– Jak ty w ogóle z nim wytrzymujesz? – dopytywała Ela, moja przyjaciółka, kiedy opowiadałam jej o Marku.
– Ja już nie wiem… – nie kryłam frustracji.
Mój mąż od początku naszej znajomości podkreślał, że bardzo ceni u kobiet cierpliwość, życzliwość i opiekuńczość. Nic tylko nie wspomniał o uległości i chęci stania się praczką, sprzątaczką i kucharką w jednej osobie. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, pewne rzeczy zupełnie mi nie przeszkadzały – uważałam wręcz za urocze i słodkie to, że ktoś lubi, gdy się nim zajmuję.
Czego ja nie robiłam, żeby zaimponować Markowi! Szykowałam wymyśle kolacyjki, starałam się zawsze nienagannie wyglądać i na każdym kroku zapewniałam go o swojej miłości oraz o tym, jak wiele dobrego wnosi do mego życia. Byłam wniebowzięta, ponieważ przystojny i zamożny facet, który mógł mieć praktycznie każdą, zwrócił uwagę właśnie na mnie.
Pobraliśmy się bardzo szybko
Przez pierwszy rok panowała istna sielanka, ale potem na świat przyszła nasza córeczka i zaczęły się schody. Miałam mnóstwo obowiązków i niekiedy ze zmęczenia dosłownie padałam na twarz. On natomiast coraz częściej wyskakiwał z pretensjami o nieuprasowane koszule czy konieczność zjedzenia na obiad parówek. Uważał, że się potwornie rozleniwiłam i przestałam o siebie dbać, bo po porodzie przybyło mi parę kilogramów.
– Chyba rozum straciłaś, powinnaś siedzieć w domu i dzieckiem się zajmować – tak z kolei reagował, kiedy wspominałam, że chciałabym wrócić do pracy. – Poza tym ja zarabiam tyle, że bez problemu nam wystarczy.
Różowe okulary powoli zaczęły ześlizgiwać się z mojego nosa, chociaż jeszcze długo nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że Marek nie jest mężczyzną, z którym da się tworzyć związek oparty na partnerskich, zdrowych zasadach. Wtedy przyszło mi do głowy, że przecież skądś to znam. Od razu pomyślałam o teściu, którego poglądy dotyczące kobiet zawsze uważałam za skandaliczne. Jak mogłam nie zauważyć, że jego syn jest dokładnie taki sam?
Dnia, w którym poznałam rodziców Marka, raczej nigdy nie zapomnę. Sporo słyszałam o przyszłym teściu – Marek wypowiadał się o nim wyłącznie w superlatywach. Jakie więc było moje rozczarowanie, gdy wyobrażenia o tym człowieku zostały bezlitośnie skonfrontowane z rzeczywistością. Już na dzień dobry skrytykował mój strój – nie podobało mu się to, że spódnica miała długość przed kolana.
– Dzisiaj kobiety są tak rozpuszczone, że mają za grosz przyzwoitości – powiedziała, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem.
Następnie oznajmił, że nie wyobraża sobie, żeby żona jego syna ubierała się jak grzesznica. Czerwone flagi aż krzyczały, ale ja udawałam, że wcale ich nie dostrzegam.
„Przecież Marek jest zupełnie inny” – powtarzałam w myślach.
W tamtym okresie znakomicie się maskował. Jego matka sprawiała wrażenie zastraszonej – jak się potem okazało, przeczucia mnie nie zawiodły. We własnym domu nie miała nic do powiedzenia. Wystarczyło, że widelec krzywo leżał przy talerzu, a sypały się na nią gromy. Strasznie jej współczułam, po czym podzieliłam jej los.
Wszelakich złudzeń wyzbyłam się po narodzinach Agatki. Urodziłam ją przez cesarskie cięcie, ponieważ poród naturalny nie wchodził w rachubę z racji na nieodpowiednie ułożenie dziecka.
– To skandal – bulwersował się teść. – Kobieta musi cierpieć i czuć ból, bo inaczej nie ma świadomości, jaką wartość ma życie dziecka.
Reakcja Marka na te słowa przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie dość, że przyznał ojcu racje, to na dodatek kazał mi go przeprosić. To był ten moment, w którym znienawidziłam zarówno teścia, jak i męża. Straciłam nadzieję na to, że Marek się zmieni. O jakimkolwiek wsparciu ze strony teściów nie było nawet mowy. Matka męża bała się własnego cienia, a jego ojciec miał na wszystko jedną złotą radę:
– Babę to trzeba krótko trzymać – nie dostrzegała niczego niestosownego w swoim postępowaniu.
Każdy, kto miał czelność się z nim nie zgadzać i myśleć inaczej, z automatu zyskiwał status śmiertelnego wroga. Ja również figurowałam na jego czarnej liście – i to na jednej z czołowych pozycji.
