„Dla ojca zawsze będę nieudacznikiem, który ma dwie lewe ręce. Przy nim czuję się jak życiowa pokraka”

Mężczyzna pokłócony z ojcem fot. Adobe Stock, fizkes
„Lata mijały, a ojciec jakby nie zauważył, że stałem się mężczyzną, nie chciał wpuścić mnie do swojego świata, wolał myśleć o mnie jak o dziecku. Gdyby przyznał, że stałem się dorosłym człowiekiem, musiałby też zaakceptować fakt, że się postarzał. A na to nie był gotów”.
/ 21.02.2022 08:08
Mężczyzna pokłócony z ojcem fot. Adobe Stock, fizkes

Lubię późne wieczory, kiedy ukochani najbliżsi wyciszają się, ruch w mieszkaniu zamiera, a ja mogę sięgnąć po pilota i przełączyć telewizor na sportowy kanał. Siedzę sobie wygodnie, sączę zimne piwo i wtedy zwykle dołącza do mnie Monika, żeby omówić niecierpiącą zwłoki sprawę.

Jako mądra żona nie przegina, wie, że musi zostawić mi trochę czasu na relaks przy sporcie, ale tym razem uparła się.

– Nie zerkaj na telewizor, tu chodzi o twoich rodziców – rozzłościła się, widząc, że jej nie słucham.
Zirytowany, zgasiłem telewizor i pogroziłem jej pilotem.

– Mówisz o kuchni? Zepsuła się i trzeba ją wymienić, słyszę o tym od miesięcy. Ojciec to załatwi, uwielbia majsterkować i nikomu nie pozwoli się w tym wyręczyć, a na pewno nie mnie. Według niego mam dwie lewe ręce, nie wrodziłem się w niego, zachodzi podejrzenie, że jestem podrzutkiem.

– Posłuchaj, podrzutku – Monika złapała mnie za uszy i przytrzymała.

– Twoja matka, a moja teściowa, gotuje na kuchence turystycznej. Bóg mi świadkiem, że mało mam powodów by się o nią martwić, ale w takiej sytuacji nie mogę milczeć. Czy ty nie masz serca? Twoja matka żyje w polowych warunkach, niedługo pewnie rozbije namiot i wykopie saperką latrynę, a ty nic? Nie pomożesz jej?

– Proponowałem ojcu, że pojadę z nim do sklepu i kupimy tę nieszczęsną kuchenkę, ale on ma inne plany.

– Jakie? – Monika puściła moje uszy, w zamian zaplatając mi ręce na szyi.

– Długo by opowiadać. Udowodniłem mu empirycznie, że nie tylko kuchenka wysiadła, szafki też lada chwila się rozlecą, a zlew od dawna woła o wymianę. O mało mnie nie wyklął.

– Co zrobiłeś? – zaśmiała się Monika.

– Pociągnąłem mocniej za listwę i została mi w ręku. Tam wszystko się sypie. Kuchenne szafki pamiętają moje dzieciństwo, czas na totalny remont.

– To w czym problem? Pomożemy kupić te szafki i całą resztę.

– Zaproponowałem to, ale mnie wyśmiał. „Rzeczy się naprawia, synu”, powiedział i wysłał mnie po sklejkę do sklepu. Zamierza sam wyremontować kuchnię, tu coś załata, ówdzie doklei, wymieni zawiasy, pomaluje i będzie jak nowa. Monia, ja do niego nie mam siły, nie będę podawał mu narzędzi i wysłuchiwał jaki ze mnie niezguła.

– Pewnie, że nie – mruknęła Monika. – Trzeba ich przekonać do wymiany szafek. Ja się wezmę za teścia, a ty za mamę, urobimy ich.

– Nie wiesz, na co się piszesz.

– Pewnie będę tego żałowała, ale nie mogę patrzeć, jak starsza pani męczy się, gotując na kuchence turystycznej.

– Pójdziemy do nich, ale teraz daj mi pooglądać lekkoatletykę – sięgnąłem po pilota i włączyłem telewizor.

Tato, tu trzeba całkiem nowych mebli!

Patrzyłem na sprinterów, ale daleki byłem od upragnionego relaksu. Nie jestem złym synem, ale pomaganie rodzicom kojarzy mi się z pracami Syzyfa. Jeszcze się taki nie urodził, co by im dogodził, akceptowali wyłącznie własne decyzje i rozwiązania.

