Poszło szybko. Jednego dnia przycinał drzewka na działce, a następnego w drewnianym pudle jechał do kostnicy. W akcie zgonu lekarz napisał: zawał mięśnia sercowego.
Musiałam uporządkować jego dom
– Tatuś chyba sporo pił – bardziej stwierdził niż spytał, obrzucając spojrzeniem stojącą pod oknem baterię butelek.
– Przygotowywał nalewki – wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
Ojciec rzeczywiście lubił sobie wypić, ale nie był typowym alkoholikiem. Ot, kieliszek czy dwa dla rozluźnienia nerwów. „Uczniowie potrafią człowieka wyprowadzić z równowagi” – mawiał, kiedy matka ciosała mu o to kołki na głowie. Zresztą, może potem, kiedy się rozwiedli i skończyła się małżeńska kontrola, pił więcej? Nie wiem, rzadko się widywaliśmy.
On został w Ł., ja wyjechałam do W. Skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziłam syna, dwa lata później córkę. Nie było czasu na pielęgnowanie rodzinnych więzów. Z mamą widywałam się częściej, ale to ona przyjeżdżała w odwiedziny do wnuków, a my do niej tylko na święta. Ojciec umarł, a ja – jako jedyna jego potomkini – miałam za zadanie go pochować, a potem uporządkować sprawy spadkowe. Na początek postanowiłam trochę ogarnąć jego mieszkanie.
Wyniosłam na śmietnik butelki po wódce. Rzeczywiście było ich sporo, kilka worków ubrań, butów, pościeli, ręczników, karton dawno nieaktualnych podręczników i stertę gazet. Potem zajęłam się przeglądaniem szpargałów ojca. Tak mnie to wciągnęło, że ani się obejrzałam, a zrobiło się ciemno. W dodatku zaczęło mocno padać. Uznałam, że w tej sytuacji lepiej będzie zostać na noc, a nie tłuc się do W.
Nie bardzo było mi to na rękę. Mój przyjazd do Ł. był tak niespodziewany, że nie wzięłam ze sobą nawet szczoteczki do zębów. Tego dnia ojciec umówił się z sąsiadem, że razem pojadą na działki. Kiedy długo nie otwierał, sąsiad się zaniepokoił i do mnie zadzwonił. Próbowałam go przekonać, że niepotrzebnie panikuje, ale upierał się, że coś się musiało stać. No i jak się okazało, miał rację.
Nie ukrywam, że czułam się nieswojo w obcym mieszkaniu, w którym jeszcze niedawno stygły zwłoki mojego ojca. Najchętniej pojechałabym do mamy, ale akurat była w sanatorium, a ja nie wzięłam kluczy. Przez chwilę zastanawiałam się nad wynajęciem pokoju w hotelu, ale szybko porzuciłam tę myśl. Czarna dziura, w jaką wpadliśmy z mężem, kupując mieszkanie za kredyt we frankach, pochłaniała nas coraz bardziej. Oszczędzaliśmy na czym się dało. W tej sytuacji wyrzucenie w błoto dwustu, może nawet trzystu złotych byłoby szczytem bezmyślności.
Skąd mogę ją znać?
Zamknęłam drzwi do sypialni ojca i na wszelki wypadek zastawiłam je kuchennym stołem. Właściwie nie wiem, po co to zrobiłam. Gdyby duch ojca nie pojechał razem z ciałem do kostnicy, na pewno poradziłby sobie z pokonaniem tej barykady. W pozostałych pomieszczeniach pozapalałam światła, zaparzyłam sobie mocną kawę, żeby nie zasnąć i zajęłam się papierami.
Było tego mnóstwo. Miałam wrażenie, że ojciec niczego nie wyrzucał. Znalazłam rachunki za czynsz, prąd i gaz za wszystkie lata, kiedy ojciec mieszkał w tym mieszkaniu, czyli od rozwodu rodziców. Były umowy dawno spłaconych kredytów, jakaś stara korespondencja z urzędem skarbowym, wyniki badań krwi i moczu tak wyblakłe, że nie dało się odczytać daty.
