Będziecie mieli dziecko? To cudownie! – moja teściowa rozpłynęła się ze szczęścia, kiedy powiedzieliśmy jej z mężem, że jestem w ciąży. – Kochana, teraz będziesz musiała specjalnie o siebie zadbać – powiedziała, nakładając mi natychmiast kawałek sernika.
– Ale ja nie jem słodyczy! – zaprotestowałam.
Wiedziała o tym dobrze, nie od dzisiaj usiłowałam utrzymać prawidłową wagę, z czym od dziecka miałam kłopoty. To właśnie dlatego, że udało mi się schudnąć, w końcu, cztery lata po ślubie, zaszłam w ciążę. Teściowa podejrzewała, że nie chcę mieć dzieci, bo nie mówiłam jej o wszystkim.
– Nie mam lekarza prowadzącego – powiedziałam. – Moja pani doktor wyjechała z Polski. Podpytam koleżanki, czy mogą mi polecić sensownego lekarza...
– Doktor Andrzej się tobą zajmie, przyjaciel rodziny – zaproponowała teściowa. – Ma ponad trzydzieści lat praktyki!
No tak, zupełnie zapomniałam o panu Andrzeju, ginekologu i położniku, z którym przyjaźnili się moi teściowe. Poznałam go przecież nawet u nich na imieninach.
Wiedziała o mojej ciąży więcej niż ja sama
Pan Andrzej podczas pierwszej wizyty pogratulował mi ciąży, powiedział też, jak bardzo cieszą się moi teściowie. Było miło, dostałam zalecenia, żeby się nie przemęczać, brać żelazo i pojawić się po jedenastym tygodniu ciąży na usg. Przyszliśmy z Michałem podnieceni, że po raz pierwszy zobaczymy na monitorze nasze maleństwo. Oboje byliśmy wzruszeni, gdy usłyszeliśmy także bicie jego serca.
– Maleństwu nic nie dolega, kolejne usg za półtora miesiąca – powiedział.
Tym razem długo jeździł sondą po moim brzuchu, jakby czemuś dokładnie się przyglądał. Trochę mnie to zdenerwowało, więc zapytałam, czy zobaczył coś niepokojącego.
– Ależ nie, sprawdzam dokładnie płeć dziecka. No, chyba, że nie chcecie państwo wiedzieć... – odparł.
– Chcemy! – zapewniliśmy gorąco. Michał wziął mnie za rękę i lekko ścisnął. Wiedziałam, że jest mu obojętne, czy urodzi się synek, czy córeczka. Ważne, aby dziecko było zdrowe.
– To chłopiec – oznajmił lekarz.
– A więc będzie Bartuś! – krzyknął Michał, bo imiona mieliśmy już dawno wybrane.
Widać było, że mąż puchnie z dumy. Lekarz gratulował, a my od razu po wyjściu z gabinetu zadzwoniliśmy do rodziców, podzielić się dobrą nowiną. Byli wniebowzięci.
Kiedy poszliśmy do teściów na niedzielny obiad, mieli już dla nas przygotowany prezent – maleńkie buciki dla dziecka. Były słodkie, popłakałam się ze wzruszenia, że tak się o nas troszczą. Teściowa dzwoniła prawie codziennie i pytała, jak się czuję. Jej stosunek do mnie się zmienił. Jeszcze niedawno boczyła się, przekonana, że nie chcę mieć dziecka. Za to teraz wręcz mi nadskakiwała.
– Bardzo się cieszę, że się wam podobają buciki. Wózek też kupimy. Najlepszy! Tak postanowiliśmy z tatą. No i pamiętajcie, proszę, że jak będzie trzeba pomagać, to my pomożemy w wychowywaniu dziecka, w leczeniu… – powiedziała, kiedy już wychodziliśmy.
– W leczeniu? – zdziwiłam się.
– No… Przecież na pewno czasami złapie katarek – speszyła się nieco teściowa. – Ale nie ma co wywoływać wilka z lasu, będzie dobrze! – Uśmiechnęła się natychmiast. – Nie myślmy o chorobach, cieszmy się z dziecka.
– Tak… – przytaknęłam, ale jej słowa nie dawały mi spokoju. Dlaczego wspomniała o leczeniu, zanim dziecko przyszło na świat?
– Jesteś przewrażliwiona, kochanie. Moja mama czasami tak coś palnie – pocieszał mnie mąż, ale to nie rozwiało moich obaw.
Wiem, że kobiety w ciąży często mają nieuzasadnione stany lękowe, są płaczliwe, delikatne, ale zdawałam sobie także sprawę z tego, że mój stres nie sprzyja dziecku.
– Nie uspokoję się, póki nie sprawdzę – powiedziałam mężowi. – Muszę pójść do innego ginekologa na badanie. Prawdopodobnie nic złego nie znajdzie, ale muszę mieć absolutną pewność.
– Oczywiście, kochanie. Pójdziemy do innego lekarza, jeśli sobie tego życzysz.
– Tylko nie mów nic swojej mamie, proszę cię, bo poczuje się urażona i nasze dobre relacje diabli wezmą – powiedziałam do męża.
Jak mógł nic nam nie powiedzieć?!
Przez cały wieczór siedziałam przy komputerze i szukałam jakiegoś innego dobrego lekarza. Na szczęście jest wiele forów internetowych, na których kobiety w ciąży dzielą się swoimi opiniami. Umówiłam się na wizytę w poniedziałek po południu.
– Kochanie, ale ja nie mogę, mam zebranie w pracy – mąż był niepocieszony.
– Pójdę sama. Na pewno będzie dobrze. No i dostanę płytę z badania, to potem ją sobie obejrzysz – zapewniłam go.
