„Żeby ściągnąć mnie z Anglii, kupił mi w prezencie salon kosmetyczny. Ale wcale nie pokochałam jego pieniędzy”

kobieta, którą ukochany ściągnął z Anglii do Polski fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Dopadły mnie wyrzuty sumienia, że dałam się zbałamucić i poleciałam na kasę. Ale... przecież to wcale tak nie było. Ja po prostu dopiero teraz mogłam dobrze poznać Pawła i wszystkie jego zalety.”
/ 09.09.2021 21:27
kobieta, którą ukochany ściągnął z Anglii do Polski fot. Adobe Stock, highwaystarz

Powoli miałam tego wszystkiego dość. Męczyła mnie bezczynność i brak perspektyw. Zamarzyła mi się porządna praca z dobrymi zarobkami. Godne i ciekawe życie, jak to się mówi. Dlatego się zdecydowałam.

– Wyjeżdżam do Anglii! – palnęłam w trakcie rozmowy o czymś zupełnie innym.

Na początku nie zajarzyli, więc musiałam powtórzyć.

– Ej! Jadę do Anglii!
– A po co? – zapytała Iwonka, moja najlepsza przyjaciółka.
– Do pracy. Na stałe, znaczy…
– Co ty gadasz?
– To właśnie. Mam dość roboty w tym cholernym sklepie. Wysiaduję na kasie dupogodziny i nic z tego nie mam. No poza bólami w krzyżu.
– Ale to może innej roboty poszukaj. Po co od razu wyjeżdżać? A co z nami? – popatrzyła na mnie w z wyrzutem.

Gapili się na tak, jakbym właśnie ich poinformowała, że wylatuję na Księżyc

– A co ja tu znajdę? Jaką robotę?
– Kończyłaś przecież studium kosmetyczne. Może coś w zawodzie...
– Szukałam i nic z tego nie wyszło. W takich małych zakładach to tylko patrzą, jak cię wycyckać. Tak się nie dorobię. A ja chcę żyć, a nie ciułać – powiedziałam, a Iwona zrobiła minę zawiedzionego dziecka.
– Ej, no bez jaj! Ona mówi poważnie! – zapiała. – Powiedzcie jej coś! No dalej! Paweł, weź ją przekonaj!

Zestresowałam się, gdy go wywołała. Wszyscy wiedzieli, że od dawna się we mnie podkochuje. Albo podkochiwał… Już sama nie wiedziałam, czy to dalej aktualne. W każdym razie bujał się we mnie w podstawówce i wszyscy się z niego śmiali. Przez te drwiny wytworzyła się między nami atmosfera dziwnego napięcia. Szczeniackiej niechęci.

– A co ja mam jej powiedzieć? I dlaczego ja? Jak chce, to niech jedzie. Przecież to jej sprawa! – parsknął Paweł, żeby podkreślić jak bardzo ma to w nosie.

Łatwo mu było powiedzieć, jak chce, niech jedzie. Dla niego świat był czarno-biały, bo jego ojciec był właścicielem dużego złomowiska. Paweł zaraz po szkole, a nawet jeszcze w jej trakcie, zaczął pomagać staremu. Uczył się wszystkiego, żeby firmę w końcu kiedyś przejąć. Już teraz miał kupę siana i wszyscy zastanawiali się, dlaczego wciąż się z nami zadaje. Domyślałam się, że z przyzwyczajenia, ponieważ przecież tutaj się właśnie wychował.

Nasza paczka powoli się rozpadała. Nie ja pierwsza ją opuściłam

Ktoś tam wyjechał do innego miasta, ktoś znalazł sobie chłopaka albo dziewczynę i zapomniał o starych znajomych. Byli i tacy, którzy wyemigrowali za chlebem. Najczęściej do Irlandii albo Anglii, ale ktoś od nas wyjechał też do Stanów. Ja wybrałam Londyn, idąc w ślady swojej koleżanki z klasy. Znajomi z osiedla nie wierzyli, że wyjadę.

