Przyjaciółki uparły się, że znajdą mi faceta. żeby – jak mówią – miał mi kto podać herbatę na starość. tylko że mnie jest dobrze samej… Obie są w związkach. Obie narzekają na swoich facetów. Jasię mąż zdradza od lat. Wszyscy o tym wiedzą, ona też, ale udaje nieświadomą, bo tak jej wygodniej.
– Po co ci pasikonik, co skacze z kwiatka na kwiatek? – spytałam kiedyś w chwili szczerości.
– Niech skacze. Zmęczy się, kolana go zaczną boleć, to przestanie… Na razie ma to robić tak, żebym o niczym nie wiedziała.
– Ale przecież wiesz!
– Nic pewnego.
– Nie korci cię, żeby sprawdzić?
– Chyba bym głupia była! Lepiej nie wiedzieć, jeśli się nie chcesz usmażyć w żalu i złości. Odgrywam się na nim inaczej…
Fakt. Wystarczy popatrzeć i posłuchać, jak Jasia traktuje męża, kiedy spotykamy się całą paczką. Ciosa mu kołki na głowie, dogryza; obśmiewa, cokolwiek on mówi. Robi głąba z chłopiny, a ten przyjmuje wszystko ze spokojem, jakby grali w jakąś grę, jakby mieli umowę, że coś za coś. Aż nieprzyjemnie się robi od tego ich teatru!
W takich momentach myślę, że mam przed sobą parę kompletnie obcych sobie i nielubiących się ludzi. Zimno mi się robi na myśl, że mogłabym trafić podobnie!
Renata, moja druga przyjaciółka, także nie jest zadowolona…
– Ten skąpiec nie pozwala odkręcić ogrzewania, chociaż w domu ziąb jak diabli. Każe mi się owijać kocami i nosić filcowe bambosze. Zostały po teściowej. „Mamie w nich nogi nie marzły! – Renata naśladuje tubalny głos męża. – Jeszcze jest serdak z owczej wełny. Jakbyś się porządnie ubrała, nie wypalałoby się tyle gazu. A tak rachunki są astronomiczne!”. Jakbym sama ten gaz wypalała, cholera jasna!
– Postaw się – namawiamy ją z Jasią. – W końcu ty też pracujesz i zarabiasz. Nie musisz chodzić po mieszkaniu w rękawicach!
– Mietek na wszystkim oszczędza! – denerwuje się Renia. – Kupuje to, co ma krótkie terminy ważności, i każe jeść przez trzy dni konserwy na śniadanie i kolację. Żołądek mnie od tego boli, ale jego się nie przekona! Im starszy, tym gorszy się robi!
Nic dziwnego, że kiedy przyjaciółki zaczęły mnie swatać, wpadłam w popłoch. Jakoś nie miałam zaufania, że mogły dobrze wybrać dla mnie, skoro dla siebie trafiły jak kulą w płot. Zresztą po jednym małżeństwie i koszmarnym rozwodzie naprawdę polubiłam swoje samotne życie…
Jego dom był piękny i bardzo czysty
Jednak nad pewnym panem tak piały z zachwytu, że musiałam się zgodzić na pierwsze spotkanie.
– Rozwodnik, ale nie ze swojej winy – zachwalała Jasia. – Kobitę miał wredną po prostu i ledwo się od niej uwolnił. Płaci na córkę, ale został mu dom i kawał ogrodu. Jest samochód, kino domowe i inne bajery. Nawet małą siłownię ma, bo facet dba o kondycję.
– Będziesz miała z niego pociechę w tych sprawach – z uśmieszkiem dorzuciła Renata.
– I to długo – dodała Jasia.
– W każdym razie zaprasza nas w ten weekend. Przyjdzie parę osób, podobno będą atrakcje i na pewno nie będziemy się nudziły!
