Zmusiłam się, żeby wyjść na pobliski bazar, zrobić ostatnie przed świętami zakupy. Właściwie to poza świeżym chlebem niczego nie musiałam już kupować, bo cóż mnie, starej i samotnej kobiecie było potrzeba…
Mało potrzebowałam
Trochę szynki, słoiczek ćwikły z chrzanem, mrożone uszka i barszcz z torebki na wigilię od kilku dni już leżały w lodówce. Ciasta żadnego nie piekłam, bo i po co, kto by to miał zjeść. Najwyżej kupię w piekarni kawałek makowca, żebym miała do filiżanki herbaty.
Wolno schodziłam po schodach, stopnie dwóch pięter zmuszały do sporego wysiłku moje stare serce. Zza drzwi mijanych mieszkań dochodziły smakowite zapachy, piekły się ciasta, gotowała kapusta z grochem, pewnie nawet bigos, od razu rozpoznałam jego charakterystyczną woń. Uśmiechnęłam się sama do siebie, w moim domu też tak kiedyś pachniało…
Zatęskniłam za rodziną
Przed laty, gdy jeszcze byliśmy razem, mąż i trójka dzieciaków. Jakże wtedy było gwarno w tych naszych dwóch niewielkich pokoikach, krzykom i śmiechom nie było końca, zwłaszcza gdy szli z ojcem po choinkę, a potem ją ubierali wspólnie. Do dzisiaj pamiętałam, jak czasem na gałązkach wisiały same opakowania po cukierkach i czekoladkach, bo ich zawartość została zjedzona ukradkiem, w trakcie ubierania drzewka. Tak trudno wtedy było o słodycze, wszystko na kartki. A jednak udawało nam się zaoszczędzić na tyle tych słodkości, aby było co powiesić na choince. Do tego piekłam zawsze ciasteczka z dziurką, tak aby można było przez nie przewlec czerwoną wstążeczkę i udekorować nimi drzewko. Zwłaszcza dzieciaki lubiły pierniczki, które same ozdabiały orzeszkami, makiem, kolorowym cukrowym groszkiem…
I właśnie przechodząc obok drzwi na pierwszym piętrze, poczułam zapach pieczonego piernika, ten sam zapach, którym przepełniony był kiedyś mój dom. Sama chętnie bym jeszcze coś upiekła, miałam dość sił pomimo swoich lat. Ale dla kogo…? Mąż zmarł szmat czasu temu, dzieciaki rozjechały się po świecie. A ja zostałam na starych śmiechach, tutaj było moje miejsce i tutaj chciałam leżeć obok męża, gdy nadejdzie kres moich dni.
Dzieci pamiętały o mnie, jak zawsze, telefonowały, przysyłały upominki, ale przecież to nie sprawiało, że w wigilijny wieczór, kiedy pierwsza gwiazdka pojawiała się na niebie, kiedy czas było usiąść do uroczystej kolacji, czułam się mniej samotna. W miarę upływających lat, pogodziłam się jednak z takim życiem. Nie pachniało już w moim domu ciastem.
Mało się nie przewróciłam
Rozmyślając tak o dawnych czasach, tych szczęśliwych i pogodnych, nawet nie zauważyłam, że doszłam już do bazaru. Przed bramą sprzedawano choinki, wciągnęłam głęboko w płuca ich cudowny, żywiczny zapach. I w tej właśnie chwili poczułam, jak coś uderzyło mnie w nogi. Odwróciłam się, gotowa nakrzyczeć na tego kogoś, ale powstrzymały mnie słowa kobiety, otoczonej gromadką dzieci.
– Witek, uważaj z tymi sankami – zwróciła uwagę może dwunastoletniemu chłopcu. – Przeproś panią zaraz…
Uśmiechnęłam się, poznałam moją sąsiadkę z bramy obok. Młoda jeszcze kobieta, pracowała jako dozorczyni w naszej kamienicy. Zawsze pozdrowiła mnie dobrym słowem, uśmiechała się, była życzliwym człowiekiem. Szła teraz z dzieciakami, a miała ich całą czwórkę, z zakupów na bazarze, każde z nich dźwigało pełną torbę, a chłopiec wiózł na sankach spory świerk, na którym siedział okrakiem jego najmłodszy braciszek. I właśnie wystającym końcem tego drzewka, przejechał mnie przed chwilą po nogach.
– Nic się nie stało – powiedziałam. – Tu taki tłum, trudno przejść, a co dopiero ciągnąć sanki – uśmiechnęłam się do chłopca. – Zwłaszcza z takim bagażem…
– Dzieciaki takie podekscytowane, nie widzą nic dookoła – powiedziała kobieta.
Dzieci miały w sobie mnóstwo radości
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo jedna z dziewczynek podsunęła mi pod nos swoją siatkę.
– Kupiłam sobie trzy bombki, domek, muchomorka i gwiazdkę – zaszczebiotała. – Tatuś dał nam pieniążki, żebyśmy sobie wybrali...
