„Zdrada przyjaciela bolała mnie bardziej, niż żony. Z satysfakcją patrzył, jak przez niego wali mi się życie”

załamany mężczyzna fot. iStock, PixelsEffect
„Siedziałem wpatrzony z osłupieniem w plik papierów. Donosy, donosy. Znajome podpisy. Koledzy z pracy, O! Jeden jeszcze ze studiów. Przełożyłem kolejną kartkę i zamarłem”.
/ 19.10.2023 09:15
załamany mężczyzna fot. iStock, PixelsEffect

Tak, po stokroć racja. To jakby utrata części siebie, oparcia, na które przywykłeś liczyć jak na coś oczywistego. Często łapię się na chęci sięgnięcia po telefon i wystukania numeru, który znam na pamięć.

Podzielenia się z przyjacielem kawałkiem życia, myślami, tak, by poczuć wspólnotę, przez chwilę oddychać tym samym powietrzem. Zostało nas już tak niewielu. Na szczęście mój przyjaciel, prawie brat, jest ciągle krzepki, moglibyśmy się cieszyć swoim towarzystwem. Ale stop. Koniec. Tego już nie będzie. Muszę się przyzwyczaić, są ku temu poważne powody. Tak trzeba, tylko nie wiem, czy potrafię. Przeżyliśmy razem prawie całe życie.

Było nas dwóch, od zawsze

Marian i Mundek. Szajka MM, jak o nas mówiono na Powiślu. Po wojnie ta modna dziś dzielnica była morzem ruin, ale nasze dzielne matki znalazły prawie cały dom i zajęły dwa pokoje z kuchnią na węgiel, którego nie było. Nie znaliśmy się przedtem, ot, tak wypadło.

Maniek był w moim wieku, prędko znaleźliśmy wspólny język. On – towarzyski, potrafiący sobie zjednać każdego, z kim bodaj chwilę rozmawiał, ja – cichy obserwator otoczenia, zawsze wycofany i w drugim rzędzie.

Mariana było łatwo lubić, teraz to sobie uświadamiam. Nie pamiętam, by kiedykolwiek komuś się sprzeciwił w dyskusji. Musiał mieć własne zdanie, ale go nie ujawniał. Potakiwał, dawał poczucie, że jest po tej samej stronie.

Dzieciństwo nauczyło nas sprytu

Mnie też. Dobrze się z tym czułem, a powinienem być ostrożny. Zainteresowany tym, co drzemie w głowie przyjaciela, jaki jest naprawdę. Wyrzucam to sobie jak egoizm. Kupiłem maskę, którą przywdziewał na użytek otoczenia. Przyszło mi za to drogo zapłacić.

Powojenne czasy na Powiślu, głodne i chłodne, dla nas były krainą ekscytującego dzieciństwa zabarwionego niebezpieczeństwem. Po zmroku grasowały w ruinach ludzkie hieny, gotowe pozbawić przechodnia życia, by zdjąć mu z nóg skórzane buty. Tak, byli i tacy ludzie. Te lata nauczyły nas życiowej zaradności, sprytu i cwaniactwa. To się wtedy liczyło, bo pomagało przetrwać.

Powoli do zrujnowanej Warszawy wracali ci, którym udało się przeżyć. Jak ojciec Mańka, który przemierzył pół Europy, żeby połączyć się z rodziną. Codzienne życie normowało się, moja mama zaczęła zarabiać krawiectwem, zrobiło się nam trochę lżej.

Obaj chcieliśmy jak najszybciej dorosnąć i zarabiać. Po szkole znaleźliśmy pracę w tym samym zakładzie. Robotnik – wtedy to brzmiało dumnie. Byliśmy solą ziemi, wiodącą klasą społeczną, liczono się z nami, śpiewano piosenki chwalące nasz trud.
Tylko że ja chciałem się uczyć dalej.

– Po co ci to? – nabijał się ze mnie Maniek i to był jedyny raz, kiedy sprzeciwił się w ważnej sprawie. – Masz dobrą pracę, niedługo wszyscy dostaniemy od państwa przydział na mieszkania, pora myśleć o żeniaczce, a nie o książkach.

