie spektrum – od zaniedbania, znieczulicy, przez małe podłości, większe świństwa, po poważne zbrodnie.

Następnego dnia pojechałam na cmentarz z Zygmuntem

Był poruszony widokiem zdewastowanego grobu, a przecież już posprzątałam, na ile mogłam. Razem uporządkowaliśmy, co się jeszcze dało, usunęliśmy farbę rozpuszczalnikiem.

– Uważaj na siebie – poradził Zygmunt na odchodnym. – Nie siedź tu sama po ciemku, słyszysz? Teraz to naprawdę niebezpieczne. Ci wandale mogą wrócić.

Oby nie. Miałam nadzieję, że to się nie powtórzy. Nazajutrz też pojechałam na grób męża, kiedy było jeszcze widno. Z duszą na ramieniu szłam cmentarną alejką. Na szczęście grób był nienaruszony. Usiadłam na ławeczce i wystawiłam twarz do jesiennego słońca.

– Widzisz, Leszku – posłałam uśmiech w niebo – nikt już ci krzywdy nie zrobi.

Stary dąb zaszumiał gałęziami, a ja miałam wrażenie, że to Leszek daje mi odpowiedź. Zasiedziałam się, zamyśliłam, tonąc we wspomnieniach... Popołudnie niepostrzeżenie przeszło w wieczór. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale ja dalej siedziałam na ławeczce, czekając, aż czerwona tarcza całkiem zniknie. Często tak robiłam.

Może dlatego zapomniałam o ostrzeżeniu brata

To, co się stało poprzedniego dnia, wydawało mi się aż nierealne. Jakby to był zły sen. Rzeczywistość była taka jak teraz. Błogi spokój w miejscu wiecznego odpoczynku. Lubiłam chłonąć kojącą cmentarną ciszę i podziwiać unoszącą się nad grobami migotliwą mgiełkę światełek. Było w tym coś tajemniczego i intymnego. Wyobrażałam sobie, że siedzimy tu razem, tylko Leszek i ja... Nagle coś zmąciło wieczorny spokój. Z oddali dobiegały jakieś dźwięki. Rozejrzałam się, ale niczego nie dostrzegłam.

Słońce już się schowało i na cmentarzu panował półmrok. Poczułam ucisk w żołądku, tknięta niepokojem. Prysło niczym nieuzasadnione przekonanie, że wczorajszy koszmar nie ma prawa się powtórzyć. Gdy usłyszałam kroki za sobą, bałam się odwrócić. Jednak zebrałam się na odwagę… Jak w zwolnionym tempie zaczęłam wstawać i jednocześnie obracać się w stronę nieznanego. Wandali, duchów, hien cmentarnych? Z trojga złego chyba wolałabym duchy...

Za mną stało kilka ubranych na czarno postaci w dziwnych, jakby zwierzęcych czy… diabelskich maskach na twarzy. Serce łomotało mi w piersi. Było zimno, a mnie ciekły po plecach strużki potu. Powinnam uciec, ale nie byłam w stanie. Sparaliżowało mnie ze strachu. Tylko stałam i gapiłam się na te postacie, czując, jak krew tężeje mi w żyłach. Czy to na pewno byli ludzie…? Otrzeźwiałam, gdy jeden z nich wskoczył na pomnik Leszka i zaczął skopywać ciężkim buciorem stojące na nim kwiaty oraz znicze. Wszystko w zapiekłym milczeniu i przy pełnej aprobacie reszty.

– Przestań! – krzyknęłam. – Co robisz?! Natychmiast przestań albo…!

Mój krzyk urwał się nagle, gdy drugi z wandali popchnął mnie tak mocno, że się przewróciłam i uderzyłam głową o płytę nagrobną. Błysk bólu pod czaszką i… ciemność.

Ocuciło mnie zimno. Cała dygotałam

Usiadłam i dotknęłam dłonią czoła. Wymacałam solidnego guza, do palców przylgnęła lepka wilgoć. Krew? Wstałam z trudem, przytrzymując się ławki. A potem… wróciłam do domu. Tak po prostu. Nie wezwałam policji ani pogotowia, nawet nie zadzwoniłam do brata. Musiałam być w szoku i podświadomie omijałam myślami przerażający fakt, że mogłam tam zginąć. Gdyby przyłożyli mi drągiem albo kamieniem… Gdybym upadając, uderzyła się mocniej w skroń albo w potylicę... Gdybym nie ocknęła się w porę i zamarzła... Gdybym…