– Bardzo ładne te bombeczki – pochwaliłam jej wybór i natychmiast rzuciły się do mnie pozostałe dzieci, pokazując mi swoje ozdoby.
– Ale na cukierki, żeby też powiesić na choince, to już nam nie starczyło pieniążków – poskarżył się najmłodszy chłopiec.
– Taki mamy zwyczaj, że co roku dzieciaki mogą sobie same coś kupić na choinkę, ale wie pani, jak to jest, wykupiłyby wszystko – zaśmiała się kobieta. – Zawsze przychodzimy tu całą rodziną, po drzewko i ostatnie sprawunki, ale w tym roku mąż źle się czuje, miał wypadek – westchnęła. – A pani już po zakupach, święta gotowe? – spytała życzliwie.
– A jakie tam święta – machnęłam ręką. – Wie pani, dzieci daleko, mąż nie żyje, dla kogo miałabym się starać, dla mnie samej nie warto, co ja tam zjem…
Przez chwilę zapanowała cisza, nawet dzieci przyglądały mi się w milczeniu.
Zaprosili mnie na wigilię
– A wigilia? – spytała sąsiadka. – Pójdzie pani gdzieś na kolację, do przyjaciół?
Pokręciłam głową z westchnieniem.
– Każdy ma swoją rodzinę, po co komu zawadzać – odparłam cicho. – Zresztą, mnie samej dobrze.
– Nikomu nie może być dobrze, gdy w Wigilię jest sam – przerwała mi kobieta. – Wie pani, u nas się nie przelewa, zwłaszcza, że mąż na chorobowym od miesiąca, ale zawsze jest co na stół położyć, będzie barszcz z uszkami, smażona ryba, kapusta i śledzie, więc… – popatrzyła na mnie ciepłym wzrokiem. – Jeżeli się pani nie obrazi, to zapraszamy serdecznie.
– Ale przecież my się nawet dobrze nie znamy – odparłam dopiero po chwili. – Po co ma pani sobie kłopot robić?
A kobieta tylko się roześmiała. I zaczęła mnie przekonywać, że przecież to taki radosny czas, kiedy Dzieciątko się rodzi, że ludzie powinni być wtedy razem i cieszyć się z tej maleńkiej miłości na sianku. Słuchałam jej w zadumie.
– Serdecznie panią zapraszamy, wszyscy, prawda dzieciaki? – powiedziała na koniec. – Zjemy kolację, potem będziemy kolędować, a w nocy może wybierze się pani ze mną na pasterkę?
– No i ze mną też, bo przecież obiecałaś mamo, że w tym roku pójdę – zakrzyknął chłopiec ciągnący sanki.
I w tym momencie, sama nie wiem dlaczego, skinęłam głową, Bo żadne słowa nie chciały mi przejść przez gardło, byłam taka wzruszona.
Poczułam przypływ energii
Weszłam na bazar, zrobiłam swoje skromne zakupy i już chciałam wracać, gdy nagle coś przyszło mi do głowy. A gdybym tak upiekła tym dzieciakom takie pierniczki i inne ciastka, jakieś wstążeczki w domu się znajdą, zaniosę im je przed wigilią, jeszcze zdążą powiesić na swoim drzewku… I nogi same zaniosły mnie do sklepu, gdzie mogłam kupić wszystko, co było mi potrzebne do ciasteczek, nawet cukrowe koraliki do ich ozdobienia.
Wracałam do domu szybko, jakby mi lat ubyło. Serce przepełniała mi taka dziwna radość, uczucie, jakiego już nawet nie pamiętałam. I nagle się przestraszyłam, czy ja jeszcze mam te wszystkie foremki do ciastek, gwiazdki, kwiatki, księżyce, przecież od lat ich nie używałam, mogły się gdzieś zapodziać. Ale szybko odetchnęłam, przypomniałam sobie, że leżą chyba w dolnej szufladzie kredensu.
Godzinę później, pochylałam się nad stolnicą, przesiewałam mąkę, grzałam w rondelku miód, kroiłam bakalie. Gdy włożyłam pierwszą partię gwiazdek i księżyców do piekarnika, przysiadłam na chwilę. Przymknęłam oczy... W mojej kuchni znowu pachniało, jak za dawnych lat. A jutro czwórka dzieciaków ucieszy się na pewno, gdy zaniosę im wielką tacę moich kolorowych słodkości.
Czytaj także: „Zwiałam ze wsi, bo nie chciałam brodzić w łajnie jak moja rodzina. Ukrywam, ile zarabiam, bo wydoiliby mnie z kasy”
„Znajomi wymyślili, że wezmą ślub w Boże Narodzenie. Nie rozumieją, że wolę spędzać ten czas z rodziną”
„Marzą mi się bajkowe święta jak z reklamy. Mam dość telewizora, gotowych dań i rozmów o polityce przy stole”