Naprawy zrobione przez ojca bardziej by ich uszczęśliwiły niż remont kuchni przeprowadzony prze ekipę fachowców, ale Monika miała rację, musiałem coś zrobić. Szafki sypały się, nie przetrwają kolejnych lat, trzeba je wymienić… Westchnąłem i poszedłem spać, zbierać siły na czekającą mnie batalię.

Negocjacje trwały równo dwa miesiące i wymagały żelaznych nerwów. Nowe szafki? A co, stare są złe? Solidne, teraz już takich nie robią. Blat też niczego sobie, wystarczy wywabić plamy po farbach, które rozpuściłem na nim, gdy miałem dziesięć lat.

Zlew, owszem, można wymienić, ale trzeba będzie go dopasować do starej szafki, która tego nie wytrzyma i rozpadnie się, gdy tylko stuknę w nią młotkiem. I będzie to moja wina, bo nie umiem niczego porządnie zrobić.

Włożyliśmy tyle energii w przekonywanie dwojga starych uparciuchów, że nawet Monika straciła werwę. Ale ja nie popuściłem, nie na darmo jestem ich synem, dorównuję im w uporze. Ostatecznie stanęło na tym, że pozwolono mi wymierzyć kuchnię i zrobić plan oraz kosztorys. Siedziałem nad nim do późna w nocy, ale wyglądał idealnie, ojciec nie będzie się miał do czego przyczepić.

– To kiedy jedziemy wybrać szafki? Zróbmy to, zanim się rozmyślę – tata ledwie rzucił okiem na moje dzieło.

Umówiliśmy się na sobotę, bo tylko wtedy miałem czas. Do sklepu wybraliśmy się we czwórkę, Monika pojechała z nami, żeby siły były wyrównane, było mi potrzebne wsparcie. W pierwszym magazynie nic im się nie podobało, nie winiłem ich, wybór był kiepski. W drugim było podobnie, dopiero w trzecim mama zastopowała przy jednym z zestawów.

– Ładne – powiedziała, głaszcząc gładkie powierzchnie szafek.

– Za błyszczące i za głębokie, nasz blat nie będzie pasował – to ojciec.

– Ale śliczne są – mama nie zamierzała od nich odejść.

Tata odchrząknął, podrapał się po łysinie i przyjrzał im się lepiej.

– No, czy ja wiem – zawahał się, widząc, że i tak nie ma szans wygrać z mamy zauroczeniem.
Monika pociągnęła mnie w bok.

– Wybrali najdroższe szafki, ale nic im nie mów, dołożymy się, tylko niech je kupią, bo jeśli pojedziemy do kolejnego sklepu, to padnę ze zmęczenia. Jak oni to wytrzymują?

– To egzemplarze z pokolenia nie do zdarcia… Pić mi się chce.

– Nie bądź dzieckiem, wytrzymasz. Dokąd idzie twój ojciec?

– Pewnie męczyć sprzedawcę. Weźmie go w obroty, wypyta o skład chemiczny substancji, z której zrobione są szafki, biedny chłopak długo tego nie zapomni.

– Nie będzie tak źle, nie oczerniaj swojego starego – zaśmiała się Monika.

Wyjątkowo miała rację, rodzice, za sprawą zakochanej w szafkach mamy, szybko się zdecydowali, dłużej zamarudzili przy zlewie i kuchni, ale ostatecznie i ten problem został rozwiązany. Sprzedawca okazał się nie w ciemię bitym wygą, namówił ich na gazową płytę grzewczą, zamiast kuchenki i nowoczesny, bardzo ładny zlew.

Ojciec nie próbował udowodnić mu, jak bardzo się na niczym nie zna, tylko uważnie słuchał i kiwał głową. Pomyślałem z żalem, że gdyby nasze rozmowy tak wyglądały, lubiłbym z nim pogadać. Na koniec sprzedawca zaproponował usługi fachowej ekipy, która zmontuje całość, ale tego już było dla taty za dużo. Stanął okoniem.

– Zrobimy to sami, z synem – powiedział z godnością.

Oblał mnie zimny pot, ale nie zaprotestowałem

Wziąłem w pracy urlop, zostawiając huk roboty rozżalonym kolegom, i pojechałem do rodziców. Szafki leżały w pokoju w charakterze schludnych pudeł zawierających pojedyncze elementy, ojciec wnikliwie studiował instrukcję obsługi składania. Chciałem się jej przyjrzeć, ale nie wypuścił jej z ręki.

