„Zdjęcie mojej córeczki znaleziono w szufladzie pedofila! To był mój kolega z pracy. Zboczeniec zabrał mi je z biurka”

Mężczyzna, który przegląda zdjęcia fot. Adobe Stock, motortion
„Na początku nie wiedziałem, że to była kradzież. Wyrzuciłem te myśli z głowy, bo po co komuś zdjęcie małej dziewczynki. Ale kiedy do biura weszła policja, zamarłem. Dopiero wtedy zauważyłem, że zdjęcie mojej córeczki, zamknięte jest w foliowej torebce. Nogi się pode mną ugięły”
/ 24.09.2021 09:06
Mężczyzna, który przegląda zdjęcia fot. Adobe Stock, motortion

Dużo mówi się teraz o tym, żeby nie publikować zdjęć dzieci w internecie, bo to niebezpieczne i są tacy, którzy mogą je wykorzystać. Ja fotografii swojej córki nigdy nie zamieściłem na żadnym portalu internetowym, ale i tak od kilku tygodni drżę o jej bezpieczeństwo. Dlaczego? Również z powodu zdjęcia, tyle że zwykłego, papierowego. Zamkniętego w ramce i stojącego na biurku.

Moja córeczka, Tosia, ma pięć lat i jest najpiękniejszą, najbardziej uroczą i najsłodszą dziewczynką na ziemi. Kocham ją ponad życie, ponad wszystko. Oszalałem na jej punkcie, jak tylko się urodziła. Ba, jeszcze jak była w brzuchu mamy, nie mogłem się jej doczekać.

Teraz spędzam z nią prawie cały wolny czas, a gdy musimy się rozstać, to zawsze mam ze sobą jakąś jej fotkę. Kilka zdjęć w telefonie, jedno w portfelu i jedno w pracy. To ostatnie do niedawna stało na moim biurku, i co jakiś czas wymieniałem je na aktualne. Najnowsze pochodziło ze wspólnych wakacji. Tosia stała w nim na plaży w kostiumie kąpielowym w różowe słonie.

Może zgubiło się podczas sprzątania

I to cudo ktoś mi z biurka ukradł. Na początku nie wiedziałem, że to była kradzież. Rano nawet nie zauważyłem, że go nie ma. Zacząłem robotę o godzinie ósmej, a dopiero przed śniadaniem, czyli przed dziesiątą, poczułem, że czegoś mi brakuje. Rozejrzałem się po biurku i wtedy dotarło do mnie, że nie ma zdjęcia Tosi. Wstałem i zacząłem szukać go wokół mojego stanowiska pracy. W pierwszej chwili sądziłem, że gdzieś spadło. Może sprzątaczka potrąciła i nie podniosła?

– Co jest? – zapytał kolega.

– Zdjęcia Tośki szukam – powiedziałem, schylając się pod biurko.

– A co, nie ma?

– No nie, dlatego szukam! – burknąłem już zaniepokojony.

– Może do domu zabrałeś?

– A gdzie tam, pamiętałbym! – wstałem i popatrzyłem na niego.

– Ej, to jakiś kolejny głupi kawał, co?

– Co ty gadasz? – uśmiechnął się.

– No jak co? A kto mi ostatnio schował kartę wejściową przed fajrantem? – zmarszczyłem brwi.

– Daj spokój, tamto to był żart, a kradzież zdjęcia to byłaby jakaś cholerna głupota. To nie ja, poważnie!
– przysięgał kumpel.

Dałem mu spokój, bo w sumie miał chłop rację. Rzeczywiście, nie było w tym nic śmiesznego. Sprawa jednak wydawała mi się mocno niepokojąca. Na tyle, że na początku nie podzieliłem się nią z żoną. Nie chciałem jej martwić.

