„Zdradziłem żonę, a teraz boje się, że kochanka zaraziła mnie HIV. Kumpel nakłonił tę panienkę, żeby mnie uwiodła...”

Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
„To była bardzo ładna dziewczyna. Bardzo ładna i bardzo chętna, jak się okazało. W dodatku znała Roberta, więc nawiązanie kontaktu poszło gładko. Kiedy dzisiaj na to patrzę, mam wrażenie, graniczące z pewnością, że Robert to zaaranżował celowo".
/ 23.07.2021 06:41
Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

- Drink  ze starym kumplem to nie grzech. Możesz nawet do tego przyznać się żonie - przekonywał Robert.

Oj, lepiej nie! Wiedziałem, dobrze, że ona miała go za typa spod ciemnej gwiazdy. I miała trochę racji. Trochę? Niestety, dużo racji…

Podchodzisz do mnie, a ja drętwieję. Siedzę bezmyślnie przy komputerze, ale mam otwarty plik tekstowy i udaję, że coś tam notuję. Staram się zachowywać jak zawsze, jednak na pewno wyczuwasz, że coś jest nie tak.

– Jeśli źle się czujesz, kochanie, to już się połóż. Powinieneś się leczyć, a nie przepracowywać.

Powinienem się leczyć? Pewnie tak, tylko nie wiem dokładnie, na co. Na grypę? Tak, mam wyraźne objawy tej choroby, ale na co zachorowałem naprawdę, nie jestem pewien.

– Jeszcze posiedzę – mówię. – Przecież muszę w terminie oddać materiał.

Kręcisz głową i odchodzisz. Ale jeszcze zatrzymujesz się w przejściu z dużego pokoju do kuchni.

– Zapisałam cię na jutro do lekarza. Tak nie można. Przecież jesteś chory, odkąd wróciłam, a to już ponad dwa tygodnie. Martwię się.

A żebyś ty wiedziała, jak ja się martwię… Tylko że twoja troska o mnie sprawia, że jest mi jeszcze trudniej.

Jutro mam iść do lekarza? Oczywiście, pójdę, ale nie do tego, którego mi załatwiłaś. Tak się składa, że mam wizytę w innym miejscu. I nie jutro, lecz za dwa dni.

Ale przecież nie mogę tego powiedzieć. Nie teraz. A mam nadzieję, że nigdy. Słabą wprawdzie, ale mam…

I po co mi to było

Dlaczego posłuchałem Roberta? Och, dobrze wiem dlaczego. Bo stare przysłowie mówi, że okazja czyni złodzieja. I dotyczy to nie tylko kradzieży.

– Co będziesz sam w domu siedział jak ten ciećwierz? – Kumpel stał nade mną jak diabeł nad dobrą duszą. – Robota nie zając, nie ucieknie. I obowiązuje zasada: co masz zrobić dzisiaj, zrób pojutrze, zyskasz dwa dni wolnego!

Próbowałem się go jakoś pozbyć, ale skoro wpuściłem już do mieszkania tego typa, powinienem liczyć się z faktem, że łatwo nie będzie. Znaliśmy się od wielu lat, jeszcze z czasów studiów i jakoś ta nieco dziwna przyjaźń przetrwała.

Nieco dziwna, bo stanowiliśmy przeciwieństwa. On był już po dwóch rozwodach i chyba szykował się na trzeci, a ja miałem tę samą żonę od początku, dwoje dzieci i nie zamierzałem tego zmieniać.

– Skoczymy do klubu, zabawimy się – namawiał. – Ile razy w życiu zostałeś sam?

– No, Maryla przecież czasem wyjeżdża – zaprotestowałem.

– Tak, wyjeżdża i zostawia ci dzieciaki na głowie. Wtedy jeszcze bardziej jesteś uwiązany niż normalnie, nie?

Tutaj miał rację. Żona miewała szkolenia, delegacje, a ja musiałem zajmować się dzieciakami. Ale tym razem zabrała Pawełka nad morze, zgodnie z zaleceniem pediatry, a żeby Ania nie czuła się pokrzywdzona, również ją wzięła. Na dwa tygodnie.

