Rozpoczęcie studiów na architekturze było spełnieniem moich marzeń. Zawsze ją uwielbiałam! Rodzice śmiali się, że od początku wolałam klocki od lalek. Często budowałam domki z kartonów, stawiałam ściany, robiłam meble, malowałam je farbami, oklejałam papierem kolorowym, z plasteliny kleiłam dodatki.
W szkole średniej koleżanki prenumerowały Bravo, ja zaś magazyny o wystrojach wnętrz. Właściwie dla każdego, kto mnie znał, wybór tego kierunku studiów był oczywisty. Radziłam sobie doskonale, byłam jedną z lepszych osób na roku, wszystkie egzaminy zdawałam śpiewająco. Nie musiałam godzinami ślęczeć nad książkami, by wkuwać materiał. Wchodził mi do głowy sam. Miałam więc czas na popołudniowe kawy ze znajomymi i weekendową pracę w pubie studenckim.
Na czwartym roku jeden z wykładowców wyjechał, a naszą grupę przejął Piotr. Mężczyzna w średnim wieku, przystojny, wesoły, i co najważniejsze, zakochany w architekturze tak samo jak ja! Zajęcia prowadził z pasją, ciekawie. Mało tego, w czwartkowe popołudnia zorganizował salę na dodatkowe ćwiczenia! Nie były one obowiązkowe, jednak ja nie zastanawiałam się ani chwili, jako pierwsza wpisałam się na listę.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w czwartek weszłam na salę i okazało się, że poza mną i Piotrem nikt nie przyszedł! Byliśmy sami…
– Mógł pan poinformować, że z powodu braku chętnych ćwiczenia są odwołane. Nie musiałby się pan specjalnie fatygować… – zaczęłam speszona.
– Ale dlaczego odwołane? Nie liczy się ilość, a jakość! – powiedział z uśmiechem. – Może opowie mi pani o początkach swojej przygody z projektami?
Nawet nie wiem, kiedy zleciało całe 90 minut!
Rozmawialiśmy, wymieniliśmy się spostrzeżeniami, poglądami. Wreszcie trafiłam na kogoś z podobnym bzikiem, kto dokładnie mnie rozumiał, i któremu nie musiałam dziesięć razy tłumaczyć, co mam na myśli i dlaczego to takie fascynujące.
W następnym tygodniu sytuacja się powtórzyła. Tym razem jakoś zboczyliśmy z tematu, zaczęliśmy rozmawiać o sobie. Dowiedziałam się, że Piotr mieszka w mieście oddalonym o 50 km od naszego, w niewielkim mieszkaniu odziedziczonym po babci.
– Jestem sam, żadna kobieta nie była w stanie znieść mojego charakteru – uśmiechnął się smutno.
Sama nie wiem, kiedy przeszliśmy na „ty”. Rozmawiało nam się tak dobrze, że w którymś momencie sama zaproponowałam, byśmy poszli gdzieś na kawę. Odmówił jednak, tłumacząc, że nie powinien spotykać się ze swoimi studentkami. Zajęcia, ćwiczenia – to coś zupełnie innego niż wyjście na miasto. Zbiło mnie to z tropu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, że wypaliłam z takim głupim pomysłem.
– Przepraszam, masz rację. Ja… po prostu... – zanim dokończyłam zdanie, poczułam jego dłonie na swoim policzku, a chwilę później całowaliśmy się zachłannie i namiętnie.
Wiedziałam już, że przepadłam, że zakochałam się po uszy! A mój ukochany najwyraźniej odwzajemniał te uczucia. Piotr uznał jednak, że nikt nie może się o naszym związku dowiedzieć. Oboje mielibyśmy kłopoty – on mógłby stracić pracę, ja zostać posądzona o to, ze zaliczenia załatwiam sobie przez łóżko… W sumie miał rację.
Kochałam go za to, że tak się o mnie troszczył i myślał o wszystkim. Dalej spotykaliśmy się co czwartek w „naszej” sali, wiedzieliśmy, że o tej porze nikt już tam nie przyjdzie. Piotr czasem wpadał do mnie, kiedy Aśka, moja współlokatorka, wracała na weekend do domu. Miałam własną kawalerkę, więc nikt niczego się nie domyślał, a nasza miłość kwitła.
Odliczałam miesiące do końca roku, po cichu planowałam wspólny wypad na wakacje. A potem ostatni rok, obrona i wreszcie będziemy mogli przestać się ukrywać! Ta myśl trzymała mnie przy życiu w chwilach zwątpienia, kiedy miałam dość tego, że możemy być razem tylko kilkadziesiąt minut w tygodniu, po cichu…
Powiedział mi, że mieszka całkiem sam
Marzyłam, by wyjść z Piotrkiem do kina, pójść na lody, na spacer, chciałam pojechać z nim do rodziców. Męczyłam się, tym bardziej że Piotr był taki „nietechnologiczny”, nie lubił maili, komórek… Nie mogłam nawet wysłać mu SMS-a!
Kilka razy zaproponowałam, że w weekend wezmę wolne i pojadę do niego, gdzie nikt nie będzie mnie znał i nie będziemy musieli się ukrywać, ale zawsze coś mu wypadało. A to mama się pochorowała, a to sąsiad zalał mu mieszkanie… A dodatkowo wykładał też na tamtejszej uczelni, więc był zajęty do późna.
