„Staruszkom zabrakło pieniędzy przy kasie, a mnie żenują takie sytuacje. Oszukałem ich i wcale tego nie żałuję”

mężczyzna święta fot. Getty Images, Westend61
„Koszyk mieli pełen słodkości, lecz przy kasie okazało się, że brakuje im gotówki. To naprawdę niekomfortowa sytuacja. Nie lubię zwracać na siebie uwagi w taki sposób, dlatego zawsze mam przy sobie kartę z odpowiednią ilością środków”.
/ 19.12.2023 10:24
mężczyzna święta fot. Getty Images, Westend61

Starszej kobiecie zabrakło przy kasie gotówki do zapłacenia za upominki dla swoich wnuków. Chociaż podstępnie ją oszukałem, to jednak było warto...

Nie znoszę takich sytuacji

Na dzień przed Wigilią zdecydowałem się na krótką wizytę w najbliższym sklepie Biedronka, aby zrobić niewielkie zakupy. Udało mi się to zrobić naprawdę sprawnie, szybko zająłem miejsce w niezbyt długiej kolejce do prawej kasy. Jak to często bywa, mimo iż była krótsza, zmniejszała się zdecydowanie wolniej niż ta do kasy znajdującej się po lewej stronie. W końcu ruch w mojej kolejce całkiem się zatrzymał.

Wszystko przez starsze małżeństwo. Koszyk mieli pełen słodkości, lecz przy kasie okazało się, że brakuje im gotówki. To naprawdę niekomfortowa sytuacja. Nie lubię zwracać na siebie uwagi w taki sposób, dlatego zawsze mam przy sobie kartę z odpowiednią ilością środków.

– Miałam tutaj schowaną setkę... – wyjaśniała dojrzała kobieta, wskazując na obecnie pustą kieszonkę w portmonetce.

Na paragonie widniała kwota 99,80 zł. Wszystko mieli więc dokładnie wyliczone, ale przy sobie żadnych pieniędzy.

– Nie wydałaś tego na leki? – zapytał starszy mężczyzna, próbując ocalić resztki ich godności.

Bezradnie podniosła ramiona.

– Wszystko dla wnucząt! – westchnęła.

Powoli zaczynałem się niecierpliwić. Z uwagi na świąteczną atmosferę starałem się jednak nad sobą panować. Starsze małżeństwo nieprzerwanie tkwiło przy kasie, jakby decyzja o niezakupieniu słodyczy była kwestią życia lub śmierci. No cóż – diabli wiedzą – może tak właśnie było. Zazwyczaj nie wtrącam się w takie kwestie, ale tym razem nie mogłem się powstrzymać.

Głównie posługuję się kartą kredytową, ale jako osoba przezorna i przewidująca zawsze noszę w portfelu rezerwową stówkę. Kilka razy taka zapasowa gotówka uratowała mnie, gdy terminal do kart zepsuł się lub połączenie z bankiem było niestabilne. Dlaczego zatem i tym razem nie mogłaby pomóc? Dyskretnie sięgnąłem po portfel, wyciągnąłem banknot, a następnie znacząco przełknąłem ślinę. Starsi ludzie natychmiast zrozumieli, że ktoś za nimi traci cierpliwość. Wyglądali tak, jakby chcieli zniknąć.

– Wybaczy pani, że przerywam – rozpocząłem. – Ten banknot znalazłem na chodniku przed wejściem do sklepu – wręczyłem jej świeżutką stówkę. – Najprawdopodobniej to pani wypadł z portfela – dodałem uprzejmie.

Pani bez wahania przyjęła banknot, choć jej spojrzenie w moją stronę, mruganie powiekami i wyraźne niezrozumienie sytuacji, mówiły same za siebie.

Obydwoje byli zszokowani

Zanim zdążyli się otrząsnąć z szoku, udało mi się sprawnie wyminąć mężczyznę z sąsiedniej kolejki.

