„Zdradziłam męża na weselu córki. Gdy on wirował na parkiecie, ja w toalecie drżałam w namiętnym uścisku jego brata”

Dojrzała i spełniona kobieta fot. iStock by GettyImages, NADOFOTOS
„Przez długi czas wydawało mi się, że nie jesteśmy z Jędrzejem najgorszym małżeństwem. Byliśmy dość zgodni, rzadko się kłóciliśmy, nie byliśmy o siebie zazdrośni. Dopiero gdy nasza jedyna córka zaczęła szykować się do własnego ślubu, zrozumiałam, że tak naprawdę jesteśmy sobie dość obojętni”.
/ 05.11.2023 18:30
Dojrzała i spełniona kobieta fot. iStock by GettyImages, NADOFOTOS

Przyszłego zięcia od razu polubiłam. Był błyskotliwy, zabawny i ewidentnie zapatrzony w moją Anię. To największe szczęście dla matki – obserwować, jak dziecku dobrze się powodzi i jak obraca się wśród ludzi, którym na nim zależy.

Zazdrościłam córce miłości

Gdy dowiedzieliśmy się, że Ania i Krystian chcą się pobrać i założyć rodzinę, byliśmy zachwyceni. Od razu zabrałam się za organizowanie ślubu i wesela. W końcu Ania była naszą ukochaną jedynaczką – chciałam, żeby miała swój wymarzony dzień! Niestety, mąż miał zupełnie inną wizję...

– Czyś ty oszalała? Wydawać kilkadziesiąt tysięcy na jedną imprezę?! – naskoczył na mnie, gdy przyszłam z ofertami domów weselnych.

– Co ty, z choinki się urwałeś? Tyle to teraz kosztuje! – wyjaśniłam mu poirytowana.

– No jak jakieś pałace poznajdowałaś to na pewno! A w zwykłej remizie nie łaska?

Nie wiem, czy to pytanie bardziej mnie zszokowało, czy zniesmaczyło.

– Chcesz urządzić wesele naszej jedynej córki w remizie? Już pal licho, co powie rodzina, nie jestem z tych, które by o to dbały, ale nie sądzisz, że czasy wesel z disco polo, paskudną kuchnią i bufetowymi w brudnych fartuchach odeszły już do lamusa? – zapytałam, licząc, że Jędrzej się opamięta.

Mieliśmy kompletnie inne priorytety

Nie byliśmy w stanie dojść do porozumienia. Momentami czułam się wręcz, jakbyśmy to my mieli brać ten ślub – i na domiar złego, zupełnie nieprzemyślany. Kompletnie nie mogliśmy się dogadać. Ja wolałam zaprosić mniej krewnych, ale za to do ładniejszego i bardziej eleganckiego lokalu, a mąż chciał byle jak i byle gdzie, ale pełną chatę.

– Ciesz się, że Ania cię nie słyszy! – przestrzegałam go. – Dopiero by było, gdyby po tylu latach odkryła, że ma ojca skąpiradło i prostaka!

Fakt, brzmi ostro, ale po kilku pierwszych tygodniach rozmów na temat wesela szliśmy już na noże. Okazało się, że gdzieś na przestrzeni lat zupełnie zatraciliśmy umiejętność komunikacji. A może po prostu wystarczająco długo zaniedbywaliśmy naszą relację?

Może przez tyle lat byliśmy sobie obojętni, że aż nie zauważyliśmy, że nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, co kiedyś? Te wszystkie myśli napawały mnie przygnębieniem – zwłaszcza gdy odwiedzała nas Ania z narzeczonym. Z jednej strony, oczywiście, cieszyło mnie szczęście córki, a z drugiej było mi przykro, że sama ewidentnie nie mam już szans na taką miłość. Nie, żeby nasze małżeństwo przez ostatnie kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat było jakimś wybuchem uczuć... Ale byłam jednak przeświadczona, że obydwoje się kochamy i szanujemy. Nagle straciłam tę pewność.

Męża dało się przekonać, ale...

Na szczęście, w temacie samych przygotowań do ślubu, Ani udało się wyperswadować ojcu przedpotopowe pomysły na przyjęcie i ceremonię. Obydwie mogłyśmy się zabrać za przygotowywanie pięknego wesela, tego idealnego dnia nie tylko w życiu Ani, ale całej naszej rodziny, ale...

No właśnie, było wielkie „ale”. Nawet gdy już udało nam się zakopać topór wojenny z mężem, dystans i uraz po przebytych konfliktach nadal między nami wisiały. Tak jakby ślub córki stał się w naszej relacji zapałką rzuconą w stronę schowanej beczki prochu. Rozmawialiśmy ze sobą jeszcze mniej niż wcześniej, a w codziennej rutynie wyczuwalny był chłód.

Przestałam włączać męża do decyzji na temat wesela, nie umieliśmy ze sobą rozmawiać spokojnie. Każda, nawet najdrobniejsza niezgoda przeradzała się w kolejne ciche dni i jeszcze większą niechęć do siebie wzajemnie. Doszło do tego, że wkrótce zupełnie nie mogłam liczyć na Jędrka – ani w przygotowaniach do ślubu, ani w codziennych obowiązkach. Co i rusz gdzieś wychodził albo siedział w garażu grzebiąc w samochodzie.

To wtedy z pomocą przyszedł mi szwagier – Adam. Był młodszym bratem mojego męża i zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Zawsze był szarmancki i szczerze zainteresowany tym, co mówię. To na niego mogłam liczyć, gdy trzeba było odebrać kartony z winem na wesele, a także przy drobnych naprawach, o które chciałam zadbać przed zaproszeniem rodziny na zaślubiny (część krewnych miała u nas nocować).