Zamiast rozważać te okropne możliwości, martwiłam się, że jeśli zadzwonię do brata, to na mnie nakrzyczy, bo nie dość, że go nie posłuchałam i zasiedziałam się na cmentarzu do późna, to jeszcze go budzę po nocy. Guz na głowie nie wydawał mi dostatecznym powodem do wzywania pogotowia na… cmentarz. A policjanci pewnie by mnie wyśmiali, gdybym zeznała, że zaatakowała mnie szajka czarnych „diabłów”. Naprawdę solidnie walnęłam się w głowę, skoro moje myśli zgubiły rozsądek i biegły takimi torami.

W domu zapaliłam wszystkie światła. Noc za oknem zdawała się przez to jeszcze czarniejsza. Czułam się winna, że zostawiłam Leszka samego w tym mroku. A jeśli tamci wrócą i jeszcze bardziej sprofanują jego grób? Ale co mogłam zrobić w tej chwili? Jak go ochronić? Rozpłakałam się.

Przyłożyłam sobie opakowanie mrożonego groszku do guza i szlochałam, długo, nie tylko z powodu wandali i bólu – rozpaczałam nad swoim losem wdowy, nad samotnością, bezradnością, tęsknotą. Usnęłam zmęczona płaczem, bólem głowy i cierpieniem serca. Nazajutrz odnalazłam w sobie zdecydowanie i złość. Gdy zaczęłam analizować zdarzenia na cmentarzu – na spokojnie, bez paniki i strachu, które wszystko wyolbrzymiają – zdałam sobie sprawę, że te dziwne maski były po prostu plastikowymi maskami, jakie dzieciaki zakładają na halloween, a same czarne postacie były niewiele większe ode mnie. Czyli małe bandziorki.

Nauczycielski instynkt podpowiadał mi, że mam do czynienia z nastolatkami. Tak, to by tłumaczyło bezmyślność ich działań. Niszczyli, by zniszczyć. By wyładować frustrację. By udowodnić coś sobie lub kolegom. Może jakieś testy męskości sobie urządzali? Albo jednak zdewastowali grób Leszka celowo, bo był moim mężem? Nie wszyscy uczniowie mnie przecież lubili.

Nawet to, że na moich oczach jeden z nich wskoczył na płytę nagrobną, a gdy zaczęłam krzyczeć, drugi spanikował i mnie popchnął, a potem zwiali, wskazywało na bandę gówniarzy. Po prostu przestraszyli się mnie.

Niech tylko spróbują znowu to zrobić, złapię ich!

Złapię smarkaczy na gorącym uczynku… i co? Sama mam ich łapać? Aż tak się w głowę nie uderzyłam. Lekceważenie i prowokowanie naładowanych hormonami i agresją nastolatków mogło fatalnie się skończyć. Dla mnie i dla nich. Bo choć byłam na nich zła, choć planowałam dać im potężną nauczkę, nie chciałam tego przypłacić zdrowiem (czy wręcz życiem), zarazem nie chciałam ich stygmatyzować wysłaniem do poprawczaka czy więzienia. Czego się tam nauczą? Poza byciem jeszcze gorszymi lub odwrotnie, upokarzająco uległymi? Co będę musieli robić, by jakoś przetrwać?

Problem polegał na tym, że bez względu na powody, na dziecięce traumy, oni już nie byli drobnymi chuliganami. Skoro dewastowali groby i zaatakowali człowieka, przekroczyli granicę demoralizacji. Rozmowy, tłumaczenia, apele nic nie dadzą, nie zawrócą ich na stałe z drogi wiodącej do „piekła”. Potrzebowali wstrząsu, by się opamiętać. Nie miałam tylko pomysłu, jak taka terapia szokowa powinna wyglądać.

Zadzwoniłam do brata i rzeczowo przedstawiłam sytuację. Niczego nie ukrywałam. Ani tego, że zostałam zaatakowana, ani tego, że nie mam zamiaru nasyłać na napastników policji. Zygmunt najpierw się wściekł – na mnie i na nich – przez chwilę klął szpetnie, a potem odetchnął ciężko i powiedział:

– Dobra, zajmę się tym. Pod warunkiem, że do tego czasu nie postawisz nogi na tym cmentarzu. I nie będziesz się mieszać. Muszę mieć spokojną głowę, nie chcę się martwić, że moja młodsza siostra bawi się w detektywa na cmentarzu. Jasne?