– Już wszystko wiem, będziesz mi pomagał – oznajmił.

Okazało się, że to nie takie proste, godziny mijały, a my wciąż byliśmy w lesie. Taty to nie zrażało, wprost przeciwnie, lubił majsterkowanie. Mnie o zdanie nikt nie pytał, postanowiłem zacisnąć zęby i poświęcić się do końca.

Nie było to takie proste, bo ojciec rozkwitał przy ulubionym zajęciu i czasu nie liczył. Dawno zapadł zmrok, zrobiło się późno, łupało mnie w krzyżu od podnoszenia, schylania się i trwania w niewygodnej pozycji, a on pogwizdując, powoli przymierzał do siebie elementy szafek.

– Poświeć mi na wkręty – zażądał, zakładając okulary do czytania, żeby lepiej widzieć, co robi.

Zdziwiłem się, mieszkanie było rzęsiście oświetlone, więc po co mam przyświecać latarką?
Myśląc o tym, zdekoncentrowałem się i usłyszałem rozeźlone:

– Sobie świecisz czy mnie?

Och, jak dobrze znałem ten tekst, wypowiadał go za każdym razem, gdy znudzony przyświecaniem tacie pozwoliłem, by smuga światła odrobinę zmieniła kierunek. Stanowczo nie nadawałem się na pomocnika tatusia, nie miałem do tego cierpliwości. Zgasiłem latarkę i wyjąłem mu z rąk wkrętak.

– Zrobię to, przecież ty nie widzisz dobrze z bliska.

No i oberwało mi się, i to jak!

Przypomniałem mu, że się starzeje i mógłby czasem przyjąć pomoc od syna, a tego nie miał w planach. Nie byłem dla niego partnerem w robocie tylko wiecznym niedorostkiem, któremu można było powierzyć co najwyżej rolę pomocnika. Oburzył się i powiedział, że do niczego więcej się nie nadaję.

Wyszedłem, starając się nie trzaskać drzwiami, ale z uszu buchała mi para. Ochłonąłem dopiero na dworze, szukając zaparkowanego w pośpiechu samochodu.

– Pokłóciłeś się z ojcem? Do jutra ci przejdzie – pocieszyła mnie Monika.

Nie do końca tak było, ale przełknąłem rozgoryczenie i następnego dnia zjawiłem się rano u rodziców. Ktoś musiał złożyć te cholerne szafki. Okazało się, że godnie zastąpił mnie sąsiad, którego tata przygruchał sobie do pomocy, jak podejrzewałem, nie za darmo. Obaj panowie pracowali w największej zgodzie, na równych prawach. Sąsiadowi ojciec nie kazał trzymać latarki, widocznie uważał, że nie jest taką ofermą jak ja.

Skoro tata tak dobrze sobie radził, nie byłem mu potrzebny. Wyszedłem z mieszkania cicho, żeby nikomu nie przeszkadzać. Było mi przykro, że tak zostałem potraktowany. Lata mijały, a ojciec jakby nie zauważył, że stałem się mężczyzną, nie chciał wpuścić mnie do swojego świata, wolał myśleć o mnie jak o dziecku.

Nie miał do mnie zaufania, bywało, że głośno zastanawiał się, czy aby poradzę sobie z tym i owym. To byłoby nawet miłe, gdyby wyrażało troskę, ale od dawna podejrzewałem, że chodzi raczej o niego.
Gdyby przyznał, że stałem się dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, musiałby też zaakceptować fakt, że się postarzał. A na to nie był gotów.

Trzy dni później zadzwoniła mama. Mówiła cicho, ledwie ją rozumiałem.

– Błagam, ratuj, synku, kuchnia nadal jest w proszku, a tata ledwo żyje, chociaż się do tego nie przyznaje. Zrób coś, tylko tak, żeby nie widział, bo wiesz, jaki on jest, w życiu nie przyzna się do porażki.

Miałem złożyć szafki tak, żeby tego nie zauważył?

Mama chyba uważała mnie za cudotwórcę. Wypytałem dokładnie, co i jak, i obiecałem, że pomyślę, co z tym fantem zrobić. Zadzwoniłem do kumpla, którego szwagier zajmował się remontami, i wybłagałem telefon do tego człowieka, obiecując w zamian dwie różne, wcale niebagatelne przysługi.

