Pawełek był dla mnie wszystkim. Zdałam sobie z tego sprawę dokładnie wtedy, gdy go zabrakło. Przez moment, kiedy jego małe serduszko stanęło, a lekarz stwierdził, że nic nie dało się zrobić, nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Miałam wrażenie, że to tylko sen. Jakiś paskudny koszmar, z którego lada chwila się obudzę. Wystarczyło przecież się z tego otrząsnąć, zamrugać i…
Próbowałam się obudzić wiele razy. Powtarzałam sobie, że to nieprawda. Że on wciąż walczy z tą paskudną chorobą. W końcu tyle razy wyobrażałam sobie, jak z nią wygrywa i nasze życie płynie spokojnie dalej. On idzie do szkoły, zdobywa pierwsze stopnie, rozwija swoje zainteresowania. Potem zdaje maturę, idzie na studia, znajduje wymarzoną pracę i kochającą dziewczynę. Miał założyć swoją rodzinę, mieć własne dzieci.
Nie wiem, co poszło nie tak. Dlaczego śmierć zabrała właśnie jego? Miał tylko pięć lat. Jedynie pięć lat! Nie mogłam się z tym pogodzić. Po prostu nie potrafiłam! Cały czas zadawałam sobie też pytanie, co zrobiłam nie tak? Czym zawiniłam? Bo na pewno coś przegapiłam. Pewnie gdybym dostrzegła objawy szybciej, Pawełek wciąż byłby tu z nami.
Nie chciałam z nikim rozmawiać
Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę. Padał deszcz. Było sporo ludzi, masa płaczu, jakieś puste słowa o współczuciu i zrozumieniu. Tak naprawdę przecież nikt mnie nie rozumiał. Bo jak zrozumieć matkę, która właśnie straciła dziecko? Mogło im się wydawać, że coś rozumieją, ale nie mieli racji. To ja musiałam się z tym zmierzyć. Ja i nikt inny!
Nie wiedziałam, co działo się wtedy z moją najbliższą rodziną. Lena i Robert, starsze rodzeństwo Pawełka, trzymali się Bogdana, mojego męża. Nie miałam wtedy siły, żeby zająć się nimi, ich problemami.
Przyznam, że chyba… wtedy po prostu o nich zapomniałam. Skupiłam się na Pawełku. Na nim albo raczej na jego braku. Świadomość, że już go nie ma, tak potwornie bolała.
Bogdan chyba próbował do mnie wtedy dotrzeć. Starał się nawiązać rozmowę, zapytać o moje samopoczucie, ale ja milczałam. Ignorowałam jego próby, krzyczałam, gdy naciskał zbyt mocno i odsuwałam się tak długo, aż sam się poddał. A ja mogłam się pogrążyć w rozpaczy.
Liczyłam, że wkrótce i na mnie przyjdzie pora
Przez pierwszy miesiąc od pogrzebu praktycznie nie wychodziłam z sypialni. Nie miałam po co tego robić. Nosiłam w sercu nadzieję, że już niebawem podzielę los Pawełka. Że dołączę do niego i nie będzie sam, gdziekolwiek trafił. Odliczałam godziny do śmierci. Przestałam jeść, piłam raczej rzadko. Mąż coś tam we mnie wmuszał, ale ja się denerwowałam. Uważałam, że mi przeszkadza. Że nie pozwala mi dołączyć do ukochanego synka. Wściekałam się, krzyczałam, robiłam wszystko, by zostawił mnie w spokoju. Bo tego właśnie potrzebowałam – ciszy i spokoju.
Nadal nie potrafiłam wejść do jego pokoju. Nie mogłam patrzeć na zamknięte tam zabawki, ubranka, łóżeczko, na którym siadałam obok niego, by poczytać mu do snu. Chociaż Bogdan wielokrotnie nalegał, nie pozwoliłam nic wyrzucić. To tak, jakby chciał wyrzucić część mojej duszy. Musiałam mieć pewność, że te rzeczy wciąż tam są. Że pozostaną, jak jego cicha obecność. Bo miałam nadzieję, że Pawełek nas nie porzucił. Musiał przecież trzymać się blisko, nawet wtedy.
Pozostałe dzieci coś ode mnie chciały. Tak mi się przynajmniej wydawało. W każdym razie wpadały i wypadały, mówiły coś, czasem mniej, czasem bardziej poruszone czy zdenerwowane, ale tego nie zapamiętywałam. Rejestrowałam tylko niektóre momenty, a to i tak nie za dokładnie. Byłam z nimi, ale jakby obok. Jakbym już umarła ‒ obecna wśród żywych tylko ciałem, nie duchem. Miałam zresztą nadzieję, że już niewiele mi brakowało, by przejść gdzieś tam, na drugą stronę.
Dzieci mnie potrzebowały
Któregoś dnia obudziłam się i w nogach łóżka zobaczyłam Lenę i Roberta. Oboje spali obok siebie, skuleni, zgodni jak nigdy. Dzieliły ich w sumie trzy lata: Lena miała siedem, a Robert dziesięć lat. Odkąd tylko trochę podrośli, wiecznie się ze sobą kłócili. Ich widok razem, pośród skopanej kołdry, bardzo mnie rozczulił.
