„Zgodziłam się być kochanką, bo obiecał mi gwiazdkę z nieba. Gdy trafiłam do szpitala, porzucił mnie jak stare kapcie”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, nenetus
„Michał. Moje szczęście i nieszczęście w jednym. Kilka miesięcy temu widziałam nasz związek całkiem inaczej, teraz wszystko się przewartościowało, zaczęłam mieć wątpliwości. Widziały gały, w co się pakowały, powiedziałaby mama, gdyby znała Michała. Na szczęście o niczym nie wiedziała, ukryłam moją wielką miłość przed rodziną, inaczej nie mogłam, nie daliby mi żyć”.
/ 07.04.2023 11:15
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, nenetus

W pokoju szpitalnym było niemożliwie gorąco, przez ledwie uchylone okno nie wpadał najlżejszy powiew, chyba zanosiło się na burzę. Spojrzałam z tęsknotą w niebo. Tak bardzo chciałabym wyjść, poczuć na twarzy świeże powietrze, ale nic z tego. Czekałam na kolejne badania, nie mogłam opuszczać łóżka.

Może jutro… Wymknę się z budynku, stanę obok innych ludzi ubranych podobnie jak ja, w piżamy i szlafroki, zostawiając jedyną ławkę ciężej chorym. Pooddycham i wrócę na oddział. Znów będę leżeć, czytać książkę i czekać. Na wyniki kolejnych badań, diagnozę, wizytę Michała. Przyszedł tylko raz, zabawił krótko, ale przynajmniej miałam co wspominać.

Michał. Moje szczęście i nieszczęście w jednym. Kilka miesięcy temu widziałam nasz związek całkiem inaczej, teraz wszystko się przewartościowało, zaczęłam mieć wątpliwości. Widziały gały, w co się pakowały, powiedziałaby mama, gdyby znała Michała. Na szczęście o niczym nie wiedziała, ukryłam moją wielką miłość przed rodziną, inaczej nie mogłam, nie daliby mi żyć.

– Czy któraś z pań potrzebuje księdza?

W otwartych drzwiach salki stanął starszy, zmęczony życiem kapłan. Leżałam dopiero czwarty dzień, a widziałam go już dwukrotnie, krążył po oddziale niezmordowanie, proponując chorym pocieszenie i sakramenty. Jego twarz błyszczała od potu, musiało mu być bardzo gorąco w czarnej sutannie i znoszonych, pełnych trzewikach.

Starsza pani, która poprzednio miło go powitała i poprosiła o spowiedź, została wypisana, w salce leżały same młode kobiety. Wszystkie przecząco pokręciły głowami, wyraźnie skrępowane propozycją księdza, tylko ja wstałam z łóżka. Musiałam się przejść, choćby po korytarzu, nie mogłam dłużej leżeć i myśleć o wiecznie nieobecnym Michale. Ksiądz spojrzał na mnie pytająco. Nie narzucał się, co z miejsca doceniłam.

– Napije się ksiądz wody? Strasznie dziś gorąco – zaproponowałam znienacka.– Mam pełną butelkę, woda jest co prawda ciepła, ale…

– Dziękuję ci, moje dziecko, nie odmówię – uśmiechnął się z wdzięcznością i wyciągnął rękę po kubek.

Dziecko? Miałam ponad trzydzieści lat. Poczułam się jak Samarytanka u studni. Chyba przegięłam, chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle… Na korytarzu stał automat ze schłodzonymi napojami, jak mogłam o nim nie pomyśleć.

– Przepraszam, zaraz przyniosę coś lepszego niż ta woda.

– Woda będzie dla mnie w sam raz – powiedział ciepło i zabrał kubek.

Pił powoli, małymi łyczkami, z wyraźną przyjemnością.

– Bóg zapłać – oddał naczynie i uśmiechnął się.

Nie pamiętałam jak się odpowiada na takie podziękowanie, więc powiedziałam zwyczajnie.

– To nic takiego.

– Z małych czynów składają się wielkie wydarzenia.

– Nie przesadzajmy, proszę księdza, ja naprawdę nic wielkiego nie zrobiłam.

– Właśnie to powiedziałem – jego policzki podjechały zabawnie do góry, tworząc pod oczami skomplikowaną sieć drobnych zmarszczek. Śmiał się, miałam nadzieję, że nie ze mnie.

