„Zdradziłam męża, bo czułam się samotna. Nawet gdy okazało się, że jestem śmiertelnie chora, on nie miał dla mnie czasu"

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Kittiphan
„Może Jurek był w szoku. On był w szoku? A ja?! To ja dostałam wyrok śmierci, odwleczony w czasie. A on zostawił mnie z tym samą! Dla niego liczył się tylko wyścig szczurów i pogoń za pieniędzmi, na mnie zabrakło mu czasu”.
/ 25.08.2021 12:01
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Kittiphan

Teraz, gdy o tym myślę, uświadamiam sobie, że pierwsze oznaki pojawiły się już kilka lat temu. Siedziałam wtedy z przyjaciółką w kawiarni. Plotkowałyśmy o typowych kobiecych sprawach. Ja mówiłam o butach, które mi się podobały i które były stanowczo dla mnie za drogie, Ewa chwaliła się nową torebką.

– Ile za nią dałaś? – zapytałam, oglądając pachnący świeżością skórzany plecaczek.

– Za dużo – odparła.

Pośmiałyśmy się obie.

To był ładny dzień. Późna wiosna. Zamówiłyśmy jeszcze po jednej kawie. Kiedy odstawiałam filiżankę, ręka mi drgnęła i odrobina kawy wylała się na spodeczek.

– Za dużo kofeiny, kochana, ręce ci latają – rzuciła Ewa i znów się zaśmiałyśmy.

Miałam wtedy trzydzieści lat, teraz mam trzydzieści sześć. Chcieliśmy mieć z mężem dzieci, ale coś nie wyszło. Może to i lepiej, biorąc pod uwagę moją obecną sytuację.

Byłam zatem szczęśliwą mężatką z paczką przyjaciół. Ładna, wysoka brunetka z długimi włosami, zawsze radosna, roześmiana i pozytywnie nastawiona do życia – kobieta, której inne zazdroszczą. Acz nie wszystko układało się tak cudownie.

Mój mąż jako przedstawiciel farmaceutyczny objeżdżał szpitale i przychodnie w całym kraju, więc często nie było go w domu, czasem przez cały tydzień albo dłużej. Kiedyś dopadł mnie kiepski nastrój i powiedziałam mu, że mam tego dość, że musi zmienić pracę, że kasa to nie wszystko.

– Fakt, często nie ma mnie w domu – mruknął. – Ale musisz przyznać, że kiedy wracam, seks jest fantastyczny – dodał, po czym porwał mnie do sypialni i udowodnił swoją tezę.

Od tamtego czasu nie namawiałam go do zmiany pracy, choć w długie jesienno-zimowe dni doskwierała mi samotność. Seks jest ważny, lecz brakowało mi codziennej bliskości. Czułam, że się od siebie oddalaliśmy. Ale Jurek lubił swoją pracę i był też w niej naprawdę dobry.

Miłość wymaga poświęceń

Tamtego dnia zabrał mnie na spacer, bo chciał mi coś powiedzieć. Cieszyłam się na te wspólne chwile. Szliśmy parkową alejką.

Słońce powoli zachodziło, nadając wszystkiemu złotawe odcienie. Ptaki ćwierkały w koronach drzew, a szum samochodów pędzących przez miasto prawie tu nie docierał. Czułam się błogo i bezpiecznie.

– Chcą mnie awansować – powiedział Jurek.

– To wspaniale, kochanie! – zawołałam i pocałowałam go. – Gratuluję.

– Dzięki…

– To kim teraz będziesz? – spytałam.

W duchu miałam nadzieję, że zostanie jakimś wyższym menadżerem z własnym biurem i nie będzie już tak często podróżował. Moje nadzieje okazały się płonne.

– Mam być przedstawicielem firmy na środkową Europę – oznajmił.

Nieco się zdenerwowałam.

– Czy to znaczy, że będziesz teraz jeździł po zagranicznych przychodniach?

– Nie do końca. Wyjeżdżać muszę, taka praca, ale teraz mam razem z zespołem negocjować kontrakty obejmujące cały kraj.

– Czyli jeszcze dłużej cię nie będzie!

– Za to nie tak często. Będę jeździł na dłużej, ale rzadziej. No i pieniądze…

– No tak, pieniądze, te chole… – urwałam, bo łup! przewróciłam się; po prostu upadłam, ni z tego, ni z owego.

