„Mam 70 lat i poznałam nową miłość na... Tinderze. Rodzina już dawno położyłaby mnie w grobie, a ja zaczynam nowe życie”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, goodluz
„Cieszył się, że się nim zainteresowałam, zadeklarował się jako domator, ale lubił też podróżować i koniecznie chciał się ze mną spotkać. Miałam już dość tego flirtu i zapewne jego wiadomość pozostałaby bez odpowiedzi, gdyby nie telefon od mojej córki”.
/ 01.06.2022 05:30
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, goodluz

Babciu, a ty się nie nudzisz, jak tak siedzisz całymi dniami sama?

– Trochę się nudzę, ale nie za bardzo. Zawsze mogę sobie rozłożyć pasjans, pogapić się w telewizor, do sklepu pójść… Czasami spotkam kogoś i jakoś ten czas zleci.

– Znaczy, że się nudzisz.

– Marcel, co ty znowu kombinujesz?

– A ile ty właściwie masz lat?

– Nie wiesz?

– Jakoś nie.

– Siedemdziesiąt. A tak przy okazji, kobiety nie powinno się pytać o wiek.

– A niby czemu?

– Bo to jej przypomina, że nie jest tak młoda, jak się czuje, rozumiesz? I to może być dla niej przykre.

– Mówisz, że kobiet się nie powinno pytać, a facetów ta zasada nie obowiązuje? Im nie bywa przykro?

– Jakoś się nigdy nad tym nie zastanawiałam. Może niektórym jest przykro. Ale generalnie mężczyźni starzeją się inaczej. Jak zbytnio się nie zapuszczą, to mogą być całkiem interesujący. A kobieta? Sam przecież widzisz.

Szkolenie było krótkie i treściwe

– Dla mnie jesteś superlaska, babciu.

– Tak, tak. Nie czaruj. Może i super, ale w swojej kategorii wiekowej.

– To może powinnaś kogoś poznać?

– W jakim sensie? Kogo mam poznać?

– No, jakiegoś interesującego gościa ze swojej kategorii wiekowej.

– Na umysł ci chyba coś upadło, dziecko. Ty chcesz mnie wysłać na podryw?

– Nie, na Tindera.

– Na co?

– To taka apka.

– Co to jest apka?

– Babciu, błagam! Aplikacja. Zainstaluję ci ją na smartfonie i sobie kogoś wyczaisz – Marcel nie odpuszczał.

– Mowy nie ma, niczego ani nikogo nie będę na tej apce wyczajała.

– Wszyscy tak mówią, a później śmigają z randki na randkę.

– Ale ty chyba nie?

– A myślisz, że gdzie wyczaiłem Aśkę?

– Z tego…?

– No z tego. Tak to działa – oddał mi moją komórkę. – Gotowe. Masz na imię Eleonora – przypomniał.

– Zgadza się. Tak mam na imię.

– No właśnie. I tu też masz tak na imię. Wolałem nic nie wymyślać, bo jeszcze by ci się mogło pokręcić.

Jestem sparowana? To znaczy, że co?

Wnuk wytłumaczył mi, że może chodzić o seks, ale nie musi. Równie dobrze mogę poszukać kogoś do spotykania się albo do kochania. To już zależy ode mnieZgodziłam się na ten eksperyment, bo nie potrafię mu niczego odmówić.

To bezsprzecznie najlepsza rzecz, jaką udało się zrobić w życiu mojej beznadziejnie głupiej córce i jej równie tępemu mężowi. Marcel to złoty chłopak. Nie taki, jak ta dzisiejsza młodzież.

Zgodziłam się, ale to wcale nie znaczy, że zamierzałam kogokolwiek poznawać w tak ordynarny sposób. Co to, to nie! W tym postanowieniu wytrwałam do wczesnego wieczora. Ech, a co mi szkodzi zajrzeć, kto tam się ogłasza – pomyślałam po wieczornym kieliszeczku naleweczki.