Idąc na wizytę czułam, że to będzie prawda, że nie dowiem się niczego złego. „Może niepotrzebnie wydaję pieniądze?” – pomyślałam już pod drzwiami gabinetu. Na szczęście nie zrezygnowałam. Pani doktor wypytała mnie o samopoczucie. Ukryłam przed nią fakt, że robiłam już usg.
– No to teraz zobaczymy, jak się ma nasza dzidzia – powiedziała i z uśmiechem zaczęła mi jeździć sondą po brzuchu. Po chwili jednak wyraz jej twarzy się zmienił. Spoważniała. Z niepokojem obserwowałam jej reakcje i zaczynałam się denerwować.
Wyczuła to. Skończyła badanie i położyła mi ciepłą dłoń na brzuchu.
– To jeszcze nic pewnego, ale wydaje mi się, że dziecko ma wadę serca. Uważam, że konieczne jest zrobienie echa.
– A gdzie je mogę zrobić? – wyszeptałam zbielałymi wargami.
– U nas. Zaraz się dowiem, czy teraz gabinet jest czynny – powiedziała.
– Mogę przedtem zadzwonić po męża? Chciałabym, żeby tu ze mną był – zapytałam, a ona tylko skinęła głową.
Michał wyszedł z zebrania i natychmiast przyjechał zaalarmowany moim telefonem. Oboje, prawie nieprzytomni ze strachu, czekaliśmy na dodatkowe badanie, które niestety potwierdziło nieprawidłowości w budowie serca naszego synka.
– Co teraz? – zapytałam lekarkę, obawiając się najgorszego. – Czy mały... może... – nie chciało mi to przejść przez gardło – umrzeć zaraz po urodzeniu?
– Ależ skąd! Tak by się mogło stać jeszcze kilka lat temu, kiedy ta wada oznaczała dla dziecka kalectwo albo, niestety, nawet śmierć. Teraz jednak się ją operuje i to z powodzeniem, ale trzeba to zrobić w kilka godzin po urodzeniu dziecka. Skoro już wiemy o wadzie, możemy się przygotować. Zaraz po przyjściu na świat państwa syn trafi na stół operacyjny na oddziale kardiochirurgii... – zapewniła nas.
Nieco nas uspokoiła, ale i tak byliśmy z mężem w szoku. Przecież pan Andrzej zapewniał, że nasze dziecko jest całkiem zdrowe.
– Proszę nam powiedzieć, czy wada była widoczna podczas tego badania – mąż podał jej płytę z ostatniego usg u pana Andrzeja.
Lekarka włożyła ją do komputera.
– Owszem… – powiedziała ostrożnie.
– Zabiję tego drania! – mąż zerwał się z miejsca, ja się popłakałam.
To był prawdziwy spisek!
– Moim zdaniem on wiedział i poinformował o tej wadzie twoich rodziców. Stąd ta dziwna uwaga twojej matki o leczeniu – uświadomiłam mężowi.
– Już ja sobie z nimi porozmawiam! – zezłościł się nie na żarty.
– Tak, wiedzieliśmy o wadzie w budowie serca dziecka od Andrzeja – przyznała się moja teściowa. – Powiedziałam mu wcześniej, że nie bardzo chciałaś mieć dzieci, przecież tak długo z tym zwlekałaś. Kiedy Andrzej zobaczył wadę, która jest nieoperacyjna, pomyślał, że być może będziesz chciała przerwać ciążę, a jest głęboko wierzącym katolikiem. My zresztą także... Dlatego zadzwonił najpierw do nas, no i cóż… zobowiązaliśmy się z tatą, że wychowamy to dziecko, nawet jeśli będzie niepełnosprawne. A jeśli Bóg zechce wezwać je do siebie, to jego wola. A nie twoja, dlatego nie możesz decydować, czy usunąć ciążę, czy nie – mówiła teściowa.
Nie wierzyłam własnym uszom, gdy tego słuchałam. To był spisek! Przeciwko mnie i mojemu dziecku. Teściowie umówili się ze swoim przyjacielem, że nie powiedzą mi o wadach płodu? A ja wierzyłam, że jestem w rękach fachowego lekarza!
– Tę wadę się operuje! – uświadomiłam teściowej, zanim wyszliśmy wzburzeni.
Już w samochodzie na dobre się rozszlochałam, mąż też był poruszony.
– Nawet nie wiem, jak mam cię za nich przepraszać – usłyszałam od męża. – W życiu bym nie pomyślał, że coś takiego w ogóle może im przyjść do głowy.
No cóż, pewnie nikt by nie pomyślał.
– Ja tego tak nie zostawię – popatrzyłam na męża, szukając wparcia. I je znalazłam.
Postanowiliśmy wytoczyć panu Andrzejowi sprawę w sądzie, daliśmy już także znać do Izby Lekarskiej, że naruszył kodeks postępowania. Podobno tłumaczył, że jest lekarzem starej daty i nie wiedział o tym, że takie wady się już leczy. Co za absurd! Lekarz przecież powinien uczyć się przez całe życie dla dobra swoich pacjentów!
Zbliża się termin mojego porodu i trochę się boję, ale głęboko wierzę, że ja i moje dziecko jesteśmy wreszcie pod dobrą opieką i wszystko będzie dobrze. Musi tak być...
Czytaj także:
„Siostra karmi swoją córkę pizzą i chipsami. Kiedy zwracam jej uwagę słyszę, że mam się nie wtrącać, bo nie mam dzieci”
„Zmarnowałam życie z mężem tyranem. Trwałam w tym okropnym związku latami: najpierw dla dzieci, a potem ze strachu”
„Gdy zaczęłam pracę w policji, śmiali się, że nadam się do biegania po kawę i pączki. Szybko pokazałam im, co potrafię”