Szczęśliwa wsiadłam do samochodu. Nie był nowy, miał prawie 10 lat, ale sama na niego zarobiłam, całe wakacje harując na zmywaku w Londynie. A teraz siedziałam w nim i czułam takie podekscytowanie i radość, że nie umiem tego opisać.
Najpierw pojechałam na stację benzynową. Dumna z siebie stanęłam obok dystrybutora, wysiadłam i… koniec! Nie miałam pojęcia, jak otworzyć bak! Ciągnęłam, wciskałam, szarpałam – nie reagował! Byłam coraz bardziej wściekła i zawstydzona. Kolejka samochodów za mną się wydłużała.
Stwierdziłam, że pojadę do domu i poproszę o pomoc brata lub tatę. Miałam już wsiąść do auta, kiedy podszedł do mnie pracownik stacji.
– Dzień dobry, mógłbym w czymś pomóc? – spytał z uśmiechem.
Głupio mi było powiedzieć, że nie potrafię zatankować własnego auta!
– Ja… Tylko… – zaczęłam dukać.
– Pozwoli pani? – spytał, pokazując na drzwi kierowcy.
Już nigdy więcej tu nie zatankuję!
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, ale pokiwałam twierdząco głową. Chłopak otworzył drzwi, schylił się, pociągnął jakąś maleńką dźwignię obok fotela i… bak się otworzył! Myślałam, że zapadnę się pod ziemię! Jak jakaś idiotka stukałam, pukałam po tym cholernym baku, szarpałam, a wystarczyło pociągnąć dźwignię.
Podziękowałam mu zażenowana. Miałam ochotę rozpłynąć się, zniknąć, zapaść pod ziemię! Zatankowałam, zapłaciłam, odmawiając założenia karty stałego klienta i czym prędzej odjechałam. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zatankuję na tej stacji! Ale zaledwie kilkanaście dni później, jadąc już na oparach, musiałam znów tam zatankować.
Miałam nadzieję, że trafię na inną obsługę niż ostatnio. Ale gdy tylko zaparkowałam obok dystrybutora, z budynku stacji wyłonił się ten sam chłopak, który ostatnio mi pomógł, i z rozbrajającym uśmiechem ruszył w moją stronę. Mnie do śmiechu nie było! Chcąc mu udowodnić, że nie taka ze mnie blondynka, czym prędzej sama odblokowałam bak, chwyciłam za wąż i już miałam zatankować, kiedy usłyszałam jego krzyk.
– Proszę zaczekać! – zastygłam w bezruchu. – Na pewno chce pani tankować ropę? Ma pani diesla?
Zdezorientowana spojrzałam znów na dystrybutor. Cholera! Chwyciłam nie ten wąż! Facet pomyśli, że naprawdę jestem stuknięta! Ale to w sumie jego wina! Gdyby nie wychodził i mnie nie stresował, nie działałabym w stresie i nie popełniłabym tego błędu!
– A panu płacą za prześladowanie kobiet? Czy ma pan premię od każdego upokorzonego klienta? – spytałam.
Facet nie przestawał się uśmiechać.
– Czerpię przyjemność z pomagania pięknym kobietom – powiedział, a po chwili teatralnie ściszył głos i dodał: – Wie pani, zawsze chciałem być supermanem albo chociaż batmanem. Trochę mi nie poszło z nauką latania. Ale teraz choć raz na ruski rok mogę poczuć się bohaterem, niech mi pani nie odbiera tej przyjemności…
Spotkałam mojego supermana
Uśmiechnęłam się, pozwoliłam sobie pomóc i poszłam płacić. Dałam się nawet namówić na założenie karty.
– Do szybkiego zobaczenia, mam nadzieję – uśmiechnął się chłopak.
Po kilku dniach zadzwonił do mnie jakiś nieznany numer, a kiedy odebrałam, usłyszałam głos… chłopaka ze stacji! Powiedział, że mieli jakąś promocję, losowali wśród klientów nagrody i mam się zgłosić po odbiór jednej z nich. Pomyślałam, że wcisną mi jakiś płyn do spryskiwaczy albo breloczek, i że nie warto po to jechać.
Po kolejnych kilku dniach odebrałam SMS-a. „Nagroda nadal czeka. Mamy ją wysłać pocztą? Superman ze stacji ;-)”. Uśmiechnęłam się. „Bogata ta stacja. Nagrody rozdaje, nawet pocztą gotowa je wysyłać… Może sama się tam zatrudnię?-:)”. Potem wymieniliśmy jeszcze kilka SMS-ów. Niezobowiązujących, ale coraz bardziej lubiłam tego mojego supermana. Był dowcipny, błyskotliwy i inteligentny. W końcu zaproponował, że sam podrzuci mi nagrodę, a ja po chwili wahania się zgodziłam. Umówiłam się z nim w kawiarni w pobliżu domu.
Zjawił się z różą.
– To też od stacji? – spytałam.
– Nie, to od supermana. Dla jego Lois Lane – puścił do mnie oczko.
Usiedliśmy, zamówiliśmy kawę i ciastka. A potem spytałam, co z moją nagrodą. Michał, bo tak miał na imię superman, uśmiechnął się i powiedział, że w sumie nie było żadnego konkursu, a nagroda to tylko pretekst.
– Ale mogę zaproponować firmową smycz, breloczek albo choinkę zapachową – uśmiechnął się do mnie szeroko. – I, aby uniknąć problemów, montaż przy lusterku gratis!
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Spędziłam bardzo miłe popołudnie i chętnie zgodziłam się na kolejne spotkanie. Z każdym następnym zakochiwałam się w Michale coraz bardziej. Tak minęły trzy lata i za dwa miesiące odbędzie się nasz ślub.
Dzisiaj bardzo cieszę się z tego, że nie potrafiłam zatankować własnego samochodu. Dzięki temu poznałam mojego osobistego supermana! A kiedyś na pewno opowiemy tę historię naszym dzieciom.
Czytaj także:
„Mam 70 lat i poznałam nową miłość na... Tinderze. Rodzina już dawno położyłaby mnie w grobie, a ja zaczynam nowe życie”
„Po śmierci męża całe dnie spędzałam nad jego grobem. Los ze mnie zadrwił i to na cmentarzu poznałam nową miłość”
„Wbrew woli rodziny zerwałam zaręczyny z bogatym Francuzem. Wyszłam za gołodupca, bo miłość jest ważniejsza niż kasa”