Do pierwszego poważnego zgrzytu doszło po zakończeniu roku akademickiego. Aśka wróciła na wakacje do domu, ja wstępnie poinformowałam już w pubie, że też raczej mnie nie będzie, a już na pewno nie do końca lipca. Rodzicom zaś nakłamałam, że jadę do koleżanki do Londynu. Czekałam na Piotra, który miał zjawić się w piątek wieczorem. Nie przyjechał. Umierałam z niepokoju, nie miał komórki, nie mogłam więc zadzwonić!
Tuż przed północą dostałam wiadomość z obcego numeru: „Kochanie, wypadły nam dodatkowe egzaminy, odezwę się w tygodniu. Piotr”.
Wiedziałam, że pisał od Janka, kolegi, który też wykładał u nas i w mieście Piotrka. Czasem kontaktował się ze mną z jego telefonu, ale zawsze instruował mnie, żebym nigdy nie odpisywała i nie oddzwaniała na ten numer, bo wszystko się wyda. Wściekłam się, ale co miałam robić?
Nie rozstawaliśmy się jeszcze na tak długo
Przez następne dni prawie nie wychodziłam z domu, żeby się z nim nie minąć. Zjawił się we wtorek.
– Cześć, Kotku! Przepraszam cię, miałem młyn, dziekan nas zarzucił robotą, nie mogłem wcześniej.
– Martwiłam się, czekałam na ciebie i… – nie skończyłam zdania, bo przerwał mi namiętnym pocałunkiem.
Po chwili cała złość mi przeszła. Ale potem oznajmił, że… wyjeżdża na cały miesiąc! Służbowo!
– Jaki wyjazd służbowy może mieć wykładowca w wakacje?! – spytałam.
Niby coś tłumaczył, ale dość nieskładnie. A potem szybko wyszedł, bo musiał… „załatwić sprawy”. Obiecał, że na miejscu postara się wreszcie kupić jakiś telefon, i że się odezwie. Byłam załamana! Do tej pory nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długo. Widywaliśmy się niemal każdego dnia na uczelni. A teraz miałam nie mieć z nim kontaktu przez kilka tygodni!
W pracy wzięłam już wolne, postanowiłam więc pojechać jednak do rodziców i zrobić im niespodziankę. Bardzo się ucieszyli. Któregoś dnia spotkałam się w sklepie z Kasią, moją przyjaciółką z czasów szkolnych. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, po moim wyjeździe nasze kontakty nieco się rozluźniły, ale nadal czasem do siebie pisałyśmy lub dzwoniłyśmy. Wiedziałam, że Kasia w wakacje miała wyjść za mąż. Okazało się, że wielki dzień miał nastąpić pod koniec lipca.
– Przyjdź, proszę! Będzie mi bardzo miło! Zresztą twoi rodzice też będą. Wiesz, że kolegują się z moimi – poprosiła, a ja oczywiście się zgodziłam.
Tamtego dnia w kościele wzruszyłam się, patrząc, jaka Kasia jest szczęśliwa! Zaczęłam się zastanawiać, czy ja też kiedyś stanę z Piotrem przed ołtarzem i nagle zobaczyłam, że… on już przed nim stoi. Zaraz za parą młodą, bo był świadkiem!
– Mamo, a ten facet to kto? – zapytałam po cichu rodzicielkę.
– Brat Kasinego Jacka, jakiś profesor podobno! – powiedziała.
Serce zaczęło mi szybciej bić. W głowie miałam gonitwę myśli. To cudownie, że się spotkamy, ale… przecież Piotrek miał być na wyjeździe. A może już wrócił? Tylko dlaczego się nie odezwał? No tak, był zajęty ślubem brata. Może wreszcie będę mogła przedstawić go rodzicom.
Po mszy chciałam od razu do niego podbiec. Ruszyłam w jego stronę, kiedy zauważyłam, że podchodzi do kobiety z małym dzieckiem na rękach.
– Kochanie, Szymuś przespał całą mszę. Aniołek z naszego synka – powiedziała i pocałowała Piotra w usta!
Podeszłam do nich. Piotr zbladł i nie wiedział, jak się zachować.
– Dzień dobry, panie profesorze. Cóż za spotkanie! – zawołałam.
– Dzień dobry… – bąknął.
– Pani jest studentką męża, tak? Jaki ten świat mały! Ale może porozmawiamy w restauracji? Trzeba jechać, świadek nie powinien się spóźnić! – powiedziała kobieta z uśmiechem i pociągnęła go w kierunku parkingu.
A ja stałam jak wryta. W oczach miałam łzy. Jak mogłam być tak głupia! Nie dałam rady pojechać na wesele. Powiedziałam rodzicom, że źle się czuję i poprosiłam, by przeprosili Kasię w moim imieniu.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Może powinnam powiedzieć tej kobiecie, jaki naprawdę jest jej mąż? Ale czy miałam prawo niszczyć szczęście jej i ich dziecka? Nie, chyba nie mogłabym być aż tak okrutna!
Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki był o mnie zazdrosny. Podstępem chciał zaciągnąć mnie do łóżka, żeby zniszczyć naszą przyjaźń”
„Kochanek okłamał mnie, że utrzymuje puszczalską i bezrobotną żonę, która nie chce dzieci. Tak naprawdę było odwrotnie”
„Wszyscy hejtują nasz związek. Jakub jest 10 lat młodszy i studiuje filozofię, ja jestem dyrektorką w banku”