Patrzysz na mnie wzrokiem zranionej łani. Dlaczego? Przecież nic złego ci nie zrobiłem… Nie ja tobie. To ty chcesz odejść, to ty uderzyłaś mnie tą informacją prosto między oczy jak jakąś ciężką pałką. Tak się właśnie teraz czuję – jakby ktoś rąbnął mnie w głowę czymś masywnym.
– Wysłuchaj mnie do końca, proszę – mówisz i odwracasz wzrok.
Wysłuchać? Nie mam ochoty tego słuchać. W tej chwili i tak nie jestem w stanie nic powiedzieć. Chciałbym krzyczeć, ale mam zaciśnięte gardło.
– Zrozum – głos ci drży; tak, dla ciebie to pewnie też trudne, chociaż na pewno nie aż tak jak dla mnie. – Zrozum, to już nie ma sensu. Nasze uczucia dawno wygasły, po co się dłużej męczyć?
O czym ty mówisz?! Dobra, może coś w tym jest, ale żeby zaraz odchodzić? Przecież tak nie można.
– Nie wiem, kiedy przestałeś mnie kochać – ciągniesz, a w mojej piersi narasta ból. – Nie wiem nawet dokładnie, kiedy i we mnie coś zaczęło umierać… Ale stało się. Nie pielęgnowaliśmy miłości…
Twój głos oddala się, brzmi głucho. W palcach trzymasz delikatny listek geranium, który chwilę wcześniej bezwiednie zerwałaś, a teraz machinalnym, bezmyślnym ruchem przeciągasz nim po kolcach kaktusa, ustawionego na środku stolika. Rozchodzi się rześki zapach zmasakrowanej rośliny. To ja w domu dbałem zawsze o kwiaty. To moje geranium i mój kaktus. A ty urządzasz sobie z nimi zabawę. Czy mną też się chcesz bawić? Rozrywać mi duszę o kolce swoich słów?
– Co ty opowiadasz? – w końcu jestem w stanie pokonać dławienie w gardle. – Ja nie przestałem cię kochać.
Mówię ochryple, przypomina to zgrzytanie piachu w trybach starej maszyny.
– Nieprawda. – krzyczysz. – Przestałeś już dawno. Myślisz, że tego nie widzę?
– Przed chwilą mówiłaś, że nie umiesz powiedzieć kiedy… – łapię cię na niekonsekwencji, ale to bez znaczenia. Nie rozgrywamy partii szachów, więc logika nie ma tu nic do rzeczy.
– Nie czepiaj się słówek. – teraz już nie krzyczysz, tylko warczysz na mnie.
Nie odpowiadam. Pierwsze zaskoczenie mija, robię się coraz bardziej wściekły, a przede wszystkim rozżalony.
Koszmarne wspomnienie... Przychodzi we śnie niechciane, wciąż jest przy mnie. Rozglądam się po ciemnym mieszkaniu. Jest puste. Jest jeszcze bardziej puste niż wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu. Jest tym bardziej puste, bo dzisiaj już wiem z całą pewnością, że nie wrócisz. Patrzę na majaczącą na stole pustą butelkę po czystej wódce. Pierwszy raz od bodaj 10 lat wziąłem się za czyściochę. Nie lubię takiego alkoholu. Ale to on potrafi najskuteczniej sponiewierać, stłumić emocje, oddalić wszystkie wspomnienia. Chociaż na chwilę…
Po co dawałaś mi nadzieję, zgodziłaś się ze mną, że być może potrzeba czasu, że musimy od siebie odpocząć? Od początku wiedziałaś, że nic z tego nie będzie, podjęłaś decyzję i nie zamierzałaś się z niej wycofać. To miała być litość? Nie potrzebuję litości. Wspomnienie rozmowy znów przylatuje i trzepie się w mojej głowie niczym uwięziony ptak.
– Wysłuchaj mnie do końca – prosisz.
– Kim on jest? – pytam, nie zwracając uwagi na te słowa. – Ten, do którego odchodzisz.
– Nie odchodzę do nikogo – odpowiadasz spokojnie, jakbyś się spodziewała tego pytania. – Mam już dość życia w tym chłodzie.
