Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd, że od wielu lat nie mam kontaktu z córką. Bożena, moja przyjaciółka, mówiła, że przesadzam. Według niej to, że Hania mnie nie odwiedza, niekoniecznie musi oznaczać zerwanie relacji.
– Może po prostu żyje swoim życiem. Nie potrzebuje twoich pieniędzy ani twoich słoików z żarciem, to nie przyjeżdża. Zobacz, dzieciaki, które meldują się u naszych koleżanek co tydzień, tak naprawdę pasożytują na starych rodzicach. Pożyczają od nich samochody, którymi jeżdżą potem latami, proszą o pieniądze, których nie oddają, biorą z nimi kredyty, na kwoty, których starzy nawet nie mogą sobie wyobrazić. A może Hania radzi sobie tak dobrze, że już cię po prostu nie potrzebuje? – pocieszała mnie Bożena. Ale ja i tak wiedziałam swoje: córka mnie odrzuciła.
Dobrze było ją zobaczyć, chociaż na zdjęciu…
Psuć między nami zaczęło się już dawno. Hania burzliwie dojrzewała, miała inne poglądy niż ja: lewicowa aż do przesady, wegetarianka, potem weganka, angażująca się w ruchy społeczne i ideowe. Mówiła biegle w trzech językach. A ja? Cóż, byłam tylko zwykłą bibliotekarką z prowincji. Gdy córka wyjechała na studia do miasta, początkowo odzywała się od czasu do czasu. Dzwoniła na święta, na urodziny i imieniny.
Szybko się usamodzielniła, zaczęła pracować, dobrze zarabiać. Ale nawet wtedy jeszcze zdarzało jej się wysłać do mnie kartkę z podróży. A potem nagle zapadła cisza. No cóż. Musiałam się z tym pogodzić. I pogodziłam się. Hania żyje tylko dla siebie i ja tak zaczęłam żyć. Odzwyczaiłam się od myślenia o niej, od zastanawiania, co u niej słychać. Pewnie wszystko jest dobrze, bo czemu nie?
Pewnego sobotniego popołudnia wpadła do mnie Bożena. Była tak zziajana, jakby ją ktoś gonił.
– Musisz zacząć udzielać się w mediach społecznościowych – powiedziała od progu.
– Ani myślę – odrzekłam spokojnie. Bożena, o wiele bardziej przebojowa ode mnie, śledziła wszelkie nowinki techniczne, ale ja nie zamierzałam. To nie moja bajka. Zaraz coś zepsuję, zablokuję…
– Musisz – naciskała Bożena. – Znalazłam Hanię w internecie. Ona jest jakaś dziwna.
– Pokaż! – aż krzyknęłam.
Naprawdę bałam się, co zobaczę na ekranie laptopa Bożeny. „Co stało się z moim dzieckiem?”. Wszystkie obawy wróciły… „Czy cała jest pokryta tatuażami? A może jest członkiem jakiejś sekty?”. Na szczęście, kiedy Bożena pokazała mi zdjęcie mojej córki, ta wyglądała całkiem normalnie. W pierwszej chwili odetchnęłam z ulgą, ale szybko zrozumiałam, co zaniepokoiło moją przyjaciółkę.
Hania na zdjęciu trzymała wielkiego kota, który ją niemal całą zasłaniał. Zza kociego łba wystawała twarzyczka mojej córki, z ustami rozciągniętymi w szerokim uśmiechu.
– Widzisz to? – spytała Bożena.
– Tak, ona jest taka chuda…
– Ma więcej zmarszczek niż ty – powiedziała okrutnie Bożena.
– Może to tylko na zdjęciu tak wygląda – próbowałam się pocieszać.
– I ten grymas…
– Ona się uśmiecha – zaprotestowałam.
– No, nie wiem… Milczałyśmy chwilę. A potem Bożena głośno westchnęła.
Spojrzałam na nią z niepokojem. Co znowu wymyśliła?
– Nie chce cię dręczyć, ale tu jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju… Przyjrzyj się dobrze.
– Słuchaj Bożena, ja nie chcę grzebać w życiu mojej córki – sprzeciwiłam się. – Ona mi nie dała do tego prawa… I tak czuję się głupio, że to oglądam. Próbowałam się w ten sposób uspokoić, ale i tak czułam, że coś jest nie tak. Hania wcale nie wyglądała na szczęśliwą, mimo że na zdjęciu była w pięknym mieszkaniu. Oczy miała smutne! Moja córeczka!
– Spójrz jednak w głąb zdjęcia. Na ścianie wisi lustro i coś się w nim odbija – powiedziała Bożena. Powiększyła obraz na monitorze. I rzeczywiście.
W lustrze widniały plecy mojej córki i scena przed nią: kobieta w długiej sukni, która robi jej zdjęcie komórką oraz dwóch chłopaków siedzących na kanapie. Mieli pochylone głowy, wyraźnie nie zwracali uwagi na to, co dzieje się w pokoju. Byli czymś bardzo zajęci. Zbliżyłyśmy oczy do ekranu komputera i poczułam, że włosy mi stają dęba na głowie.
– Czy oni mają broń? – wyszeptałam.
– To chyba karabiny maszynowe – odrzekła Bożena z niedowierzaniem w głosie.
– Co to za maskarada? O co chodzi?
– Zadzwoń do Konrada – poprosiłam.
Syn Bożeny, Konrad, wysłuchał nas ze spokojem. Liczyłam na jego rozsądek. W końcu pracował w policji, był informatykiem, łapał przestępców w sieci: głównie pedofilów. Kochany chłopak, obiecał, że przyjrzy się sprawie.
