Żyłem sobie spokojnie. Oczywiście tęskniłem za zmarłą żoną i wszystko mi o niej przypominało, ale jakoś zacząłem funkcjonować. No i jak na złość zjawili się goście i w dodatku chcieli mi ten spokój zburzyć.
Nie ze mną te numery, o nie!
– Cześć, tato – usłyszałem radosny głos w słuchawce.
Była niedziela, chyba 8 rano, a ten postanowił wybrać akurat ten moment, żeby zakłócić mi spokój. Kto? Szanowny zięć. Nie cierpiałem go od dawna i szczerze mówiąc, nie wiem, co widziała w nim moja córka. Nadęty, gburowaty, ciągle na „nie”. No, ale dobra, może miłość jest ślepa i tyle, więc się nie wtrącałem. I jeszcze to „tato”! Nie byłem jego tatą, do diabła! Wiem, że tak się mówi do teściów, ale mnie to zawsze wkurzało. Ciągle mówiłem, żeby – skoro już musi – zwracał się do mnie po imieniu, ale nie! Tato, srato!
– Co mogę dla ciebie zrobić, Zbyszku? – wysiliłem się na przyjazny ton.
– Byśmy dziś z Dorotką wpadli do ciebie, co? Mamy sprawę, musimy pogadać.
Aha. Musimy pogadać – taki tekst jest zawsze zapowiedzią kłopotów. Ale fakt, że miałem ochotę zobaczyć się z córką. Odkąd się wyprowadziła do miasta, rzadko tu bywała. A jeszcze rzadziej, jak wyszła za mąż za tego głupka.
– Jasne, tylko wiesz, jest niedziela. Najpierw idę do kościoła, potem na cmentarz – powiedziałem.
– Tak, jasne, wiem, taka tradycja – znów zaszczebiotał. – My byśmy wpadli tak koło obiadu, w porządku?
– W porządku, ale ja na obiad mam resztę rosołu i nic więcej, uprzedzam.
– Dobra, to coś przywieziemy. Pa!
I tyle go słyszałem. Skoro już zwlokłem się z łóżka, zacząłem swoje poranne niedzielne przygotowania. Kawa, kanapka, golenie, marynarka i do kościoła. A potem na cmentarz, żeby pogadać z moją kochaną Irenką i posprzątać liście. Już jesień, pewnie sporo się tam nazbierało.
Koło 13 nadjechali córka z zięciem
Dorotka rzuciła mi się na szyję, Zbyszek też próbował, ale odsunąłem go stanowczo i musiał się zadowolić uściskiem dłoni.
– No to o czym chcieliście porozmawiać? – spytałem, kiedy zasiedliśmy przy kawie i cieście, które ze sobą przywieźli.
– Bo widzisz, tato…– zaczął Zbyszek.
– Henryk. Prosiłem cię tyle razy, żebyś tak do mnie mówił.
– A tak, tak, jasne. Bo widzisz, Henryk… Sprawa jest taka, że ja właśnie straciłem pracę i…
– Znowu? – wyrwało mi się.
– Oj, znowu, znowu. Bo widzisz, teraz szybko ludzi zwalniają… Takie czasy. No i tak pomyśleliśmy, że skoro Dorotka i tak pracuje zdalnie, a moja pensja odpadła, to trochę nas nie stać na to mieszkanie w mieście, co je wynajmujemy…
– No i?
– Tatuś – tym razem odezwała się córka. – Czy my możemy na trochę zamieszkać u ciebie? Ja pracuję, Zbyszek może znajdzie coś w pobliżu. A cała góra stoi pusta, odkąd mama… No wiesz…
Szczerze mówiąc, trochę mnie zatkało. Aż musiałem sięgnąć po nalewkę.
– Dla ciebie nie ma – powiedziałem od razu, gdy Zbyszek ochoczo sięgnął po kieliszki. – Prowadzisz przecież, zapomniałeś już?
– A tak, faktycznie, jasne – zmieszał się.
