Odbijające się od szyb promienie raziły w oczy, gdy polerowałam wystawowe okno. Wciąż nie dowierzałam, że moje marzenie się spełniło.
Oto otwierał się nowy rozdział w moim życiu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to raptem preludium, i czeka mnie istna rewolucja.
Spełniłam swoje marzenie
„Wyszło pięknie” – powiedziałam, wchodząc do wnętrza studia. Nad moją głową zadźwięczał dzwoneczek, taki malutki, wydający cichutki dźwięk za każdym razem, gdy otwierały się drzwi.
Marika stała za kontuarem, pochylona nad stosem dokumentów. Moja przyjaciółka i wspólniczka. Od początku było jasne, że to ona zajmie się stroną księgowo-formalną w naszym biznesie. Ja nie miałam głowy do takich rzeczy.
Miałam za to artystyczną duszę. Studio urządziłam sama, wzorując się na wnętrzach przedwojennych zakładów fotograficznych. Tygodniami przeszukiwałam stoiska na pchlich targach, aby zdobyć jak najwięcej akcesoriów. Na zapleczu udało mi się nawet zorganizować niewielką ciemnię. Nieważne, że mało kto wywoływał dziś zdjęcia w taki sposób.
Posługiwanie się aparatem analogowym stanowiło moją pasję, odkąd jako mała dziewczynka znalazłam taki sprzęt na dnie maminej szuflady. To właśnie mama pozowała do pierwszego zdjęcia, jakie wykonałam. Miałam wtedy jakieś pięć lat. Skierowałam obiektyw w jej stronę i nacisnęłam spust migawki, wnętrze rozbłysło blaskiem lampy. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie.
Mama zdjęcie wywołała. Stoi na nim podparta pod boki, ma na sobie brązową spódnicę i jasną bluzkę z kołnierzykiem. Pukle ciemnych włosów opadają jej na ramiona, a usta układają się w nieznacznym, łagodnym uśmiechu. Chwilę później na pewno wygłosiła mi kazanie na temat grzebania w cudzych szufladach, jednak długo się nie gniewała, jak ją znam.
– O czym myślisz? – spytała Marika.
– O mamie.
– Szkoda, że nie było jej na otwarciu…
– Ano szkoda… – westchnęłam.
Mama dopiero co wyszła ze szpitala i była bardzo słaba. Wierzyłam jednak, że niebawem odwiedzi mnie w studiu. I to nieraz. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli, odkąd zachorowała półtora roku temu. Nowotwór. Straszny przeciwnik, ale pokona go. Kto jak nie ona? Będzie trudno, nawet bardzo, ale nie wypadnie na tym śmiertelnym wirażu z trasy.
Mama była ciepła i łagodna, a zarazem bardzo silna. Wychowała mnie sama i pod wieloma względami stanowiła dla mnie wzór. Matki i kobiety. Człowieka w ogóle.
– Julka, halo, chyba masz robotę.
Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam dzwoneczka, który oznajmił przybycie pierwszego klienta. Otrząsnęłam się z letargu i ruszyłam w jego stronę.
Dzień był udany. Spore zainteresowanie napawało optymizmem.
– Zdaje się, że to miasteczko cię potrzebowało – podsumowała z zadowoleniem Marika.
– Nas! Nas potrzebowało, moja pani kierowniczko – poprawiłam ją.
Niesłusznie umniejszała swoją rolę w tym przedsięwzięciu, gdyż bez niej pewnie nadal borykałabym się z formalnościami i prędzej czy później poległa.
– Wpasowałaś się tu idealnie z tym przedwojennym klimatem – ciągnęła Marika, gdy ja zamiatałam podłogę.
– Dokończymy tę rozmowę jutro, teraz padam z nóg – ziewnęłam, zmiatając kurz na szufelkę. – Spełnianie marzeń jest takie męczące, nie wiedziałam!
Roześmiałyśmy się.
Marika wyszła zza kontuaru i objęła mnie, a ja odwzajemniłam uścisk.
– Cieszę się, że jesteś – szepnęłam jej do ucha. – Mówię serio.
Naprawdę tak myślałam. Marika była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. To także było moim marzeniem, acz z gatunku niespełnialnych.
Zawsze chciałam mieć rodzeństwo
Mój ojciec zostawił mamę tuż po tym, jak podzieliła się z nim radosną nowiną o ciąży. Nigdy nie znalazła sobie innego faceta – ani do małżeństwa, ani do kochania – choć była piękną kobietą. Moje prośby o siostrę wyraźnie ją smuciły – nie bawiły, nie denerwowały, ale właśnie napawały jakimś dogłębnym smutkiem. Jakby moje dopominanie się o rodzeństwo ją raniło.
Jako smarkula nie rozumiałam, czemu po takich rozmowach mama ociera ukradkiem łzy. Przytulałam się wtedy do niej z całych sił i zapewniałam, że ją kocham najbardziej na świecie, a ona głaskała mnie i całowała jakoś tak rozpaczliwie.
Gdy podrosłam, nie drążyłam już tematu, który dla kobiety bez mężczyzny musiał być trudny i krępujący. Przynajmniej tyle do mnie dotarło i przestałam prosić o siostrę. Zwłaszcza że nie chciałam niemowlaka, tylko kogoś mniej więcej w moim wieku, co było przecież niemożliwe. Poza tym miałam Marikę.
Zamknęłyśmy studio, gdy było już ciemno, a ulice miasteczka spowiła wieczorna mgła. Chwilę posnułam się po mieszkaniu, coś zjadłam, napiłam się herbaty. Leżąc tego wieczora w łóżku, czułam się zmęczona i szczęśliwa.
– To był dobry początek… – wymamrotałam do siebie i odpłynęłam.
Komórka zaczęła niemiłosiernie brzęczeć już kilka godzin później. Zaspana wymacałam ją dłonią i zerknęłam na wyświetlacz. Szlag. Trzeba wstawać.
Rozkręcanie własnego biznesu wymaga ofiar w ludziach, pomyślałam z rozbawieniem, gdy ujrzałam w lustrze swoją twarz. Poduszka wyżłobiła na moim policzku geometryczne wzory, a pod oczami miałam siniaki.
Dzięki Bogu za kosmetyki. Makijaż sprawił, że mogłam wyjść do pracy bez obaw, że będę straszyć klientów wyglądem jak z horroru klasy B.
– Wcześnie wstałaś – przywitał mnie głos; Marika już była na posterunku.
– Za wcześnie – mruknęłam. – Ledwie się poznałam w lustrze…
– Jak myślisz? Będzie dzisiaj ruch?
– Marika zignorowała moje marudzenie.
Niedbale rzuciłam torebkę na wieszak.
– Myślę, że połowa miasteczka zrobiła sobie zdjęcia wczoraj, więc dziś albo mamy labę, albo przyjdzie druga połowa.
Marika parsknęła śmiechem, a potem nastawiła wodę na kawę. Właśnie tak wyobrażałam sobie wspólne poranki w pracy. Usiadłam przy biurku i uruchomiłam laptopa. Musiałam popracować nad nową stroną internetową, więc mniejszy ruch w studiu byłby mi na rękę.
Była do mnie taka podobna!
Istotnie, przez dłuższy czas nic się nie działo. Obie z Mariką zajęłyśmy się swoimi zadaniami, a ciszę w zakładzie zakłócało jedynie miarowe brzęczenie muchy. Toteż aż podskoczyłam, gdy nagle zadźwięczał dzwoneczek nad drzwiami. Siedziałam na zapleczu, ślęcząc przy komputerze. Słyszałam strzępki rozmowy Mariki z klientką. Kobieta potrzebowała zdjęcia do dokumentów.
– Dopiero co się przeprowadziłam, od jutra zaczynam tu pracę – tłumaczyła.
– To wyjątkowo spokojne miasteczko, na pewno się pani spodoba. Czym będzie się pani zajmować?
– Jestem lekarzem rodzinnym, w przychodni mieli wolny etat.
– Ach tak, rzeczywiście! Doktor odszedł na zasłużoną emeryturę – słyszałam, jak moja przyjaciółka wstaje i zaprasza klientkę przed aparat.
Reszta to była moja działka. Porzuciłam pracę nad stroną internetową i wyłoniłam się z zaplecza, by wykonać zdjęcie.
Kobieta cicho odpowiedziała na moje dziarskie „dzień dobry” i usadowiła się na krzesełku na wprost obiektywu. Nie przyglądając się jej specjalnie, ustawiłam lampy, przygotowałam aparat, a potem spojrzałam przez wizjer i… zamarłam.
Patrzyłam na twarz kobiety bardzo długo, zanim bezwiednie nacisnęłam spust migawki. Lampa błysnęła tak oślepiająco, że aż zrobiło mi się słabo.
– Bardzo… proszę – wyjąkałam i umknęłam na zaplecze.