A potem znalazłam zdjęcia: babci, dziadka, taty z dzieciństwa i z młodości. (Ależ byłam do niego podobna!). Ślub rodziców, jakieś wakacje, wycieczki. A potem ja! Całkiem mała, trochę większa, dużo większa… I nagle pomiędzy rodzinnymi fotografiami, jedna całkiem obca. W pierwszej chwili myślałam, że to znowu ja, tylko młodsza. Bo dziewczynka na fotografii wyglądała jak ja. Ale ojciec najwyraźniej bardzo dbał o chronologię. Na poprzednim zdjęciu miałam co najmniej pięć lat, a tu nie więcej niż trzy. Dziwne. Odwróciłam fotografię i przeczytałam: „Agnieszka, trzecie urodziny, 12 maja 1985”.
„Kim, do licha, jest Agnieszka?!” – pomyślałam zaintrygowana. W poszukiwaniu odpowiedzi, gorączkowo przerzucałam kolejne zdjęcia, potem kolejne kartki, dokumenty i notatki, jakie wpadły mi w ręce. Tajemnicza Agnieszka nigdzie więcej się nie pojawiła.
– To twoja siostra – usłyszałam głos ojca.
Poderwałam się na nogi, rozejrzałam. Czyżbym miała halucynacje? Bo z tym duchem to tylko żartowałam.
– Ma takie same prawa jak ty…
Poczułam, że krew odpływa mi z ciała. Chciałam uciec, ale nie mogłam się ruszyć.
– Tatooo! – obudził mnie mój własny krzyk. Podniosłam głowę, którą opierałam na biurku. Wokół było jasno. Spojrzałam na zegarek, dochodziła już szósta. A zatem to był tylko sen!
Dłuższą chwilę oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. W końcu moje serce zaczęło zwalniać, odzyskałam siły. Wstałam z krzesła i wtedy zobaczyłam leżącą na podłodze fotografię. Musiała mi wypaść z ręki, kiedy zasnęłam. Podniosłam ją. To była… Agnieszka.
Mama o wszystkim wiedziała
– A skąd ja mam wiedzieć, kim ona jest? – mama nerwowo skubała brew.
Znałam ten gest, zawsze tak robiła, gdy kłamała. Kiedy na przykład próbowała mnie przekonać, że ojciec nie pije, tylko koi nerwy, albo że wcale się nie rozwodzą, tylko muszą od siebie odpocząć.
– Mamo, nie jestem dzieckiem…
Wróciła z sanatorium przed czasem, żeby pomóc mi zorganizować pogrzeb. Byłam jej za to bardzo wdzięczna. Ale teraz chciałam poznać prawdę. Kiedy zrozumiała, że nie odpuszczę, przyznała, że już kiedyś widziała to zdjęcie. Kiedyś… gdzieś…
– No dobrze – w końcu się poddała. – Miałaś dwa lata, kiedy ojciec pojechał w Bieszczady na praktyki studenckie. Wrócił odmieniony. Czułam, że coś się wydarzyło, ale nie chciał mi nic powiedzieć. W końcu wyznał, że się zakochał. Chciał rozwodu, ale oświadczyłam, że go nie dostanie. Przez kilka miesięcy walczyliśmy, najpierw ze sobą, a potem o uratowanie małżeństwa. Udało się. Tak przynajmniej myślałam. Ale trzy lata później… – mama urwała, wstała z krzesła i rzuciwszy: – Muszę się napić herbaty? Zrobić i tobie? – wyszła do kuchni.
Długo nie wracała. Myślałam o ojcu. Byliśmy do siebie bardzo podobni z wyglądu, ale charaktery mieliśmy różne. On był cichy, spokojny, bezkonfliktowy. Choć uczył fizyki, lubił bujać w obłokach. Ja mocno stałam na nogach. Przyjmowałam od życia wszystko, co chciało mi dać. A czego skąpiło, sama brałam. Studia skończyłam na piękne oczy, pracę dostałam po znajomości, Jarka, który został moim mężem, odbiłam koleżance…
– Z cytryną? – mama postawiła przede mną kubek z herbatą.
– Nie, dziękuję – odparłam, udając, że nie widzę jej zaczerwienionych oczu.
Nie wiedziałam, jak wrócić do przerwanej rozmowy. Na szczęście mama sama podjęła przerwany temat.
– Któregoś dnia do Leszka przyszedł list. Otworzyłam go. Myślałam, że to jakieś sprawy urzędowe. Ze środka wypadło zdjęcie dziewczynki… Była taka do ciebie podobna, że nie miałam wątpliwości, kim jest. Z tyłu imię i data…
– Agnieszka…
– Tak. Kiedy Leszek wrócił do domu, cóż, możesz sobie wyobrazić, co się wtedy stało.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Charakter odziedziczyłam po mamie, więc rzeczywiście mogłam sobie wyobrazić awanturę, jaką zrobiła ojcu.