Monika ma naprawdę histeryczną naturę i przejmuje się dosłownie wszystkim. Postanowiłem więc kilka dni odczekać, aż sprawa się wyjaśni, aż zdjęcie się odnajdzie. Ale nic z tego. Mijały tygodnie, a fotka nie wróciła na miejsce. Nikt jej też nie widział. To było co najmniej dziwne, bo w naszym biurze nigdy nic nie
ginęło. W końcu uznałem, że czas porozmawiać z żoną.

– Moniś – zagadnąłem ją któregoś dnia przy kolacji. – Ty wiesz, że gdzieś mi w pracy zginęło zdjęcie Tośki? – starałem się być beztroski, mówiąc to.

– Wypadło ci w portfela?

– Nie, nie z portfela. To z mojego biurka, w ramce było…

– Zginęło? – zmarszczyła brwi.

– No jednego dnia jeszcze było, a kolejnego już nie – wyjaśniłem.

– Jezus, może ktoś je ukradł!? – poderwała się z krzesła, a ja pomyślałem, że właśnie takiej reakcji mogłem się po niej spodziewać.

– Nie, raczej nie…

– Może zabrał je jakiś zboczeniec! – nakręcała się żona.

– Monika, nie przesadzaj. Powiedziałem ci o tym zdjęciu, bo uważam to za dziwne. Nic więcej… Nie chciałem, żebyś zaraz wymyślała jakieś dziwne teorie – próbowałem ją uspokoić.

Ale ona wiedziała swoje. Zaczęła opowiadać mi o jakichś artykułach, które ostatnio czytała, a w których pisali o kradzieży zdjęć. Podobno mogło to mieć związek z szajką pedofilów albo porywaczy dzieci.

No, strasznych rzeczy się nasłuchałem!

Nie dała mi spokoju aż do końca dnia. Kazała mi iść do przełożonego i zgłosić sprawę. Ale ja nie chciałem robić z siebie wariata. Bo co miałbym mu niby powiedzieć? Że domagam się znalezienia i ukarania winnego? Że domagam się śledztwa? Nie, nie.

Kiedy ochłonąłem, uznałem, że zdjęcie po prostu zginęło i nie wiążą się z tym żadne konsekwencje. Nie ma w tym nic niepokojącego. Może komuś spodobała się ramka, w którą je włożyłem? Ukradł, wyjął i wyrzucił zdjęcie, a w domu postawił sobie ramkę na stole. Ot, zwykły złodziej! Przekonałem sam siebie, a żonę okłamałem, że byłem u szefa i on obiecał się sprawą zająć. No i pracowałem sobie dalej w spokoju.

Lecz kiedy po kilku tygodniach zdążyłem zapomnieć o całej sprawie, wydarzyło się coś, co zmroziło mi krew w żyłach, i do dziś nie daje spokojnie zasnąć. Do biura przyszła policja. Nikt z nas na początku nie wiedział, że ci dwaj faceci to tajniacy. Zapowiedzieli się w recepcji i przyjął ich szef. Po chwili wyszedł ze swojego gabinetu i podszedł do mnie.

– Piotr, możesz pozwolić na chwilę? – miał dosyć nietęgą minę, więc myślałem, że coś zawaliłem.

– Dzień dobry, panom – uśmiechnąłem się sztucznie do policjantów, kiedy się przedstawili.

– Dzień dobry. Chcieliśmy zapytać, czy to pańskie zdjęcie? – powiedział jeden z nich i wciągnął przed siebie fotografię… mojej Tosi! Tę z biurka!

– Jezus, Tośka! Skąd ją macie? – rzuciłem się, żeby mu ją zabrać.

Dopiero wtedy zauważyłem, że zamknięta jest w foliowej torebce i nogi ugięły się pode mną.

– Panowie, co z moim dzieckiem?! – krzyknąłem przerażony.

– Proszę się uspokoić. Nic złego się nie stało. Na razie, oczywiście…

– Na razie? Co ma pan na myśli? – nie zrozumiałem.