Jednak to ty spowodowałaś ten chłód. Twoja praca, obowiązki, coraz częstsze wychodzenie z domu, szkoleniowe weekendy. Tak, zaczęliśmy się od siebie oddalać, ale czy to moja wina?
– Nie zauważyłeś, że od dobrego roku nie mamy ze sobą o czym rozmawiać?
Pewnie, że zauważyłem. Kiedyś spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, usta nam się nie zamykały – tyle wspólnych spraw, zainteresowań, tematów. Wszystko zaczęło się zmieniać, odkąd zostałaś panią menedżer, szefową działu w firmie.
– To ty nie masz o czym ze mną rozmawiać – mówię z goryczą. – Ja jestem tym samym mężczyzną co kiedyś…
– Tak sądzisz? – odpowiadasz jadowicie. – Zapewniam cię, że nie jesteś. Stałeś się zimny, daleki. Myślisz, że kiedy jestem wykończona po pracy, niczego nie widzę? Czasem mam wrażenie, że wdałeś się w jakiś romans i dlatego tak jest.
Romans? Nie, nie miałem romansu. Prawdę mówiąc, przymierzałem się do czegoś takiego, żeby znaleźć odskocznię od coraz nudniejszej codzienności. Przeglądałem portale randkowe, zawarłem nawet kilka internetowych znajomości, ale skończyło się na niczym. Nie byłem i nie jestem gotów na takie rozwiązanie… Zgoda, nie miałem może zupełnie czystego sumienia, ale twój zarzut sprawił, że odebrało mi mowę. Tym razem jednak na krótko – zbyt wiele się we mnie kłębiło. Rzuciłem ci w twarz, że chyba raczej to ja powinienem mieć podejrzenia, być zazdrosny o różnych panów biznesmenów oraz kontrahentów, z którymi jadłaś służbowe obiadki i kolacyjki. Zaśmiałaś się tylko pogardliwie, a ja poczułem się malutki i głupi. Znowu, po raz kolejny…
Ile już razy dawałaś mi do zrozumienia, że właśnie taki jestem? Wielka pani menedżer, kobieta sukcesu, do diabła. Patrzę, jak z półmroku wydobywa się krajobraz po bitwie. Odkąd się wyprowadziłaś – nie sprzątałem, nie zmywałem naczyń… Wziąłem w pracy tydzień wolnego i czekałem. Czekałem każdego dnia, czy się pojawisz, czy się odezwiesz. Każdego wieczoru upijam się do nieprzytomności, żeby zapomnieć. I każdego ranka czuję się coraz gorzej. Tyle miałaś mi do powiedzenia, tyle wyrzutów i zarzutów, a każdy urasta w mojej głowie do rozmiarów Mount Everestu.
Wczoraj minął ten wyznaczony czas. Wyznaczony dla mnie, bo ty doskonale wiedziałaś, co zrobisz. A może to jednak dzisiaj? Może jest jeszcze szansa? Biorę telefon komórkowy, drżącymi palcami wybieram z menu kalendarz. Nie, miałaś się zdecydować do wczoraj… Zaraz, przyszedł SMS… Od ciebie. Uderzenie nadziei i stokroć przez to gorszego jeszcze rozczarowania. „Nie czekaj” – napisałaś. Dwa słowa… Tylko dwa krótkie słowa, a zależy od nich ludzki los, mój los.
– Jest takie powiedzenie, że jeśli się nie dokłada do pieca, ogień musi wygasnąć – mówisz. – Ty nie dokładałeś…
– A ty to robiłaś? – pytam, dobrze już poirytowany. – Nie było cię, wciąż obowiązki i obowiązki, ciągle w pracy.
– Ktoś musiał zarabiać na ten dom – rzucasz we mnie znów tą pogardą.
Owszem, nie mam doskonale płatnej pracy tak jak ty, ale czy to powód, żeby mną pomiatać? Żeby mieć się za kogoś lepszego, kogo należy nosić na rękach?
– Pieniądze to nie wszystko – mówię.