A ledwie zamknęły się za nią drzwi, przypędził Robert. No, może przesadzam, że tak od razu, ale wieczorem już był.

– Przecież nie robisz nic złego – namawiał. – Drink ze starym kumplem to nie grzech. Możesz się nawet do tego przyznać żonie!

Oj, lepiej nie! Taka myśl przemknęła mi od razu przez głowę. Maryla nie przepadała za moim przyjacielem. Uważała go za babiarza, a nawet erotomana, za nieodpowiedzialnego typa spod ciemnej gwiazdy.

I miała trochę racji. Dużo racji

Litery zlewają się przed oczami w czarne linie, kiedy w zamyśleniu wpatruję się w ekran. Od czasu do czasu stukam w klawiaturę cokolwiek, żeby Maryla nie nabrała podejrzeń, że po prostu mitrężę czas.
Sprawdzam pocztę, ale przecież niczego nie przyśpieszę, nie zostanę zawiadomiony, że mogę przyjść wcześniej. Wyznaczono mi termin i jedynie może ulec opóźnieniu. A może nie byłoby wtedy tak źle?

Jeszcze jeden czy dwa dni męczarni w oczekiwaniu na wynik, ale też nadziei. Bo kiedy już się dowiem…

– Zrobić ci kanapki? – wołasz.

Wspaniała z ciebie kobieta. Wyrozumiała. Przecież doskonale widzisz, że jestem nieswój, że coś mnie męczy, i to nie przeziębienie czy grypa, ale coś poważniejszego, a jednak zachowujesz się normalnie. Czekasz, aż będę gotów rozmawiać.

Ale czy będę? Czy przejdzie mi przez gardło, jeśli się okaże…

– Tak, ale ze dwie, więcej nie zjem! – odpowiadam.

Te dwie kanapki też wcisnę na siłę, żeby moje zachowanie nie było jeszcze bardziej podejrzane, niż już jest. W końcu o tej porze zazwyczaj jem kolację. Po chwili stoi przy mnie talerzyk i parujący kubek herbaty. Gładzisz mnie po włosach.

– Martwię się – mówisz po raz tysięczny.

Irytuje mnie to i zarazem rozczula. Wiem, że w ten sposób nie tylko wyrażasz zaniepokojenie, ale próbujesz nakłonić mnie do mówienia. Ale nic nie usłyszysz. Przynajmniej na razie… A najlepiej wcale. Tylko że w miarę zbliżania się dnia wyroku, mam coraz mniej nadziei, że mi się upiecze. Zbyt wiele wskazuje na to, że jednak…

To była bardzo ładna dziewczyna. Bardzo ładna i bardzo chętna, jak się okazało. W dodatku znała Roberta, więc nawiązanie kontaktu poszło gładko. Co tu dużo gadać – jestem tylko ułomnym człowiekiem, facetem, który całe życie był wierny żonie, potrafił nie ulegać pokusom.

Kiedy dzisiaj na to patrzę, mam wrażenie, graniczące z pewnością, że Robert to zaaranżował celowo. Nakłonił tę panienkę, żeby mnie uwiodła. Taki już jest ten mój przyjaciel. Nieraz mnie namawiał na jakieś szaleństwo, chyba postawił sobie za cel zepchnięcie mnie z właściwiej drogi chociaż na chwilę.

Ale nie mogę przecież zrzucać na niego całej winy. W ogóle nie powinienem go obwiniać. Jestem dorosły, zrobiłem, co chciałem, co chodziło mi po głowie od dawna, bo rutyna małżeńska, bo trzeba by się sprawdzić…

Wszystko poszło jak z płatka, pamiętam tylko kalejdoskop kręcenia się po parkiecie, bliskości i zapachu kobiecego ciała podczas przytulanki, pierwszy pocałunek. A potem wylądowaliśmy u mnie. Właśnie – do tego wszystkiego splugawiłem własny dom. Może nie małżeńskie łóżko, bo zrobiliśmy to w salonie na kanapie, ale dom jako taki na pewno.

