„Zerwałam z facetem, bo nie zamierzałam żyć w chorym trójkącie z jego obleśnym kotem. Zabierał go na każdą randkę”

kobieta, która rozstała się z ukochanym z powodu jego kota fot. Adobe Stock, Innovated Captures
„Gdy pierwszy raz pocałowałam Edmunda, uznał że musi wracać do domu, by wygłaskać kocura przed snem. Nie zostawiał go potem ani na chwilę. Targał wszędzie w transporterze, argumentując że biedaczek ma zły dzień. Kocisko szczerze mnie nienawidziło”.
/ 24.01.2022 07:51
kobieta, która rozstała się z ukochanym z powodu jego kota fot. Adobe Stock, Innovated Captures

Poprzedniego dnia siedziałam do nocy nad rozliczeniami, które musiałam przygotować na poniedziałek, a chciałam w weekend odpocząć, a nie pracować. Na wyświetlaczu zobaczyłam, że to mama.

– Cześć kochanie – zaszczebiotała. – Jak tam dzionek?
– Dopiero się zaczął – ziewnęłam.
– Znowu tyle roboty? Nie przesadzasz? – zmartwiła się.
– Oj mamuś, wiesz, jak jest, koniec miesiąca, wszystko na ostatnią chwilę.
– No, domyślam się. I wiesz co, tak sobie pomyślałam, że może byś wpadła do nas jutro na obiad, co? Pogadamy, zjemy coś dobrego. W dodatku sąsiedzi zapraszają nas na kawę po południu, więc może być miło. Będzie też ich syn, poznacie się i może coś…

W sumie, dlaczego nie, chociaż jak zwykle nieco mnie zirytowała uwaga o synu, z którym „może coś”. Mama od długiego czasu próbowała mnie swatać, bo widocznie uznała, że trzydzieści pięć lat na karku to już najwyższa pora się ustatkować. Ale dawno nie byłam u rodziców, a odrobina nicnierobienia bardzo by mi się przydała. Przewietrzę się, zapomnę o sprzątaniu i obowiązkach.

Umówiłyśmy się więc, że będę przed południem

No i pojechałam. Daleko nie było, raptem parę kilometrów. Rodzice mieszkali w małym domku na przedmieściach. Oboje byli już na emeryturze, mama zajmowała się ogrodem, tata ciągle coś dłubał w warsztacie. Latem było tam naprawdę pięknie. Teraz, u progu wiosny, jeszcze nie mogliśmy posiedzieć na zewnątrz, ale i w środku było miło. Pogadaliśmy, zjedliśmy obiad i – jak to było w planach – poszliśmy do sąsiadów.

Znałam ich w sumie od dawna, chociaż nigdy nie byłam z nimi jakoś specjalnie blisko. Wiedziałam tylko, że są na emeryturze i mają syna. I właśnie ten syn otworzył nam drzwi.

– Edmund – przedstawił mi się. – A ty, jak się domyślam, jesteś Kamila.
– Owszem – odpowiedziałam, jednocześnie zastanawiając się, skąd takie oryginalne i nieco staroświeckie imię.

No, ale dobra, nic mi do tego. Spędziliśmy tam ze dwie godziny. Edmund skakał wokół mnie, jakbym była co najmniej królową, podawał herbatkę, ciasto, pytał, czy mi wygodnie. Wreszcie zaproponował, żebyśmy poszli na spacer. Rodzice i sąsiedzi wymienili tylko uśmieszki i porozumiewawcze spojrzenia, ja westchnęłam i poszliśmy się przejść.

Nie powiem, było całkiem miło

Poczułam, że faktycznie odpoczęłam. A kiedy zapytał, czy może zadzwonić, zgodziłam się i dałam mu swój numer. Po chwili jednak zerknął na zegarek.