– Powinien ksiądz odpocząć – powiedziałam z udawaną troskliwością.

Interesujący z niego rozmówca…

Nasza rozmowa się przedłużała, zaczęłam mieć obawy, że będę musiała odpowiedzieć na trudne pytania. Czy zamierzam się wyspowiadać, a jeśli nie, to dlaczego.

– Ma pani rację, nabiegałem się od rana.

Wydało mi się, że lekko się zachwiał. Odruchowo podtrzymałam go za łokieć. Sądząc na oko, był tylko trochę młodszy od mojego dziadka.

– Proszę usiąść.

Podprowadziłam go do rzędu krzeseł na korytarzu. Posłusznie opadł na siedzenie i podziękował. Stałam obok, nie wiedząc, co robić. Odejść? Zostać? Usiąść obok? Na to ostatnie nie miałam najmniejszej ochoty.

– Siadaj, dziecko, to ty jesteś chora, nie ja – powiedział. Policzki znów podjechały w górę, oczy ukryły się w sieci zmarszczek. Niechętnie zrobiłam to, o co prosił.

– Czymkolwiek się tak martwisz, możesz powierzyć to Bogu – powiedział w przestrzeń, nie patrząc na mnie.

– Nie księdzu? – spytałam z zamierzoną ironią, pamiętając o propozycji spowiedzi.

– Nie jestem aż tak ciekaw – odparł poważnie.

Rozbawił mnie, no naprawdę, trafił mi się nietypowy rozmówca w sutannie.

– Myślałam, że osoba, która z urzędu wysłuchuje zwierzeń ludzi, musi być choć trochę zainteresowana ich kłopotami – powiedziałam przekornie.

– Ja jestem tylko pośrednikiem, akt skruchy to sprawa między człowiekiem i Bogiem.
Wyciągnął chustkę wielkości prześcieradła i wytarł lśniącą od potu twarz.

– Więc nie będzie mnie ksiądz namawiał na spowiedź?

– Może powinienem, ale nie mam na to siły – mrugnął wesoło okiem.

– To po co tu siedzimy?

– Bo mnie posadziłaś, a ja nie śmiałem odmówić. Ach, przepraszam! – dotknął czoła, jakby o czymś zapomniał. – To starość – wyjaśnił, niczego nie wyjaśniając.

– To znaczy? Co ksiądz ma na myśli?

– Mówię do pani i mówię, a cały czas bezpośrednio tykam. To moja wada, zapominam, że dzieci dorastają.

– Mam trzydzieści jeden lat – uśmiechnęłam się do starszego człowieka.

– Dla mnie jest pani dzieckiem, dlatego sobie pozwoliłem. Moja siostra jest babcią, jej wnuki są niewiele młodsze od pani. Przepraszam, będę się na przyszłość pilnował.

– To będzie jakaś przyszłość? – spytałam wesoło.

– Zawsze jest. Ciągle się kręcę po oddziale, na pewno jeszcze się zobaczymy. Czego pani nie życzę, bo to by oznaczało kolejny dzień w szpitalu.

– Jutro będę tu na pewno, niech ksiądz zajrzy, napijemy się wody, porozmawiamy. A na imię mam Marcelina.

– Więc do jutra, Marcelino, niech cię Bóg ma w swojej opiece.

Podniósł się nadspodziewanie żwawo i odszedł, powiewając połami sutanny. Zapomniałam o nim, jak tylko zobaczyłam w komórce wiadomość od Michała.

– Tęsknię, kocham, nie mogę się doczekać – przeczytałam i o mało nie rzuciłam telefonem.

Komunały. Nie zadzwonił, nie przyszedł

Nie miał czasu czy bał się, że ktoś usłyszy albo zobaczy? Będzie się wykręcał obowiązkami rodzinnymi. Niedawno dużo o tym rozmawialiśmy.

– Niech tylko dzieci trochę podrosną, zaczekaj, nie mogę teraz odejść. Liczysz się tylko ty, Ewa wie o tym, żyjemy obok siebie tylko dla dzieci.

– A co z nami? Ze mną? – pytałam.

Byłam wystarczająco dużą dziewczynką, żeby wiedzieć. Chciałam to jednak usłyszeć od Michała.

– Przecież jesteśmy razem – przytulał mnie, uważając, że to wszystko załatwia.