W przededniu wyjazdu na ławce byli wszyscy. Siedzieli w ponurych nastrojach, a Iwona to się nawet popłakała. Wiele bym dała, żeby z nimi pogadać. Nawet z tym bucowatym Pawłem…

Anglia mnie zaskoczyła i… zwaliła z nóg. W pierwsze dni, kiedy nie miałam jeszcze pracy i koleżanka trochę mnie po Londynie oprowadzała, zupełnie przepadłam. Wielkie, wspaniale, gwarne, kolorowe miasto z perspektywami. Tak mi się wtedy wydawało. Ale kiedy przyszło do prawdziwego życia, znalezienia pracy, mieszkania, było znacznie trudniej.

Nie wiem, czy miałam pecha, czy coś ze mną jest nie tak, ale trafiałam na samych beznadziejnych pracodawców. Miałam zamiar poszukać czegoś w zawodzie, ale dziewczyna, u której się zatrzymałam, namówiła mnie, żebym spróbowała najpierw w pizzerii. Jej znajomy kręcił tam placki i powiedział, że potrzebują kelnerki. Przekonywał, że praca jest super i dobrze płacą, że dostaje się spore napiwki, a szef Anglik jest naprawdę w porządku.

Wytrzymałam trzy miesiące. Ani nie płacili, jak trzeba, ani nie szanowali ludzi

Potem był sklep u Hindusa. Nie było wcale najgorzej, ale też nie zagrzałam tam miejsca. Jego żona była chorobliwie zazdrosna, nie dało się z nią wytrzymać. Przychodziła do sklepu i pilnowała, żebym jej czasem nie poderwała jej niewysokiego i okrągłego męża. Potem był duży sklep, który zamknęli po trzech miesiącach, a dopiero potem salon kosmetyczny, w którym zagrzałam miejsce na dłużej. Tak, to była pierwsza przyzwoita praca. Dobrze płacili, doceniali zaangażowanie, a dodatkowo miałam okazję się wiele nauczyć w zawodzie.

– Nie tęsknisz za krajem? – zapytała mnie koleżanka po roku pobytu w Anglii.

Właśnie świętowałyśmy tę rocznicę w jednym z pubów.

– Tęsknię, tęsknię, ale jest fajnie. Coś się dzieje, czegoś się uczę. Może kiedyś otworzę swój zakład. Są perspektywy…
– To wiem, ale nie o to pytam – uśmiechnęła się do mnie.

Ona była tu już trzy lata. Nigdy nie mówiła o powrocie, ale czułam, że jest jej już bardzo trudno.

– Tęsknię. Najbardziej za domem. Za Iwoną też. Za paczką w ogóle. Czasem wiele bym dała, żeby z nimi tak po prostu postać i pogadać. Nawet z tym bucowatym Pawłem. Pamiętasz go? – zapytałam.
– Jasne. Przecież on się w tobie kochał od podstawówki! – wypaliła
. – Co ty bredzisz?! – żachnęłam się.
– No jasne! Co ty ślepa jesteś? Nikt ci wcześniej o tym nie mówił? – Iwona coś wspominała, ale myślałam, że tylko się zgrywa.
– A tam myślałaś… Dobrze wiedziałaś, co jest grane, tylko udawałaś, że nie wiesz! No, jasne, przecież widzę.

To była nasza ostatnia imprezka w tak dobrej atmosferze. Dokładnie po dwóch tygodniach od naszej rozmowy wszystko się posypało. Zaczęło się od tego, że popsuło mi się w robocie. Właścicielka przyjęła do pracy siostrzenicę i zrobiło się w zakładzie tłoczno. Zaczęłam mniej zarabiać, a szefowa odsuwała mnie od ważniejszych klientek i przekazywała je młodej. Nie pozostawało mi nic innego, jak poszukać innej pracy. I mieszkania, bo pech chciał, że w tym samym czasie właściciel wymówił mi umowę. Zrobiło się kiepsko.

Cztery tygodnie szukałam pracy i nowego lokum. Bez skutku

Gdy tylko pojawiało się coś na horyzoncie, to zaraz szlag trafiał moje plany. Byłam już nieźle zdesperowana, gdy któregoś wieczoru zadzwonił telefon z Polski i przeprowadziłam najdziwniejszą i najbardziej zaskakującą rozmowę w moim życiu. W ogóle się go nie spodziewałam. Zupełnie, jakbyśmy go tym swoim obgadywaniem przywołały.