– O rany, jak już późno, muszę się zbierać. Bernard czeka na spacer.
– Masz psa? Jakiego?
– Nie, nie psa. Kota.
– Aha – zdziwiłam się. – I wyprowadzasz go na spacer?
– Oczywiście. Uwielbia to, a nie mogę go przecież ciągle trzymać w mieszkaniu.
– Dobra, to w takim razie leć, ja też się już muszę zbierać.

Jak przystało na dżentelmena, Edmund zaczekał z telefonem przepisowe dwa dni i znów zaproponował spacer. Umówiliśmy się na weekend. Przyjechał punktualnie, zaprosił mnie do samochodu.

– Pojedziemy do takiego jednego parku, dobrze? Tam o tej porze jest mało ludzi, więc Bernard nie będzie się bał psów i spokojnie sobie pochodzi.
– Bernard? Ale jak to? – zdziwiłam się i w tej samej chwili usłyszałam miauknięcie dochodzące z tylnego siedzenia.

Na kanapie była zamontowana klatka, a w środku siedziało wielkie rude kocisko i patrzyło na mnie mało sympatycznie. Rany gościa – pomyślałam.

No, tego jeszcze nie grali. Niezła randka…

Dojechaliśmy na miejsce. Bernard został uwolniony z więzienia, prychnął na mnie co najmniej wrogo, pozwolił sobie założyć szelki i smycz, no i poszliśmy. Szczerze mówiąc, czułam się nieco dziwnie. Tutaj gadki o pracy, pogodzie, zainteresowaniach, pracy, a obok plączący się kot na smyczy. Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale uznałam, że trudno, każdy ma jakieś dziwactwa. Cieszyłam się tylko, że w parku było pusto i nie musiałam się martwić, że ktoś zobaczy ten przedziwny trójkącik.

Na koniec jaśnie pan Bernard znów na mnie nasyczał, a hrabia Edmund odwiózł mnie do domu. Kolejny telefon odebrałam po paru dniach. Tym razem zadzwonił w środku dnia, a ja byłam zatopiona w papierach i cyferkach. Edmund zaproponował kolację u siebie w domu. Zapewniał, że robi doskonałą zapiekankę, może też obejrzymy jakiś film, posłuchamy muzyki. Byłam na tyle zaaferowana rozliczeniami, że jakoś z automatu się zgodziłam. A jak się już zgodziłam, to postanowiłam pojechać. Zresztą byłam ciekawa, jak mieszka, skoro jest architektem i projektuje wnętrza.

Mieszkanie było naprawdę ładne – niewielkie, ale przytulne. Idealnie dobrane kolory, detale, meble. Mimo woli pomyślałam, że i u mnie warto by coś zmienić. I wszystko byłoby super, gdyby nie – uwaga! – Bernard. Wielkie kocisko znowu na mnie prychnęło, odwróciło się wiadomo czym i pomaszerowało na fotel, skutecznie blokując mi możliwość zajęcia go.

– Hej, kocie – wspięłam się na wyżyny dyplomacji. – Może jednak zejdziesz i pozwolisz mi usiąść?

Tym razem nie ograniczył się do prychnięcia, tylko wyskoczył do mnie z pazurami.

– Ej! – krzyknęłam, a Edmund natychmiast wyłonił się z kuchni. – Podrapał mnie!
Oj, bo widzisz, to jego fotel. Ma tu swoją podusię i… w ogóle. Wybacz, usiądź proszę na kanapie, już podaję jedzenie i wino.

No żesz kurde, książę udzielny na tronie. Nie gap się na mnie – pomyślałam, patrząc wrogo, jak kot się mości i wpatruje we mnie uważnie żółtymi oczyskami. Kolacja przebiegła jednak w całkiem miłej atmosferze. Jedzenie i wino pycha, fajna rozmowa. Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Edmund był tak bardzo inny od facetów, z którymi do tej pory miałam do czynienia. Spokojny, ułożony, przewidywalny.