– Wszystko w porządku, kochanie? – zatroskał się Jurek, pomagając mi wstać.

– Tak, nic mi nie jest – odparłam.

– Co się stało?

– Nie wiem, zakręciło mi się w głowie.

– To pewnie przez ten mój awans – zażartował Jurek. – Żeby tak na prostej drodze…

Ja ryczałam w poduszkę, a on spokojnie wyjechał

Wkrótce przestałam o tym myśleć. Bardziej martwił mnie awans Jurka. To prawda, że wyjeżdżał teraz rzadziej, jednak znikał z domu na dwa tygodnie albo dłużej. Poza tym na miejscu też dużo pracował. Praca pochłaniała go tak bardzo, że przestał mieć dla mnie czas. Dla nas. Zarabiał dobrze, ale co z tego, skoro wciąż był nieobecny?

No i zrobił się drażliwy. Kłóciliśmy się, co kiedyś prawie się nie zdarzało. Winę zrzucał na stres, lecz zamiast jakoś rozwiązać sprawę, zamykał się w pokoju. Odnosiłam wrażenie, że mnie unika. I nie kochaliśmy się już też tak często jak kiedyś.

Zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze mu się podobam, czy jestem dla niego atrakcyjna.

A może już mnie kochał…?

Pewnego dnia, gdy wyciągałam naczynia ze zmywarki, wypadła mi z dłoni miska. Rozbiła się w drobny mak, jednak nie tym się przejęłam. Patrzyłam na swoją dłoń. Drżała. Przypomniał mi się tamten dzień w kawiarni. Tym razem nie mogłam tego zwalić na kofeinę. Przeraziłam się.

Wiedziałam, co to może znaczyć. Moja babcia zmarła na chorobę Parkinsona.

Zadzwoniłam do Jurka. Nie odbierał. Pewnie miał jakieś bardzo ważne spotkanie, jak zwykle. Oddzwonił po godzinie. Podzieliłam się z nim swoimi obawami, ale zamiast słów otuchy usłyszałam tylko:

– Anka, daj spokój. Za młoda jesteś na parkinsona. Pewnie brakuje ci magnezu albo coś.

Rozłączył się, a ja zaczęłam płakać. Kiedyś by się przejął, a teraz… Praca była ważniejsza ode mnie. Nie umiał albo nie chciał mnie pocieszyć. Nie miał na to czasu. A może znalazł sobie kogoś na boku? Może już na niego nie działałam? Nawet nie wiedziałam, gdzie teraz był ani z kim, ani co dokładnie robił.

Takie i inne myśli kołatały mi się w głowie, gdy leżałam w sypialni i płakałam w poduszkę. Kiedy w miarę się uspokoiłam, wstałam i umówiłam się na wizytę w przychodni.

– Parkinsona nie jest łatwo wykryć – poinformowała mnie lekarka, gdy opisałam jej swoje objawy. – Zwłaszcza we wczesnym stadium. Choć z drugiej strony lepiej wiedzieć jak najwcześniej. Zrobimy odpowiednie badania. Fakt, że pani babcia na to chorowała, nie rokuje dobrze. Ta choroba, niestety, często ma podłoże genetyczne.

Kobieta nie powiedziała niczego, czego bym już nie wiedziała. Nie pozostało mi jednak nic innego jak czekać na wyniki.

Powiedziałam o tym Jurkowi

Burknął coś niewyraźnie, wpatrzony w laptopa. Nie wiem nawet, czy dotarło do niego, co mówiłam. Więc to tak… Oczekiwanie na wyniki trwało wieczność, a kiedy już przyszły, nie pozostawiały wątpliwości: parkinson.

Czyli czekał mnie los babci. Jurek był poruszony, gdy mu o tym powiedziałam. W końcu uświadomił sobie, że z jego żoną nie jest najlepiej.

– Więc te drgawki…

– To nie był brak magnezu – dokończyłam za niego. – To choroba.

Byłam zrozpaczona i jednocześnie zła na męża. Właśnie zdiagnozowano u mnie chorobę, na którą nie ma lekarstwa, a on… Nie chodzi o to, że się nie przejął, bo się przejął, jednak słabo, w sumie nie bardziej niż wyciekiem oleju w samochodzie.

A nazajutrz wyjechał w delegację. Zadzwoniłam do Ewy. Opowiedziałam jej wszystko, a ona zaproponowała kurację.