Czy miłość musi być tak trudna? Powinna dawać radość, a nie wieczne zmartwienie. Na początku byłam zachwycona Michałem, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Kiedy przyszło opamiętanie, było już dla mnie za późno. Stałam się kochanką, skrywaną tajemnicą, ale wciąż miałam nadzieję, że to stan przejściowy.

Małżeństwo Michała było nieudane, tak bywa, my pasowaliśmy do siebie idealnie. Ludzie się rozwodzą, pobierają ponownie i są szczęśliwi, dlaczego z nami nie mogłoby tak być? Nie nastawałam na rozwód, chciałam, żeby to była decyzja Michała. Spędzałam bez ukochanego święta, kolejne sylwestry, a nawet urlopy. Byłam w udanym związku, ale samotna i wystarczająco rozsądna, by to widzieć. Co mnie trzymało przy Michale? Miłość. Ja go naprawdę kochałam i myślałam, że on mnie też, że razem przezwyciężymy wszystkie przeszkody.

Pobyt w szpitalu zdjął mi klapki z oczu, ale nie do końca. Już rozumiałam, już się domyślałam, ale nadal kochałam. I co miałam z tym fantem począć?

– Czy ktoś tu czeka na księdza?

Przyszedł, jak obiecał. Prawie zapomniałam, że się umówiliśmy. Podniosłam rękę w górę, jak uczennica.

– Ja – uśmiechnęłam się.

– To zapraszam na spacer po korytarzu. Tym razem ja stawiam wodę, jestem przygotowany – pokazał dwie małe butelki.

Wyszłam za nim odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami współlokatorek.

– O czym dzisiaj porozmawiamy? – ksiądz spojrzał na znajomy rząd krzeseł i poszedł dalej.

– O miłości – powiedziałam stanowczo.

– To właśnie cię dręczy? – zatrzymał się i podniósł brwi w wyrazie zdumienia.

– Co księdza tak dziwi? – spytałam bojowo.

– Miłość jest podstawą, na której się opieramy, jest cierpliwa, łaskawa…

– Znam List do Koryntian – przerwałam niecierpliwie. – Tylko że nie zawsze jest tak idealnie, a właściwie nigdy. Miłość rani i boli, proszę księdza, w tym tkwi problem.

– To nie jest miłość – zaprzeczył łagodnie ksiądz.

– Co ksiądz może o tym wiedzieć – prychnęłam.

Nawet na mnie nie spojrzał

– Jeżeli rani, to nie kocha. Jeśli nie dba o ciebie, to nie kocha, choćby nie wiem o czym zapewniał – powiedział spokojnie.

– Kto? – spytałam zaczepnie.

– Ten, o którym mówimy.

Chęć do konfrontacji z księdzem minęła. Miał rację i ja o tym wiedziałam, potrzebowałam tylko, żeby ktoś to potwierdził. Jednak nie mogłam tak łatwo zrezygnować z tego, czym oddychałam przez ostatnie trzy lata.

– To nie jest takie proste. Ja go kocham. Wiem, że powinnam odejść, że to nie jest związek, na którym można budować, ale kocham i nic na to nie mogę poradzić. Co teraz ksiądz mi powie?

– To samo, co już ci mówiłem wczoraj. Jeśli masz zmartwienie, powierz je Bogu, możesz mu je oddać z zaufaniem. On będzie wiedział, co robić.

– Tak się mówi – powiedziałam zniechęcona. Nie wiem, jakiej rady oczekiwałam, ale przecież nie takiej prostej.

– Tak się mówi i robi – otworzył przede mną drzwi szpitalnej kaplicy. – Wejdź, jeśli chcesz i posiedź w skupieniu. Doradziłbym modlitwę, ale sama wiesz, co jest w twoim sercu. Zrobisz, jak będziesz uważała.

– Nie chcę teraz zostać sama, wolałabym porozmawiać z księdzem.

– Nie będziesz sama, nigdy nie jesteś. On zawsze jest z nami, kocha nas. Nie bój się, idź do niego. A ja tu na ciebie poczekam. Nigdzie się nie wybieram.

W kaplicy było tak cicho, że słyszałam bicie własnego serca. Kiedy się uspokoiło, doszły do głosu natrętne myśli. Michał jest dla mnie wszystkim, a ja dla niego tylko odskocznią od małżeńskiej rutyny. Nigdy nie będziemy razem, bo nie wyjdzie z wygodnego małżeństwa, żeby zaczynać od nowa ze mną, aż tak mu na mnie nie zależy.