– Wysłuchaj mnie do końca – powtarzasz już chyba po raz trzeci, ale ja nie chcę cię słuchać. Wystarczy. Mam dość.
– Nie dasz nam szansy? – pytam i nagle zdaję sobie sprawę, że ta rozmowa jest tym dziwniejsza, że to ona zachowuje się tak, jak zwykle w podobnych sytuacjach zachowuje się mężczyzna, a ja przyjmuję agresywno-obronną postawę kobiet.
Wtedy zaproponowałem, żeby rozstać się na tydzień. Czas do namysłu dla ciebie i dla mnie. Co za bzdura. Wiedziałem to od początku, ale tonący chwyta się nawet brzytwy. W moim wypadku to już nie brzytwa, tylko spalona słomka. Przy pierwszym dotyku rozsypała się w popiół. Do kogo odeszłaś? Bo przecież był jakiś powód, dla którego postanowiłaś zakończyć nasz związek. Podobno kobiety potrafią odejść w próżnię, nie mając nikogo. To mężczyźni muszą sobie przedtem zabezpieczyć przystań. Jednak nie wierzę, że zostawiłaś mnie ot tak, tylko dlatego, że nastąpił uczuciowy rozkład. Nie wiem. Mógłbym to niby sprawdzić, śledzić cię, w ostateczności wynająć detektywa. Ale po co? Cóż by to zmieniło? Czułbym tylko jeszcze większy ból, mając pewność, niż łudząc się przez ten tydzień, że jeszcze się wszystko ułoży.
Siadam na łóżku. W głowie wciąż jeszcze mam opary alkoholu, ale nie czuję się już pijany. W ogóle niewiele czuję. Co robić? To ostatni dzień urlopu, jutro powinienem zjawić się w pracy. Nagła decyzja. Wciąż ściskam w dłoni komórkę, wystarczą dwie komendy i wybieram numer. Odbierzesz? Pewnie nie… Ale po czwartym sygnale słyszę szczęknięcie, a potem twój głos.
– Słucham – mówisz opryskliwym, zniecierpliwionym tonem.
– Nie wrócisz? – pytam, a serce wali mi jak młotem. Tyle lat razem, czy można to tak łatwo przekreślić? – Wiesz, ile mnie kosztuje, żeby do ciebie dzwonić? Chyba należy mi się chociaż krótka odpowiedź, jakieś wyjaśnienie, a nie głupi SMS.
– Poczekaj chwilę – mówisz z wahaniem, a we mnie wstępuje nadzieja. I wtedy słyszę w tle męski głos.
– Kto tak wcześnie dzwoni?
Czyli jednak miałem rację… Milczysz. Pewnie się zastanawiasz, czy usłyszałem.
– Żegnaj, wszystko jasne – mówię.
Przez pół sekundy mam nadzieję, że zawołasz: „To nie tak, to nikt ważny, tylko mąż Ani, zatrzymałam się u niej na noc”. Oczywiście czekam na próżno. Rozłączam się. I nagle czuję nieoczekiwany przypływ wściekłości. Komórka ląduje na ścianie, rozlatuje się na kawałki. O nie, kochana. Nie pozwolę się zniszczyć. Nie w ten sposób. W tej chwili mam wrażenie, że pół życia spędziłem z kimś zupełnie obcym. Obcym i w dodatku wrogim. Nie mam już złudzeń i tak jest może lepiej. To ona jest winna. Ona znalazła sobie gacha.
Wstaję energicznie z łóżka, zataczam się lekko, bo choć w głowie już jasno, ciało wciąż jeszcze odczuwa skutki niedawnego zatrucia alkoholem. Co najpierw? Patrzę na potworny chlew dookoła. Na początek trzeba tu trochę ogarnąć. I przewietrzyć. Podchodzę do okna, otwieram je na całą szerokość. Świeże powietrze powoli wypełnia pomieszczenie, a ja zdaję sobie sprawę, jak tu musi nieludzko cuchnąć. Mam nadzieję, że wystarczy mi sił, żeby zacząć życie od nowa, zachłysnąć się nim i nasycić tak, jak teraz tym pierwszym haustem świeżego powietrza.
Mam nadzieję…
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”