Wróciłam z pracy na ostatnich nogach, dźwigając dwie siatki pełne sprawunków. I tuż przed drzwiami uświadomiłam sobie, że nie kupiłam ziemniaków. „Trudno, Olgierd będzie musiał zjeść kaszę –pomyślałam. – Pewnie się nie ucieszy…”.
I oczywiście nie był zadowolony. Od razu wystartował z pretensjami
– Miałam jeszcze dźwigać ziemniaki?! – zapytałam go, wskazując zakupy, które zajmowały pół stołu.
– Przecież nie mówię, że miałaś od razu kupić cały worek, ale chociaż kilogram mogłaś! – fukał. – Zamiast tych jabłek…
– Jabłka są dla mnie! – uświadomiłam mężowi. Wiesz, jak lubię sobie pochrupać! A przynajmniej powinieneś wiedzieć.
– Jak zwykle o mnie nawet nie pomyślisz… – wyżalił się.
Słucham?! Ja o nim nie myślę? Powiodłam wzrokiem po zakupach: polędwica dla Olgierda, jego ulubiony chleb, paczka kabanosów, które lubi podgryzać do piwa. Samo piwo – czteropak! W sumie dla siebie kupiłam tylko te nieszczęsne jabłka. A on jeszcze miał o nie pretensje!
Zrobiło mi się naprawdę przykro. Tym bardziej że mąż wymaszerował z kuchni obrażony i zasiadł przed telewizorem, w którym natychmiast pogłośnił dźwięk. Nieznośnie wysokie tony kibicowskich trąbek nieodmiennie powodują u mnie ból głowy.
– Możesz przyciszyć, proszę? – spytałam. – Jestem zmęczona…
– Ja też, a mnie właśnie to odpręża! – odparł, nie odwracając głowy.
Odechciało mi się wszystkiego, szczególnie gotowania obiadu. „Po co jak się tak męczę? – pomyślałam. – Rozumiem, że gnałam do domu, kiedy trzeba było nakarmić dzieci. Ale teraz? Czy Olgierd czasami nie mógłby po prostu usmażyć sobie jajecznicy? I mnie przy okazji też? Owszem, mógłby, tylko… nie chce mu się”.
Nagle uświadomiłam sobie, że mój mąż od dawna nie zachowuje się już jak mąż, tylko jak gość hotelowy. Wymagający gość (patrz ziemniaki). Uważał, że obowiązki należą wyłącznie do mnie, jakbym rzeczywiście prowadziła hotel. A przecież nie zawsze był takim leniem i egoistą! (Gdyby był, nie wyszłabym za niego).
Więc jak to się stało? Kiedy przestał we mnie widzieć kobietę, partnerkę, przyjaciółkę, a może nawet… człowieka? I dlaczego dopiero teraz się zorientowałam?
Bywają gorsi mężowie? A co mnie obchodzą inni!
Przez następny miesiąc próbowałam dyskretnie zmienić nasz układ sił, ale bez powodzenia. Poczucie frustracji rosło we mnie jak placek w piekarniku, aż w końcu poczułam, że dłużej już nie wytrzymam. Muszę z nim poważnie porozmawiać.
Była prawie północ. Leżałam w łóżku, czekając, aż Olgierd skończy wreszcie oglądać telewizję i poświęci mi trochę swojego cennego czasu. Kiedy wszedł, czy też raczej wczłapał do sypialni, drapiąc się po brzuchu, nawet nie zdążyłam otworzyć ust, gdy powiedział z pretensją:
– Mogłabyś już przestać czytać tę książkę? Chcę spać! – I nie czekając, aż odłożę lekturę, zgasił światło!
Tego było za wiele! Leżąc w ciemnościach, zastanawiałam się, co się stało z moim małżeństwem. Miałam ponad pięćdziesiąt lat i męża, który nie tylko nie zauważał moich potrzeb, ale wręcz traktował mnie niczym robota.
„Dłużej tak nie wytrzymam! – doszłam do wniosku. – Ja chyba… poproszę go o rozwód!”
– Rozwód? – przyjaciółka, której zwierzyłam się nazajutrz, nie była specjalnie zdziwiona, ale też nie podeszła do tego pomysłu zbyt entuzjastycznie. – Wiem, jaki jest Olgierd, ale w gruncie rzeczy widziałam gorszych mężów – powiedziała.
– Może i tak – zgodziłam się. – Ale nie zamierzam się zastanawiać nad tym, ile kobiet ma gorzej ode mnie. Mnie jest źle i to wystarczy, żeby odejść.
– Poczekaj, nie szalej, na rozwód zawsze będzie czas… – zastopowała mnie Iwona. – Daj mi kilka dni, może coś wymyślę..