Jak to Maciuś mnie uczył? O, jestem. I teraz przesuwam w lewo. No nie! Zbyt wielkiego wyboru w mojej kategorii wiekowej i w najbliższej okolicy nie miałam.

– Ten ciekawy, ale stanowczo za młody. Nie ma nawet sześćdziesiątki. Ten tylko wygląda porządnie. O jaki przystojniak! Zadbany i to mimo swych lat. Ciekawy pan. Gdyby jeszcze był inteligentny i kulturalny? Ale jak to sprawdzić?

Kolejny kieliszek podpowiedział mi, żeby przesunąć go w prawo. Chwilę później urządzenie oznajmiło mi, że zostałam… „sparowana”.

– Co za ohydne określenie! Sparowana? To znaczy, że co? – pochichotałam chwilę, gdy nagle pojawiła się wiadomość od „sparowanego” ze mną Władysława. Tego przystojniaka.

Mam ciało i emocje. I… swoje potrzeby!

Cieszył się, że się nim zainteresowałam, zadeklarował się jako domator, ale lubił też podróżować i koniecznie chciał się ze mną spotkać. Miałam już dość tego flirtu i zapewne jego wiadomość pozostałaby bez odpowiedzi, gdyby nie telefon od mojej córki.

– Mama? Co ty najlepszego wyprawiasz?! – usłyszałam w słuchawce.

– Ale o co ci chodzi?

– Marceli mi powiedział, że zainstalował ci tę aplikację i teraz będziesz umawiała się na randki! Czy ty jesteś normalna? W twoim wieku? Takie głupoty? Ludzi się nie wstydzisz?

– W jakim wieku?! Nie liczy się metryka, tylko serce. Właśnie, że będę chodziła na randki! – ruszyłam do boju.

– Mamo! Nie!

– A właśnie, że tak! I niewykluczone, że wyjdę sobie za mąż i pojadę w podróż poślubną na… Kanary!

– Nie spodziewałam się tego po tobie. To żarty, prawda? – zapytała córka.

– Wcale nie. Wyjeżdżam z Władysławem. Bardzo przystojny chłopak.

– Rozłączam się. Z tobą nie da się rozmawiać. Znowu piłaś tę swoją nalewkę? Zadzwoń, jak ci przejdzie.

– Piłam i owszem, i będę sobie popijała, jak tylko najdzie mnie ochota, ja jeszcze żyję, rozumiesz? Jestem żywa. Mam ciało i emocje. I… swoje potrzeby!

Tego już moja córka nie słyszała, bo się rozłączyła. Głupią dziewuchę urodziłam, że aż strach. I przez nią, z tej irytacji, odpowiedziałam Władysławowi, że lubię dobrą literaturę, marzę o Kanarach i szukam bratniej duszy, z którą będę mogła spędzać sympatyczne wieczory.

„To spotkajmy się dzisiaj! Po co czekać?” – odpisał Władysław.

„Jak to dzisiaj? Nie jestem gotowa”.

„A czas? On ucieka bezlitośnie. Niech młodzi marudzą. Oni myślą, że życie trwa wiecznie. Szkoda każdej chwili”.

Zerwałam się, uczesałam, włożyłam przyzwoitą kieckę i zawiązałam apaszkę na szyi. Wychyliłam dla kurażu maleńki naparsteczek i wyszłam na randkę. Kawiarnia nie była daleko. Spacer mnie trochę otrzeźwił i do sali weszłam pełna najgorszych obaw. Jest. Poderwał się i skłonił szarmancko.

On ma rację! – pomyślałam

– Władysław.

– Eleonora.

– Piękne imię.

– Nigdy go nie lubiłam. A teraz to już mi wszystko jedno.

– Nie ma pani racji. W tym imieniu zaklęta jest poezja i jakaś tajemnica. Eleonora. Czy mogę zaproponować pani koniak, a może woli pani wino?

– Raczej unikam, ale tym razem zrobię wyjątek. Mały koniaczek.

Sączyliśmy alkohol, ja paplałam, a Władysław wpatrywał się we mnie z niepokojącym błyskiem w oku.