– Zrobię to sam, profesjonalnie – obiecał. – Nie musicie się już tym zajmować.
Ulżyło mi. Miałam nadzieję, że jeśli Hania w coś się wplątała i ma kłopoty, to Konrad jej pomoże. Czekałam na jego telefon. Dopytywałam Bożenę, czy czegoś jej nie mówił, ale ona nic nie wiedziała. Zaczęłam wątpić w Konrada i denerwować się po nocach, ale wytłumaczyłam sobie, że może brak wiadomości, to dobra wiadomość, jak mówiła moja mama.
Dopiero Bożena wzięła sprawy w swoje ręce!
Pewnego wieczoru Bożena zaprosiła mnie do siebie: na kolację, winko i pogaduchy. Było naprawdę miło. Zrelaksowana wyciągnęłam się na sofie. Bożena usiadła obok w fotelu i nagle, ni stąd, ni zowąd, wypaliła: – Napisałam do Hani za pośrednictwem tego portalu. Napisałam, że podziwiałyśmy jej zdjęcie…
– I co? – spytałam niespokojnie.
– Podziękowała grzecznie i przeprosiła, że się nie odzywa, ale ma dużo pracy. Poprosiła też, żebym do niej pisała, jak mam ochotę. Pogratulowałam jej, że pokonała alergię, bo przecież zawsze mówiła, że ma uczulenie na kocią sierść…
– Bo ma! – prawie krzyknęłam i zerwałam się na równe nogi. – To zdjęcie, to prośba o ratunek! A ja głupia nie zrozumiałam jej przekazu! Dzwoń do Konrada, sprawa jest poważna!
Syn Bożeny nie odbierał telefonu. Dzwoniłyśmy do niego na próżno i za każdym razem nagrywałyśmy się na automatyczną sekretarkę. Myślałam, że oszaleję. Coś groziło mojemu dziecku, byłam już tego pewna! W końcu Bożena usiadła do komputera. Zalogowała się na portalu i spróbowała skontaktować z Hanią.
– Nic jej nie pisz! Możesz jej zaszkodzić! Poczekaj na Konrada – gorączkowałam się.
– Z Konradem jak z dzieckiem, kiedy jest potrzebny, nigdy go nie ma – stwierdziła Bożena i napisała do Hani: „Cześć, jak dziś się ma twój kotek?”. Wstrzymałam oddech. Nic się nie wydarzyło.
– Pewnie nie siedzi przed komputerem – powiedziała rozczarowana Bożena. I nagle pojawiło się oznaczenie, że ktoś czyta list!
– Jest! Hania coś pisze – zacisnęłam z emocji pięści. Po kilku sekundach odczytałyśmy słowa: „Zaraz was dorwę!”.
Bożena, przestraszona, zatrzasnęła laptop.
– W co wmieszała się ta gówniara! – zapytała.
– Nieważne, musimy stąd spływać. I w tym momencie usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Zamarłyśmy. Żadna z nas nie ruszyła się, żeby otworzyć. Potem był ponowny dzwonek, a potem ktoś przekręcił klucz w drzwiach. To był Konrad. Co za ulga!
– Gdybyś nie był dorosły, sprałabym cię na kwaśne jabłko – powiedziała chwilę później Bożena, kiedy już ochłonęłyśmy.
– Tobie też się należy – odrzekł jej syn.
– Miałaś nie zaczepiać Hani w internecie, ale musiałaś wyskoczyć z tym kotkiem…
– To już nie można w internecie o kotach pisać? – prychnęła Bożena.
– Nie wygłupiaj się, mamo. Sprawa naprawdę jest poważna – zaczął wyjaśniać Konrad. – Miałyście oko: ci faceci na zdjęciu naprawdę siedzieli z bronią maszynową. Nie zauważyłyście za to, że z boku były dwa kartony środków chemicznych do produkcji bomb. Krótko mówiąc: to była fotka z meliny grupy terrorystycznej. Jej członkowie właśnie zostali złapani.
– Co Hania tam robiła? Czy trafi do więzienia? – zapytałam z trwogą.
– Była przetrzymywana, musiała udawać, że wspiera tę grupę, inaczej by zginęła. Muszę was uprzedzić, żebyście o tym nikomu nie mówiły. Nie było zdjęcia z kotem, facetów z bronią. Nic nie było, a wy nic nie wiecie.
– A Hania? – spytałam. Konrad wystukał jakiś numer w telefonie komórkowym i podał mi go.
– Mamo? – usłyszałam głos córki.
– Nic ci nie jest? Kiedy cię zobaczę? – szlochałam w słuchawkę.
– Na razie zostanę za granicą. Przyjedziesz do mnie?
Oczywiście, zgodziłam się. Przed wyjściem Konrad jeszcze powiedział, że Hania długo nie miała pojęcia, co robią jej koledzy. A jak ich zobaczyła z bronią, to wiedziała już, że tkwi w tym po uszy…
– Ale to ona zawiadomiła policję, za waszym pośrednictwem, więc jest czysta… – dodał Konrad.
– Bożenko, jesteś wielka! – powiedziałam uroczyście, kiedy zostałyśmy same z przyjaciółką.
– Wiem, że jestem dużą blondyną – zaśmiała się, ale widziałam, że zaszkliły jej się oczy.
– Chodziło mi o twoje serce – powiedziałam przez łzy. To były łzy szczęścia.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”