– Muszę się zastanowić – powiedziałem w końcu. – To jednak zupełna zmiana. Ja się już przyzwyczaiłem do tego, jak jest i nie wiem… Sam nie wiem.
– Pomyśl spokojnie – odrzekła córka. – My i tak mamy miesiąc wypowiedzenia w tym wynajmowanym, więc się nie pali. Ale byłoby fajnie. Trochę byśmy się odkuli, może zaoszczędzili i znowu poszli na swoje.
Ich propozycja nie dawała mi spokoju przez cały wieczór
Do tego stopnia, że chyba przesadziłem z tą nalewką, bo następnego dnia głowa bolała mnie jak diabli. Biłem się z myślami kolejne trzy dni. Wreszcie zadzwoniłem do córki.
– Kochanie, skoro tak tego potrzebujecie, to OK. Tylko to mój dom i moje zasady. A on niech się weźmie do roboty.
– Kocham cię, tato, i dziękuję. Pakujemy się w takim razie i będziemy niedługo! – zakrzyknęła radośnie.
Faktycznie szybko zobaczyłem, jak zajeżdżają pod dom. Gratów na szczęście nie mieli dużo. W tamtym wynajmowanym mieszkaniu było pełne wyposażenie, więc przywieźli tylko ciuchy, jakieś sprzęty kuchenne i inne pierdoły. Powiedziałem, że mogą zająć górę. Dom nie był duży. Na dole 3 pokoje i kuchnia, na górze 2 – kiedyś sypialnia moja i mojej żony i niewielki pokój po Dorotce. Krzątali się cały dzień. Słyszałem, jak coś przestawiali, układali. Dobra, skoro się powiedziało A, to i B musi się powiedzieć. Wkurzyłem się jednak już wieczorem, kiedy zasiedliśmy do kolacji, którą przygotowała Dorota.
– Tato… – zaczął Zbyszek i zaraz mu przeszło, kiedy zobaczył moją minę. – Znaczy, Henryku… Bo widzisz, tam na górze jest mnóstwo rozmaitych gratów i może by się tego pozbyć?
– Gratów? – zapytałem spokojnie, chociaż w środku już zacząłem się gotować. – No jakieś ciuchy, stare meble…
– Te ciuchy należały do mojej żony, mój drogi – odrzekłem tym razem stanowczo. – A te meble gromadziliśmy przez lata. Jak wiesz, Irena zmarła niecały rok temu, więc ani myślę w tej chwili się tego wszystkiego pozbywać. Tak, jak powiedziałem Dorotce – mój dom, moje zasady. Chcecie, to sobie te meble poprzestawiajcie. Jak będę gotowy, to spakuję niektóre z tych – jak to powiedziałeś – gratów. A teraz dobranoc.
Walnąłem drzwiami z taką siłą, jak tylko mogłem. Zamknąłem się w sypialni na dole, bo cały czas szlag mnie trafiał. Słyszałem tylko przytłumione odgłosy, a to sprzątania, a to zmywania, a to jej uwagi na temat tego, że nie powinien tak do mnie mówić. No ale dobra.
Nastał kolejny dzień i kolejny
Ja snułem się po ogrodzie, bo jesienią trzeba już było dużo tam zrobić. Moja córka pół dnia spędzała przy komputerze, pracując. A ten? Leżał. Oglądał telewizję. Gapił się w telefon. Uprzejmie zjawiał się na obiad, który podawała Dorotka i dalej leżał. Wieczorami zaś w góry dochodziły mnie odgłosy coraz częstszych kłótni. Co więcej, któregoś dnia, wchodząc do salonu, zobaczyłem, że meble są poprzestawiane.
– Co to ma być? – zapytałem rozpartego w moim fotelu zięcia.
– A, bo widzisz. Tak jest lepiej, telewizor lepiej widać i w ogóle – odparł bezczelnie.
– Tak jak ci powiedziałem – mój dom, moje zasady. Moje meble i moje ich ustawienie. Ma to wrócić do dawnego porządku i to już! – krzyknąłem.