– Słuchaj – szepnąłem – tylko zapłacę za kefir, kilka bułek i natychmiast zniknę. Mogę?

– Oczywiście! – klepnął mnie w ramię z sympatią. I z tęsknotą westchnął. – Gdybym ja tak znalazł setkę przed sklepem, to czułbym się jak w niebie...

Kobieta siedząca za ladą spojrzała na mnie, jakbym był uosobieniem świętego Mikołaja, co sprawiło, że poczułem ciepło w sercu. Uśmiechała się z radością, szybko kasując kolejne produkty. Dostałem od niej gratis papierową torbę, w którą mogłem spakować moje drobne zakupy. Zapłaciłem kartą, mrugnąłem do niej okiem i szybko wyszedłem. Zależało mi na tym, aby ci starsi państwo mnie nie zauważyli. Niestety,  nie udało mi się. Przy wyjściu ze sklepu starszy mężczyzna złapał mnie za rękę.

– Co pan wygaduje? – warknął.

– To znaczy?

– Doskonale pan wie, że to nie moja żona zgubiła ten banknot! – mówił tonem pełnym zarzutów. – To były pana pieniądze! I to pan je nam podarował!

– Rzeczywiście – przyznałem.

To go zaskoczyło. Czyżby przypuszczał, że zaprzeczę?

– Dlaczego pan to zrobił? – zapytał z obawą w oczach, jakby się bał.

Podniosłem ramiona.

– Ponieważ mogłem – odpowiedziałem z pewną dozą nonszalancji, nie będę tego ukrywał. – Ponieważ teraz są święta. Ponieważ wszystkie dzieci są naszymi dziećmi. Ponieważ chwilowy brak pieniędzy nie powinien stać na przeszkodzie do spełniania słodkich marzeń. A tak poza tym... radosnych świąt!

– Radosnych, radosnych... Proszę pana, może mi pan podać swoje dane? – zapytał zdecydowanie starszy mężczyzna. – Zwrócę panu pieniądze po Nowym Roku, kiedy dostanę emeryturę.

– Przykro mi, ale jestem tu tylko przejazdem – odparłem, mijając się oczywiście z prawdą. – Mieszkam w zupełnie innej części naszego kraju. Do zobaczenia, cieszę się, że mogłem pana poznać, ale naprawdę się śpieszę – delikatnie oswobodziłem rękaw swojej kurtki z jego uścisku i spokojnie ruszyłem w kierunku swojego samochodu.

Nieprzyjemna przygoda

Nikt przecież nie spodziewa się, że Święty Mikołaj odda mu pieniądze za prezenty, prawda? Posiadam BMW – to naprawdę super luksusowy SUV w czarnym metalicznym kolorze. To świetne auto na długie trasy, jest komfortowy i pełen dynamiki. I oczywiście, jest całkowicie elektryczny, co niesie za sobą wiele korzyści. Ale ma też jedną istotną wadę.

Gdy system elektryczny przestaje działać, samochód nie tylko nie jest w stanie jechać, ale nawet nie można go zamknąć. Dokładnie to przydarzyło mi się pewnej styczniowej nocy. Byłem w drodze powrotnej z Niemiec, ledwo przekroczyłem granicę i zjechałem na parking, żeby się rozprostować i zapalić. Była trzecia nad ranem, strasznie zimno, a na parkingu tylko ja i jakiś mężczyzna z lawetą.

Jego tablice rejestracyjne wskazywały, że jest z Poznania. Również palił papierosa, spoglądając ciekawie w moim kierunku. Na lawecie znajdował się jeden samochód, a miejsce na drugi było puste – najwyraźniej zakupy w Niemczech nie poszły zgodnie z planem. Skończyłem papierosa, wsiadłem do samochodu i...