I rzeczywiście, po tygodniu wróciła do mnie z pomysłem, który wydał mi sie dość szalony, ale…
– Rozwód to radykalne rozwiązanie. – argumentowała Iwona. – Podział majątku, problemy… Może na razie „weźmiesz rozwód” nieformalnie, czyli po prostu się wyprowadzisz?
– Wyprowadzę? Niby dokąd? – nie umiałam sobie tego wyobrazić.
– Otóż do mieszkania mojej kuzynki! – triumfalnie obwieściła Iwona. – Monia wyjeżdża na pół roku do Irlandii, wiesz, ratować swoje małżeństwo, któremu szkodzi rozłąka. Nie chce wynajmować, bo z lokatorami różnie bywa. Ale tobie chętnie odda klucze w zamian za to, żebyś płaciła jej na bieżąco świadczenia, no i podlewała kwiaty…
– Nic więcej nie chce? – nie mogłam uwierzyć.
– Nic – przytaknęła Iwona.
Prawie rzuciłam jej się na szyję, ta propozycja spadła mi jak z nieba
Na Olgierda także spadła, ale niczym grom. Wyglądał na naprawdę porażonego, kiedy powiedziałam mu, że się wyprowadzam.
– Masz kochanka! – wykrzyknął oskarżycielsko, czym doprowadził mnie do śmiechu.
– Ja? Taka stara? – zapytałam.
– Wcale nie jesteś stara! – zaprzeczył (czym mnie ujął, ale nie na tyle, bym zrezygnowała ze swojego pomysłu.
– Nie zmienisz zdania? – pytał co chwila, krążąc wokół mnie jak lew, kiedy się pakowałam.
Kręciłam tylko głową. W końcu się obraził i zasiadł przed telewizorem. „Nic nowego” – pomyślałam, wynosząc walizkę z mieszkania.
Już pierwszego wieczoru, kiedy mogłam spokojnie poczytać w łóżku, poczułam się rozkosznie. Jak na wczasach albo w sanatorium… A potem było tylko lepiej. Nikt nie wyśmiewał mojego ulubionego serialu, nie przełączał telewizora na mecz, nie pytał, co będzie na obiad. Kiedy chciałam, to sobie gotowałam, a kiedy nie, to nie. Gdyby nie telefony od zaniepokojonej rodziny, tobym się naprawdę czuła jak na wyjeździe.
Pierwsze zareagowały dzieci
– Rozstajecie się? Chcesz rozwodu? – histeryzowała córka.
Syn był bardziej racjonalny:
– Porozmawiam z ojcem, jak trzeba – zapewniał.
Mama martwiła się o święta.
– A co z nimi? – zdumiałam się.
– Zamierzasz je spędzić osobno?
„Boże, czyście wszyscy poszaleli?” – kręciłam głową z niedowierzaniem. Święta będą jak zawsze, ja chcę tylko odpocząć od męża, i tyle!
A raczej nie tylko tyle… Chciałam też zmusić go do samodzielności, od której odwykł, bo mu było ze mną za wygodnie. To sobie uświadomiłam po jakimś czasie.
I Olgierd rzeczywiście radził sobie coraz lepiej. Kiedy czasami wpadałam do mieszkania po rozmaite swoje rzeczy, stwierdzałam z zadowoleniem, że jest czyste i wysprzątane. Bywało nawet, że pachniało obiadem… A któregoś dnia odkryłam w lodówce pieczony schab ze śliwkami.
Boże! Prawie się wzruszyłam, bo Olgierd uraczył mnie takim na jednej z pierwszych randek.
– Chcesz kawałek? – zapytał, nagle stając nagle za moimi plecami.
– Chętnie… – przyznałam.– A może byś wpadła w sobotę na kolację? Ugotuję coś smacznego…
Ugotował. I było jak na randce – romantycznie, nastrojowo… Znów czułam się adorowana. Olgierd na nic nie nalegał, po prostu miło spędziliśmy razem czas. Kładąc się spać, po raz pierwszy pomyślałam, że dobrze byłoby wrócić do domu. I zrobiłam to dwa tygodnie później.
Co nam dała ta rozłąka? Bardzo wiele. Mój mąż nauczył się, że mieszkanie samo się nie sprząta, a pranie samo nie pierze. Znów mamy podział obowiązków. A przede wszystkim… stęskniliśmy się za sobą jak mężczyzna za kobietą i teraz mamy swój miodowy miesiąc. Oby trwał wiecznie!
Czytaj także:
„Marcin zostawił mnie 14 dni przed ślubem, a byłam w ciąży. Jego matka odkryła, że przemycał narkotyki i gnije w więzieniu"
„Przyjaciółka wybłagała, żebym wynajęła pokój jej synowi. Dzieciak proponował mi seks w zamian za darmowe mieszkanie"
„Zdradziłam męża, ale to jego wina. Kochaliśmy się tylko 3 razy w miesiącu, a ja mam dopiero 30 lat i swoje potrzeby"