„Niebawem wejdzie nam na głowę komornik, ale moja żona dalej kupuje drogie ciuchy, bo nie wie, że jesteśmy bankrutami”

mężczyzna, który jest na skraju bankructwa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Nasi synowie poszli do prywatnych szkół, stać nas było na nowe samochody, zakupy w drogich butikach, egzotyczne wakacje. Wzięliśmy kredyt na dom. Teraz odbieram kolejne wezwania do spłaty długów, a nie mam odwagi powiedzieć Patrycji prawdy”.
/ 18.01.2022 08:00
mężczyzna, który jest na skraju bankructwa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Siedzę w kuchni i po raz kolejny przeglądam korespondencję, którą w ostatnich dniach znalazłem w skrzynce pocztowej. Trzy wezwania do zapłaty, dwa zawiadomienia od firm windykacyjnych, pismo od komornika. Gdy patrzę na te papiery, ogarnia mnie czarna rozpacz.

Wiem, że to wyrok. Dla mnie i mojej rodziny

A jeszcze niedawno było tak pięknie… Prowadziłem świetnie prosperująca firmę. Założyłem ją dekadę temu, niedługo po swoich trzydziestych piątych urodzinach. Uznałem, że czas najwyższy pożegnać się z wysysającą ze mnie wszystkie siły korporacją i zacząć pracować na własny rachunek. Żona, Patrycja, próbowała odwieść mnie od tego pomysłu, bo bała się, że zbankrutuję i nie będziemy mieli z czego żyć, ale ja byłem nieugięty.

– Obiecuję ci, że ani tobie, ani naszym dzieciom niczego nie zabraknie – oświadczyłem uroczyście.

Zawalczyłem o dofinansowanie z Unii i wystartowałem z własną działalnością. Wiedziałem, że sporo ryzykuję, ale przez skórę czułem, że mi się powiedzie. Moje przeczucia się sprawdziły. Okazało się, że wstrzeliłem się w gospodarczą niszę, więc interes szedł świetnie. Jak dawniej harowałem od świtu do nocy, ale przynajmniej wiedziałem, za co. Firma się rozrastała, pieniądze płynęły na konto coraz szerszym strumieniem. Wcześniej, co prawda, nie biedowaliśmy, ale musieliśmy się liczyć z każdym groszem.

A teraz? Nasi synowie poszli do prywatnych szkół, stać nas było na nowe samochody, zakupy w drogich butikach, egzotyczne wakacje. Szło mi tak dobrze, że sześć lat temu postanowiłem zamienić nasze ciasne mieszkanie w bloku na dom jednorodzinny pod miastem. Żona znowu wpadła w panikę, bo wiązało się to z koniecznością wzięcia sporego kredytu, a ona bała się takich zobowiązań jak ognia, ale po raz drugi postawiłem na swoim.

– Kochanie, przestań się wreszcie zamartwiać. Pamiętasz, co ci obiecałem? Że ani tobie, ani naszym dzieciom niczego nie zabraknie. Uwierz mi, zarobię i na kredyt, i na życie, i na przyjemności – zapewniłem gorąco.

Pół roku później przeprowadziliśmy się do pięknego domu z dużym ogrodem. W interesach ciągle szło mi świetnie, więc przez następne miesiące bez problemu płaciłem wszystkie rachunki i zobowiązania. Żyliśmy sobie spokojnie i dostatnio, i byłem przekonany, że tak będzie zawsze. Niestety…

Kłopoty zaczęły się półtora roku temu

To właśnie wtedy przyjaciel zaproponował mi pewien interes. Ryzykowny, ale szybki i bardzo opłacalny. Wahałem się przez dzień czy dwa, bo wiedziałem, że jak coś pójdzie nie tak, to mogę wiele stracić, ale postanowiłem spróbować. Przecież do tej pory wszystko mi się udawało, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Chciałem nawet powiedzieć o tym interesie Patrycji, ale zrezygnowałem. Bałem się, że swoim zwyczajem zacznie się zamartwiać i szukać dziury w całym. A tu nie było czasu na dyskusje czy dłuższe przemyślenia. Trzeba było zdecydować i działać natychmiast! Powierzyłem więc przyjacielowi prawie cały kapitał i z niecierpliwością czekałem na zyski.