Usiadłam na krześle i wzięłam głęboki oddech. Przed oczami wciąż miałam tę twarz: duże oczy, ciemne włosy do ramion i wąskie usta, wygięte w lekkim uśmiechu. Ten uśmiech… Znałam go.
– To tylko jakaś obca kobieta – powiedziałam do siebie, a potem na powrót próbowałam skupić się na stronie internetowej i tym, co tam umieścić.
Parę minut później obserwowałam, jak drukarka wypluwa z siebie błyszczące kwadraciki. Jedna za drugą przesuwały się fotografie, przedstawiając tę niepokojąco znajomą twarz.
– Wygląda jak twoja siostra bliźniaczka – zażartowała Marika, widząc, że bacznie przyglądam się zdjęciom.
– Kiedy ją fotografowałam, poczułam coś dziwnego… Jakbym naprawdę ją znała. Jakby była kimś bliskim…
– To raczej niemożliwe, dopiero się tu przeprowadziła.
– Wiem, słyszałam waszą rozmowę. Coś musiało mi się uroić.
Nazajutrz musiałam zawieźć mamę do lekarza na wizytę kontrolną, więc wyszłam w połowie dnia i wróciłam do studia dopiero tuż przed zamknięciem. Wizyta się jak zwykle przeciągnęła. Rzuciłam torbę na krzesło, zdjęłam płaszcz i sięgnęłam do włącznika ekspresu do kawy.
– Sorry. Dałaś jakoś radę? – zdyszana zapytałam przyjaciółkę.
– Był spokój – mruknęła Marika.
Przeglądała dokumenty, pieczołowicie segregując je na kilka oddzielnych stosików – tylko ona wiedziała, gdzie co jest. Naraz podniosła wzrok i zagryzła ołówek.
– A, przypomniało mi się. Była tu ta kobieta, pytała o ciebie.
– Jaka znowu kobieta? Znam ją? – spytałam odruchowo, chociaż dobrze wiedziałam, a raczej czułam, o kogo chodzi.
– No wiesz, ta twoja kopia, twój sobowtór.
– Niby po co? Czego chciała? O co pytała? – zmarszczyłam brwi, znowu ogarnięta dziwnym niepokojem.
Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że skądś znam tę kobietę. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie sytuacje, w których mogłabym ją poznać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie zapomniałabym kogoś, kto wygląda niemal jak ja.
– Może chodzi po prostu o te jej zdjęcia? – podsunęła Marika.
– No jasne, to bardzo możliwe! – uderzyłam się dłonią w czoło.
Może spodobały jej się zdjęcia i chce umówić się na sesję? Tak, to logiczne.
Uspokojona takim wyjaśnieniem, wyparłam całą sprawę z myśli. Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Musiałam się zająć swoją robotą, a po pracy odwiedzić mamę, sprawdzić, jak się miewa, czy czegoś nie potrzebuje.
Znajoma czy nieznajoma?
Kolejne dni upływały bez ekscesów. Doglądałam mamę i zajmowałam się pracą w studiu. O sobowtórze zapomniałam. Jakby moja podświadomość uznała, że pewnych rzeczy lepiej nie tykać, nie drążyć, nie odsłaniać, bo nie wiadomo, co się odkryje.
Tamtego dnia przyszłam do pracy znacznie wcześniej. Musiałam odpisać na maile i przygotować wydruki dla klienta. Usiadłam przy komputerze. Aromat mocnej kawy drażnił moje nozdrza, dzięki czemu nie byłam senna. Gdy rozległ się dźwięk dzwoneczka, nie odrywając wzroku od ekranu, zawołałam:
– Marika? To ty?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wstałam i stanęłam przy kontuarze.
Ciemnowłosa kobieta oglądała zawieszone na ścianie fotografie, stała odwrócona tyłem. Nie byłam pewna, kto to.
– Przepraszam, ale jeszcze zamknięte. Zapomniałam opuścić roletę.
Czekałam, aż kobieta wyjdzie, ale ona powoli odwróciła się i spojrzała na mnie... To była ona! Tajemnicza klientka, którą fotografowałam kilka dni wcześniej. Podobna do mnie i do kogoś jeszcze. Jej usta rozciągnęły się w nieśmiałym uśmiechu…
I wtedy mnie olśniło. Mama! To był uśmiech mojej mamy. Identyczny wyraz twarzy, to samo łagodne spojrzenie.
– Czego pani chce? – powiedziałam ostrym tonem. – Po co pani przyszła i mnie niepokoi? To jest…
– Tylko porozmawiać, przyrzekam… – kobieta zrobiła krok w moim kierunku.
