Są takie dni, gdy zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Poszłam przecież na łatwiznę, skrzywdziłam swojego narzeczonego i okazałam się interesowna. Czy zdradziłam miłość dla pieniędzy? Z pewnością wiele osób tak myśli, zwłaszcza z mojego najbliższego otoczenia. Ale to nie jest pełen obraz historii, która jest przecież o wiele bardziej skomplikowana.
Poznaliśmy się z Marcinem tuż po maturze
Zatrudniłam się w sklepie jako kasjerka, a on pracował w hurtowni, która dostarczała nam produkty. Nie od razu zorientowałam się, że on codziennie coś kupuje, żeby tylko porozmawiać ze mną przy kasie. Dopiero szefowa ze śmiechem zwróciła na to uwagę, w dodatku przy nim! Oboje się speszyliśmy, ale w sumie potem nie żałowałam jej bezpośredniości, bo dzięki temu Marcin przestał ukrywać się ze swoimi zamiarami i zaprosił mnie do kina.
Szybko złapaliśmy nić porozumienia, okazało się bowiem, że pochodzimy z podobnych środowisk. Oboje byliśmy dobrymi uczniami, bo uciekaliśmy w naukę przed otaczającą nas patologią. On wychował się bez ojca, a jego mama cierpiała na nerwicę i depresję. Całymi dniami leżała w łóżku albo wprost przeciwnie – wściekała się i potrafiła rzucić w niego nawet patelnią z rozgrzanym tłuszczem!
Ja bałam się ojca – alkoholika, przed którym mama nie zawsze potrafiła ochronić mnie i siostrę. Starała się, wiem, ale przecież nie mogła wiecznie siedzieć w domu, musiała pracować, a wtedy bywało, że ojciec szalał! Wyrzucał mi podręczniki przez okno, wrzeszcząc, że wszystkie baby i tak w końcu zostają kurwami, a do rozkładania nóg nie potrzebna jest szkoła. Sąsiedzi już wiedzieli, czyje książki walają się pod blokiem i czasami znajdowałam je poukładane na kupkę pod drzwiami.
Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego mama się z ojcem nie rozwiodła. Przecież wtedy byłoby jej lżej. Ale ona chyba traktowała przysięgę małżeńską jako obowiązek, jako coś, co wiąże ludzi na całe życie, bez względu na wszystko. Zresztą przyznaję, że tata kiedy nie pił, potrafił być uroczy. Ale to zdarzało się rzadko.
Mieliśmy podobną przeszłość
W każdym razie i Marcin, i ja nie dostaliśmy nic z rodzinnego domu; od początku musieliśmy liczyć tylko na siebie. Było nam łatwiej we dwoje niż w pojedynkę. Razem wynajęliśmy kawalerkę i zaczęliśmy ją urządzać po swojemu. Była bardzo zaniedbana, bo mieszkała w niej starsza pani, która przez lata nie dawała w niej nikomu z rodziny zrobić porządku.
Odmalowaliśmy wszystko, zrobiliśmy drobne naprawy. Krewna właścicielki, która opiekowała się mieszkaniem, była zachwycona, gdy zobaczyła je po zmianach. Kilka miesięcy później powiedziała nam, że starsza pani zmarła i kiedy już zostaną przeprowadzone formalności spadkowe, kawalerka będzie na sprzedaż.
– Macie państwo u mnie prawo pierwokupu – zapewniła nas.
W pierwszym momencie porwała nas ta propozycja. Własne mieszkanie było przecież naszym marzeniem. Ale zaraz potem przyszło otrzeźwienie, że nie mamy przecież na nie pieniędzy, a kredytu w banku raczej nie dostaniemy.
Wtedy przyszła nam z pomocą moja mama, która powiedziała, że jej koleżanka pracuje w Niemczech jako menadżer w restauracji.
– Jest mi winna przysługę… Nigdy nic od niej nie chciałam, więc chyba mi teraz nie odmówi i zatrudni cię u siebie – powiedziała.
W pierwszym momencie zawahałam się, czy jechać, nie chciałam przecież zostawiać Marcina, ale to była naprawdę nasza wielka szansa!
To była moja jedyna szansa
Pani Helena okazała się przemiłą osobą. A restauracja była na wysokim poziomie, nie żadna speluna. Wieczorami zaczynała działać jako nocny klub, ale ja, chociaż wtedy zarobki były wyższe, wolałam pracować w dzień. Nie chciałam mieć do czynienia z podpitymi klientami podrywającymi kelnerki i dawać Marcinowi powodów do niepokoju. Nie spodziewałam się, że to właśnie moja dzienna praca stanie się największym zagrożeniem dla naszego związku!
