Jakiś czas temu razem z koleżankami wymyśliłyśmy nowy zwyczaj. Co roku organizujemy sobie babskie pogaduchy. Początkowo robiłyśmy to tylko ja i Zosia, bo kiedyś przy jakiejś sposobności ponarzekałyśmy sobie na naszych chłopaków.
– Tak sobie myślę… – Zośka się zadumała – po jakiego grzyba są nam faceci potrzebni? Chciałabym, żeby po prostu ogarnęli chatę i zaopiekowali się dzieciakami, a my w tym czasie możemy się gdzieś przejść.
– Nawet kwiatków nie potrzebuję – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Błażej może się wypchać.
Spodziewałam się, że małżonek będzie protestował, ale okazało się, że poczuł ulgę, gdyż kłopot sam się rozwiązał. Później dopiero dotarła do mnie informacja, że od samego początku zamierzał tego dnia zostawić Izabelę pod opieką swojej mamy. W zasadzie to nie moja działka.
Najistotniejsze, że dziecko ma zapewnioną opiekę. Jest pod dobrą pieczą. Po jakimś czasie do mnie i Zochny doszła moja bratowa, Marzenka, a po upływie roku – Marianna.
Świetnie spędziłyśmy czas razem
Zazwyczaj rozpoczynałyśmy nasz wypad od filmu w kinie, potem kierowałyśmy się do kafejki, żeby posączyć kawę, pogadać i skubnąć coś słodkiego albo szłyśmy potańczyć w dyskotece. Podczas zeszłorocznego wyjścia tak zaszalałyśmy, że mąż Marianny odwoził nas swoją taryfą do mieszkań.
– To upominek – podkreślił, kiedy małżonka zadzwoniła po niego grubo po dwunastej w nocy. – Dzięki Wam, drogie Panie, mogłem cały wieczór pograć w kręgle i nikt mi nie truł tyłka ani nie popędzał do powrotu.
Całkiem przyjemnie było, nie ukrywam. Razem z kumpelami, Zośką i Marianną, dumałyśmy nawet czy by nie zrobić jakiegoś spotkania naszych facetów, ale dałyśmy sobie spokój. Czasem lepiej zostawić dobrą rzecz taką, jaka jest, zamiast ją ulepszać. Po co majstrować przy czymś, co świetnie działa?
Gdzieś tak w okolicach lutego wybrałam się do dziadka na imieniny i wpadłam tam na bratową.
– Słuchaj, Grażynka – odezwała się Marzenka, kiedy poszłyśmy zapalić szluga. – Mam pewien kłopot. Wspomniałam jednej znajomej o naszych babskich pogaduchach i bardzo chciałaby się przyłączyć.
Skrzywiłam się, marszcząc czoło
Czwórka jest w porządku, ale piątka to już lekka przesada.
– Ej, no, weź przestań pitolić farmazony! – machnęłam ręką.
Przytaknęła ze skruchą, jednak próbowała wyjaśnić, iż ta laska nie zdążyła jeszcze poznać żadnych przyjaciółek w tej miejscowości, a i jej związek przechodzi obecnie pewien kryzys...
– Zrobiło mi się jej zwyczajnie szkoda – przyznała Marzenka. – To jak, dołączy do nas? Chociaż ten jedyny raz!
– Niefajnie, że dopiero teraz o tym wspominasz – brnęłam w swoje. – Nie mamy już czasu, żeby Twoja kumpela zapoznała się z resztą dziewczyn przy okazji łażenia po sklepach, a jej obecność może zepsuć atmosferę naszego babskiego wyjścia.
Marzenka potakiwała głową, ale dalej drążyła temat. Marianna i Zośka stwierdziły, że jeśli ja dam zielone światło, one również nie będą oponować. Błaga tak ślicznie – co mi się stanie, jak się zgodzę? Jeżeli się nie uda i laska nie będzie się nadawać, zwyczajnie jej o tym zakomunikujemy i po sprawie.
– Daję słowo, żadnego focha nie będzie, Grażynko – zapewniała. – Jeden raz spróbujmy! To serio spoko laska!
Zupełnie nie mam pojęcia, czemu byłam taka oporna. Być może jakaś intuicja? Ustaliłyśmy spotkanie na osiemnastą w knajpce w centrum, skąd następnie chciałyśmy wyskoczyć do kina na Zjawę. No cóż, uwielbiamy oglądać Leonarda DiCaprio…
Zjawiłam się jako ostatnia – i co zastałam?
Siedzą laski, a obok nich brzdąc. Dwuletni berbeć. Akurat wylał na siebie całe lody z pucharka i teraz mamusia usiłowała go wyczyścić.
– Jolanta – wyciągnęła do mnie ubrudzoną rękę. – Strasznie się cieszę, że mnie zaprosiłyście!
No nie, dziewczyny tylko wywróciły gałami, jak to zobaczyły. Poszłam do kibla, żeby się trochę uspokoić. Kurczę, no! Człowiek robi, co może, żeby Błażej się zaopiekował Izabelą, bo teściowa w szpitalu leży, a ta laska przychodzi pierwszy raz i już na wstępie olewa wszystkie reguły?