– Na zapleczu – wskazałam głową za siebie, a potem zniknęłam w głębi studia.
Nieznajoma podążyła za mną. Słyszałam stukot jej obcasów. Nie podnosząc na nią wzroku, usiadłam na krześle przy biurku.
– Nie wiem, jak zacząć, jak to powiedzieć – głos jej drżał.
– Więc lepiej nie…
– Jesteś moją siostrą! – wypaliła, a mnie oblał zimny pot. Serce skoczyło do gardła. Przed oczami zawirowały czarne płatki.
– Nie… to… niemożliwe… nie wierzę… – zaprzeczałam, kręcąc głową.
– Dla mnie to też był szok, ale musiałam… Wahałam się, nawet jeszcze wczoraj, bo wiedziałam, że tak zareagujesz, ale… naprawdę bardzo chciałam cię poznać. Rozumiesz, tak?
Zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Zerknęłam na nią podejrzliwie. Może jakaś wariatka?
– Podobno przyjechałaś tu do pracy…
– To był tylko pretekst. Dopiero miałam rozpocząć poszukiwania, ale gdy tu trafiłam, od razu wiedziałam, że już nie muszę dalej szukać…
– Zaraz, zaraz! Skoro jesteś moją siostrą, to kto cię wychował?
– Zostałam adoptowana.
Opowiedziała mi całą historię
No tak… Próbowałam to sobie jakoś poukładać w głowie. Nie dawało się. Za dużo się działo. Otwarcie studia, choroba mamy, a teraz to. Jak jazda kolejką wysokogórską.
Tymczasem kobieta podająca się za moją siostrę wyrzucała z siebie informacje niczym karabin maszynowe kule. O tym, że jest adoptowana, dowiedziała się dopiero jako nastolatka. Adopcyjna matka pokazała jej dokumenty, opowiedziała o kulisach. W końcu wyznała, że ma siostrę bliźniaczkę.
Na co, po co? Skoro milczała tak długo, po cholerę zdradziła sekret nastolatce? Kara za bunt czy co? Absurd. Okrutny absurd. Nie. To mi się nijak nie składało w sensowną całość. Ale widziałam jej twarz: jak odbicie w lustrze…
– Jak mnie znalazłaś? – spytałam z mimowolną pretensją, jakby to była jej wina. Cała ta sytuacja. No by czy ktoś ją prosił, żeby mnie szukała? Choć na jej miejscu pewnie zrobiłabym to samo…
Wzruszyła ramionami.
– W dzisiejszych czasach, w dobie internetu, to nie było takie trudne. A ten wakat w tutejszej przychodni był dla mnie jak znak z nieba, jak cudowne zrządzenie losu. I szansa, by wyprostować…
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę, wymieniłyśmy się numerami komórek i kazałam jej iść. Potem zamknęłam studio i wsiadłam do samochodu. Nie byłam już w stanie pracować. Myśli kłębiły mi się w głowie. Sądziłam, że nic bardziej mną nie wstrząśnie niż choroba mamy. Myliłam się.
Nowotwór był przeciwnikiem do zwalczenia. Wirażem do pokonania.
Wiadomość, że mam siostrę, wywracała cały mój świat. Mama, która była dla mnie wzorem matki i kobiety, oddała jedno dziecko, a drugie okłamywała całe życie…
Czemu to zrobiła? Czemu oddała jedno, a zatrzymała drugie? Czy z tego powodu karała się samotnością? A może nie umiała zaufać już żadnemu mężczyźnie. A ja? Mnie też nie ufała na tyle, by wyznać prawdę? Miała tyle okazji. Choćby ostatnio… Czy śmiertelna choroba nie jest doskonałym pretekstem, by wyznać, iż mam prócz niej jakąś rodzinę?
Mama wyznała mi prawdę
Jeździłam bez celu po okolicy tak długo, aż zaczęło się zmierzchać. Odzyskałam zmysły przed domem mamy. Czyli jednak tu przyjechałam… W porządku. Nie unikniemy tego. Bałam się tej rozmowy, ale musiałyśmy ją odbyć. Wchodząc po schodach, czułam, jak koszulka lepi mi się do pleców. Byłam bardzo zdenerwowana. Mama otworzyła mi po czwartym dzwonku. Chyba już spała.
– Co tu robisz o tej porze, kochanie?
Bez słowa weszłam do środka. Usiadłam na brzegu kanapy i skubałam brzeg kurtki. Mama, zdumiona i zaniepokojona, stanęła nade mną.