Wtedy zrozumiałam, jak mocno mnie potrzebują. Jak ja sama ich potrzebuję, by budzić się każdego dnia, wstawać i żyć dla nich. To prawda, Pawełek mnie opuścił, ale wciąż byli oni. Jak mogłam ich porzucać, skoro oni tego nie zrobili, mimo że od dłuższego czasu nie zauważałam żadnego z nich? Uświadomiłam sobie, jak koszmarnie ich traktowałam. Jak niesprawiedliwą i samolubną matką się stałam.
Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam moje dzieci po włosach. Choć żadne się nie przebudziło, wydało mi się, że stały się jakieś spokojniejsze. Wiedziałam, że muszę nadrobić stracony czas. Pokazać im, jak bardzo wciąż mi na nich zależy. W końcu kto mi jeszcze pozostał? I co one były winne, że ich braciszek odszedł tak szybko?
Agata otworzyła mi oczy
Tak, jak sobie założyłam, całą uwagę skupiłam na dzieciach. Odzyskałam ich zaufanie i odbudowałam relacje, które tak mocno ucierpiały w ostatnim czasie. Zupełnie natomiast nie przejmowałam się Bogdanem. On właściwie też nie próbował do mnie dotrzeć. Gdyby nie to, że czasem wpadaliśmy na siebie w przedpokoju, pomyślałabym, że w ogóle go nie ma. Nie wiem, czy w tamtym momencie zdobyłabym się na jakąś refleksję w związku z tym.
Któregoś popołudnia wpadła do nas moja siostra, Agata, z którą ostatnio raczej się nie widywałam. Zdziwiło mnie zwłaszcza to, że niemal siłą postanowiła wyciągnąć mnie z domu. Musiałam ulec, bo była niesamowicie uparta.
– No, co jest takiego ważnego? – spytałam, gdy zajęłyśmy stolik w pobliskiej kawiarni. – Po co mnie tu wyciągnęłaś?
Popatrzyła na mnie i zrobiła tę swoją karcącą minę.
– Ty mi powiedz, Daga.
– Nie mam pojęcia – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Wreszcie się z tym wszystkim ogarnęłam, wróciłam do dzieci, a ty…
– A gdzie Bogdan jest w tym wszystkim? – przerwała.
Zaskoczyła mnie. Przez moment zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– On… ma pewnie swoje problemy – rzuciłam w końcu.
Zmrużyła oczy.
– I myślisz, że dlatego wciąż z tobą jest? – spytała cicho. Przechyliła się w moją stronę. – Myślisz, że kto pilnował przez ten cały czas, żebyś się nie zagłodziła? Kto zajmował się dziećmi, jak ty zamknęłaś się w tej swojej norze, co?
Gapiłam się na nią bez słowa.
– Myślisz, że jemu było łatwo? – ciągnęła. – Że nie przeżył śmierci Pawełka? Bo co? Bo ojciec niby łatwiej dochodzi do siebie po czymś takim?
Pokręciłam głową, ale dalej milczałam. Czułam, że w oczach zbierają mi się łzy.
– Ciesz się, że to na niego trafiłaś, Daga – stwierdziła stanowczo. – Każdy inny już dawno by odszedł. Może nawet próbowałby ci zabrać dzieci. A on wciąż cię kocha. I czeka. – Złapała mnie za ramiona. – Wróć do żywych, siostra. Ale tak naprawdę.
Chyba byłam okropna
Długo myślałam o tym, co powiedziała mi Agata. Po przepłakanej godzinie uznałam, że w sumie miała rację. Bo musiałam być straszna. Zrobiłam z siebie potwora, ignorując uczucia wszystkich wokół. I wstydziłam się tego. Okropnie. Nie wiedziałam wtedy, czy ma to jakieś znaczenie, ale to… był prawdziwy przełom. Coś wreszcie drgnęło i czułam to całą sobą.
Poszłam też do Bogdana. Nic nie mówiłam – po prostu wtuliłam się w niego i wypłakałam resztę łez. Znów, jak wcześniej, rozumieliśmy się bez słów. A ja byłam mu bardzo wdzięczna, że postanowił na mnie zaczekać. Dać mi czas, którego tak bardzo potrzebowałam.
Wciąż potwornie tęsknię za Pawełkiem i nic tego nie zmieni. Cały czas chciałabym do niego pójść, znów go przytulić, znaleźć się tam, gdzie wszystkie choroby nie mają znaczenia. Ale mam dla kogo żyć. Liczą na mnie pozostałe dzieci i Bogdan. Mam kochającą rodzinę, taką, o jakiej niektórzy mogą tylko pomarzyć. Nie mogę więcej zawieść bliskich. I nie zawiodę. Bo chcę, żeby czuli we mnie wsparcie. Nigdy już nie pozwolę im zapomnieć, jak bardzo ich kocham.
Czytaj także:
„Szwendałam się od jednego zawodu miłosnego do drugiego. Gdyby nie starsza pani, nie zauważyłabym, że szczęście mam pod nosem”
„Bydlak zdradził mnie z pierwszą lepszą blondyną. Teraz biegam po lekarzach, żeby sprawdzić, czy mnie niczym nie zaraził”
„Święto zmarłych spędziłam w łóżku teścia. Staruszek potrzebował otuchy po stracie żony”