Kiedy zerwałam z Marcinem, bałam się, że nie da mi spokoju. Był wybuchowy, chorobliwie zazdrosny i miał skłonność do agresji. Spakowałam się i wyprowadziłam w tajemnicy, kiedy był w pracy.
Z taksówki napisałam mu SMS-a, że to koniec i żeby mnie nie szukał. Zaraz potem wyrzuciłam z telefonu kartę SIM i wsadziłam nową. Miałam nadzieję, że uwolnię się w ten sposób od furiata, wyzwolę z toksycznej relacji i wreszcie będę mogła cieszyć się życiem. Nudnym i spokojnym.
Nie od razu. Długo oglądałam się za siebie, idąc ulicą, a siedząc w domu, wciąż czekałam na łomot do drzwi. Jednak dni mijały, a Marcin się nie pojawiał. W końcu, po upływie kilku tygodni, uznałam, że naprawdę dał mi spokój. I właśnie wtedy, kiedy przestałam się pilnować, zaatakował…
Panicznie się go bałam
Jak co rano w dzień powszedni wyszłam do pracy. Uszłam zaledwie parę kroków w stronę przystanku, kiedy obok mnie z piskiem opon zatrzymał się samochód. Otworzyły się drzwi, a mnie zamurowało.
To był Marcin.
– Wsiadaj. Jeżeli spróbujesz krzyczeć albo uciekać, wezmę cię siłą – powiedział zimnym, okrutnym głosem.
Uwierzyłam. Bałam się ryzykować. Ruszył, zanim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi. Odruchowo zapięłam pas i siedziałam w milczeniu, bojąc się odezwać.
Jechaliśmy w pełnej napięcia ciszy. W końcu nie wytrzymałam i poprosiłam go:
– Zatrzymaj się. Nie będę uciekać.
– Mam ci zaufać? Po tym, co mi zrobiłaś?
– Przepraszam, nie chciałam cię zranić…
Próbowałam go ułagodzić, ale moje słowa tylko bardziej go rozjuszyły.
– Nie chciałaś mnie zranić?! – wrzasnął. – A czego niby chciałaś? Zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia, jakbym był śmieciem!
– Napisałam pożegnalnego SMS-a… – zaszemrałam.
– Po dwóch latach bycia razem to wszystko, na co było cię stać?! Rzuciłaś mnie przez SMS-a?!
Marcin nakręcał się w złości. Głośno sapał i poczerwieniał na twarzy. Na jego skroni pulsowała żyła. Wiedziałam, co to oznacza: był krok od wybuchu. Jeżeli go nie uspokoję, zaraz wpadnie w szał, a wtedy może spowodować wypadek albo do mnie uderzyć. W gniewie był zdolny do wszystkiego. Aż dziw, że wcześniej nie miał jakichś poważniejszych zatargów z prawem. A może miał, tylko mi o tym nie powiedział.
– Przepraszam! – krzyknęłam, uznawszy, że krzyk podziała lepiej niż płaczliwy szept.
– Przepraszam? Za późno… Kur…, czemu? No czemu? Powiedz… Przecież ja cię tak kocham…
– Ja też cię kochałam – wtrąciłam pośpiesznie, żeby wytrącić go z tej maniery użalania się nad sobą.
Wtedy wpadał w jeszcze większą złość. Aż za dobrze znałam ten schemat.
– Kochałaś? A teraz już nie kochasz?!
Puścił kierownicę i zaczął się walić pięścią w kolano. Poczułam się bezradna. Nie wiedziałam, jak zatrzymać to jego szaleństwo. Bałam się, że cokolwiek powiem, tylko pogorszę sprawę. Moje milczenie też go drażniło.
– No powiedz! Nie kochasz mnie już?!
– Kocham, ale się ciebie boję…
– Kłamiesz!
Zamachnął się i gdybym odruchowo się nie uchyliła, uderzyłby mnie w czoło. Boże, nie dość, że nie panował na sobą, to zaraz straci też panowanie nad samochodem. Coraz bardziej bałam się o swoje życie. Może mnie zabić w afekcie, bo go poniesie, bo się nie skupia na drodze i kierowaniu.
Zamilkłam, uznając, że to jednak najbezpieczniejsza opcja. Ze strachu łzy ciekły mi z oczu. To akurat mu się spodobało. Uspokoił się, nawet zaczął się leciutko uśmiechać.
– Przynajmniej żałujesz. To dobrze. Szkoda, że za późno. Jeżeli nie możesz być moja… – zawiesił głos, a potem dokończył, ale inaczej niż się spodziewałam:
– …to będziesz każdego. Sprzedam cię do burdelu za granicę. Ty będziesz mieć karę, a ja jeszcze zarobię.
