Aleksander był moim pierwszym chłopakiem „na poważnie”. To z nim straciłam dziewictwo, lecz zanim to się stało, wiedzieliśmy już, że chcemy ze sobą być, i nawet rozmawialiśmy o ślubie. Jak każda dziewczyna marzyłam o pięknym weselu, Alek wydawał mi się odpowiednim kandydatem i nie zamierzałam szukać nikogo innego.
Był starszy ode mnie o pięć lat; cieszyłam się, że jest bardziej doświadczony. Miałam 19 lat i byłam świeżo po maturze… Może powinnam była zaczekać, tak jak radziła mi mama? Może gdybym poszła do szkoły pomaturalnej jak moje koleżanki, poznałabym kogoś innego i moje życie ułożyłoby się inaczej? Kto to wie.
Szkoła, do której kiedyś uczęszczałam, organizowała festyn dla mieszkańców z okazji powitania lata. Zawsze to jakaś atrakcja w naszej wiosce, więc wybraliśmy się tam z Alkiem. Pamiętam, że na loterii fantowej wylosowałam wielkiego pluszowego słonia.
– To na szczęście – powiedział Aleksander. – Zobaczysz, jacy będziemy szczęśliwi.
Może gdybym go wtedy oddała, szczęście nie odwróciłoby się ode mnie… Nawet byłam skłonna to zrobić – pamiętam rozżalony wzrok jakiegoś chłopczyka, który marzył o tym pluszaku.
– Może mu damy słonia? – powiedziałam cicho do Aleksandra. – Taki smutasek…
– Co ty! – oburzył się narzeczony. – Oddasz nasze szczęście!
Nie chciałam go oddać. Gotowa byłam walczyć o nie. To dlatego po pięciu latach bezskutecznych starań o dziecko, po czterech latach bezskutecznych rozmów o leczeniu, badań i płonnych nadziei zdecydowałam się na ten desperacki krok.
Bardzo chciałam urodzić dziecko, mieć dla kogo żyć. Z Aleksandrem układało mi się średnio, chyba właśnie brakowało w naszym związku tego spoiwa, jakim są dzieci – tak uważałam. Mąż codziennie rano wyjeżdżał do pracy i wracał późnym popołudniem. Ja nie pracowałam, bo nie miałam gdzie.
Marzenie o dziecku było moją obsesją
Zajmowałam się domem i ogrodem, gotowałam obiady dla nas i dla mojej babci, która mieszkała w jednym pokoiku, resztę domu bowiem oddała nam. Najgorsze było to, że Aleksander w ogóle nie chciał słyszeć o leczeniu. Twierdził, że to ujma na honorze, a ja nie potrafiłam go przekonać ani namówić. Potem już wiedziałam, dlaczego tak się sprzeciwiał.
– Kobieto, czy ty wiesz, ile kosztuje takie leczenie? Skąd weźmiemy pieniądze? Poczekajmy jeszcze trochę, w końcu jesteśmy młodzi, a jeśli nam nie wyjdzie, to pomyślimy o adopcji – przekonywał mnie. – Albo jeszcze lepiej o rodzinie zastępczej. Znajomi z pracy wzięli chłopczyka i jeszcze na jego wychowanie od państwa kasę dostają. No, nie smuć się, będzie dobrze.
Niestety, nie było dobrze. Raczej z każdym dniem gorzej. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym – tylko o dziecku. Może gdybym pracowała, byłoby inaczej, a tak miałam zbyt dużo wolnego czasu na rozmyślanie. Nie było dnia, żeby moje myśli nie krążyły wokół tego tematu.
– Nie smuć się, Romeczko – pocieszała mnie babcia. – Co ma być, to będzie. Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.
Nie doczekała chwili, gdy wreszcie zaszłam w ciążę. Może i dobrze. Był to najpiękniejszy, a zarazem najsmutniejszy dzień w moim życiu. Idąc do lekarza, czułam wewnętrzny niepokój, który zakłócał moją radość.
Ojcem mojego dziecka nie był Aleksander. Gdyby nie jego upór, nigdy bym się do tego czynu nie posunęła. Nawet nigdy bym o tym nie pomyślała. Kochałam przecież męża i nie chciałam go zdradzić. Ale zrobiłam to. Z pełną świadomością.
Nie zdradziłam go z przygodnym znajomym. Ernest był moim kolegą z tej samej klasy podstawówki. Nawet kiedyś pocałowaliśmy się na szkolnej dyskotece, jednak potem jakoś nic z tego nie wyszło. Spotkaliśmy się przypadkiem podczas ubiegłorocznej majówki.