– Zaraz pan się dowie. Kolega źle się wyraził. Na razie nie ma powodu do niepokoju. Chodzi nam o podejrzenia, które mamy wobec pewnej osoby. Do niedawna pracowała w tym biurze. Pan i pana przełożony możecie nam pomóc tego kogoś złapać. Proszę usiąść, a spokojnie porozmawiamy.

Podejrzeń nabrał jeden z informatyków

Jeszcze zanim mi wszystko opowiedzieli, domyśliłem się, o co chodzi. Zrozumiałem, że potwierdziły się obawy mojej żony. Zdjęcie Tośki przechwycił jakiś obleśny pedofil! Kiedy to sobie uświadomiłem, byłem naprawdę przerażony!

Policjanci wytłumaczyli mi, że kilka miesięcy przed tym, jak zginęła fotografia, w naszym dziale informatycznym zatrudniono pewnego człowieka. Facet był trochę odludkiem. Z nikim nie rozmawiał, nie jadał śniadań w kuchni, nie starał się zawierać znajomości. Ja nawet nie zwróciłem na niego uwagi. Oni tak, bo jeden z pracowników działu IT nabrał podejrzeń, że ten nowy może mieć pedofilskie skłonności. Chyba znalazł coś w jego komputerze. W każdym razie zgłosił sprawę policji, a ta zaczęła dochodzenie.

No i tu zaczyna się najgorsze. Ten podejrzany zorientował się, co się szykuje i zwiał. Nie wiedzieli, gdzie jest. Przeszukali jego dom i znaleźli potworne rzeczy na dysku jego kompa. A w szufladzie biurka zdjęcia dzieci. W tym mojej Tośki. Potem wypytywali mnie o tego faceta i okoliczności, w których zginęło zdjęcie. O tamten dzień. Nie mogłem im jednak pomóc, bo nie wydarzyło się nic, co mogłoby mieć znaczenie. Niczego nie zauważyłem. W końcu policjanci dali mi spokój i poprosili o kontakt telefoniczny.

– Panowie, a zdjęcie? Oddacie mi fotkę Tosi? – zapytałem.

– Niestety, nie możemy. Jeśli znajdziemy tego mężczyznę, fotografia na pewno będzie dowodem sądowym. Przykro mi… – odpowiedział jeden z nich.

Poszli, a mnie szef dał wolne na resztę dnia, bo po tym, co usłyszałem, i tak nie potrafiłbym się skoncentrować na pracy. Zdjęcie mojej córeczki dowodem w sprawie pedofila!

Cały byłem roztrzęsiony. Musiałem też o wszystkim powiedzieć żonie, bo trzeba było teraz bardzo uważać na Tosię. Kto wie, co tamtemu zboczeńcowi strzeli do głowy? Monika przez cały tydzień chodziła jak widmo. Do dziś nie możemy się otrząsnąć, a upłynęło już sporo czasu. Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnimy, że gdzieś tam jest facet, który zabrał zdjęcie naszego dziecka w celach… nie wiem… seksualnych?

Pilnujemy małej jak wariaci. Wiem, że może trochę przesadzamy, bo pewnie ten potwór zwiał gdzieś daleko i nie wróci tam, gdzie odkryli jego obrzydliwe skłonności. Ale z drugiej strony nie da się przewidzieć zachowania świra. Przecież nim nie kieruje logika, ani ludzkie uczucia, tylko ten ohydny popęd.

Czytaj także:
„Zaopiekowałam się facetem po przejściach: ubrałam, wykarmiłam, utuliłam. W ramach podziękowania, odszedł do innej”
„Mój związek z wykładowcą miał być tajemnicą, a ja głupia uznałam to za romantyczne. Ciekawe, co na to wszystko jego żona”
„Mam 30 lat, mieszkam z mamą, nie pracuję. Jest mi dobrze, a mama jest taka szczęśliwa, że może wokół mnie poskakać”

Redakcja poleca

REKLAMA