Jego słowa zmroziły mnie do szpiku kości. Jeszcze przed chwilą bałam się tylko śmierci… Uwierzyłam, że jest zdolny to zrobić. Czasami po pijaku chwalił się, że ma znajomości w półświatku. Wtedy sądziłam, że się popisuje, zgrywa twardziela, ale teraz…
Teraz albo nigdy
Chyba powinnam spróbować ucieczki. Zanim dojedziemy na miejsce mojego mrocznego przeznaczenia. Zanim trafię w łapy zbirów bez sumienia, którzy mnie pobiją, zbiorowo zgwałcą, a potem wywiozą gdzieś, gdzie moja gehenna będzie trwać bez końca, gdzie będę marzyć o tym, żeby wreszcie pozwolili mi umrzeć…
Póki byłam sama z Marcinem, miałam jakąś szansę. Nie wiedziałam, jak daleko jedziemy, więc nie miałam pojęcia, ile mam czasu. Co mogę zrobić? – zastanawiałam się gorączkowo. Wyskoczyć z pędzącego samochodu?
Nie, nie potrafiłabym… Ale musiałam coś zrobić. Cokolwiek! Im dłużej będę zwlekać, tym trudniej będzie mi się zmobilizować do działania. Teraz albo nigdy! – pomyślałam z determinacją zrodzoną z desperacji.
– Chciałabym się z tobą pożegnać – powiedziałam słodkim głosem, starając się, by nie drżał, lecz nęcił. – Zatrzymajmy się gdzieś i… kochajmy się ten ostatni raz, proszę…
Zwolnił, odwrócił głowę w moją stronę i wpatrywał się we mnie wybałuszonymi ze zdumienia oczami. Zobaczyłam malujące się na jego twarzy pożądanie. Niestety, niemal natychmiast zastąpił je grymas nieufności.
– Znowu kłamiesz! Zawsze mnie oszukiwałaś! Co ty kombinujesz? Mów mi natychmiast!
W odpowiedzi chwyciłam go za nadgarstek ręki i wykręciłam z całej siły.
Nie spodziewał się ataku, Marcin się schylił, a ja, wykorzystując okazję, kopnęłam go z całej siły kolanem w twarz i zaczęłam okładać pięściami po głowie.
Pierwszy moment zaskoczenia dał mi chwilową przewagę, ale gdy Marcin się wyprostował, chwycił mnie obiema dłońmi za szyję i… po prostu ścisnął. Próbowałam się wyrywać, ale dusił mnie coraz mocniej, pozbawiając sił, sącząc strach do serca, mięśni, nerwów… Czułam, jak jego palce miażdżą mi krtań… Umrę! Właśnie tak umrę… Boże drogi…
Wtedy mnie puścił. Rozkaszlałam się. Zaciskał obie ręce na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu palce, i szybko, spazmatycznie oddychał. Żałowałam, że nasza szarpanina nie spowodowała wypadku, bo ja byłam przypięta pasami, a on nie. Przepadło…
– Spieszy ci się do kłopotów? Chwila. Zaraz będziemy na miejscu.
Skręcił z szosy w las, w który zagłębialiśmy się, aż dotarliśmy do niewielkiej polanki. O zaparkowane tam auto opierało się dwóch młodych mężczyzn – jeden był niemal chłopcem z dziewiczym wąsem – i palili papierosy.
– Twoi nowi właściciele – powiedział Marcin, zatrzymując auto. – Wyłaź z samochodu.
Naprawdę to zrobił!
Czekający rzucili fajki na ziemię i pospiesznie naciągnęli kominiarki. Była w ich ruchach jakaś nerwowość. Poza tym już zdążyłam się im przyjrzeć, więc spóźnili się z maskowaniem twarzy. I to ma być mafia handlująca ludźmi? – przemknęło mi przez myśl. Dziwne, że stać mnie było na ironię w takiej chwili.
Niższy z bandytów kazał mi uklęknąć. Głos też miał młody, jakby w trakcie mutacji. Niemniej wykonałam jego rozkaz. Młody nie znaczy mniej groźny.
– Zgodnie z zamówieniem, towar pierwsza klasa. Bierzemy ją, kasę dostaniesz jutro. Spadaj – powiedział do Marcina drugi bandyta.
Mój były chłopak, twierdzący, że tak bardzo mnie kocha, pochylił się, pocałował mnie lekko w usta, a potem odwrócił się i odszedł.
Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i warkot ruszającego samochodu. Naprawdę to zrobił! Sprzedał mnie i odjechał!
I co teraz? Cała się spięłam, czekając na wszystko, co najgorsze.
– Wstawaj i wsiadaj, ale już i natychmiast – rozkazał piejącym głosem niższy ze zbirów, taki mniej więcej mojego wzrostu.
Znowu włączył mi się czarny humor i pomyślałam, że coś mali ci bandyci. Może dlatego biorą się za bandyterkę, by dodać sobie męskości, ważności, centymetrów.