– Co się dzieje?
– Mam siostrę. To się dzieje – odparłam głucho. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Nie patrzyłam na nią. Mama głośno przełknęła ślinę, a potem osunęła się na fotel. Wciąż miałam głupią nadzieję, że zaprzeczy.
– Wstydziłam się. Bałam się, że nie zrozumiesz, potępisz mnie…
– Po prostu powiedz mi prawdę. Dlaczego. Ona tu jest, znalazła nas.
– Co? Mój Boże…
Dopiero teraz spojrzałam na mamę. Cała dygotała. Jak po najgorszej chemii. Poczekałam, aż się trochę uspokoi. Ale nie zamierzałam odpuścić, więc w końcu opowiedziała mi historię, którą tak skrzętnie przede mną ukrywała.
Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
Uzmysłowiłam sobie, że mama zawsze była nieco tajemnicza i smutna. Ten sekret, który w sobie nosiła, ciążył jej. A moje marzenia o siostrze w rzeczywistości były tęsknotą. Za siostrą bliźniaczką. Mama oddała ją do adopcji tuż po porodzie. To była loteria. Równie dobrze mogło paść na mnie.
– Zostałam zupełnie sama. Wasz ojciec mnie porzucił i zniknął. Nie miałam nikogo bliskiego. Bałam się, że nie dam rady utrzymać i wychować was obu – łkała. – Tak wtedy myślałam, byłam młoda, niedoświadczona, przerażona. Potem żałowałam, bardzo żałowałam. Jakoś dałabym sobie radę. Ale było już za późno.
Nie potrafiłam robić jej wyrzutów. Znękanej, chorej z żalu i od wyrzutów sumienia bardziej niż z powodu raka. Zapłaciła wysoką cenę za swoją decyzję. Bo choć zrobiła to dla nas – byśmy obie miały szansę, by niczego nam nie brakowało – to nie miała pewności, że jej drugiej córki nikt nie krzywdzi.
Gdzieś w środku tlił się we mnie żal, że pozbawiła mnie siostry, ale ja przynajmniej z nią zostałam. To moja siostra miała większe prawo do goryczy, gniewu, pretensji, może nawet zemsty, choćby w wymiarze emocjonalnym – by nam swoją objawioną obecnością w oczy zaświecić, spokój zaburzyć, świat wywrócić do góry nogami. Czy dlatego mnie odnalazła?
– Chciałabym ją zobaczyć… – wyszeptała mama.
Głowę miała spuszczoną, łzy kapały na jej na splecione kurczowo palce.
– Zapytam. Ale to od niej zależy. Nie wiem, czy chciała odnaleźć nas obie, czy tylko mnie.
Mama pokiwała głową. Chyba nie była w stanie nic powiedzieć.
Spotkanie po latach
Kilka dni później Alicja zapukała do drzwi mieszkania naszej mamy. Początkowo zamierzałam zostawić je same, ale obawiałam się, że może być różnie. Alicja była moją bliźniaczą siostrą, lecz w ogóle jej nie znałam, nie miałam pojęcia, co zrobi. A mama była chora...
Obserwowałam ich spotkanie z tłukącym się ze strachu sercem ze strachu i gardłem ściśniętym wzruszeniem. Mama powoli wstała. Mieniła się na twarzy, usta jej drżała. Wyciągnęła rękę…
Alicja bez słowa rzuciła się jej w ramiona. Obie wybuchnęły płaczem. Mama gładziła jej ciemne włosy, dotykała policzków, jakby sprawdzała, że to dzieje się naprawdę, że to nie sen.
– Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, moje dziewczynki, wybaczcie mi…
Nie wytrzymałam. Podeszłam i objęłam je obie.
Wiele rozmów przed nami, trudnych, bolesnych, dużo jeszcze łez wylejemy, ale za tym ostrym zakrętem chyba jednak świeci słońce i otwiera się nowa droga dla całej naszej trójki. Sprawdźmy, dokąd nas zawiedzie.
Czytaj także:
„Z siostrą bliźniaczką dzielę większość myśli i odczuć. Ta więź wydawała mi się przekleństwem, a okazała się zbawieniem”
„Babcia w tajemnicy przed moją mamą, oddała jej drugie dziecko do adopcji. Nie miałam pojęcia, że mam bliźniaczkę”
„Po 28 latach odnalazłam siostrę bliźniaczkę, z którą rozdzielono mnie w czasie porodu. Matka oddała nas do adopcji”