– Idziemy potańczyć – zaordynowała.

Wzbraniałam się, bo jak to, nie dość, że mężatka, to jeszcze chora…

– Nie pieprz – powiedziała z typową dla siebie bezpośredniością. – Pogadamy, napijemy się, zabawimy. Jutro wieczorem.

Nie jestem taka najgorsza, wciąż mogę się podobać

Chciałam iść. Chciałam się też spotkać z Ewą, z którą nie widziałam się od dawna. Ale skoro miałyśmy iść na tańce, to się wystroiłam. Stanęłam przed lustrem w obcisłej małej czarnej i szpilkach, spojrzałam na siebie krytycznie. Oceniłam, że przy przygaszonych światłach będzie całkiem nieźle, musnęłam usta czerwoną szminką i wyszłam z domu.

Lokal był piętrowy. Na dole bar, na górze sala taneczna. Usiadłyśmy na kanapie, zamówiłyśmy drinki.

– Naprawdę jest tak fatalnie? – zapytała Ewka, na co pokiwałam głową.

– Moja babcia to miała. Najpierw pojawiło się drżenie rąk, potem problemy z chodzeniem, wykonywaniem precyzyjnych ruchów,  w następnej kolejności tracisz pamięć, plącze ci się język. Fantastycznie, mówię ci. Ale najgorsze, że Jurka to prawie nie obeszło.

– Jak to? Nie przesadzasz?

Opowiedziałam jej o moim mężu, jego pracy, braku zainteresowania.

Ewa pocieszała mnie, mówiąc, że może Jurek był w szoku. Nie wiedział, jak zareagować na taką nowinę, więc zachował się jak zwykle: poszedł do pracy. Chciałabym w to wierzyć, ale od dawna czułam się zaniedbywana, odsuwana na margines.

Szok? On był w szoku? A ja?! To ja miałam tego cholernego parkinsona, to ja dostałam wyrok śmierci, odwleczony w czasie. A on zostawił mnie z tym samą! W końcu przyjaciółka przestała gadać i wyciągnęła mnie na parkiet.

Tańczyłyśmy, szalałyśmy przy muzyce, aż rozbolały nas nogi. Wróciłyśmy na nasze miejsce i zamówiłyśmy następne drinki.

– Idę zapalić – powiedziała Ewa i wyszła.

Rozejrzałam się po lokalu. Zauważyłam, że jakiś mężczyzna przy barze mnie obserwuje. Spłoszona uciekłam wzrokiem, lecz potem pomyślałam, że nie jestem już nastolatką, nie muszę wstydzić się cudzego zainteresowania. Spojrzałam na niego. Był przystojny, wyraźnie młodszy. Uśmiechnął się i podniósł kieliszek w geście pozdrowienia.

Miałam już lekko w czubie, jednak doskonale wiedziałam, co robię. Z rozmysłem odwzajemniłam uśmiech, założyłam nogę na nogę, a potem, odgarniając włosy za ucho, pociągnęłam łyk drinka przez słomkę.
Cały czas przy tym na niego patrzyłam.

Zrozumiał i podszedł. Usiadł naprzeciwko i zaczął coś mówić, ale nie słuchałam uważnie. Stopą w szpilce muskałam jego łydkę.

– Widzę, że nie lubisz tracić czasu – mruknął, przyjemnie zaskoczony. – Pojedziemy do mnie? – zaproponował.

Zgodziłam się. Co we mnie wstąpiło? Sama nie wiem.

Choroba, brak zainteresowania ze strony męża, potrzeba udowodnienia sobie, że wciąż jestem atrakcyjna, że nadal mogę się podobać mężczyznom? Pewnie wszystko razem… W progu minęłam Ewkę.

– Nie czekaj na mnie – rzuciłam i podążyłam za facetem, którego imienia nie zapamiętałam. W jego samochodzie odczytałam jeszcze SMS-a od Ewy: „Na pewno wiesz, co robisz?”. Nie odpisałam.

Rankiem obudziłam się w cudzym mieszkaniu, obok mnie chrapał obcy facet. Szalona noc minęła, alkohol wywietrzał z głowy i nie bardzo wiedziałam, co robię. Wymknęłam się cichcem i wróciłam do domu taksówką.

