„Zgodziłam się przyjąć siostrzenicę pod swój dach. W domu się nie przelewa, a siostra obiecała mi sowicie zapłacić”

Kobieta rozmawiająca z siostrzenicą fot. Adobe Stock
Na początku byłam zła na Zośkę za ten pomysł z jej córką. Ale teraz wiem, że było warto.
/ 07.04.2021 14:56
Kobieta rozmawiająca z siostrzenicą fot. Adobe Stock

Kiedy wyszłam za mojego Wojtka, zdawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi. Nie dość, że trafił mi się najporządniejszy człowiek, jakiego znałam, to jeszcze wyrwałam się ze wsi. O tak, to było moje największe marzenie od dziecka. Ale ostatnio coraz częściej chodziło mi po głowie, że ucieczka do miasta nie była najlepszą decyzją, jaką z Wojtkiem podjęliśmy.

Mój mąż jest monterem w administracji osiedla i pensję ma marną. Zawsze trochę dorabiał, ale ostatnio coraz mniej fuch mu wpada w ręce. Ja pracuję w urzędzie i też dostaję grosze. Żebym chociaż miała wyższe wykształcenie, to mogłabym awansować. Ale niestety… Nieraz zazdrościłam młodszej siostrze, Zosi, która wyszła za mąż za chłopaka z sąsiedztwa i została na gospodarce. Teraz mają kilkadziesiąt hektarów upraw, do których im Unia jeszcze dopłaca, i do tego krowy. Słowem, żyją jak paniska. A u nas…

Siostra zaoferowała duże pieniądze

Dwa lata temu tak było krucho, że nawet do rodziców na święta nie pojechaliśmy, bo nie starczyło na prezenty. Dlatego kiedy jeszcze w wakacje siostra mnie zapytała, czy jej Gabrysię weźmiemy do siebie, bo dziewczyna chce na studia w Warszawie iść, to się we mnie aż zagotowało. No bo jak to? Siostra ma wielki dom, pieniędzy jak lodu, a do mnie, do tych trzech kliteczek, chce jeszcze dokwaterować swoją córkę?

Jestem pyskata, już miałam coś palnąć, ale się opanowałam. I dobrze zrobiłam, bo Zośka zaraz mi wyłuszczyła, o co naprawdę jej chodzi.
– Będziesz miała oko na dziewczynę – mówiła. – Wiesz, niby dorosła, a tak naprawdę to przecież jeszcze dziecko, nie puszczę jej na stancję ani do żadnego akademika, bo się zwyczajnie boję tej Warszawy. Ja Gabrysi ufam, ale nigdy nie wiadomo, kto się koło niej będzie kręcił, w głowie jej zawróci i jeszcze na jakieś niebezpieczeństwa narazi. A jak będzie u ciebie, to przypilnujesz mi dziecka. No… i nie pożałujesz, Baśka. Wiem, że wam się nie przelewa, ale przecież ja chytra nie jestem. Odwdzięczę się.

Wojtek jest spokojny, ale jak usłyszał o planach Zośki, to od razu się wściekł:
– I zgodziłaś się, głupia?! – tylko kiwnęłam głową, a on na to: – No to sama będziesz musiała siostrzenicy lokum urządzić, bo ja do tego ręki nie przyłożę. Na Leszka też nie licz, on pracuje, wraca po nocy i też w domu nie ma z niego pożytku. A jeszcze zobaczysz, jak on się będzie rzucał, że lokatorkę do domu wprowadzasz.

Łatwo nie było

No, były ciche dni, ale zanim przyszedł październik, mój mąż dał się udobruchać. Leszek przeniósł się do najmniejszego pokoiku, ale o dziwo bez szemrania. Pewnie się trochę krępował podskakiwać i robić mi wymówki, bo rzucił studia w połowie trzeciego roku i od tamtej pory miał ze mną na pieńku.

Od pierwszego dnia pobytu Gabrysi nasze mieszkanie zrobiło się strasznie ciasne: mniej miejsca w szafach, mniej przestrzeni do życia dla każdego z nas. No i nasza ciasna łazienka była nieustannie zajęta.
– Nie wiesz, co ona tam robi? – Wojtek napadał na mnie od samego rana.
– To, co każdy – wzruszałam ramionami. Wtedy do kolejki oczekujących dołączał Leszek i robił głupie miny. Nie było fajnie. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu.

Z czasem jakoś się wszystko ułożyło, daliśmy radę, ale początki naprawdę były trudne. Mnie samej przybyło sporo pracy: więcej gotowania, garów do zmywania… Przyznaję: bywały dni, kiedy chciałam chwycić za telefon i kazać Zośce zabierać Gabrysię. Koniec końców nawet Leszek odpuścił z minami i nadęciem. Okazało się, że pobyt kuzynki bardzo mu się przysłużył…

Siostrzenica jest bardzo zdolna i od razu wzięła się do nauki. Od połowy listopada zaczęła do niej przychodzić bardzo miła koleżanka. Z początku znowu w domu zawrzało, bo choć miła, to jednak dodatkowa osoba. Dziewczyny, Gabrysia i Malwina, uczyły się razem do egzaminów, więc bywało, że siedziały nad książkami cały dzień. Nie mogłam Malwiny pominąć przy obiedzie.

Wyszło nam to na dobre

Na początku grudnia Malwinka zakomunikowała, że na czas między świętami zaprasza Gabrysię i Leszka do swojego rodzinnego domu, gdzieś na Podkarpaciu. Leszek o dziwo bez wahania wziął tydzień urlopu. Już na początku stycznia wszystko było jasne. Mój syn się zakochał w Malwince. I to z wzajemnością!
– Mamo, wracam na studia i będę się żenił. Tylko Malwina musi skończyć swoją szkołę… – oświadczył niespodziewanie.
– Jesteś pewny, że to ta jedyna? – spytałam cichutko. Wolałam nie spłoszyć tej nadziei, która zrodziła się we mnie, jak tylko ta mała zaprosiła mojego syna do swojego domu. Już wtedy wiedziałam, że to bardzo wartościowa dziewczyna i że takiej synowej bym sobie życzyła.
– Na sto procent – odpowiedział mój syn i mnie mocno przytulił.

Muszę też przyznać, że odkąd mam pod swoim dachem siostrzenicę, w naszym domu wszystko się jakoś uporządkowało. Leszek w tym roku skończy studia, a za rok wezmą z Malwinką ślub. Siostra nie musiała mi się odwdzięczać, bo i bez sporej części wkładu na mieszkanie dla mojego syna i jego narzeczonej miałam jej za co dziękować. Gdyby nie przyjazd Gabrysi, Wojtek nie spotkałby Malwiny, a ja miałabym go wciąż na głowie. I kto wie, czy zdecydowałby się wrócić na uczelnię… 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

Redakcja poleca

REKLAMA