Byłem pewien, że za dwa, trzy miesiące będę mógł pochwalić się żonie, że jesteśmy dużo bogatsi, niż byliśmy. Interes jednak nie wypalił. Straciłem i przyjaciela, i wszystkie zainwestowane pieniądze. Z dnia na dzień zostałem z niczym. Byłem na siebie wściekły, ale nie zamierzałem się poddawać ani przyznawać żonie do porażki. Wierzyłem, że uda mi się podnieść z kolan.

W domu udawałem więc, że wszystko jest w najlepszym porządku, a w firmie głowiłem się, jak tu wybrnąć z kryzysu. Na początku wydawało się, że mi się uda. Musiałem, co prawda, zwolnić kilku pracowników, sprzedać połowę firmowych samochodów i znacznie ograniczyć działalność, ale ciągle miałem klientów i zamówienia. Pomyślałem, że jeśli – tak jak na początku – będę harował od świtu do nocy, to szybko odrobię straty.

Wtedy jednak nadeszła pandemia i wszystko zaczęło się walić. Większość klientów się wycofała, a ci, którzy byli mi winni pieniądze, nie spieszyli się z płatnościami. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że mam olbrzymie kłopoty finansowe i że muszę powiedzieć o tym żonie. Było mi wstyd, ale to wydawało się jedynym rozsądnym wyjściem. Musieliśmy znacznie ograniczyć wydatki, może nawet sprzedać kilka cennych rzeczy. Tylko wtedy mieliśmy szansę utrzymać się na powierzchni i, co ważne, nadal spłacać raty kredytu za dom.

Dokładnie pamiętam dzień, w którym postanowiłem wyznać prawdę. Wszedłem do domu z postanowieniem, że od razu powiem żonie, w jakiej tragicznej sytuacji się znaleźliśmy. Jednak gdy tylko przekroczyłem próg, dostrzegłem, że Patrycja jest bardzo przybita.

– Co się stało? – przeraziłem się.
– Pamiętasz moją przyjaciółkę Kasię?
– Jasne… Co z nią?
– Zadzwoniła dziś do mnie z płaczem… Firma jej męża zbankrutowała. Stracili dosłownie wszystko. Nawet dom. Jak oni teraz będą żyć? – opowiadała poruszona. Zrobiło mi się gorąco.
– Na pewno nie będzie im łatwo…. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach – wykrztusiłem.
– No właśnie! Nie mam pojęcia, jak oni sobie poradzą… Na samą myśl, że nam mogłoby się przytrafić to samo, ogarnia mnie taki lęk, że nie mogę oddychać… Ale się nie przytrafi, prawda? – patrzyła na mnie przerażona.

Ledwie wytrzymałem to spojrzenie.

– Oczywiście, że nie! – odparłem, siląc się na spokój.

Nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. A ja ciągle nie wyznałem żonie, w jak dramatycznej sytuacji się znaleźliśmy. Kilka razy chciałem, ale wtedy od razu stawała mi przed oczami jej przerażona twarz. A w uszach słyszałem pytanie: „Ale nam się to nie przytrafi, prawda?”. I rezygnowałem. Chociaż więc moja firma już ledwie dyszy, a długi rosną w zastraszającym tempie, milczę jak zaklęty. Chowam przed Patrycją wezwania do zapłaty i pisma od firm windykacyjnych. I modlę się o cud… Bo już chyba tylko on może mnie uratować. 

Czytaj także:
Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby opiekować się mamą. Ona nie pamiętała nawet swojego imienia
Mąż mojej siostry to tyran. Wyrzucił córkę z domu, bo nastolatka w ciąży to plama na honorze notariusza
Mama zawsze wolała moją siostrę. Nawet gdy zaszła w ciążę w liceum, mama kłuła mnie w oczy tym, że już ma rodzinę

Redakcja poleca

REKLAMA