Samochód nie chciał się uruchomić. Spróbowałem jeszcze raz. Zero reakcji. Żadna z lamp kontrolnych nie migała, najwyraźniej mój samochód nie miał zasilania. Pojazd wart niemal milion, a stoi po prostu jak kupna blachy. Na szczęście nie mam obowiązku go naprawiać – mam przecież assistance. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem. Otrzymałem informację, że ktoś przyjedzie po mnie mniej więcej za sześć do ośmiu godzin. Cudownie! Facet z lawetą zgasił papierosa i szykował się do wyjazdu.

– Och, mój Panie! – zwróciłem się do niego z błagającym gestem. – Proszę, pomóż rodakowi.

– Co, nie działa?

– Tak, to jakiś złom.

– To specyfika elektryki – rzekł. – Nie ma sensu próbować na siłę. A pchać też nie można? – zapytał z ciekawością.

– Chcemy pchać dwie tony?

– Rzeczywiście. Dobrze, że mam wolne miejsce.

Naprawdę sprawnie i bez żadnych problemów załadował moje lśniące BMW na lawetę. Następnie wskazał, aby wsiadł do kabiny kierowcy i ruszyliśmy w drogę z moim samochodem za plecami. Tak jak podejrzewałem, sprowadzał samochody z Niemiec. Skarżył się na kryzys w sektorze motoryzacyjnym i brak gotówki, ale jego auto było w dobrej kondycji, czyste i pachnące. Było widać, że naprawdę angażuje się w swoją pracę, czym od razy zdobył moją sympatię.

Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania, zaproponował, abyśmy od razu udali się do salonu, w którym serwisowałem mój pojazd. A na koniec powiedział, że odwiezie mnie do domu. Kiedy powiedziałem mu, gdzie mieszkam, wyraźnie się zdziwił.

Dobre uczynki wracają

Mój samochód zaparkowaliśmy przy salonie. Po mniej więcej piętnastu minutach, kiedy wysiadałem spod bloku, sięgnąłem po portfel. Oczywiście miałem tam stówkę, ale wiedziałem, że tym razem to nie wystarczy.

– Proszę, potraktuj to jako zaliczkę – powiedziałem. – Podaj mi swój adres, jutro przyniosę pozostałą kwotę.

Mężczyzna był zdumiony. Na początku przypuszczałem, że poczuł się rozczarowany tak niewielką kwotą.

– Nie mam przy sobie więcej gotówki – usprawiedliwiałem się. – Jutro uregulujemy rachunki. Proszę tylko powiedzieć, ile się należy.

Zakręcił głową.

Tych pieniędzy nie przyjmę.

– Dlaczego?

Przez moment milczał.

– Czy przypadkiem nie kojarzy pan pary osób starszych, które przed świętami w Biedronce nie miały wystarczająco pieniędzy na słodycze dla wnucząt? – zadał mi niespodziewane pytanie.

Jedynie uśmiechnąłem się z lekkim rozbawieniem. Zauważył to i sam również się uśmiechnął.

– Chwila, chwila – zorientowałem się. – Skąd Pan zna tę historię?

Odpowiedział mi jedynie wzruszeniem ramion.

– Był Pan wtedy w tym sklepie? – pytałem dalej.

– Nie – odparł.

– Ale moi rodzice tam byli. Mama do mnie dzwoniła. Podszedłem, gdy pan już odjeżdżał...

Dobro, które czynimy, nie ginie. Wraca do nas w najmniej spodziewanym momencie.

Czytaj także:
„Myślałam, że mąż znów nie pamiętał o moich urodzinach i teraz próbuje to ukryć. Tymczasem on przeszedł samego siebie”
„Narzeczona syna jest wojującą weganką. Musiałam kupić specjalny majonez, by zaszczyciła nas obecnością na Wigilii”
„Mąż sprasza do domu hołotę i każe mi organizować wystawne bankiety. Przez niego 7 dni w tygodniu stoję przy garach”

Redakcja poleca

REKLAMA