Parę razy w życiu nie posłuchałam swojej intuicji i zawsze źle na tym wychodziłam; tym razem także… Oczywiście wysztafirowałam się – włosy, paznokcie, makijaż, nowe ciuchy i buty, niestety, średnio wygodne. Ale czego się nie robi dla mężczyzny!
Dom był rzeczywiście ładny i bardzo czysty. Lecz już na początku wizyty chciałam uciekać, bo gospodarz przygotował dla nas stertę kapci, żebyśmy nie zadeptali jego lśniących parkietów. Nienawidzę, jak ktoś zmusza mnie do włożenia obcych pantofli. Brzydzę się.
Już wolę siedzieć boso, ale tym razem nie było takiej opcji. Dostałam rozczłapane, kraciaste uniseksy i od razu poczułam się taka jakaś mała i przytłoczona. Moja nowa kiecka zszarzała i zbrzydła. Ja też…
Zostaliśmy oprowadzeni po pokojach. Wszędzie było sterylnie, jasno, gustownie. Pan domu opowiadał, gdzie i za ile kupił kanapy, fotele, komody, kładąc nacisk na cenę i podkreślając gatunek drewna, obić, skóry, szkła… Sam też był w dobrym gatunku. Zero brzucha i oponki piwno-pszennej. Sprężysty, ruchliwy, gadatliwy, męczący… Ale chyba tylko mnie się taki wydawał, bo moje koleżanki były oczarowane.
– Już go tak nie zachwalajcie! – powiedziałam wreszcie z rezygnacją, gdy weszłyśmy obejrzeć łazienkę. – Wystarczy, że sam sobą jest zachwycony. Waszych komplementów nie potrzebuje.
– Nie czepiaj się – wyszeptała Jasia. – Sama bym go złowiła, gdyby nie to moje ślubne chomąto! Taki partner to prawdziwe szczęście. Bierz go!
W salonie wypiliśmy kawę i po kieliszku naprawdę dobrej nalewki, zjedliśmy po kawałku ciasta. Wreszcie gospodarz wyjawił, co za niespodzianka nas czeka.
– Najpierw pokażę pomieszczenie – zawołał dziarsko. – To dla pań, bo dla panów mam inną propozycję. Zapraszam…
Wprowadził nas do dużej kuchni wyłożonej zielono-białą glazurą i pokazał kosze grzybów, półmiski śliwek, papryki i pomidorów. Na stołach stały słoje i słoiki, na kredensie pojemniczki z przyprawami; na kuchni grzała się woda w garach. Obok wisiały warkocze czosnku i cebuli.
– Wiem, że kobietki uwielbiają domowe zajęcia – stwierdził nasz gospodarz. – Dlatego zapraszam do roboty. Każda z pań zrobi to, co umie najlepiej. Na pamiątkę wizyty będzie można sobie zabrać po słoiczku grzybków albo dżemu, co tam będziecie wolały.
Szczęka mi opadła!
– On kpi czy o drogę pyta? – zawołałam, kiedy za gospodarzem zamknęły się drzwi. – Bezczelny dziadyga!
– O co ci biega? – Jasia otwierała szeroko oczy ze zdumienia. – Fajny pomysł. Popatrz, jakie wszystko świeżutkie. I jak tu lśni od czystości. Ja robię grzybki. Widzicie gdzieś ocet?
Słoiki jeden po drugim spadały ze stołu
Czułam, jak mi skacze ciśnienie. Wiedziałam, że opłacę te nerwy bólem głowy, że powinnam zrobić awanturę, obrazić się, natychmiast wyjść, ale za oknem zbierały się ciemne chmury zapowiadające ulewę, dom stał daleko od drogi i autobusu, zresztą boję się samotnie wędrować po nieznanej okolicy… Zostałam.