Tak wtedy sądził nie tylko Maniek

Studia były długą, niepewną, pełną wyrzeczeń drogą, podejmowali je tylko ambitni albo ci, którzy mieli inteligenckie tradycje w rodzinie. Czyli nie my z Marianem.
Ale ja się uparłem. Zapisałem się na Politechnikę i nocami wkuwałem z notatek i cudem zdobytych książek krążących z rąk do rąk jak najcenniejsze skarby. Powoli, mozolnie, przebijałem się przez matematyczne wzory, uczyłem technologicznej abrakadabry, zdawałem egzaminy.

Szedłem do przodu, podczas gdy przyjaciel dreptał w miejscu. Wtedy nie wprowadziło to między nas rozdźwięku, obaj nie zauważaliśmy pogłębiającej się między nami wyrwy. Moim zdaniem nigdy jej nie było, więź, która nas łączyła, była nierozerwalna. Maniek to Maniek. Mój brat, alter ego. Nie do ruszenia.

Studia inżynierskie skończyłem z wywieszonym jęzorem. Praca i nauka to duże obciążenie, ale byłem młody. Zahartowany trudnymi warunkami, nie oczekiwałem życia w puchu – dałem radę.

– Teraz pewnie dostaniesz awans. Do biura pójdziesz – podpalił lont ojciec Mańka.

Siedzieliśmy przy stole i świętowaliśmy mój sukces. Mama zaprosiła na kolację rodzinę Mariana, po staremu mieszkającą w sąsiednim pokoju. To miało się niedługo zmienić, oczekiwali na dniach przydziału mieszkaniowego, który obiecano pracującemu w elektrowni ojcu. Mama Mańka o niczym innym nie mówiła.

– Samodzielny pokój na Pradze, z kuchnią i łazienką – unosiła się nad ziemią z radości – koniec z wygódką na podwórzu i noszeniem węgla z piwnicy. Tam jest kotłownia! I kaloryfery! Tylko jednego będzie mi żal – że cię tu zostawiam.

Obie matki zaprzyjaźniły się tak samo mocno, jak my obaj, toteż rozstanie było bolesne. Życie jednak biegło naprzód, nie można było zawrócić. Nowe mieszkanie przyćmiło inżynierski stopień przed moim nazwiskiem, ale tylko na chwilę. Rzeczywiście awansowałem i to był prawdopodobnie najtrudniejszy dzień w życiu Mańka. Jeden z dwóch, ale o tym za chwilę.

Jakoś to przeżył, chociaż nasze stosunki na pewien czas stały się trudniejsze.
Marian od tej pory za wszelką cenę próbował mi zaimponować. A to mocną głową, a to powodzeniem u dziewcząt. Muszę przyznać, że na tym polu nawet nie próbowałbym z nim rywalizować, zresztą nie czułem takiej potrzeby, Maniek był częścią mnie, jakże bym mógł ścigać się z samym sobą? Podziwiałem go trochę, wystarczył jeden uśmiech, a piękne dziewczyny same do niego biegły. Mnie prawie nie zauważały.

Janka była inna

Bardzo szczupła i delikatna, nie oszałamiała urodą, tylko jej wielkie, jasne oczy przykuwały wzrok. I żywa mimika, kiedy zaczynała mówić. Miała wdzięk źrebaka, który czasem potyka się o własne nogi, ale od którego nie można oderwać zachwyconych oczu.

Maniek przyzwyczajony do efektownych dziewcząt początkowo jej nie zauważył, a kiedy zwrócił na nią uwagę, było za późno. Należała do mnie i on to uszanował. Honorowy był. Wiadomo, że dziewczyna przyjaciela to świętość, nie robi się do niej podchodów, jak szczur.

Janka była moją pierwszą poważną miłością i jak się okazało, kobietą na całe życie. Pasowaliśmy do siebie, jak rzadko, toteż nie było na co czekać. Oświadczyłem się i zostałem przyjęty, a nasz ślub odbył się kilka tygodni później. Mama uszyła mojej narzeczonej piękną suknię, bo Janka była biedna jak mysz. Mieszkała kątem u ciotki, jedynej krewnej, która ocalała z wojennej pożogi, żywiła się byle czym, a cały jej dobytek zamknięty był w tekturowej walizce przewiązanej dla pewności skórzanym paskiem.