– Dobra, już dobra… – westchnął. – Stary dziad – usłyszałem jeszcze szept na odchodne, ale już nawet nie miałem siły nic odpowiedzieć.
Po 2 tygodniach jednak nie wytrzymałem i postanowiłem zapytać.
– Chodź na spacer – powiedziałem do córki. – Co tam się dzieje? – odezwałem się, widząc łzy w jej oczach. – Wiem, że mamie zawsze mogłaś się wygadać, ale mnie też możesz. Więc?
Chwilę milczała, a potem wzięła mnie za rękę i mocno ścisnęła.
– Nie jest dobrze, tatuś… – westchnęła. – Odkąd stracił kolejną robotę, nie robi nic, sam widzisz. Ja mogę, ile mogę, ale nie daję rady więcej. Do tego przynieś, ugotuj, posprzątaj. I te ciągłe kłótnie o dom…
– Jaki dom? – zdziwiłem się.
– Bo wiesz, on wymyślił… Nie, nie powinnam tego mówić…
– Mów, proszę…
– Żebyś ten dom przepisał na nas, my go sprzedamy i kupimy coś w mieście. A ciebie oddamy do ośrodka.
– Co takiego? – aż się zachłysnąłem.
– Ano właśnie – westchnęła. – A to przecież twój dom i mamy. A ty masz raptem 65 lat, jesteś zdrowy, silny, mieszkasz tu od zawsze. A ja bym chyba trupem padła, jakbym miała cię gdziekolwiek oddać. Tatuś, ja nie wiem, co robić… – rozpłakała się. – Tak, ja wiem, że kiedyś mówiłeś, ostrzegałeś, że on od zawsze ci się nie podobał. Ale ja dopiero teraz widzę, że… i już patrzeć nie mogę… Ja bym się już najchętniej z nim rozwiodła...
– Ciii kochanie, już cichutko – przytuliłem ją. – Już ja z nim pogadam, obiecuję.
Tak jak postanowiłem, tak zrobiłem
Wysłałem Dorotkę do miasta na weekend do koleżanki, żeby w końcu trochę odpoczęła, a żebym ja mógł z tym baranem porozmawiać. Zjawił się koło 19 i zaległ jak zwykle przed telewizorem. Podszedłem, wziąłem pilota i wyłączyłem sprzęt.
– Ale co, dlaczego?! – zerwał się jak oparzony. – Tam był serial.
– No to już nie ma – warknąłem. – Kiedy indziej obejrzysz, a teraz pogadamy jak facet z facetem. Najwyższa pora.
– O, i z naleweczką? – uśmiechnął się.
– Z całą pewnością nie tym razem – stwierdziłem stanowczo. – Usiądź jak człowiek i powiedz mi, co ty dalej zamierzasz robić ze swoim życiem.
– No jak co? – zdziwił się. – No przecież tu jesteśmy, mieszkamy…
– Nie zarabiasz ani grosza, nie szukasz pracy, utrzymuje cię żona. To jest w porządku? Taki z ciebie facet?
– Oj, ale to sytuacja przejściowa. Przecież się staram…
– W czym niby? Ona sprząta, gotuje, pracuje, a ty leżysz.
– No bo by było inaczej, gdyby ten dom był nasz, wiesz, tato, znaczy Henryku…
– Tak, czyli? – udałem, że nic nie wiem.
– No bo jakbyś go na nas przepisał, to można by go sprzedać, kupić coś w mieście i może nawet o dziecku pomyśleć?
– A, i taki plan masz? A co ze mną?
– No wiesz, są takie ośrodki…
– A ty wiesz co, gnojku? – zaperzyłem się. – Ośrodki są dla dziadków, a ja jeszcze takim nie jestem. A dom jest mój i na razie tylko mój. Jeśli kiedyś go przepiszę, to wyłącznie na Dorotkę, a nie na was oboje, żebyś zmarnował to, co budowałem przez lata. A teraz najważniejsze – masz się stąd wynieść. Nie życzę sobie tutaj lenia, który w dodatku nie szanuje cudzej własności. Dzisiaj jest piątek. Pakuj się i stąd spadaj, ale już. Bo nie ze mną takie numery, mój drogi. Dorota wróci w niedzielę. Jeśli pójdzie za tobą, uszanuję to, ale wątpię, bo widzę, że też ma dość. A ja jej skrzywdzić nie pozwolę. Teraz koniec. Na górę, torba i do widzenia!
Z hukiem zamknąłem drzwi do pokoju
Zdążyłem tylko zauważyć, że ma oczy szeroko otwarte ze zdziwienia. Zabarykadowałem się w swoim pokoju i chwilę jeszcze nasłuchiwałem. Najpierw pstryknięcie otwieranego piwa, potem kroki na górę. Chwila krzątaniny, kroki w dół, trzaśnięcie drzwi wejściowych, odgłos odpalanego silnika. I tyle go widziałem. Dorota faktycznie wróciła w niedzielę wieczorem.
Powiedziałem jej wszystko, bo co tu było do ukrycia. Popłakała się. Serce mi się krajało, jak widziałem, że cierpi. Powiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Tamten dzwonił, niby przepraszał, ale na szczęście była nieugięta. Po tygodniu podjęła decyzję i skierowała sprawę do adwokata. Zbyszek wciąż jeszcze próbował. Raz nawet przyjechał z kwiatami. Zastał zamknięte drzwi. Postanowiliśmy, że Dorotka zostanie u mnie do czasu rozprawy. W tych dziwnych czasach nie dzieje się to tak prędko.
Dobrze nam się układało. Ona pracowała, czasem pomagała w ogrodzie, wieczorami siadaliśmy do kolacji. Przy naleweczce wspominaliśmy dawne czasy, mamę, dzieciństwo. Z dnia na dzień widziałem, jak odżywa. Nabrała rumieńców, zaokrągliła się. Przepisałem na nią dom. Po mojej śmierci zrobi z nim, co zechce. Po roku byli już rozwiedzeni. Zbyszek zniknął gdzieś w mieście i nie dawał o sobie znaku życia. No i dobrze. Ja też odżyłem.
Dzięki niej nie byłem już starym tetrykiem
Zacząłem chodzić do klubu szachistów, na basen i na psi wybieg. Poznawałem sąsiadów i ich rodziny, które zdążyły się powiększyć na przestrzeni ostatnich lat. Rozmawiałem z nimi, wyprowadzałem ich psy, kiedy wyjeżdżali, bawiłem się z dziećmi na placach zabaw.
Ba! Dorotka nawet namówiła mnie, żebym poszedł na tutejszą potańcowkę. Pomyślałem, że zwariowała, ale dałem się przekonać. I co? Zacząłem rozmawiać z taką jedną panią, wdową. Od słowa do słowa i dała się zaprosić na kawę. Dorotka była wniebowzięta.
– A mama? – zapytałem kiedyś w przypływie wyrzutów sumienia.
– Tatuś, to już 2 lata – zaśmiała się. – Ona też by chciała, żebyś ruszył dalej. Zawsze zależało jej na tym, żeby było ci jak najlepiej. Mnie nie wyszło, ale może ty jeszcze znajdziesz trochę szczęścia. Sam mówiłeś, że starym dziadkiem nie jesteś. Zresztą jak masz wątpliwości, to idź na cmentarz i ją zapytaj!
W niedzielę poszedłem na cmentarz.
– Irenko, bo ja... – szepnąłem, patrząc na portret na pomniku.
I wtedy usłyszałem cichutki chichot, chociaż nikogo obok mnie nie było. Gdzieś blisko zaszumiały łagodnie liście i wyszły promienie słońca. Gdzieś w głowie usłyszałem jej śmiech i głos: „Żyj, kochany, żyj”. No to będę żył. Zaszaleję!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”