Przez parę godzin pracowałam jak oczadziała. Kroiłam, mieszałam, wyparzałam, zakręcałam, pasteryzowałam… Skroń mi pulsowała żywym ogniem, rozbolały mnie kark i krzyż, poplamiłam pomidorami nową sukienkę. Było mi wszystko jedno… Na górze panowie oglądali mecz i popijali drinki. Od czasu do czasu schodził do nas coraz weselszy pan domu i mówił:
– Moje gospochy! Czemu nie można mieć trzech żon? Brałbym was wszystkie!
Renia i Jasia były zachwycone!
– Byłabyś kretynką, gdybyś go wypuściła z rąk! – tłumaczyły, pestkując śliwki. – Taki chłop! Zapobiegliwy, z kasą, zdrowy jak rydz i widać, że temperamentny. Masz szczęście!
Nie odzywałam się. Nie było sensu niczego im tłumaczyć. Może jakoś bym to przeżyła, gdyby nie ostatnia wisienka na tym ohydnym torcie… Prawie kończyłyśmy, kiedy gospodarz przyszedł znowu. Był już wyraźnie na rauszu, wyluzowany i w bardzo dobrym humorze.
Miał się z czego cieszyć! Pół kuchni było zastawione zapasami na zimę. W kotle na kuchni wolniutko perkotały słoiki poprzedzielane ścierkami, żeby nie popękały podczas pasteryzacji. Głód mu nie groził!
Z zadowolenia, z pychy, z poczucia wyższości… klepnął mnie w pupę. Lekko, nieznacznie. Gdybym chciała, mogłam tego nie zauważyć, udać, że nic się nie stało… Ale ja nie chciałam udawać. Wystarczyło tylko trochę podnieść stół – i śliskie, ciężkie, gorące słoje poleciały na jedną stronę, a potem jeden po drugim roztrzaskiwały się na posadzce.
Jaki to był cudny widok!
Teraz kraciaste kapcie mi się przydały, bo trudno było manewrować pośród grzybków i rozpaćkanych przecierów. Doszłam do wyjścia, z lubością zostawiając ślady na błyszczących deskach.
Nikt mnie nie zatrzymywał. Dziewczyny nic z tego nie zrozumiały… Okazało się, że przestało padać. Przystanek nie był tak daleko, jak wcześniej myślałam, a autobus przyjechał po pięciu minutach.
Pachniałam zalewą do grzybów, czosnkiem, zielem angielskim i powidłami z węgierek.
Dosyć apetycznie, nie powiem, ale po powrocie do domu długo zmywałam pod prysznicem ślady
i woń tamtej upokarzającej wizyty. Dopiero kiedy przestałam to czuć, odetchnęłam z ulgą!
Przyjaciółki się do mnie nie odzywają. Są śmiertelnie obrażone. Ani SMS-a, ani maila, ani telefonu. Nic. Od tygodnia cisza. Niczego nie zrozumiały. Uważają, że ja jestem winna, bo obraziłam faceta. On w ich oczach i pojęciu postąpił bez zastrzeżeń.
Podobno plotkują, że jestem zwariowaną singielką, która nie umie skorzystać z okazji, i dlatego nikt jej nie będzie chciał.
– Żeby nie wiem jak swatać, to szydło z worka wyjdzie i całe starania na nic! – opowiada znajomym Jasia. – Mogła mieć jak w bajce. Wszystko zmarnowała!
Renata z zapałem potakuje. Tak mi donoszą ci, którym opowiadają o mojej „głupocie”.
– Swatane, niekochane – odpowiadam. – Niech szukają dalej. Życzę im szczęścia i apetytu na marynowane grzybki i powidła! I żeby nie dostały zgagi!
Czytaj także:
„Gdy zostałam mamą, pozwalałam się rozpieszczać i sobie usługiwać. Mama robiła wokół mnie wszystko, prała i gotowała”
„Mąż przyjaciółki zaczął mnie obłapiać. Od razu jej powiedziałam. Zamiast łajzę zostawić, odcięła się ode mnie”
„Mąż zginął w pożarze. Po tym zdarzeniu mój 8-letni syn z obsesją w oczach i fascynacją podpalał co się da”