– Dość powiedzieć, że ojciec nie odpisał na tę wiadomość i chyba już nigdy więcej ta… – mama skrzywiła się, pewnie chciała powiedzieć zdzira albo jeszcze gorzej, ale w porę ugryzła się w język – ta autorka nie zawracała mu głowy.
Zapomniałam o sprawie - do czasu
Ja też nie zamierzałam zawracać sobie głowy tajemniczą Agnieszką. Wypchnęłam ją ze swojej świadomości tak skutecznie, że kiedy w sądzie spytano mnie, czy jestem jedyną spadkobierczynią ojca, bez wahania potwierdziłam. Odziedziczone mieszkanie i działkę sprzedaliśmy, dzięki czemu udało nam się spłacić kredyt i wyjść na prostą. I pewnie nigdy więcej nie myślałabym o potencjalnej siostrze – o ile tajemnicza Agnieszka rzeczywiście nią była – gdyby nie służbowy wyjazd do W. i wypadek, który mi się tam przydarzył.
Do dziś nie wiem, jak do niego doszło. Droga była prosta, pogoda ładna, samochód sprawny. Może na chwilę się rozkojarzyłam albo poraziło mnie słońce? To był moment – usłyszałam trzask i w tym samym momencie poczułam, że unoszę się w powietrzu. Nic mnie nie bolało, tylko trochę się wystraszyłam. Chciałam otworzyć drzwiczki, żeby wyjść z auta, uniosłam rękę, wtedy ktoś mnie za nią chwycił.
– Proszę leżeć spokojnie. Jest pani bezpieczna, w karetce. Jedziemy do szpitala.
Jak przez mgłę pamiętam badania, prześwietlenie, rozmowę, w której ktoś mi tłumaczył, że ranę się zszyje i będę jak nowa, może nawet nie zostanie blizna. A jeśli nawet, to w takim miejscu da się ją zasłonić grzywką. Najważniejsze, że organy wewnętrzne nie są uszkodzone, cud, no naprawdę, cud. Potem zasnęłam.
Obudziło mnie światło latarki świecącej mi prosto w oczy.
– Wyspała się królewna? – spytał pochylający się nade mną mężczyzna. – To dobrze, bo pojedzie pani zaraz na chirurgię. Wygląda na to, że nic poważnego się nie stało, ale na wszelki wypadek poobserwujemy panią dzień czy dwa.
– Panie doktorze, czy ja już mogę wyjść? – usłyszałam gdzieś z boku.
Lekarz zniknął z mojego pola widzenia. Po chwili dobiegł mnie jego głos.
– Ależ panie są do siebie podobne! Jak siostry! Słowo daję!
Odruchowo odwróciłam głowę, lecz bez okularów, które pewnie się potłukły albo zgubiły w czasie wypadku, i tak niewiele mogłam zobaczyć.
– Dwie tak podobne niewiasty wpadają na siebie na skrzyżowaniu! Co za historia! – lekarz jeszcze raz podszedł do mnie, a potem wrócił do mojej sąsiadki.
– Panie doktorze, mogę już wyjść? – powtórzyła kobieta.
– Uważam, że powinna pani zostać do jutra – odparł lekarz.
Do sali weszła pielęgniarka.
– Jedziemy na chirurgię – zwróciła się do mnie, odblokowując łóżko.
– Przecież sam pan powiedział, że nic mi nie jest, a mieszkam w sąsiednim bloku, tym wysokim przy stacji benzynowej. W ciągu pięciu minut mogę zjawić się na SOR-ze.
Chciałam odwrócić głowę, ale już jechałam w stronę chirurgii.
– Pani Agnieszko, to nie jest dobry pomysł.
– Błagam pana, dzisiaj są moje urodziny.
– Siostro, którego dzisiaj mamy? – spytałam pielęgniarki, mimo że dobrze wiedziałam, co usłyszę.
– Dwunastego maja.
Ja chyba śniłam...