Stałym klientem restauracji był bowiem Andrzej. Mężczyzna starszy ode mnie z dziesięć lat, doskonale ubrany, z klasą... Przychodził na lunch, wybierał przeważnie danie dnia i jadł je w milczeniu, przeglądając prasę. Czasami widywałam go także w towarzystwie rozmaitych kontrahentów, z którymi omawiał interesy. Wydawał mi się opanowany, pewny siebie i władczy.
Sądziłam, że nie zwraca na mnie uwagi, kiedy więc pewnego dnia odezwał się do mnie mile po polsku, z wrażenia upuściłam zupę. Prosto na jego spodnie! Dawno nie czułam się tak zażenowana. Prosiłam go o wybaczenie, a on się tylko śmiał, że dobrze, iż wybrał tego dnia chłodnik, to nic się nie stało. Zaczerwieniłam się wtedy jeszcze bardziej, bo zdałam sobie sprawę, że zupa wylądowała głównie na jego kroczu.
Pani Helena szybko interweniowała, bo restauracja była przygotowana na takie wydarzenia. Andrzej dostał zapewnienie, że w ciągu niespełna godziny spodnie zostaną wyprane, ale nie chciał z tego korzystać. Stwierdził, że niedaleko w biurze ma zapasowy garnitur.
Od tamtego dnia Andrzej zaczął ze mną rozmawiać i muszę przyznać, że robił to w ujmujący sposób. Dowiedziałam się, że jego rodzice są Polakami, ale on urodził się w Niemczech. Prowadzi własne studio projektujące systemy klimatyzacyjne. Po kilku tygodniach także on wiedział już o mnie wiele – o Marcinie i mieszkaniu, na które zbieram pieniądze.
Pewnego dnia niespodziewanie zaproponował mi pracę u siebie za znacznie większe pieniądze niż te, które zarabiałam w restauracji.
– A do czego ja się mogę przydać? Nie znam przecież dobrze niemieckiego – broniłam się.
Stwierdził, że znam go dostatecznie dobrze i, że nie będzie nalegał, ale chyba zależy mi na jak najszybszym zarobieniu pieniędzy. Jeszcze wtedy myślałam o nim tylko jako o znajomym, który chce pomóc biednej rodaczce. Do głowy mi nie przyszło, że mogę mu się podobać.
Po rozmowie z Heleną, która stwierdziła, że to dla mnie faktycznie duża szansa, zgodziłam się na tę pracę. Zostałam kimś w rodzaju asystentki, do moich zadań należało głównie parzenie kawy i od początku wydawało mi się, że jak za takie drobne zajęcie, to dostaję zdecydowanie za dużo pieniędzy.
Był dżentelmenem
Ale Andrzej nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia, że ma wobec mnie jakieś niecne zamiary. Jego zachowanie było zawsze nienaganne, szarmanckie. Wypytywał mnie o mojego chłopaka, a kiedy Marcin miał przyjechać do Niemiec w odwiedziny, stwierdził nawet, żebym go przyprowadziła do firmy, bo chętnie go pozna. Kiedy podawał Marcinowi rękę, po raz pierwszy przyszło mi na myśl, że nie jest to zwykłe powitanie dwóch nieznanych facetów, tylko uścisk dłoni rywali.
Od tamtej wizyty Andrzej małymi kroczkami zaczął wchodzić w moje życie. A to stwierdził, że ma dwa bilety na słynne przedstawienie w teatrze, bo ktoś go „wystawił do wiatru” i jeśli chcę, mogę z nim pójść. A to znowu dowiedział się, że mam urodziny i zaprosił mnie z tej okazji do restauracji. Zaczęłam także dostawać od niego drobne prezenty i wiem, że uwiodły mnie one jak dziecko.