Szwagier był moim wybawieniem

Adam nie tylko pomagał mi w sprawunkach, ale też oferował wsparcie w tym stresującym i pełnym emocji okresie. Momentami było mi aż przykro, że jest dla mnie tą osobą, którą powinien być mój mąż... Cieszyłam się jednak, że nie jestem w tym wszystkim sama. Jego wrażliwość, empatia i zaradność bardzo mi imponowały. Zwalałam to na frustrację i kryzys we własnym małżeństwie, ale kilkukrotnie nawet złapałam się na myśli, że całkiem mi się podoba...

Oczywiście natychmiast odrzucałam te nieczyste skojarzenia ze szwagrem w roli głównej, ale po kilku miesiącach coraz bliższego kontaktu zauważyłam zmianę. Zaczęłam zupełnie inaczej reagować, gdy Adam pojawiał się obok, kiedy przypadkowo mnie dotykał, kiedy prawił mi komplementy... „Uspokój się, Wanda, o czym ty myślisz?! Jesteś mężatką, a to jest twój szwagier”, ganiłam się w myślach, ale na niewiele się to zdawało.

Napięcie seksualne pomiędzy mną a Adamem wyraźnie rosło. Czasem miałam nawet wrażenie, że szwagier podziela moje rozterki i również powstrzymuje się przed przekroczeniem pewnej granicy. Nie miałam jednak pewności, a przecież pod żadnym pozorem nie mogłam go o to zapytać.

W końcu nadszedł dzień ślubu

Wyczekiwana przeze mnie ceremonia była naprawdę piękna. Płakałam ze wzruszenia, gdy Ania wypowiadała przysięgę, a goście zebrali się w eleganckiej, rustykalnej sali przystrojonej bajkowymi kompozycjami kwiatowymi. Nie spodziewałam się, że nawet w samym dniu przyjęcia mąż nie będzie w stanie ugryźć się w język i wszystko mi zepsuje.

– No i co, tego chciałaś? – parsknął. – Szopki jak durnego programu telewizyjnego? Przecież to wszystko wygląda śmiesznie!

Nie mogłam uwierzyć, że mój mąż w ogóle jest zdolny do wypowiedzenia tak przykrych słów, a już tym bardziej w takim dniu. Poczerwieniała ze złości odwróciłam się na pięcie, nie racząc go nawet odpowiedzią. Szybko odnalazłam Adama.

– Wanda, wszystko dobrze? Wyglądasz na zdenerwowaną... – zaniepokoił się.

– Chodź ze mną – wyszeptałam mu do ucha i pociągnęłam za rękaw w stronę toalety.

– Ale...

– Chodź.

Gdy doszliśmy do drzwi łazienki, obejrzałam się dyskretnie za siebie. Nikogo nie było, wszyscy goście tańczyli lub jedli. Kątem oka, przez szybę sali bankietowej, spostrzegłam Jędrzeja tańczącego walczyka z moją teściową. Nie chciałam na niego patrzeć, pragnęłam tylko szwagra. Stanowczym ruchem wepchnęłam go do kabiny i zaczęłam pospiesznie zdejmować z siebie sukienkę.

– Och, Wanda... – mruknął skołowany. – Ja chcę, ty o tym wiesz, ale... Tutaj? Teraz? Jesteś pewna?

– Tak – wysapałam, całując go po szyi.

Znowu czułam się kobietą

Adam nie przerywał mi. W jego ruchach ewidentnie spragnionych tego momentu, czułam swoją odradzającą się kobiecość. Czułam miłość, namiętność i pasję, które wyeliminowałam ze swojego życia na dobre dwadzieścia lat.

– Wanda, ja... Naprawdę od dawna tego chciałem, ale... Jędrzej to mój brat – wyszeptał szwagier, gdy na chwilę oderwał się od moich ust.

– Wiem...

– Owszem, zachowuje się ostatnio jak skończony dupek i zawsze uważałem, że na ciebie nie zasługuje, ale... To jednak mój brat. Jak on mi to wybaczy? – w oczach Adama widziałam rozdarcie.

Na chwilę przerwałam pieszczoty.

– Wiem, że nie powinno się mówić takich rzeczy, ale... Przecież do tego by nigdy nie doszło, gdybyśmy byli szczęśliwym małżeństwem. A nie jesteśmy i to już od dawna. Chyba całymi latami się oszukiwałam, myśląc, że coś nas faktycznie ze sobą łączy – spojrzałam na Adama poważnie. – Ale przecież zasługuję jeszcze na szczęście, na prawdziwą miłość... I ty chyba też. Mamy do końca życia być sfrustrowani i przygnębieni, bo nie możemy robić tego, na co naprawdę mamy ochotę? Szkoda mi życia. A tobie?

Szwagier spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem i... pocałował tak, jak jeszcze nigdy nie byłam całowana. A więc to była moja odpowiedź.

Czytaj także:
„Mojego synka zabrała mi okrutna choroba. Każdego dnia chcę do niego dołączyć, ale muszę żyć dla jego rodzeństwa”
„Szwendałam się od jednego zawodu miłosnego do drugiego. Gdyby nie starsza pani, nie zauważyłabym, że szczęście mam pod nosem”
„Bydlak zdradził mnie z pierwszą lepszą blondyną. Teraz biegam po lekarzach, żeby sprawdzić, czy mnie niczym nie zaraził”

Redakcja poleca

REKLAMA