Nagle pomyślałam o Ewie, żonie Michała, która podobno wiedziała o naszej miłości i godziła się z tym. Czy aby na pewno? A co z ich dziećmi? Odsunęłam od siebie z wysiłkiem obraz Julki i Antosia, to było za trudne. Nie jestem złym człowiekiem, chciałam tylko dostać odrobinę miłości, czuć się kochana i bezpieczna. One pewnie też, podpowiedział mi cichy głos rozsądku.

A jeśli już nikt mnie nie zechce?

Ksiądz czekał na mnie, czytając w skupieniu brewiarz. Usiadłam obok, czerpiąc pociechę z jego milczenia. Nie pytał, nie oceniał. I dobrze, nie miałam mu nic do powiedzenia, jeszcze nie. Byłam w głębokim szoku, jak człowiek, który zrobił krok w przepaść i ma nadzieję, że ktoś go złapie. Podjęłam decyzję, ale sama myśl o rozstaniu z Michałem napełniała mnie rozpaczą i przerażeniem. Co dalej? A jeżeli nikogo więcej nie spotkam, nikogo nie pokocham? Ostatnie zdanie musiałam powiedzieć szeptem, bo ksiądz podniósł wzrok.

– Mówiłem, że to nie jest miłość.

Zrobiło mi się wstyd. Rozpaczałam po ukochanym, bojąc się o swoją przyszłość.

– Nikt nie jest doskonały – mruknęłam.

Ksiądz uśmiechnął się do mnie.

– Będzie dobrze, jeszcze znajdziesz szczęście – pocieszył mnie.

– Wie ksiądz na pewno? – spytałam z lekkim odcieniem dawnej ironii.

– Nie, ale w Bogu pokładam nadzieję. Będę się za ciebie modlił, dziecko.

– Dziękuję. Ksiądz jest bardzo dobry.

– E tam, żadna sztuka, po prostu mam wspaniałego szefa – podniósł w górę oczy, żebym nie miała wątpliwości, o kim mówi. – Zmykaj, dziecko, zajrzę jutro do ciebie, zobaczę, jak sobie radzisz.

Niestety, nie spotkaliśmy się, bo lekarze wypisali mnie do domu. Michał przesłał elektroniczne wyrazy miłości, ale oczywiście nie przyjechał po mnie. Obiecał wpaść wieczorem, miałam kilka godzin, by przygotować się do poważnej rozmowy. Ułożyłam całą przemowę, ale kiedy tylko zaczęłam, przerwał mi.

– Widzę, co kombinujesz. Daj spokój, nie komplikuj tego, co było dobre. Ogarnij się, potem porozmawiamy, nie mogę dziś długo zostać.

Wyszedł – a właściwie uciekł – z mojego mieszkania i życia. Ksiądz miał rację, to nie była miłość, chociaż taką udawała. Pomyliłam się, i to boleśnie, a nie miałam się nawet komu wyżalić, niewiele osób wiedziało o moim trzyletnim związku.

Rozstanie z Michałem i pogrzebanie marzeń wiele mnie kosztowało, przeszłam okres prawdziwej żałoby po utraconych złudzeniach. W końcu jednak się otrzepałam i poczułam gotowa. Ksiądz mówił, że to samo przyjdzie, i znowu miał rację. Chciałam się wyspowiadać. Długo szukałam księdza po szpitalnych korytarzach, jak co dzień krążył wśród chorych. Zaskoczyłam go przy wyjściu z oddziału chirurgii.

– Świetnie wyglądasz, dziecko – ucieszył się na mój widok. – Cieszę się, że wyzdrowiałaś. Co tu robisz?

– Chciałabym się wyspowiadać, właśnie u księdza.

– Jesteś gotowa? – spojrzał na mnie uważnie.

– Jestem – przytaknęłam z wiarą. – Chcę zacząć od początku.

Czytaj także:
„Zgodziłam się na bycie kochanką, bo liczyłam, że ukochany przejrzy na oczy. Jak długo przyjdzie mi trwać w tej życiowej poczekalni?"
„Byłam kochanką męża mojej ciężarnej siostry. Mój syn i córeczka Renaty są rodzeństwem, ale wiem o tym tylko ja”
„Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu. W dodatku rozgrzebanymi czyimś widelcem”

Redakcja poleca

REKLAMA