Po drodze miotały mną różne emocje. Poczucie winy? Oczywiście. Nigdy wcześniej nie zdradziłam męża. Jednocześnie czułam satysfakcję i jakąś dziwną pewność siebie, ocierającą się o desperację. Wciąż byłam godna pożądania, wciąż byłam kobietą, prawie zdrową. Gdyby nie te drżące ręce…

Patrząc na nie, myślałam, co mnie wkrótce czeka. Nie była to wesoła perspektywa, oj nie. Może więc trzeba się bawić, korzystać z życia, póki czas, lecieć jak ćma do światła? I tak spłonę!

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam stojącą za progiem walizkę. Jurek był w domu. A miał wyjechać na co najmniej tydzień. Ogarnęła mnie panika, chciałam uciec, ale było już za późno. Wyszedł z pokoju, zobaczył mój strój, wczorajszy makijaż, zmierzwioną fryzurę, obrzmiałe usta. Napotkał mój przestraszony wzrok i szepnął tylko:

– Cholera, Anka…

Domyślił się natychmiast, co robiłam w nocy. Zresztą równie dobrze mogłam mieć to wypisane na czole.

– Wróciłem – powiedział rzecz oczywistą.

– Chciałem być przy tobie, rozmawiać, a ty…

– Gdzie byłeś wcześniej? – wypaliłam. – Wtedy kiedy się dowiedziałam, kiedy najbardziej cię potrzebowałam! Naraz zaczęłam cię obchodzić? Od dawna masz mnie gdzieś, a teraz będziesz mi prawił morały?! Daruj sobie!

Rozpłakałam się jak dzieciak i uciekłam do sypialni

Jurek przyszedł po kilku minutach. Usiadł na brzegu łóżka i zaczął mówić. Jak wstrząsnęła nim moja choroba, choć może tego nie okazał, jak dopiero wczoraj, przed jakimś kolejnym ważnym spotkaniem, dotarło do niego w pełni, co się stało. Widać Ewka miała rację.

– Wchodziliśmy właśnie do budynku, gdy powiedziałem reszcie, że mam coś ważnego do załatwienia i po prostu wróciłem do domu. Nie miałem pojęcia, że ty w tym czasie…

Spojrzałam na niego bezradnie.

– Przykro mi – szepnęłam. – Ale nie odwrócę tego, co zrobiłam. Tak jak nie wymażę swojej choroby. W porównaniu z nią, z tym, co mnie czeka, mój wczorajszy wyskok to… – wzruszyłam ramionami.

– Wiem – odparł Jurek.

Położył się obok i przytulił mnie.

– I nie na ciebie jestem zły, ale na siebie. Zawaliłem… Wróciłem, właściwie gnałem jak szalony, bo dotarło do mnie, że bez ciebie nic nie ma sensu. Pracuję, gonię nie wiedzieć za czym, marnuję nasz czas… Nie wiem, co mnie opętało. Przepraszam, kochanie, wybacz mi. Kocham cię i zależy mi na tobie. To, co zrobiłaś… Boli jak cholera, ale… no, rozumiem. Nie odepchniesz mnie w ten sposób, nie pozwolę, żebyś sama mierzyła się z chorobą. Może wreszcie ta moja praca na coś się nam przyda, poza kasą. Są nowe leki, eksperymentalne, nauka wciąż idzie do przodu, damy radę, kochanie. Pozwól mi sobie pomóc, wybacz, że mnie nie było…

Ja zdradziłam, Jurek prosił o wybaczenie

Ryczałam głośno, wtulona w jego objęcia.

– Jesteśmy razem – szeptał w moje włosy; od lat nie słyszałam tych słów. – Mamy siebie. Damy radę. Będziemy walczyć.

Tak, damy radę. Aż do momentu, kiedy już nie będzie można dać rady. Ale do tego czasu wiele może się zdarzyć, prawda?

Czytaj także:
„Ojciec i narzeczony się nie cierpieli. Marzyłam, żeby się dogadali. W końcu znaleźli wspólny temat: kpiny ze mnie"
„Teść remontował nasz dom nie pytając mnie o zdanie. Partner zamieniał się przy nim w dziecko i nie umiał się postawić"
„Po 30 latach małżeństwa, mąż zrobił ze mnie służącą. Miał gdzieś moje potrzeby, więc spakowałam walizki i uciekłam"

Redakcja poleca

REKLAMA