– Jasne – zgodziłam się. – Ale ty mi obiecaj, że jeśli faktycznie to banda dzieciaków, nie naślesz na nich prokuratora.

– Bez obaw, inaczej to załatwię… Zabrzmiało złowieszczo.

– Jak? – zaniepokoiłam się.

– Po męsku. Tak jak załatwia się sprawy ze stawiającymi się szczeniakami. Trochę bólu i upokorzenia. Sporo nieprzyjemnych gróźb. Potrzebują solidnego lania, również mentalnego. Nie musisz znać szczegółów. Grunt, by podziałało.

– A podziała? 

– Pamiętasz, jak mi się poskarżyłaś, że dwóch typków z wyższej klasy zaciągnęło cię w krzaki i próbowało zdjąć ci majtki?

Wyrostki powinny dostać nauczkę, ale bez przesady

Owszem, pamiętałam doskonale, choć od zdarzenia minęło blisko czterdzieści lat. Śmiertelnie się wtedy bałam. Udało mi się wyrwać i uciec, ale tamci odgrażali się, że dopadną mnie później. Wstydziłam się powiedzieć rodzicom, za to poskarżyłam się bratu. A on sprawił, że już nigdy więcej się do mnie nie zbliżyli. Ani w szkole, ani na podwórku. Omijali mnie szerokim łukiem, zaś mojemu bratu kłaniali się z szacunkiem, niczym jakiemuś wyższej rangi chuliganowi.

Jego argumenty okazały się nad wyraz skuteczne, a miał wtedy raptem czternaście lat i był zadziornym chudzielcem. Co zrobi jako dorosły, potężny mężczyzna? Zygmunt prowadził firmę budowlaną i musiał trzymać w ryzach całą brygadę silnych i dużych facetów o różnych życiorysach, nierzadko mało świetlistych. Czasem zapominałam, że mój miśkowaty brat potrafi zmienić się w ryczącego niedźwiedzia, a jego charyzma bierze się z siły zarówno ducha, jak i ciała. Krótko mówiąc, mógłby tych smarkaczy złamać jak gałązki.

– A ty pamiętasz, że nie chcę ich... niszczyć? Nagrobek da się naprawić, ale jak złamiesz młodą gałąź, już się nie zrośnie. A nawet jeśli, zostanie blizna. Rozumiesz?

– Prosty ze mnie gość i wolałbym bez metafor, ale rozumiem, że się martwisz. Jesteś urodzoną nauczycielką i martwisz się o przyszłość tych dzieciaków, choć zniszczyli grób Leszka. Dziwne, ale takie w twoim stylu... Bałem się, że już nie wrócisz.

Wzruszyłam ramionami.

– Leszkowi i tak wszystko jedno. To mnie zranili, nie jego, ale nie na tyle, bym chciała się mścić. Powinni dostać nauczkę, dla własnego dobra, ale… z wyczuciem. Na ile się da.

– Spróbuję, Krystynko. Dla ciebie. Jednak musi zaboleć, żeby otrzeźwieli.

– Wiem.

I właśnie dlatego wolałam nie znać szczegółów. Wiedziałam tylko, że mój brat przydusił jednego z grabarzy, by zeznał, co wie, a potem z paroma zaufanymi kolegami zasadzili się na cmentarzu i dorwali piątkę piętnastolatków bawiących się w satanistów. Przemówili im do rozsądku i więcej incydentów z niszczeniem grobów nie było. A ja wróciłam do życia i... do świata żywych. Zygmunt powiedział, że właściwie jest wdzięczny tym nastoletnim wandalom, bo dokonali czegoś, czego kochającym mnie osobom się nie udało.

– Czasem odnosiłem wrażenie, że pochowaliśmy cię tam razem z Leszkiem...

W pewnym sensie tak było. Po przedwczesnej śmierci męża pogrążałam się w żałobie z niemal masochistycznym oddaniem. Też potrzebowałam terapii szokowej, by zrozumieć, że grób to nie jedyne, co mi po Leszku zostało. Że mam dzieci, rodzinę, przyjaciół i mnóstwo dobrych wspomnień. I że ja sama jestem jego żywym pomnikiem, który dewastuję, tkwiąc w żałobie. Leszek cenił we mnie optymizm, entuzjazm i pasję, uwielbiał mój śmiech. Gdzie się podziała kobieta, którą kochał? Pora, by zawróciła z drogi wiodącej w mrok…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA