Ten interes miał być łatwy i przyjemny. Ja jednak narobiłem sobie długów u niebezpiecznych gości i teraz za wszelką cenę musiałem zdobyć pieniądze. Miałem plan, jak to zrobić, i wydawało mi się, że nie ma on żadnych słabych punktów…
Byłem pod ścianą
Faceci, którzy czekali na mnie w biurze, zdecydowanie nie byli przyjaźnie nastawieni. Przyszli, by mi przypomnieć, że nieuchronnie zbliża się termin spłaty długu, jaki zaciągnąłem u „Szklanego”.
– Pan „Szklany” przypomina, że niedotrzymanie terminu podwaja odsetki – warknął jeden z przybyłych i popchnął mnie na krzesło. Drugi, niższy, wykręcił mi palce lewej dłoni.
„Szklany” jest znaną postacią w mieście. Odkąd pamiętam, zawsze robił w finansach. Podobno za socjalizmu handlował dewizami. Wtedy też zyskał swą charakterystyczną ksywkę. Stracił oko podczas bójki po tym, gdy wyszło na jaw, że zamiast 1000 dolarów jakiś gość dostał od niego 10 i plik przyciętych gazet. Wtedy to obrotny handlarz kupił sobie szklane oko i został ochrzczony „Szklanym”. Ma jedną zasadę: zawsze odbiera długi, nawet po śmierci dłużnika.
Ja prowadzę niewielki warsztat samochodowy i czasami handluję pojazdami. Chodzi o to, by się nie narobić, a zarobić. To podstawowa reguła mojego biznesu. Dlatego ucieszyłem się, gdy koledzy przyprowadzili mi kilka markowych fur do sprzedaży. Auta trzeba było doprowadzić do odpowiedniego stanu, ale te sprawy miałem opanowane. Rozliczenie miało nastąpić po wykonanej robocie. By wywiązać się z umowy, musiałem pożyczyć pieniądze na bieżące wydatki. Miałem zamiar szybko spłacić dług, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Opchnąłem wszystko poniżej kosztów, byle tylko mieć czysto na placu. Zamiast kasy zyskałem długi.
Za wszelką cenę musiałem zdobyć pieniądze. „Szklany” nie żartował. Po wizycie jego ludzi wiedziałem, że nie odpuści. Potrzebowałem stu tysięcy. Ostatnią deską ratunku był mój ojciec. On pieniądze miał, ale nie mogliśmy się dogadać. To on przekazał mi warsztat, choć wcale tego nie chciałem. Nie miałem ochoty użerać się z klientami i pracownikami.
Byłem w końcu dziedzicem rodzinnego majątku, stary mógł mi wyznaczyć godną pensję i żyłbym sobie, nikomu nie wadząc. Tak byłoby uczciwie. Przecież kiedyś i tak mnie to wszystko przypadnie. Nie zrobił tego. Gdy skończyłem dwadzieścia jeden lat, ojciec zamknął się ze mną w swoim gabinecie i powiedział:
– Jesteś już dorosły, powinieneś jak mężczyzna rozpocząć dorosłe życie. Dlatego postąpię tak, jak ponad czterdzieści lat temu zrobił mój ojciec. Na stole leżą papiery, podpisz je – powiedział.
Zrobiłem, jak kazał. Następnie ojciec zabrał dokumenty z biurka, włożył je do specjalnej teczki, wstał i wręczył mi ją, mówiąc:
– Od tej chwili jesteś właścicielem warsztatu samochodowego na Mostowej. To doskonałe miejsce na usługi motoryzacyjne. Będziesz miał dużo klientów. Nie zmarnuj tego, a będziesz miał z czego żyć, ty i twoja rodzina!
Na początku wierzyłem w sukces
Wtedy nawet poczułem się dumny. Nareszcie byłem właścicielem firmy, czyli biznesmenem.
– Warsztat samochodowy to samograj. Klienci pchają się drzwiami i oknami, a ty zgarniasz kasę – mówili koledzy. I szczerze mówiąc, podobała mi się taka wizja.
Biznes jednak wymagał ciężkiej pracy. Klienci nie pchali się drzwiami i oknami, ale głównie marudzili. Wszystko im się nie podobało – a to że długie terminy, a to że rachunek za wysoki albo że robota źle wykonana. Tego już nie mogłem ścierpieć. Pogoniłem tych najbardziej narzekających. W końcu byłem u siebie i mogłem wybierać, komu naprawię wóz.
Sądziłem, że będzie tak, jak zapowiadał ojciec, że będę przebierał w klientach jak w ulęgałkach. Okazało się, że stary się pomylił. Interes zaczął upadać. Miałem zaległości podatkowe i nie tylko. Biurko usłane było niezapłaconymi rachunkami. Miałem pretensje do ojca, że wsadził mnie w taki interes. Miało być łatwo i przyjemnie, a tu same kłopoty.
Poprosiłem tatę o pomoc. O nic nie pytał, zachował się jak na ojca przystało. Spłacił wszystko co do grosza i oznajmił:
– Zapłaciłem wszystko, tak jak prosiłeś. Ale zapamiętaj, nigdy więcej nie spłacę twoich długów. Masz firmę, możesz sam na siebie zarabiać!
Już więcej mi nie pomoże
Minęło kilka lat, a ja wciąż pamiętałem, co powiedział. Wiedziałem, że ojciec zawsze dotrzymuje słowa. Powiedział, że nie pożyczy, to nie pożyczy! Od tego, czy dostanę tę kasę, zależało moje zdrowie i być może życie. Musiałem zaryzykować. „Szklany” się nie patyczkował.
Miałem jednak farta. Następnego dnia były imieniny ojca, więc pomyślałem, że to dobra okazja, by go odwiedzić i pogadać. Postanowiłem solidnie przygotować się rozmowy. Na przynętę zabrałem ze sobą swoją dziewczynę Paulinę. Powiedziałem jej, że muszę szarpnąć ojca na kasę, więc wmówię mu, że chcemy się pobrać. Może zmięknie, gdy się dowie, że syn chce się ustatkować, założyć rodzinę. Zgodziła się. Zakupiłem olbrzymią flachę whisky i poszliśmy.
Tatulek zaprosił sporo znajomych i kilka osób z rodziny. Nie miałem pojęcia, że utrzymuje kontakt z tyloma osobami. Same staruchy, średnia wieku ponad sześćdziesiąt pięć lat, ale wszyscy się bawią, tańczą, piją i śpiewają. Dyskoteka emerytów i rencistów. Solenizant był wręcz rozrywany. Nie wiedziałem, jak go zagadnąć. Paulina przejęła inicjatywę.
– Przedstaw mnie – powiedziała, gdy w końcu udało nam się podejść do ojca.
– Tato, to jest Paulina, moja narzeczona – zobaczyłem, jak staremu zabłysły oczy, jakby znów miał dwadzieścia lat. Chyba nawet lekko się zaczerwienił. – Myślimy, żeby się w przyszłym roku pobrać – dokończyłem prezentację.
Ojciec spojrzał na mnie, potem zatrzymał wzrok na Paulinie i pocałował ją w rękę. Nie zdziwiłem się, że zrobiła na nim ogromne wrażenie. Na tym między innymi polegał jej talent.
– Tobie gratuluję – powiedział do mnie z uśmiechem. – A panią podziwiam – wyszczerzył się szeroko – za odwagę! Proszę, częstujcie się – spojrzał jeszcze raz na Paulinę, przeprosił i poszedł do innych gości.
Myślałem, że złapał mój haczyk
Moja dziewczyna brylowała. Faceci prężyli się jak koguty na podwórku. Istny kabaret. Paulina – szczupła i wysoka, dodatkowo na szpilkach, w mini odsłaniającej obłędne nogi, świadoma swej urody i wrażenia, jakie robi na gościach – przechadzała się powoli z kieliszkiem w ręku po salonie i rozdawała uśmiechy.
Natychmiast stała się głównym tematem rozmów i złośliwych szeptów zazdrosnych bab. Kobitki znienawidziły ją serdecznie, bo nawet w odległej przeszłości nie wyglądały tak jak ona. Widziałem, że ojciec co chwila na nią zerkał. Skorzystałem z okazji i spytałem:
– Możemy pogadać? Zajmę ci tylko chwilę.
– Chodź. Mam dziś dobry dzień – wskazał mały pokój.
Usiedliśmy i w krótkich słowach wprowadziłem go w swoją sytuację.
– Mam długi na mieście – przyznałem się. – Musiałem pożyczyć od „Szklanego”, bo kroił się dobry interes, ale wszystko diabli wzięli…
– I teraz nachodzą cię chłopcy z miasta – dokończył ojciec. – Całe miasto mówi, że masz dług u „Szklanego”. Interesu nie pilnujesz, a biznesmena udajesz! Nie pomogę ci! Uprzedzałem cię kiedyś. Tym razem sam musisz rozwiązać swoje problemy, inaczej zginiesz. Aha, numer z małżeństwem niezły, ale nie nabiorę się na to – dodał.
Stary powiedział to wszystko spokojnie, klepnął mnie po plecach i wyszedł z pokoju. Byłem zdruzgotany i wściekły. Miałem przed sobą czarną przyszłość… Co z niego za ojciec?! Jak on mógł tak potraktować własnego syna?! Nienawidzę dziada!
Musiałem wymyślić inny plan
Wyszedłem z pokoiku. Byłem zrozpaczony, najchętniej rozwaliłbym wszystko wkoło, żeby kamień na kamieniu nie został. Patrzyłem na rozbawionych gości, a świat walił mi się na głowę. Właściwie już mnie nie ma. Chciałem natychmiast zabrać Paulinę i opuścić mieszkanie ojca. Jednak moja dziewczyna tańczyła właśnie z… solenizantem. Krew uderzyła mi do głowy, chciałem się rzucić na starego, ale spojrzenie Pauliny mnie uspokoiło.
Nagle zrozumiałem, że kluczem do sukcesu jest właśnie ona, moja dziewczyna. Muszę tylko odroczyć spłatę, zdobyć trochę czasu. Może jednak uda mi się przekonać „Szklanego”. Paulina będzie moim koniem trojańskim. Miałem w głowie gotowy plan. Musiałem go tylko omówić z „narzeczoną”. Zrobiłem to, gdy wszyliśmy.
– Wiesz, kochanie, że mam długi… – zwróciłem się do Pauliny.
– Przecież – przerwała mi – po to ciągnąłeś mnie na imieniny ojca. Chciałeś mieć dobre wejście i miałeś. Swoją drogą nigdy się tak doskonale nie bawiłam jak wśród tych geriatryków. Widać starą szkołę – uprzejmi, szarmanccy, po prostu dżentelmeni.
– Skoro jesteś tak dobrze poinformowana, to może ubijemy interes? – spytałem.
– Co proponujesz „narzeczonej”? – uśmiechnęła się złośliwie Paulina.
– Rzecz w tym, że musimy grać w jednej drużynie – powiedziałem. – Ja pomogę tobie, a ty mnie. Umowa?! – wyciągnąłem do niej rękę.
Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Była dumna, wyniosła i piękna. Zorientowałem się, że doskonale wie, co planuję, ale czeka, aż to powiem. Byłem gotów podpisać pakt z diabłem, byle tylko dostać kasę.
– Umowa – uścisnęła moją rękę – ty pomożesz mnie, a ja tobie. Tak będzie sprawiedliwe. Co zaplanowałeś?
– Wyjdziesz za mojego starego – powiedziałem wprost. – Gdy zostaniesz jego żoną, gdy dopuści cię do pieniędzy, wspomożesz mnie odpowiednią kwotą.
– Sądzisz, że dopuści mnie do pieniędzy? – spytała niewinnie Paulina.
– Jestem prawie pewien, że tak. Jeśli nie, na pewno znajdziesz sposób – uśmiechnąłem się szeroko.
– No dobra, a na czym ma polegać twoja pomoc? – Paulina spojrzała mi prosto w oczy. – Sądzisz, że sama sobie nie poradzę?
– Będę popierał wasz ślub, nie zaprotestuję ani razu…
Dziewczyna patrzyła na mnie bardzo uważnie, wciąż się uśmiechała.
– To jesteśmy umówieni! – podsumowała.
Chciałem zyskać trochę czasu
Następnego dnia mijał termin zwrotu długu, a ja wciąż byłem goły. Zanim Paulina uruchomi pieniądze, minie sporo czasu. „Szklany” nie będzie czekał, chyba że otrzyma dobrą propozycję. Musiałem zaryzykować. Umówiłem się z nim na spotkanie. Przyjął mnie w swoim lokalu, miał ulubioną restaurację w mieście, gdzie zawsze czekał na niego stolik.
– Masz kasę? – spytał, wskazując mi miejsce.
– Jeszcze nie – odpowiedziałem.
– Wiesz, co będzie! – burknął i zawołał swoich bandziorów. – Twój wybór…
– Czekaj, mam propozycję – krzyknąłem przerażony. – Proponuję ci za mój obecny dług czterdzieści procent udziałów w spółce – dodałem szybko, zanim zdążyli złapać mnie za ręce. – I będziemy kwita. Co ty na to?
– Zaczynasz myśleć – uśmiechnął się „Szklany”. – Ale czterdzieści procent to za mało – powiedział, choć widziałem, że zaświeciły mu się oczy.
– „Szklany”, za marne sto tysięcy masz czterdzieści procent udziałów w firmie wartej co najmniej bańkę… Nikt ci więcej nie da. Ja chcę mieć w tobie przyjaciela i proponuję przyjacielskie warunki.
– Przyjacielskie, powiadasz – roześmiał się. – Chcesz być moim przyjacielem. To dobre. Zgoda! Widzę, młody, że może jeszcze będą z ciebie ludzie – dodał wyraźnie zadowolony.
Ulżyło mi. Wprawdzie zyskałem czas potrzebny, by Paulina wywiązała się z umowy, ale wiedziałem, że „Szklany” nie zrezygnował z odzyskania swoich pieniędzy. On mi tylko zawiesił spłatę. Za pewien czas znowu przyjdą jego windykatorzy, tylko mój dług będzie dużo większy. Wtedy siłą zmuszą mnie do przekazania całej firmy „Szklanemu”. W ten sposób drań się bogaci. Potrzebowałem pieniędzy ojca choćby po to, żeby w razie utraty warsztatu mieć z czego żyć.
– Umówiłam z twoim ojcem się za dwa dni – relacjonowała Paulina. – Mogłam umówić się z nim od razu, ale to byłoby nierozsądne. Im dłużej facet czeka na kobietę, tym bardziej ją szanuje. Oczywiście nie można przesadzać.
Paulina zaczęła „działać”
Ojciec przygotował się do randki nieco staroświecko, co Paulinie nawet się podobało. Wskoczył w garnitur, ale nie włożył krawata. Zakupił solidną wiązkę czerwonych róż i zabrał dziewczynę do eleganckiej restauracji. Jak znam starego, przez cały czas o niczym innym nie myślał, tylko jak zaciągnąć Paulinę do łóżka. W każdym razie na pierwszej randce zachował się wzorcowo. Może się bał, że nie sprosta młodej kobiecie? Po romantycznej kolacji i spacerze odprowadził ją do domu.
Kolejne spotkania odbywały się regularnie i zbliżały ich do siebie. Patrzyłem na to z niecierpliwością. Wiedziałem jednak, że jeśli intryga ma wypalić, nie mogę popędzać Pauliny. Wszystko musi toczyć się w swoim tempie. Inaczej diabli wezmą cały plan.
Ojciec zaproponował jej wspólny wyjazd nad morze. Wrócili po tygodniu, stary był zakochany po uszy. Paulina zaś była pod wielkim urokiem mojego ojca. Dziwiło mnie to trochę, bo tatuś bywał raczej gburowaty w stosunku do kobiet. Dzień po powrocie z Kołobrzegu ojciec zatelefonował do mnie i oznajmił krótko:
– Będę się żenił! Nie pytam cię o zdanie, ale chcę, żebyś wiedział to ode mnie.
– A któż jest tą szczęśliwą wybranką? – spytałem dla niepoznaki, bo przecież odpowiedź znałem.
– Lepiej będzie, jak dowiesz się tego od niej – odpowiedział i zakończył połączenie.
– Stchórzyłeś, staruszku – powiedziałem w powietrze. – Podebrałeś synowi narzeczoną i boisz się do tego przyznać! Nieładnie, tatusiu!
Paulina nie odzywała się od kilku dni. Nie reagowała na moje telefony. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Bałem się, że chce zerwać umowę. To byłaby katastrofa. Wreszcie się odezwała.
– Przepraszam, kochany – jakby nigdy nic szczebiotała do słuchawki – byłam bardzo zajęta. Ten tydzień nieobecności w pracy spowodował duże zaległości. A jak wiesz, wieczory mam bardzo intensywnie zajęte – śmiała się.
– Rozumiem, że nasza umowa wciąż obowiązuje? – spytałem na wszelki wypadek
– Czyżbyś chciał ją zerwać? – spytała prowokacyjnie
– Dobry żarcik – odparłem. – Co tam się dzieje?
– Twój ojciec mówił mi, że telefonował do ciebie i powiedział ci, że się pobieramy. Ślub za miesiąc. Wyślę ci zaproszenie. Potem jedziemy na Wyspy Kanaryjskie.
– Pamiętaj, Paulinko – mój głos nie brzmiał rozkosznie i miło – że mamy umowę.
– Ależ pamiętam, koteczku, pamiętam doskonale. Wszystko w swoim czasie.
Coś było nie tak
Jednak im bliżej był ich ślub, tym bardziej się denerwowałem. Paulina milczała, nie wiedziałem, co się dzieje. Bałem się, że może będzie chciała zerwać naszą umowę. Któregoś dnia nie wytrzymałem i wybrałem numer ojca. Pomyślałem, że może jednak coś od niego wyszarpię. W końcu żeniąc się, pozbawia mnie części spadku!
– Powiedz mi, tatusiu – zacząłem bez zbędnych wstępów – jak to jest podkraść narzeczoną synowi? Nie jest ci głupio? Nie boisz się, że rówieśnicy będą się z ciebie śmiali? Jesteś od niej starszy o trzydzieści lat.
– Czego chcesz? – spytał wprost.
– Odszkodowania! Zabrałeś mi dziewczynę!
– Napisz podanie, dołącz odpowiednie dokumenty dowodzące, że masz do niej prawo, może to z Pauliną rozpatrzymy – zakpił. Długo dźwięczał mi w uszach jego śmiech.
Gdy wrócili z podróży poślubnej, wysłałem do Pauliny esemesa „Umowa”! Kilka dni czekałem na odpowiedź. Wreszcie nadeszła propozycja spotkania. Paulina weszła do kawiarni piękna, opalona i radosna, wszyscy faceci się za nią oglądali. Przez chwilę byłem dumny, że idzie właśnie do mojego stolika. Gdy usiadła naprzeciwko, szybko wróciłem do rzeczywistości.
– Co z naszą umową? – spytałem nerwowo. – Pięknie wyglądasz, chyba udał wam się pobyt – dodałem dla rozluźnienia atmosfery.
– O czym ty mówisz? – zdziwiła się moja niedoszła narzeczona. Gdy zobaczyła, że nie wiem, co ma na myśli, dodała: – Jaka umowa?
– Jak to jaka?! – podniosłem głos. – Przecież umawialiśmy się, że ja pomogę tobie, a ty pomożesz mnie. Musisz to pamiętać! – powiedziałem już cicho, ale dobitnie.
– Robaczku – spojrzała na mnie z politowaniem – pamiętasz na pewno, jak brzmiała twoja część umowy. Miałeś popierać pomysł ożenku, miałeś nie protestować. A ty, zachłanny palancie, chciałeś odszkodowanie. Pieniądze za mnie chciałeś brać? Nie jestem twoją własnością! Coś ty sobie myślał, głupolu, że byłeś mi do czegokolwiek potrzebny?! Że nie poradziłabym sobie sama?! Z twoim starym umówiłam się już podczas imienin. Zgodziłam się na twoją propozycję wyłącznie przez wzgląd na nasze dawne wspomnienia. Ty zerwałeś naszą umowę. Spieprzyłeś wszystko! – wstała i chciała odejść.
Chwyciłem ją za rękę
– Usiądź, proszę! Nie odchodź! – błagałem. – Porozmawiajmy. Wszystko ci wytłumaczę…
– Nie mamy o czym rozmawiać! – odparła stanowczo Paulina. – Żegnaj! Może namówię Janusza, by coś ci zapisał… ale nie obiecuję! – dodała i wyszła.
Czytaj także:
„Miałam dość wiecznego usługiwania. Zostawiłam męża z trójką dzieci, spakowałam się i wsiadłam w pociąg w nieznane”
„Boski Marcello poróżnił mnie z przyjaciółką. Ona miała na niego chrapkę, a ja nie mogłam oprzeć się jego akcentowi”
„Mąż okazał się despotą, a ja tęskniłam za dawnym narzeczonym. Chciałam, by znowu malował mnie swoim pędzlem”