Postanowiłam rozmówić się z Markiem
Mimo że pomiędzy mną a Markiem wszystko zmierzało w fatalnym kierunku, postanowiłam podjąć próbę ratowania małżeństwa. Przygotowałam wykwintną kolację i poprosiłam go o rozmowę. Widząc elegancko nakryty stół, od razu się zgodził. Czar jednak momentalnie prysnął.
– Ty na serio szukasz dziury w całym – oznajmił po wysłuchaniu tego, co miałam do powiedzenia.
Starałam się rozważnie dobierać słowa, żeby broń Boże go nie urazić. Podzieliłam się z nim swoimi obawami dotyczącymi przyszłości naszego związku oraz wyznałam, że brakuje mi odrobiny czasu dla siebie. Marek stwierdził, że przesadzam i najzwyczajniej świecie nie potrafię się należycie zorganizować.
– Inne kobiety jakoś sobie radzą, a tobie się nie chce – skwitował oschle.
Po tej rozmowie zafundował mi ciche dni, a uściślając – ciche dwa tygodnie. Czułam, że odchodzę od zmysłów, więc biegałam za nim, błagając o przebaczenie. On czerpał z tego dziką satysfakcję i upokarzał mnie na każdym kroku.
– Czy ty masz świadomość, że tkwisz w przemocowym związku? – Ela zamarła, kiedy zdobyłam się na całkowitą szczerość na temat mojego małżeństwa.
– Nie myślałam o tym w tych kategoriach… – wyszeptałam przejęta, bo nie miałam odwagi nazwać rzeczy po imieniu.
– Ten typ jest chory i powinnaś od niego jak najszybciej uciec – radziła przyjaciółka.
– Co mam zrobić? – nie wytrzymałam i się rozpłakałam.
– Możesz przecież liczyć na mnie czy swoich rodziców. Dziewczyno, nie jesteś sama.
Wcześniej nie wpadło mi do głowy, aby porozmawiać z rodzicami. Pamiętam, jak mama ostrzegała mnie przed Markiem, ale ja byłam w nim po uszy zakochana i nie potrafiłam spojrzeć na sytuację chłodnym okiem. Kiedy ona lub tata dzwonili, kłamałam, że u mnie wszystko w porządku, a z mężem układa się znakomicie.
– Słuchaj – Ela podała mi chusteczkę – co jeszcze musi się stać, żebyś przejrzała na oczy?
Rozmowa z przyjaciółką nie dawała mi spokoju. W końcu zdecydowałam, że poproszę rodziców o wsparcie. Zadzwoniłam do nich, kiedy Marka nie było w domu. To był najlepszy moment na ucieczkę, bo miał wrócić dopiero za dwa dni. Trzy godziny później mama i tata przyjechali po mnie i Agatkę. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chciałam w tym mieszkaniu zostać ani sekundy dłużej. Wiedziałam, że jeśli teraz pęknę i się rozmyślę, nie znajdę w sobie siły, żeby odejść od Marka.
Nie dałam się nabrać na piękne słówka
Marek oczywiście się wściekł, kiedy po powrocie do domu nie zastał żony i córki. Wydzwaniał z awanturami i wyzwiskami. Miałam tego dość i zmieniłam numer. Przyjechał nawet do moich rodziców, ale nie wpuścili go do mieszkania. Z pomocą ich zaprzyjaźnionej prawniczki przygotowałam pozew rozwodowy. Po jego otrzymaniu Marek zmienił taktykę.
Nagle zamienił się w słodkiego, kochającego misiaczka, ale ja znałam go na wylot. Nie urobił mnie, chociaż tego oczekiwał. Nie ustąpiłam i nie pozwoliłam, aby nadal mną manipulował. Bez rodziców bym tego nie przetrwała, co do tego nie mam wątpliwości.
Aktualnie czekam na wyznaczenie przez sąd terminu rozprawy – przypuszczam, że z uwagi na dziecko na jednej się nie skończy. Marek zapewne odstawi niezły teatrzyk, więc muszę się przygotować na istną batalię. Zaczęłam jednak uczęszczać na terapię, która – mam nadzieję – mnie wzmocni. Szkoda jedynie, że człowiek staje się mądrzejszy i silniejszy dzięki doświadczeniom, które zwykle do przyjemnych nie należą.
Czytaj także:
„Chcieliśmy z mężem pofiglować, ale niemowlak i wścibska teściowa skutecznie to uniemożliwiali. Na szczęście miałam plan”
„Przyzwyczaiłam się do samotnych świąt na emeryturze. W tym roku czekała na mnie jednak niespodzianka”
„Staruszkom zabrakło pieniędzy przy kasie, a mnie żenują takie sytuacje. Oszukałem ich i wcale tego nie żałuję”