Kumpel umiał się targować, kuchnia rodziców zaczynała być droższa od złota. Potem skusiłem fachowca dużym przypływem gotówki, bo jak szaleć, to do końca. Byłem gotów wziąć pożyczkę, byle tylko porzucił to, co robi, i zameldował się u moich rodziców.

Zgodził się i obiecał, że przyjedzie z małą ekipą, bo w pojedynkę to żadna robota. Tyle to i ja wiedziałem, doświadczyłem tego na własnym krzyżu. Kiedy tata zobaczył remontowców, omal nie położył się w progu Reytanem, potem się obraził i dał odciągnąć mamie.

Wkroczyliśmy do kuchni i zaczęliśmy od nowa, bo szafki nie do końca zostały poprawnie złożone. Wymogłem na fachowcach milczenie w tej sprawie, bo gdyby tata dowiedział się, że sknocił robotę, świat zawaliłby mu się z hukiem.

Kuchnia rodziców kosztowała mnie dużo zdrowia i nerwów, dwie przysługi i górę kasy, ale wyglądała imponująco. Mogłem odetchnąć. Miałem nawet nadzieję, że to, co zaszło, dało tacie do myślenia, ale gdzie tam. Znacznie później, będąc u rodziców, usłyszałem, jak mówi do słuchawki.

– Zrobiłem remont w kuchni, trochę się narobiłem, ale warto było.

Nie wiem, z kim rozmawiał, ale nie zamierzałem prostować, moje zasługi musiały pozostać w ukryciu dla dobrego samopoczucia ojca. Nie powiem, długo o tym myślałem, w końcu machnąłem ręką, ojca nie zmienię, jest niereformowalny.

Za to na własną rodzinę mogłem liczyć bez pudła, hasło „remont kuchni” weszło do naszego prywatnego słownika i stosowane było wymiennie ze słowem „masakra’”. Monika i dzieci doskonale mnie rozumieli.

Czy to jego sposób na spędzanie czasu ze mną?

Niedługo cieszyliśmy się rodzinnym szczęściem i spokojem – wiadomo,  jak jest za dobrze, zawsze musi się coś przydarzyć. Monia jak zwykle wybrała sobie późny wieczór na poważną rozmowę. Usiadła koło mnie, ściszyła dźwięk w telewizorze i powiedziała, nie patrząc na mnie.

– Dzwoniła moja mama, przecieka dach w domku na działce. Prosiła, żebyś wpadł i zobaczył, co z tym zrobić.

– Nie jestem dekarzem, nie umiem naprawiać dachów! – naprawdę się przestraszyłem.

Nie widziałem siebie balansującego na drabinie, chodzącego po spadzistym dachu, a przede wszystkim oznajmiającego teściowej, że trzeba wymienić dach, bo na jakiekolwiek reperacje jest o 40 lat za późno.

Nosiłem się z tym tematem przez jakiś czas, bojąc się tego, co wymyśliłem. W końcu jednak zadzwoniłem do ojca i opowiedziałem mu o dachu teściowej. Obiecał, że zajmie się tym, pod warunkiem że mu pomogę.

– Będę mu godzinami przyświecał i asekurował, żeby nie spadł z drabiny – spojrzałem na Monikę. – Nie wiem, jak to wytrzymam.

– Pomyśl, że to jego sposób na robienie czegoś wspólnie z synem, tęskni za tobą i nie umie tego inaczej okazać.

– Następnym razem zaproponuję mu kino – zaśmiałem się.

Śmiech przywabił do pokoju naszego trzynastolatka.

– Co robicie? Gracie? W co?

– Pomoc rodzicom – wyjaśniła żona.

– Uuu, trudna sprawa – rzekł na to Hubert tonem doświadczonego przez życie człowieka.

Czytaj także:
„Rodzice bez pytania chcieli adoptować dzieciaka z przytułku. Już pierwszego dnia wymyśliłem, jak się go pozbyć”
„Choć między nami iskrzyło, Basia nagle przestała się odzywać. Myślałem, że mnie nie chce, ale prawda była inna...”
„Mama zawsze miała chroniła mojego brata, ale miarka się przebrała. On stacza się na dno, a ona oskarża jego żonę i dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA