Moje małe grzeszki zostały uwiecznione na zdjęciu. Ktoś chciał na tym zarobić, a ja – szanowany obywatel – nie mogłem przecież pozwolić na to, by prawda wyszła na jaw. Szantażysta miał mnie w garści!
Lubiłem sobie romansować
Moje małżeństwo jest udane, ale po tylu latach mężczyzna potrzebuje czegoś jeszcze. Poczucia, że rybka wpadła w jego sieci. Nic na to nie poradzę – jestem łowcą, w miłości i biznesie. Nie dla mnie powolne dziadzienie w nałożonych przez troskliwą żonę bamboszach. Każdy, kto mnie zna, powie to samo. Dla prawdziwego mężczyzny niezobowiązujące romanse są jak powiew świeżego powietrza. Niby można bez niego żyć, ale jest niekomfortowo.
Nigdy nie skrzywdziłem żadnej kobiety. Dbam o żonę, panie, z którymi się spotykam, też nie mają powodów do narzekania. Jeśli się rozstajemy, pilnuję, by miały za co ciepło mnie wspominać. Im gorętsze było uczucie, tym kosztowniejsza biżuteria – taką mam zasadę. Eleganckie pożegnania to moja wizytówka. Dlatego tak bardzo zaskoczyła mnie treść listu, który wyjąłem ze skrzynki dwa miesiące temu.
Z koperty wypadła kartka eleganckiej papeterii i zdjęcie, które wyglądało, jakby ktoś zrobił je przez okno. Fotka była w najwyższym stopniu kompromitująca, dokumentowała jedną z najbardziej prywatnych sytuacji, w jakich może się znaleźć człowiek. Nie miałem choćby cienia wątpliwości, na zdjęciu byłem ja i… Tutaj pewność mnie opuściła: Ilona czy Ewa?
Obie wchodziły w grę. Któraś z nich postanowiła zarobić na dawnej relacji. Groziła, że jeśli nie zapłacę, kolejne zdjęcia, tym razem znacznie wyraźniejsze, otrzyma Basia. Moja żona. To chyba zrozumiałe, że wolałem jej tego oszczędzić. Była wrażliwa i mogłaby opacznie zrozumieć całą tę sytuację. Szantażystka żądała sporej kwoty, musiała wiedzieć, że mnie na to stać. Jak to mówią – nie ma zbyt wysokiej ceny za święty spokój.
Na jednym liście się nie skończyło
Zapłaciłem. Pieniądze przelałem na podany w liście numer konta. Postąpiłem naiwnie? Skądże, wszystko rozważyłem. Popełniłem tylko jeden błąd, sądziłem, że sprawa jest zamknięta, a ona przysłała kolejny list z żądaniami. Uznałem, że dość tego dobrego, pora zaangażować fachowca. Zleciłem śledztwo agencji detektywistycznej.
– Szkoda, że od razu nie powiadomił pan organów ścigania – pani detektyw spojrzała na mnie z wyrzutem. – To częsty błąd. Szantażowany chce ukryć winę także przed policją, a zdrada małżeńska nie jest karalna. To szantażysta łamie prawo, za to grozi do trzech lat wiezienia. Dlaczego więc nie skorzystać z pomocy policji?
– To nie jest takie proste, droga pani – powiedziałem. – Policja, zeznania, może radiowóz przed domem? Nie chcę być opluwany w internecie, nie interesuje mnie taki rozgłos. Kieruję fundacją, która ma wzniosłe cele statutowe, powinienem cieszyć się nieposzlakowaną opinią.
– Dlatego jest pan łatwym celem. Takim żądaniom nie wolno ulegać. Jaką ma pan gwarancję, że kompromitujący materiał, w tym wypadku zdjęcia, zostanie zniszczony? Szantażysta zawsze wraca po więcej, nie oprze się pokusie wyciągnięcia kolejnej sumy. Ile pan już przelał?
– Dwadzieścia tysięcy złotych – chrząknąłem zażenowany, bo nie zwykłem obnażać przed kobietą swojej słabości.
– Mogę się założyć, że następne żądanie będzie opiewać na wyższą sumę. Szantażyści rozzuchwalają się z upływem czasu – pani detektyw nie żartowała. – Jest pan gotów płacić do końca życia?
– Nigdy nie uchylałem się od odpowiedzialności za swoje czyny, ale w tym wypadku żądania uważam za bezzasadne. Dlatego przyszedłem po pomoc.
– Uważa pan, że listy napisała kobieta?
– Nikt inny, poza Iloną lub Ewą, nie wiedział o moich grzeszkach.
Pani detektyw zachowała kamienny wyraz twarzy.
– Zdziwiłby się pan, ile osób wie o naszych skrzętnie skrywanych tajemnicach. Zdjęcie zostało zrobione w wynajmowanym mieszkaniu? A więc trzeba wziąć pod uwagę sąsiadów, gospodarza domu. Chociaż uważam, że fotkę zrobił któryś z moich kolegów po fachu.
– Słucham? – zdziwiłem się.
– A to wskazywałoby na żonę – ciągnęła pani detektyw. – Przeważnie małżonki wynajmują fachowców, żeby ci śledzili ich niewiernych mężów. Sprawa może się okazać prostsza i znacznie bardziej nieprzyjemna, niż pan myśli.
– Nie wierzę w to! Basia jest lojalną żoną, nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła.
– Macie państwo rozdzielność majątkową? – detektyw przeszła do konkretów.
– To konieczne, nie chciałem, żeby żona ponosiła konsekwencje nieudanych interesów. Zadbałem o nią.
– Przepisując na nią wspólny majątek?
– Co to za pytanie? I jaki to ma związek ze sprawą? – obruszyłem się.
– Przepraszam, nie musi pan odpowiadać na to pytanie. Zadałam je, by się dowiedzieć, czy pańska żona ma powód, żeby bawić się w szantaż.
– Nie przepisałem na nią majątku, ale Basia wie, że nie musi martwić się o pieniądze. Jeszcze raz powtarzam, zabezpieczyłem ją materialnie.
– To się dziś naprawdę rzadko zdarza. Jeśli nie chodzi o pieniądze, to może o zazdrość? Albo o zranioną dumę?
– Dumę Basi? – nie mogłem uwierzyć w te brednie! – Droga pani, zamiast przypisywać mojej żonie szantaż, proszę sprawdzić, do kogo należy konto, na które wpłaciłem haracz. Dziwię się, że dotąd pani sama na to nie wpadła.
– Niestety, ja nie mogę tego zrobić, chociaż bardzo bym chciała – uśmiechem odpowiedziała na moją złośliwość.
Nigdy bym nie podejrzewał żony
A po chwili wyjaśniła, że aby bank ujawnił właściciela konta, śledczy prowadzący sprawę musi złożyć wniosek, i to poparty decyzją prokuratora. Nie ma zgłoszenia o przestępstwie – nie ma sprawy i nie ma informacji. Proste jak drut.
– To co nam zostało?
– Mamy kilka możliwości. Przede wszystkim analiza listów i obserwacja podejrzanych.
– Ma pani na myśli również Basię? – oburzyłem się, bo ona tak jak – nie przymierzając żona Cezara – powinna być poza podejrzeniami.
– Również ją. Chyba że postanowi pan wykluczyć żonę ze śledztwa, wtedy będę miała związane ręce. Pan płaci i wymaga. A więc jaka jest pana decyzja?
Dałbym sobie głowę uciąć, że to Ewa, ale... Analizowałem w myślach wszystkie możliwe warianty. Byłem pewien, że Basia nie ma nic wspólnego z szantażem, ale…
– Trudno, zgadzam się. Dla dobra śledztwa. Kiedy rozpocznie pani inwigilację?
– Jak tylko podpisze pan umowę i wpłaci zaliczkę – wyjaśniła pani detektyw.
Wyszedłem z agencji przekonany, że rozwiązanie sprawy jest kwestią dni.
Dobrze byłoby, bo gdy opróżniłem skrzynkę pocztową na furtce prowadzącej do domu, znalazłem kolejny list od szantażysty. Od razu zadzwoniłem do agencji.
– Tym razem piętnaście tysięcy. Dziwne, prawda? Mówiła pani, że apetyt szantażysty wzrośnie, a tymczasem zażądał mniej niż poprzednim razem.
– Rzeczywiście, sprawa rozwija się nietypowo. Proszę o kilka dni cierpliwości, rozpoczęłam procedury, niedługo przygotuję dla pana raport.
Nie zamierzałem czekać bezczynnie na efekty pracy detektywów. Rozpocząłem własne śledztwo. Podzwoniłem tu i tam, odświeżyłem kilka znajomości. Dowiedziałem się, że Ilona od pół roku mieszka w Australii. To ją wykluczało z grona podejrzanych. Pozostała Ewa, ale nikt nie wiedział, co się z nią dzieje.
A więc to ona. Było mi przykro, że tak mnie potraktowała, bo nie uważałem jej za chciwą. Kolczyki, które dałem jej na pożegnanie, przyjęła z wdzięcznością, doceniając artystyczną robotę jubilera. Nie pytała o wartość kamieni, a ten komplet był tańszy niż poprzedni, który sprezentowałem Ilonie. Może to był błąd, ale sądziłem, że Ewa doceni urok kolczyków. Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze.
Już trzy dni później dostałem telefon z agencji. Pani detektyw chciała się ze mną jak najszybciej spotkać.
– Zwykle raporty przesyłamy klientom mailem, ale tym razem wolałabym porozmawiać w cztery oczy. Chyba złapałam trop – jej słowa brzmiały obiecująco, więc zebrałem się szybko i już pół godziny później byłem w agencji.
Nie wierzyłem w to, co słyszę
Ciekawiło mnie, do czego doszła. Ja zresztą też mogłem jej sporo opowiedzieć. O Ewie. Trzeba ją będzie odnaleźć i wyperswadować po cichu tę całą zabawę w szantaż. Tak będzie najlepiej. Lubiłem dyskretne i skuteczne rozwiązania.
– Wiem już, kto pisał listy z żądaniami, ale motyw wciąż jest dla mnie niejasny – powiedziała pani detektyw.
Pokiwałem głową, święcie przekonany, że myślimy o tej samej osobie.
– Ja również rozwiązałem zagadkę. Ewą kierowała chęć zysku, to chyba oczywiste.
– Ewą? Myli się pan. To pana żona wynajęła detektywa, żeby zrobił panu kompromitujące zdjęcia, a potem napisała te dwa listy z żądaniem pieniędzy.
Wzruszyłem ramionami.
– Po co miałaby to robić? Żeby mieć jeszcze więcej pieniędzy? To nie ona, zapewniam panią.
– Ile pan zapłacił za prezent dla pani Ilony? Dwadzieścia tysięcy?
Żachnąłem się. Ta pani detektyw za dużo sobie pozwalała.
– Proszę się nie denerwować, ja tylko zgaduję. Biżuteria kupiona dla pani Ewy była znacznie tańsza i kosztowała…
– Piętnaście tysięcy – szepnąłem… I nagle wszystko stało się dla mnie jasne.
Basia w ten sposób rekompensowała sobie moje skoki w bok! A może chciała mi coś dać do zrozumienia?
– Zapłacił pan karę za niewierność. Dobrze, że żona nie wystąpiła o rozwód, ma w ręku mocne dowody pańskiej zdrady.
Spojrzałem na nią z politowaniem. Ona nic nie rozumiała. Pewnie nie miała męża.
– Droga pani – zwróciłem się do niej z kurtuazją. – O żadnym rozwodzie nie może być mowy. Jakoś to z żoną załatwię. Najważniejsze jest ognisko domowe!
Czytaj także:
„Faceci jedli mi z rąk. Mąż mi gotował, narzeczony mnie sponsorował, a kochanek - rozpalał w łóżku”
„Moja przyjaciółka groziła mężowi, że odbierze mu syna. Teściowa, chcąc pomóc Pawłowi, obmyśliła brutalną intrygę”
„Dorabiam sobie uczciwie na parkingu żeby związać koniec z końcem. Żaden bogacz z Zachodu nie będzie mi się tu panoszył”