– Cześć, to ja, Paweł – powiedział, a ja ledwo rozpoznałam jego głos.
– O, cześć!
– Przepraszam, że zawracam ci głowę…
– Nic nie szkodzi. Trochę jestem zaskoczona. Ale fajnie, że dzwonisz. Miło cię słyszeć. Co tam u ciebie?
– W porządku. A ty jak? Dajesz radę na obczyźnie? – zapytał mnie takim tonem, jakbyśmy rozmawiali co wieczór. Od razu poznałam, że to sobie wyćwiczył.
– Tak, tak. Jest okay – zaczęłam formalnie, ale nagle, jakby coś się we mnie otworzyło.

To chyba na dźwięk znanego głosu, coś we mnie pękło. Poczułam się przez moment jak w domu i hamulce puściły.

– A w zasadzie, to nie. Wszystko mi się posypało. Nie mam już siły… – jęknęłam.

Paweł chyba był w szoku, bo przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Nie spodziewał się takiej reakcji, nie przećwiczył rozmowy z rozklejoną babą. Dlatego go zatkało. Na szczęście, szybko się pozbierał.

– Ej, co się dzieje? Nie płacz. Coś nie tak? Jesteś zdrowa? Martusia… – wymsknęło mu się i znów zamilkł.
– Wszystko w porządku – odpowiedziałam. – Znaczy ze zdrowiem. Ale z całą resztą, to słabo. Nic mi się tu nie udaje. Jestem już ponad rok i wszystko się sypie. Nie mam pracy, z mieszkania mnie wywalają. Nie tak to sobie wyobrażałam.
– No widzisz, a ja właśnie w sprawie pracy dzwonię… – wypalił. – W interesach. Mam biznes do ciebie? Chcesz posłuchać?
– No tak, ale nie za bardzo wiem, jak mogłabym ci pomóc – chlipnęłam.
– Mogłabyś, mogła. Bo jest u nas na osiedlu kiosk, taka budka. I ona jest do kupienia. Już namówiłem ojca, żebyśmy ją wzięli. Pomyślałem sobie, żeby otworzyć tam gabinet kosmetyczny…

Zatkało mnie. Słuchałam, jak Paweł opowiada, że chciałby zainwestować pieniądze w ten interes i zastanawiał się, czy bym mu go nie poprowadziła. Nie podpowiedziała, jak gabinet urządzić, żeby było trochę nowocześniej i ciekawiej niż w innych takich punktach. No, a potem, po uruchomieniu, miałabym tam zarządzać i pracować. Sama nie wiedziałam, co myśleć. Raz brała mnie euforia, że nadarza się taka okazja, ale zaraz potem docierało do mnie drugie dno tej propozycji. Nie jestem głupia i domyślałam się prawdziwych intencji Pawła. Kiedy już w miarę dokładnie wyjaśnił mi szczegóły swojej propozycji, zapytałam wprost. Nie było innego wyjścia, w takich sytuacjach trzeba być szczerym.

– Paweł, ale tu nie chodzi o nasze relacje?
– Że jak? Co masz na myśli? – zapytał, znów wracając do udawanego luzu.
– No wiesz, kiedyś wszyscy gadali, że się we mnie podkochujesz... Czy ta propozycja ma związek z twoimi uczuciami? Przepraszam, że pytam. Bo wiesz, to w sumie dziecinada, ale chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Żeby wszystko było jasne.
– Nie. No co ty! Chodzi tylko o interes. Nie znam nikogo, kto by się orientował w tym biznesie, a obcemu ciężko zaufać.
– Naprawdę?
– Poważnie! – zapewnił. – No dajże spokój. Dziewczyno, myślisz, że kupowałbym tę budkę tylko ze względu na ciebie? Nie, Marta, nie jestem wariatem!

Czy ja mu uwierzyłam? Bardzo chciałam mu uwierzyć, to pewne

Dlatego zignorowałam obawy o drugie dno tej propozycji i uznałam, że Paweł kupuje ten lokal tylko ze względów biznesowych. Za każdym razem, gdy brała mnie panika, że pakuję się prosto w pułapkę, a on chce mnie w ten sposób zwabić, spychałam obawy na drugi plan. Bo przystałam na tę propozycję dwa dni po jego telefonie.