Wybrałam się tam z koleżanką, ponieważ Alek wyjechał w trasę (od roku pracował w nowej firmie transportowej). Nudziłam się w domu jak mops, więc uznałam, że to żaden grzech pójść bez niego. Miałam zamiar spędzić tam godzinkę, najwyżej dwie.
Jak się okazało, Ernest został zawodowym wojskowym i na stałe mieszka w Gdańsku. Poprosił mnie do tańca i zapytał, czy pamiętam nasz pocałunek. Nawet gdybym zapomniała, powiedziałabym, że pamiętam, ale znów nie całowałam się z tyloma chłopakami! Tak naprawdę noszę w sercu wszystkich swoich „narzeczonych”…
Bierz mnie! Niech się dzieje, co chce!
Poszliśmy się przejść i okazja nadarzyła się sama. Postanowiliśmy odwiedzić naszą dawną szkołę. Kręciło się tam trochę ludzi, jak to podczas imprezy; wspominaliśmy szkolne czasy i beztroskie chwile. A potem zajrzeliśmy do szatni, gdzie kiedyś Ernest skradł mi pocałunek.
Na podłodze leżały materace. Nie broniłam się, gdy zaczął mnie całować, ani później, kiedy położył mnie delikatnie na tym stosie i zaczął pieścić i rozbierać. Po chwili wszedł we mnie może trochę zbyt gwałtownie, ale za to skutecznie. Podświadomie czułam, że zajdę w ciążę. Szczerze mówiąc, gdyby się nie udało, gotowa byłam powtórzyć tę chwilę. Z premedytacją.
Oczywiście nie miałam pewności, czy nie mam jakiegoś defektu, i czy to nie ja jestem niepłodna. Okazało się, że nie.
– Miałeś rację, należało poczekać – powiedziałam do Aleksandra, gdy wróciłam z miasta od ginekologa ze zdjęciem usg. – Będziesz tatusiem.
A jednak znalazłam nową miłość
Po jego minie zorientowałam się, że coś nie tak. Poczułam, że się czerwienię – nigdy nie umiałam kłamać. Całą drogę z miasta do domu obmyślałam, co powiem Aleksandrowi i taką wersję wybrałam. Niestety, okazało się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Nigdy nie zapomnę jego słów, które wówczas padły:
– Tak? – mój mąż zmarszczył brwi. – Jeśli ktoś będzie tatusiem, to na pewno nie ja.
– No coś ty! – roześmiałam się nieszczerze.
– Jakiś czas temu doznałem poważnego urazu jądra. Lekarz powiedział, że nigdy nie będę mógł mieć dzieci – mówiąc to, patrzył na mnie z wściekłością. – Chciałbym wiedzieć, kto mnie zastąpił – dodał drwiąco.
Nerwy mi puściły i rozpłakałam się. Z żalu nad sobą i nad nieudanym kłamstwem. Aleksander wyszedł i wrócił pijany, więc nie miałam okazji z nim porozmawiać. Wytrzeźwiał dopiero po kilku dniach. Tak długo czekałam na rozmowę, że mogłam się do niej przygotować. Ponieważ najlepszą obroną jest atak, od tego zaczęłam. Zarzuciłam mu, że zataił przede mną prawdę o swojej bezpłodności.
– Nie dość, że nic mi nie powiedziałeś, to jeszcze mnie zwodziłeś i dawałeś mi nadzieję! – krzyczałam. – To było podłe! A teraz jestem w ciąży i jeśli ci to przeszkadza, to się wyprowadź, możemy wziąć rozwód.
Tak się też stało. Gdy urodziła się Ewelinka, byliśmy już po rozwodzie. Okres ciąży wspominam fatalnie, czułam się źle fizycznie i psychicznie. Bałam się, jak sobie poradzę sama z dzieckiem, ale widocznie Bóg nade mną czuwał – poznałam Szymona, starszego ode mnie o dziesięć lat.
Jesteśmy razem już ponad rok i mimo że nie jest biologicznym ojcem Ewelinki, traktuje ją jak swoją córeczkę. Nie chcę zapeszyć, lecz wszystko wskazuje na to, że niedługo weźmiemy ślub. Pokochałam Szymona, bo on pokochał nas. I niczego nie żałuję.
Czytaj także:
„Dla ojca zawsze będę nieudacznikiem, który ma dwie lewe ręce. Przy nim czuję się jak życiowa pokraka”
„Przyjaciółki zeswatały mnie z rubasznym prostakiem, który już na pierwszej randce wymyślił, że zapędzi mnie do garów”
„Boję się, że zostanę samotna matka. Mąż nie potrafi zrezygnować z adrenaliny, nawet śmierć kolegi tego nie zmieniła”