No nie, przecież nawet nie tknie mnie ochota na drinka, gdy ten brzdąc będzie w pobliżu. To psuje całą atmosferę! A o swobodnej gadce możemy zapomnieć... Gdyby przynajmniej potrafił się zachować, ale jak już narobił takiego bałaganu, to strach myśleć, co będzie dalej?!
– Zaraz nie wytrzymam – Zosia wpadła do łazienki, akurat gdy miałam z niej wyjść. – Ten dzieciak doprowadza mnie do szału, spójrz tylko, co mi zmalował! – pokazała ogromną plamę na swojej spódnicy. – Jak ja mam to teraz doczyścić, do jasnej anielki?!
Jej bliźnięta, niespełna sześciomiesięczne, są już lepiej wychowane, zauważyła. Marzenka nas zrobiła w konia… Jestem prawie pewna, że Jolka przytargała Łukasza, bo ryczał jak wychodziła! Tak, była świadoma, że to spotkanie bez maluchów, ale ona ma takie dobre serduszko! W dodatku przyrzekł grzecznie się zachowywać… No tak, dwulatek dał słowo.
– Może odpuści i wróci do chaty? – nieśmiało wyraziłam nadzieję. – Chyba nie przetrzyma brzdąca w barze do późnej nocy.
Jak tylko znów usiadłyśmy przy naszym stoliku, zdałyśmy sobie sprawę, że lada moment Marianna również do nas dołączy i impreza przeniesie się do łazienki. W międzyczasie reszta ekipy zdążyła już zamówić kolejną butelkę wina oraz parę słodkości. Marzenka zaczęła opowiadać historię o swoim nowym przełożonym, co wprawiło nas w doskonały nastrój. Przynajmniej do momentu, gdy Łukasz usiłował wspiąć się na blat stołu.
Na szczęście mamusia posłała go z powrotem na ziemię, każąc mu sprawdzić, czy w gablocie nie kryje się jego ulubiony deser. Na krótką chwilę zapanowała błoga cisza, podczas której zdążyłyśmy wypić po kieliszku wina, a Jolanta nawet dwa, wykorzystując moment, gdy kelnerka podeszła do nas z pretensjami, abyśmy zajęły się rozrabiaką, bo przeszkadza innym gościom.
Miało być inaczej
Marzenka zerwała się na równe nogi i poleciała jak na skrzydłach. Po chwili już była z powrotem, niosąc Łukasza. Posadziła go sobie na kolanach, ale maluch zaczął wrzeszczeć wniebogłosy, że chce iść do swojej mamy. Jolanta udawała głuchą. Dopiero jak synek nasypał jej cukru do kielonka z winkiem, to zareagowała.
– Uspokój się, bo zaraz dostaniesz klapsa w tyłek – warknęła. – Ja tu gadu-gadu z dziewczynami, a Ty mi przeszkadzasz, co to ma być!
W końcu każda z nas po kolei doglądała tego jej brzdąca, inaczej zdemolowałby knajpę. W pewnej chwili Marianna wysunęła propozycję, żeby zadzwonić po swojego starego, by zabrał Jolę do chaty, bo dzieciak ledwo zipie ze zmęczenia, ale nasza droga mamuśka oświadczyła, że nie ma takiej opcji. Ona chce się dobrze bawić. Jakoś o wpół do dziewiątej wieczorem Marianna powiedziała, że już pora ruszać do kina.
– Rany, laski, a może wybierzemy inny seans? – zasugerowała Jola. – Przecież Łukaszka nie wpuszczą na Zjawę. A może leci jeszcze jakaś bajka?!
– No, supermyśl! – poparła ją od razu moja bratowa, a mnie normalnie krew zalała. – Świetny plan!
Zerknęłyśmy po sobie z Marianną i Zośką: „sorry, Gregory”. Marzena tylko uniosła ramiona w geście rezygnacji: ona dotrzyma towarzystwa Joli. Przecież umówiła się z nią na imprezowanie. Uregulowałyśmy rachunek i popędziłyśmy do tramwaju. Nazajutrz z samego rana wykręciłam numer do Marzenki, aby ustalić, o której godzinie dotarła do mieszkania, a tu – pełne pretensje.
– Co Wam strzeliło do głowy?! – od razu na mnie naskoczyła. – Jeszcze Zosia i Marianna, w końcu mniej je znam, ale Ty? Jesteśmy w końcu rodziną, chyba obowiązują nas jakieś zasady lojalności!
I jak? Naprawdę powinnam była dotrzymać towarzystwa bratowej? To miało wyglądać zupełnie inaczej!
Czytaj także:
„Kazałam mężowi wyjechać za pieniędzmi, a teraz usycham z zazdrości. Boję się, że znalazł sobie kogoś”
„Wszyscy myślą, że jesteśmy bogaci, a tak naprawdę nie mamy kasy. Usta mnie bolą od fałszywego uśmiechu”
„Żyłam wbrew zakazom i regułom. Ze śmiechem doprowadzałam matkę do rozpaczy, aż w końcu dostałam to, na co zasłużyłam”