Koło dwudziestej odprowadził mnie do domu. Po wypiciu wina nie mogło być mowy o jeździe samochodem, a zresztą mieszkaliśmy naprawdę blisko siebie. Na do widzenia cmoknął mnie policzek, a ja – jako że tego wina było chyba za dużo – pocałowałam go w usta. A potem czar prysł.

– Muszę wracać. Spacer Bernarda, rozumiesz. I jeszcze muszę go wygłaskać przed snem.

Nie, nie rozumiałam, ale na razie postanowiłam się tym nie przejmować.

– OK, w porządku. W weekend zapraszam do siebie. Może mi coś doradzisz w kwestii wystroju wnętrz – uśmiechnęłam się.

W sobotę rano pojechałam na zakupy, pogotowałam, wzięłam prysznic, skropiłam się perfumami. Dzwonek do drzwi zadzwonił punktualnie o osiemnastej. Gdy otworzyłam, zobaczyłam oczywiście Edmunda. W jednej ręce trzymał jakąś torbę, a w drugiej… Myślałam, że trupem padnę. To był transporter z tym piekielnikiem!

– Jesteśmy – uśmiechnął się promiennie.
– Świetnie, ale myślałam, że będziesz sam.
– Taki miałem zamiar, ale Bernard ma dzisiaj jakiś zły dzień, nie chciałem go zostawiać samego.
– Aha – wydukałam. – I co ja niby mam z nim zrobić?
– Nic, on tylko sobie posiedzi, a my porozmawiamy.
– A ta druga torba? – zapytałam.
– To kuweta i miseczki. No wiesz, żeby nie nabrudził i zjadł kolację, tak jak my.

Myślałam, że mi się to śni. Kurczę, wszystko rozumiem, miłość do zwierząt i tak dalej…

Ale żeby przyjeżdżać na randkę z kotem?!

W dodatku ta cholera wpakowała mi się od razu na mój fotel, zaczęła drapać oparcie, w końcu się ułożyła i znów gapiła na mnie, jakbym była największym wrogiem. Próbowałam być miła – serio. Kolacja, wino, rozmowa. I może bym jakoś to zniosła, ale kiedy poszłam odstawić naczynia do zlewu i niemal się wywaliłam, potykając o stojące na podłodze miseczki, a potem – wkurzona – poszłam do łazienki i zobaczyłam tonę żwirku na podłodze, trafił mnie szlag.

– Edmund, mam pytanie – zagaiłam, wchodząc do pokoju. – Czy ten kot musi być z nami cały czas?
– Ale co ci przeszkadza? Przecież nic nie robi. Siedzi sobie grzecznie.
– I łypie na mnie z nienawiścią. I rozsypał mi żwirek po całej łazience. I potknęłam się o jego miseczki! – teraz już byłam na maksa zdenerwowana. – I jeszcze może znowu mnie podrapie!
– Przesadzasz…
– Nie, to ty przesadzasz. Ja mam dość jego towarzystwa na każdym kroku. Więc sorry, ale wybieraj: albo się spotykamy jak normalni ludzie, albo dajemy sobie spokój. Więc? Ja czy on?
– Nooo… – zawiesił głos.
– Jasna sprawa! Proszę uprzejmie zapakuj ten cały majdan i spędźcie razem upojny wieczór na głaskaniu.
– Skoro tak stawiasz sprawę… – powiedział Edmund i widziałam, że kompletnie nie zrobiło to na nim wrażenia. – To mój towarzysz od lat, a ty…
– Lepiej nie kończ. Do widzenia, a w sumie to raczej nie.

I tak oto skończyła się ta przygoda. Czy żałuję? Nie. Bo raz, że nie lubię kotów, a dwa, że w sumie nic mnie jeszcze nie połączyło z szanownym Edmundem. Chrzanić to, dostałam kolejną lekcję. Już wolę być sama niż w jakimś dziwnym trójkąciku. I postanowiłam, że sprawię sobie psa. Przynajmniej odstraszy takich, jak ci dwaj. 

Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała

Redakcja poleca

REKLAMA