– Ty, to Marta jesteś gwiazda! – powtarzałam sobie regularnie. – Myślisz, że chłopak namówił ojca na to, żeby wydać kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo chciał ściągnąć sobie do kraju żonę? Idiotka!

Powtarzałam to sobie, lecąc samolotem, ale i na miejscu, już podczas pracy z Pawłem, wciąż wracałam do tej refleksji. Choć muszę przyznać, że kiedy projekt pod tytułem „zakład kosmetyczny” ruszył, nie miałam już wiele czasu na myślenie. Harowaliśmy jak woły, lecz nie odczuwałam zmęczenia, bo nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Tworzyłam coś od podstaw i szykowałam to dla siebie.

Pracowało nam się z Pawłem bardzo dobrze. Szybko się dogadywaliśmy, robiliśmy w tym samym rytmie, z takimi samymi założeniami. Konflikty rozwiązywaliśmy polubownie. On nigdy nie dał mi odczuć, że moje zdanie ma mniejsze znaczenie, zaś ja traktowałam go z szacunkiem, na który w końcu zasługiwał jako inwestor i pomysłodawca tego przedsięwzięcia. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i chociaż mieliśmy mnóstwo pracy, każdy dzień mijał nam w bardzo dobrej, a nawet wesołej atmosferze. W końcu zakład ruszył i było jeszcze więcej pracy. Padałam z nóg po całym dniu, a Paweł przyjeżdżał mi pomóc. Odwoził mnie też do domu.

Kiedy już się przede mną otworzył i zaczął zachowywać naturalnie, okazał się bardzo sympatycznym, zdecydowanym, pewnym siebie, ale i wyrozumiałym facetem. No i nie muszę chyba dodawać, że wtedy właśnie wspomnienie uczuć, którymi mnie kiedyś darzył, przestało przerażać, a zaczęło ekscytować. Nagle wszystko się obróciło o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby fajnie, gdyby łączyło nas coś więcej niż tylko wspólnie prowadzony biznes. On chyba to poczuł, dostrzegł zmianę w zachowaniu, bo znów pojawiło się między nami nieznośne wręcz napięcie.

No i kto wie, co by było dalej, gdybyśmy którejś soboty nie zostali w zakładzie sami po godzinach. Mieliśmy przegadać „dalszą strategię rozwoju”, ale nie skończyło się na samych tylko rozmowach. Skończyło się na kanapie dla oczekujących klientek. Nie raz i nie dwa.

Niczego nie żałuję i się nie wstydzę. Bo mam mojego księcia z bajki!

Spędziliśmy tam tyle czasu, że aż rodzice zaczęli do nas wydzwaniać. Na drugi dzień znów się wystraszyłam. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, że dałam się zbałamucić i poleciałam na kasę. Byłam przekonana, że związek, którego podłożem są pieniądze, nie może się udać. Zwierzyłam się Iwonie, a ona na szczęście rozwiała moje wątpliwości.

– Głupia jesteś! To jest, idiotko, twój książę z bajki! Może nie taki piękny, ale jednak – zaśmiała się. – Każda by takiego chciała. Przecież on dla ciebie to wszystko zrobił! Od początku wiedziałaś. On cię tak kocha, że aż ci zazdroszczę. Nie patrz tak na mnie! Kilka razy próbowałam ci go odbić, ale on od zawsze świata poza tobą nie widział. To jest fajny facet i ty o tym wiesz. Ty to już widzisz. Tylko to się liczy. Reszta nie ma żadnego znaczenia.

I tak zaczęła się historia mojego życia. Mojego szczęścia, mojej rodziny. Mija właśnie pięć lat, a ja jestem w drugiej ciąży. Żyje nam się bardzo dobrze, kocham tego małomównego wariata i wiem, że on poza mną świata nie widzi. Niczego nie żałuję i niczego się nie wstydzę. Bo mam mojego księcia z bajki. Może rzeczywiście nie jest taki śliczny, jak to w baśniach bywa, ale na pewno potrafił zdobyć serce księżniczki, na której mu zależało.

Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon

Redakcja poleca

REKLAMA