– Nie majątek a serce jest ważne – mówiła mama, kołysząc nogą pedał maszyny Singer napędzający wrzeciono z igłą.

Ciągnęła równy ścieg, wprawnie podrzucając obrębek. Miała do tego dryg. Do szycia i kroju, toteż od kilku miesięcy zatrudniona była w dużej pracowni krawieckiej i zarabiała przyzwoite pieniądze. Większe niż ja, świeżo upieczony inżynier.

Po moim ślubie Maniek zaczął mnie unikać

Kwestia mieszkaniowa nie spędzała nam snu z powiek. W mieszkaniu na Powiślu rodzina Mańka zwolniła pokój, gdyby nie ciocia Janki i jej twarde zasady, dziewczyna mogłaby się wprowadzić choćby jutro. Przeniosłem ją przez próg dopiero po ślubie, jako moją żonę. Na szczęście i dobrą wróżbę.

Byłem zajęty Janką, ale nie traciłem Mariana z oczu. Był moim drużbą, upił się jak trzeba na weselu. A potem zapadł się pod ziemię. Widywałem go w pracy, jak odbijał kartę wchodząc i wychodząc. Zamienialiśmy dwa słowa i już trzeba było gnać do roboty. Tak się mijaliśmy, aż w końcu zeźliłem się i nakazałem mu wpaść na Powiśle.

– Z wizytą do młodego żonkosia? Czy aby nie będę przeszkadzał? Bo to słyszałem, że nie wypada za trzecie koło u wozu występować – wykrzywił twarz w zabawnym grymasie.

– A w pysk chcesz? – spytałem życzliwie. – Czego miny stroisz? Jeszcze ci tak zostanie.

Szturchnąłem go w plecy, on mi oddał i wszystko wróciło do normy. Pierwsza wizyta Mańka u nas to było coś okropnego. Sztywna atmosfera i brak tematów do rozmów, jakbyśmy nie znali się tyle lat. Janka robiła, co mogła, żeby wciągnąć Mariana w rozmowę, ale równie dobrze mogłaby ożywić manekin.

Dopiero pod koniec lody stopniały i przyjaciel zaczął przypominać chłopaka, którego uważałem za brata. Potem było już tylko lepiej. Dużo razem wychodziliśmy, we czwórkę, bo Maniek zawsze holował za sobą jakąś wpatrzoną w niego piękność, którą skandalicznie zaniedbywał i lekceważył. Na potańcówkach musiałem zabawiać obie panie, bo ten łobuz gdzieś przepadał, dosiadał się do znajomych i używał życia jako wolny człowiek.

W końcu i mój kompan wpadł w sidła

Do czasu. Trafiła mu się ładna, a przy tym niegłupia dziewczyna. Jadwiga miała na imię, ale mówiliśmy jej Lala. Trzymałem kciuki, żeby Marian zobaczył, jaki skarb ma u boku i wreszcie się ustatkował, bo miałem już trochę dość jego hulaszczego podejścia do życia. Moje pobożne życzenie zostało wysłuchane, wesoły Maniek wpadł w sidła. Trochę przypadkiem, bo Lala zaszła w ciążę i trzeba było się żenić, ale każdy powód do małżeństwa jest dobry. Jadwiga była dobrym materiałem na żonę i kochała Mańka, tylko to się liczyło.

I znowu moja mama szyła nocami ślubną suknię. Tym razem miał to być prezent na nową drogę życia dla narzeczonej i chłopaka, którego znała od dziecka. Wszystko się tak dobrze układało, że aż czasem brał mnie zabobonny strach. Czy tak zostanie? Byłem wojennym dzieckiem, lęk przed utratą miałem na zawsze wszczepiony w podświadomość.