Pierwszy sen miałam jeszcze w szpitalu. Wróciłam w nim do dawno sprzedanego mieszkania ojca. Stałam w przedpokoju i patrzyłam na zamknięte i zastawione stołem drzwi jego sypialni. „Ma takie same prawa jak ty” – usłyszałam, zanim się obudziłam. Podobny sen powtarzał się jeszcze kilka razy co kilka miesięcy. Za każdym razem słyszałam głos ojca, poza tym wszystko było prawie tak samo. Prawie, bo stałam coraz bliżej drzwi sypialni. Po każdym takim koszmarze budziłam się przerażona i spocona.
Nikomu o tym nie mówiłam, nawet mężowi. W końcu odważyłam się porozmawiać z mamą. To było po tym, jak we śnie doszłam do drzwi. Wciąż były zamknięte, ale barykada ze stołu zniknęła.
– Ojciec chce, żebym oddała Agnieszce połowę majątku, jaki po nim odziedziczyłam – powiedziałam.
– Chyba żartujesz – żachnęła się mama.
– W takim razie, jak wytłumaczysz te sny, które mnie prześladują?
– Bardzo prosto. Miałaś wypadek, doznałaś urazu głowy. To się zdarza…
– Ale, mamo…
– Kochanie, nie zawracaj sobie tym głowy! – pogłaskała mnie po policzku. – Idź do lekarza, poproś o jakieś leki nasenne albo uspokajające. Zobaczysz, że ci pomogą.
– Już byłam – przyznałam. – Nie pomagają. Boję się, że w końcu wejdę do sypialni ojca i wtedy…
– Co wtedy? – mama patrzyła mi prosto w oczy. – Co się wtedy wydarzy?
– Nie wiem, ale czuję, że coś złego.
– Przecież twój ojciec by cię nie skrzywdził. On bardzo cię kochał.
– Może nie tylko mnie…
– No dobrze, przypuśćmy, że masz rację. Nawiedza cię duch ojca. Dziecko, słyszysz, jak to brzmi?
Pokiwałam głową. Ojciec był fizykiem i wierzył tylko w to, co można zobaczyć szkiełkiem i okiem. Gdyby wiedział, co mi chodzi po głowie, postukałby się w czoło.
– Nawet, gdybyś miała te pieniądze… Wiem, że ich nie masz, ale gdybyś miała i chciała oddać tamtej dziewczynie ze szpitala, to niby jak miałabyś ją odnaleźć?
– Wiem, w którym bloku mieszka.
– Będziesz chodziła po mieszkaniach i pytała: czy tutaj mieszka panna Agnieszka? – zakpiła mama.
– Chyba nie byłoby takiej potrzeby.
Musiałam to zrobić dla ojca
W noc po wypadku miałam inny sen. Długo nie wiązałam go z Agnieszką, a może po prostu nie chciałam odczytać jego przesłania. Wchodziłam po schodach wysokiego bloku. Pierwsze piętro, drugie, trzecie. Było mi bardzo ciężko, z trudem unosiłam nogi. W końcu dotarłam na szóste piętro i zatrzymałam się przed drzwiami z numerem sto osiemnaście. Włożyłam rękę do kieszeni i wyczułam kamień. Wyjęłam go, potem drugi i kolejne.
Dopiero kiedy całkiem opróżniłam kieszenie i poczułam ulgę, zrozumiałam, dlaczego tak trudno było mi iść, dźwigając taki ciężar. Obudziłam się, gdy nacisnęłam dzwonek u drzwi.
Zaczęłam się zastanawiać, skąd wziąć ponad sto tysięcy złotych – połowę kwoty, jaką uzyskałam po sprzedaży majątku ojca. Kredyt? Paweł się nie zgodzi. Pożyczka? Ale od kogo? Mama nie ma takiej kwoty, teściowie tym bardziej. Mogłabym sprzedać samochód, ale nie dostanę za niego więcej niż trzydzieści tysięcy. Muszę coś wymyślić, a czasu mam coraz mniej. Poprzedniej nocy śniło mi się, że już trzymam rękę na klamce.
Czytaj także:
„Siostra przyniosła wstyd naszej rodzinie. To, co zrobiła, woła o pomstę do nieba”
„O siostrze bliźniaczce dowiedziałam się, gdy stanęła w drzwiach mojej pracy. Matka oddała ją do adopcji po urodzeniu”
„Obiecałam umierającej mamie, że zajmę się siostrą, ale nie dotrzymałam słowa. Jak się okazało, wyszło jej to na dobre”