Czy można się dziwić? Ja w zasadzie nigdy prezentów nie dostawałam, a tutaj nagle jakiś facet zaczął mnie nimi obsypywać i w dodatku nie chciał nic w zamian! Bo Andrzej mnie nawet nie pocałował, cały czas zachowywał uprzejmy dystans. Potem zrozumiałam, że tak naprawdę chciał, żebym to ja zrobiła pierwszy krok i potem nie miała do niego pretensji…
No i zrobiłam. Na imieniny Andrzeja kupiłam mu jakiś drobiazg, a kiedy się zachwycił, powtarzając stale, że nie trzeba było i niepotrzebnie wydałam pieniądze, które przecież zbieram na kawalerkę, po prostu wspięłam się nagle na palce i go pocałowałam. Wprawdzie w policzek, ale to był zdecydowany przełom w naszych stosunkach. Trzy miesiące później zostaliśmy kochankami.
Miałam straszne wyrzuty sumienia. Nie tak przecież to wszystko miało wyglądać! Wcześniej rozmawiałam z Andrzejem o tym, że mogłabym do Niemiec ściągnąć Marcina. Andrzej nawet zaproponował, że załatwi mu dobrą pracę. Byłam wniebowzięta! A teraz co?
Andrzej nawet nie chciał słyszeć o tym, że jestem jego kochanką. Od razu oficjalnie zaczął mówić o mnie w firmie, jako o swojej partnerce, na wstępie ucinając wszelkie raniące mnie plotki. Byłam mu wdzięczna, ale czasami miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybko. Jakbym nagle poddała się nurtowi rwącej rzeki, która mnie ze sobą porwała.
Poczułam smak pieniędzy
Jako oficjalna partnerka Andrzeja wprost zaczęłam opływać w dostatki. W jego apartamencie sama łazienka była wielkości mojej kawalerki w Polsce i nagle to dążenie, aby wykupić na własność głupie osiemnaście metrów, wydało mi się żałosne…
Pozostawała jednak jeszcze kwestia Marcina, do którego nadal coś czułam i nie chciałam go skrzywdzić. Serce mi się krajało, kiedy na skypie z radością mówił o naszych wspólnych planach, podczas gdy ja miałam już swoje własne. Zastanawiałam się, jak będzie lepiej – czy powinnam mu powiedzieć o tym, że z nim zrywam już po jego przyjeździe do Niemiec, czy wcześniej, zanim się spakuje. Uznałam, że uczciwsze będzie to drugie rozwiązanie, więc pożyczyłam samochód od Andrzeja i pojechałam do Polski.
Marcin na mój widok bardzo się ucieszył i zaczął się dopytywać, dlaczego mu nie dałam znać, przecież by wyszedł po mnie na pociąg. Ale uśmiech na jego twarzy zgasł, kiedy nagle zorientował się, że przyjechałam tym terenowym Audi na niemieckich numerach, które stanęło pod blokiem. Od razu zrozumiał!
Nie pomogły moje prośby, abyśmy zostali przyjaciółmi ani błagania, by z mojego powodu nie odrzucał propozycji pracy w Niemczech. Chciałam mu nawet oddać wszystkie zarobione do tej pory pieniądze na wykup kawalerki, ale na to też się nie zgodził! Życzył mi szczęścia i prawie wyrzucił z domu. Zapłakana ruszyłam w drogę powrotną do Niemiec, a stamtąd wielokrotnie usiłowałam porozumieć się z Marcinem. Bez skutku.
Szkoda… Myślałam, że przynajmniej on mnie zrozumie. Przez całe życie byłam biedna, a Andrzej może zapewnić mi życie na wysokim poziomie. Czy to takie dziwne, że się na to zdecydowałam? W dodatku mój nowy ukochany chciał także pomóc Marcinowi i jestem pewna, że dzięki niemu mój były chłopak żyłby na wysokim poziomie. Dlaczego się na to nie zdecydował?
Z miłości do mnie? Uczucie, wiadomo, przemija, a przyjaźń zostaje. Ja być może nie kocham Andrzeja do szaleństwa, ale doskonale się z nim czuję, mam do niego zaufanie, a to jest ważne w związku. Szkoda, że Marcin nie przyjął mojej oferty przyjaźni. Uważam, że dużo przez to stracił, bo druga taka szansa może mu się w życiu nie trafić. Ja swoją postanowiłam wykorzystać.
Czytaj także:
„Marzę o egzotycznych wakacjach, a stać mnie co najwyżej na weekend w Radomiu. Moja wypłata to ponury żart”
„Koleżanka wparowała na babskie spotkanie z dzieciakiem. Zamiast od plotek, uszy puchły mi od płaczu i wrzasków”
„Wnuczka podlizuje się, bo liczy na moje mieszkanie w spadku. Nic nie dam tej dwulicowej smarkuli”