Punktem zwrotnym była decyzja o przystąpieniu do spółdzielni mieszkaniowej. Janka na dniach miała rodzić, nasz dom, z powodu pęknięcia ściany nośnej, przeznaczony został do rozbiórki, a przydziału na lokal nie było. Dowiedziałem się, że będą nas przenosić do innej rudery, tzw. komunałki, trzeba było coś postanowić.

– Mieszkanie ze spółdzielni? – zdziwił się Maniek, kiedy wyjawiłem mu nasze zamiary – przecież to majątek kosztuje!

– Mama odłożyła trochę grosza, ja pracuję, dalej będziemy spłacać po trochu, jakoś nastarczymy – odparłem.

– O, widzę, że w piórka porośliście. Fiu, fiu, kto by się spodziewał. A taka bida z nędzą z was była, aż żal było patrzeć.

Wszystko się układało, do czasu…

Zatchnęło mnie. Z oczu Mańka przezierała jadowita zawiść. On mieszkał z teściami, z którymi niezbyt mu się układało, ja miałem dostać nowe, słoneczne mieszkanie na Ochocie.

– Maniek, co ty... – powiedziałem prosząco.

– Daj spokój – odwrócił się na chwilę. Kiedy podniósł głowę, był na powrót chłopakiem, którego znałem. – Nie miej za złe, brachu – trzepnął mnie w plecy – Już mi minęło. Jesteś dzieckiem szczęścia, ale cieszę się z tego.

Od tej pory zachwalane przez przyjaciela szczęście odwróciło się od mojej rodziny. Najpierw mama dostała wymówienie.

– Właścicielowi pracowni krawieckiej przyłożyli domiar – ocierała łzy żalu – ktoś na niego donos posłał, że kułak i kapitalista. Musiał pozwalniać pracowników i teraz sam z żoną klientów obszywa. Obiecał, że jak się podniesie, na powrót mnie przyjmie. Tylko kiedy to będzie?

Nasz syn przyszedł na świat w atmosferze lęku i niepewności, trzy miesiące później. Żyliśmy dalej, rany powoli się zabliźniały. Maniek zawsze był blisko nas, na dobre i złe. Powoli wychodziliśmy na prostą, urodziła się nam córka, zaś Lala powiła drugie dziecko. Jakoś to było. Nie wiadomo kiedy przeleciało życie. Dzieci poszły na swoje, potem umarła żona. Zostałem sam i gdyby nie Maniek, który ciągle trwał na posterunku, poszedłbym w ślady Janki.

Co mnie podkusiło, żeby przejrzeć swoją teczkę w IPN–ie? Siedziałem wpatrzony z osłupieniem w plik papierów. Donosy, donosy. Znajome podpisy. Koledzy z pracy, O! Jeden jeszcze ze studiów. Przełożyłem kolejną kartkę i zamarłem. Maniek. Mój przyjaciel Maniek. Cholera, on też? Zamiast do domu poszedłem prosto do niego. Otworzył mi drzwi i bez słowa wrócił na fotel.

Wyszedłem bez słowa

– Dlaczego? – spytałem bez tchu.

Uciekł wzrokiem.

– To było tak dawno – powiedział powoli – musimy o tym mówić?

– Tak – powiedziałem twardo.

– Byłem ci przyjacielem całe życie, to się nie liczy? Powinieneś wybaczyć.

– Po co to zrobiłeś?

– Żeby zetrzeć ci ten szczęśliwy uśmiech z gęby – potarł czoło. – Zazdrościłem ci wszystkiego, a szczególnie Janki.

Wyszedłem bez słowa. Zerwałem z nim kontakty, chociaż jest mi z tym źle. Ale wytrwam w postanowieniu. Dla Janki.

Czytaj także:
„Gdy ojciec otworzył przed nią portfel, od razu zapragnęła rozgrzać w łóżku jego stare kości. Obydwoje mnie zdradzili”
„Za bałamucenie kolejnych nałożnic przyszło mi słono zapłacić. Miałem jedynie nadzieję, że żona nie wie o zdradach”
„Dałam się porwać wichrowi namiętności i porzuciłam drętwego męża. Bardzo szybko wróciłam do niego z podkulonym ogonem”

Redakcja poleca

REKLAMA