I nieco tydzień później dostałem lekkiej gorączki, zaczęło łamać w stawach, rozbolała głowa. Zupełnie jakby dopadło mnie przeziębienie.

Tyle tylko, że coś mi mętnie się przypominało o objawach zarażenia HIV – że mogą przypominać właśnie objawy grypy. Ale miałem nadzieję, że to jednak tylko zwyczajna choroba. Niemniej zacząłem grzebać w Internecie, żeby się upewnić.

I przeraziłem się. Miałem cały zestaw opisanych na fachowych stronach symptomów. Łącznie z tym, że przeszło mi wszystko samoistnie po dwóch tygodniach, kiedy Maryla z dziećmi byli już w domu. Ale udawałem, że jestem dalej chory. Inaczej żona oczekiwałaby, że będziemy się kochać. Po takiej przerwie powinienem wykazywać przecież sporą ochotę na seks.

A ja miałem wszystko zawiązane w środku na węzeł. No i obawiałem się, że jeśli jestem już nosicielem, to i ją zarażę.

Dlaczego, dlaczego nie zabezpieczyłem się tamtej nocy?! Co mi strzeliło do głowy, żeby zafundować sobie przygodny seks?!

Wreszcie podjąłem decyzję, odszukałem adres ośrodka, w którym robi się badania.

– Pójdę się położyć. – Mówisz.

Zaskoczony, patrzę na zegar. Już po północy. To oznacza, że siedzę bezmyślnie już dobre pięć godzin. Kanapki znikły z talerza, nawet nie wiem kiedy, nie pamiętam, jak je jadłem, herbata wystygła.

– A ty dzisiaj też śpisz w salonie? – Pytasz.

– Tak, nie chcę cię zarazić – odpowiadam jak każdego wieczora w ostatnim czasie i patrzę na miejsce zbrodni.

Za każdym razem, kładąc się na kanapie, przypominam sobie, co na niej wyprawiałem. I to, co wówczas wydawało się takie podniecające, teraz odbieram jako zwyczajnie wstrętne.

To moja pokuta

Lekarz, z którym rozmawiałem w poradni, pocieszał mnie, że stan przeziębienia mógł się zbiec z przygodą, że mamy w końcu okres grypowy, a dziewczyna po prostu była na nią chora, ale nie przekonał mnie. Okres inkubacji grypy trwa przecież dłużej niż tydzień czy dwa… No i objawy przeszły zupełnie bez leczenia. Ale może jednak?

– Dobranoc, kochanie. – Podchodzisz, całujesz mnie w czoło.

W twoich oczach widzę obawę. Czyżbyś coś podejrzewała? Jeśli nawet, nic nie powiesz, będziesz czekać, aż się otworzę.

A będę się musiał otworzyć i powiedzieć prawdę, jeśli pojutrze… Nie – jutro, bo przecież minęła dwudziesta czwarta. Jeśli jutro dowiem się, że jestem nosicielem…

Boże, co zrobię? Może pójść na most i skoczyć do rzeki? Albo rzucić się pod pociąg? Wolałbym chyba umrzeć, niż przyznać ci się do tego!

– Będzie dobrze. – Mówisz. – Cokolwiek cię dręczy, kochanie, oprócz choroby, nie ma rzeczy, której nie da się rozwiązać.

Patrzę ci prosto w oczy, ale zaraz uciekam wzrokiem.

– Wszystko da się załatwić. – Powtarzasz.

Nie byłbym tego taki pewien. I na pewno nie mówiłabyś tak, gdybyś wiedziała…

– Też się położę – mówię, wstając.

Czeka mnie kolejna bezsenna noc w oczekiwaniu na wyrok... 

Czytaj także:
„Dawna sąsiadka po prostu ukradła ojcowiznę. Przywłaszczyła sobie ziemię, dom i ogród, chociaż umowa była inna”
„Chłopak córki to laluś i miglanc. Zabrał ją na wakacje na wieś, żeby doiła krowy, karmiła kury i króliki"
„Podałam nieuczciwego szefa do sądu pracy. Przegrałam, straciłam znajomych i nie mogę znaleźć nowej posady”

Redakcja poleca

REKLAMA