– A pan stąd? Z Mokotowa?

– Od niedawna. Po śmierci żony zamieniłem mieszkanie z synem. Ja sprowadziłem się tutaj, bo w mniejszym łatwiej mi wszystko ogarnąć, a on zamieszkał w naszym starym mieszkaniu na Grochowie. Bo ja jestem chłopak z Grochowa.

– Niemożliwe! To cudowny przypadek. Ja się wychowałam na Grochowie!

– Gdzie dokładnie? Całe życie spędziłem na Grochowie.

– Na tyłach placu Szembeka. Ale to było tak dawno temu…

– Ja też! To niezwykłe. Może nawet chodziliśmy do tej samej szkoły?

– Ja na Boremlowskiej.

– Nieprawdopodobne! To moja buda. Jak to możliwe, co za dziwne spotkanie.

– Rzeczywiście – przyznałam. – Ale ja szybko stamtąd się wyprowadziłam, więc chodziłam do tej szkoły tylko przez kilka pierwszych klas.

– W którym roku? Kiedy pani poszła do szkoły? – zapytał Władysław.

– Zaraz, nie pamiętam. Muszę obliczyć. Już wiem, w 1955!

– Cholera jasna! Przepraszam bardzo, ale to te emocje. Ja też. Musieliśmy się widywać. Bo raczej się nie znaliśmy, pamiętałbym twoje imię – nic dziwnego, że od razu przeszedł na ty. – Przepraszam, stuknijmy się tą resztką koniaczku i bądźmy po imieniu. Władek.

– Ela.

– Jak to Ela? Mówiłaś, że Eleonora.

– Mówiłam również, że nigdy nie lubiłam tego imienia – przypomniałam.

– Wszyscy do mnie mówią Ela.

I dlaczego już nie jesteś rudy?

– Coś takiego… – zamyślił się. – Kochałem się w Eli. Straszna była z niej zołza. Biła mnie workiem z kapciami i kazała nosić swój tornister.

– Władek? Mały rudy Władek?

– Elka? To ty byłaś tą Elką? W takim błękitnym płaszczyku? Moją największą dziecięcą miłością?

– Władek, to jakiś absurd. Jak to możliwe? I dlaczego już nie jesteś rudy?

– Bo jestem siwy! Dlaczego ty tak tłukłaś mnie wtedy tym workiem?

– Przestań! Teraz wyciągać takie rzeczy, w takiej chwili…

– Ja cierpiałem przez ciebie!

– To jak ja przez ciebie, wiesz? Wszyscy śmiali się ze mnie, że mam adoratora i ja się wstydziłam. A jak ci przyłożyłam przez łeb, to wyglądało, że mi na tobie nie zależy. No i byłeś rudy.

– I co z tego?

– Nie wiem. Jakoś mi to nie pasowało.

– Już nie jestem rudy. Wyjdziesz za mnie? – zapytał Władek.

– Co?! Co ty pleciesz?

– Pytam, czy wyjdziesz za mnie – odparł z poważną miną. – Czemu się tak wiercisz? Odpowiesz?

– Szukam worka z kapciami, ale, cholera jasna, nigdzie nie ma.

– Nie bij, a ja w zamian poniosę za tobą twoją torebkę, chcesz?

Wyjeżdżam z Władkiem na Teneryfę. Nigdy tam nie byłam. Zawsze to coś nowego. Przywiozę jakiś fajny prezent dla mojego Marcelka. To takie dobre dziecko. 

Czytaj także:
„Mam swoje lata, ale w domu córki traktowano mnie jak trzpiotkę. Weszłam w rolę i pod osłoną nocy uciekłam do kochanka”
„Przed ołtarzem będę przysięgać Tomkowi wierność, choć wiem, że nie dotrzymam obietnicy. Nie pozwoli na to... jego brat”
„Wydawało mi się, że Gosia mnie kocha, ale nie chciała iść ze mną do łóżka. Podejrzewałem, że skrywa jakąś tajemnicę”

Redakcja poleca

REKLAMA