– No dalej, suko, pakuj się do tyłu!
Wszelki humor prysł, wrócił strach, na szczęście nie z gatunku paraliżujących. Gdy ładowałam się do auta, doznałam olśnienia. Przypomniałam sobie, że mam przy sobie komórkę! Moja torebka została w wozie Marcina, ale telefon miałam w kieszeni żakietu!
Ci handlarze żywym towarem powinni mnie przeszukać, zanim ruszymy w dalszą drogę, ale tego nie zrobili.
Po prostu wsiedli do auta (wyższy z przodu, ten drugi z tyłu, razem ze mną) i pojechaliśmy.
Ucieszył mnie taki obrót sprawy i nasiliło się podejrzenie, że ci dwaj nie są „uczciwymi” przestępcami, tylko jakimiś amatorami. Na moje szczęście…
Tego się nie spodziewałam
Siedzący obok mnie zamaskowany młokos zaczął opowiadać, co mnie wkrótce czeka. Bicie, tortury, gwałcenie, szprycowanie narkotykami, żebym była grzeczna, i od nowa. Wyraźnie się nakręcał i podniecał swoją własną opowieścią. A ja słuchałam go, owszem, ze strachem, bo tylko idiotka nie bałaby się w takiej sytuacji, ale zarazem z narastającym niesmakiem i niedowierzaniem.
Jakbym brała udział w filmie klasy C, do którego aktorów zatrudniali z łapanki, a nie po porządnym castingu. Ten obok wciąż rozprawiał o czymś, co chyba obejrzał na ostatnim pornosie BDSM, ja zaś zastanawiałam się, jak tu skorzystać z telefonu. Może powiem im, że muszę iść do łazienki, inaczej zasikam im tapicerkę?
Tymczasem znowu opuściliśmy główną szosę i skręciliśmy w inną leśną drogę.
– Baza szefa jest niedaleko. Zaraz zacznie się twój koszmar… O, kochana, dostaniesz za swoje – wycedził złowrogo młodszy bandyta. Brzmiałby groźniej, gdyby mu się głos nie załamał, przechodząc z basu w falset.
Jechaliśmy chwilę – a może parę minut – w milczeniu, aż nagle kierowca krzyknął:
– Co do ch…! Co ten gnój tu robi?!
Jego wulgarne zdumienie wydało mi się nazbyt teatralne. Ale nie kłamał. Odwróciłam głowę i zobaczyłam za nami samochód Marcina.
– Lepiej, żeby miał dobry powód. Co on kombinuje? – warknął kierowca i zahamował.
Obaj bandyci wysiedli z auta, mnie też kazali. Moim zdaniem błąd, no ale co ja tam wiem o porywaniu ludzi. Marcin zatrzymał swój samochód, wysiadł i podszedł do nas.
– Co jest?
– Zmieniłem zdanie, chcę ją z powrotem.
– Za późno. Spier…, i to w podskokach, jeśli też nie chcesz trafić do burdelu. Popyt tam jest nie tylko na dziewczyny… – wyższy zarechotał obleśnie.
Znowu się skrzywiłam, wyczuwając sztuczność całej sytuacji, a Marcin wyciągnął pistolet i wymierzył nim w zamaskowaną twarz kierowcy.
– Jest moja, zawsze była. Jeden ruch, a odstrzelę ci łeb – zagroził i on akurat zabrzmiał serio. – Ewa, do mojego wozu, szybko!
Zawahałam się. Byłam niemal pewna, że to spektakl wyreżyserowany przez mojego stukniętego byłego. Najpierw mnie porwał i niby sprzedał, a teraz bohatersko ratował. A tych jakichś dwóch niewydarzonych kolesi było z nim w zmowie.
Pozostawał jednak ten mały ułamek niepewności… Poza tym cyrk czy nie, co mogłam zrobić? Jeśli powiem, że go przejrzałam, gotów wpaść w prawdziwy szał. Chyba lepiej na razie udawać, że wierzę w tę szopkę…
– Dalej, pospiesz się! – ponaglił mnie Marcin.
Miałam jakieś szanse
Pobiegłam, wskoczyłam do auta i zobaczyłam… kluczyki w stacyjce! Amatorszczyzna, głupota i arogancja do spółki. Bez wahania przesiadłam się na miejsce kierowcy, odpaliłam silnik, ruszyłam, wykręciłam i dodałam gazu. Jechałam najszybciej, jak się dało, po pełnej wybojów leśnej drodze.
Nie musiałam zerkać w lusterko, żeby wiedzieć, że mnie gonią. Niemniej zyskałam małą przewagę.
Pędziłam przed siebie, modląc się, żeby gdzieś dojechać, zanim opona strzeli, wahacz się nie urwie czy inna ośka albo ugrzęznę w błocie.
Wyprysnąwszy na szosę, gdzie powinien być zasięg, wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam na 112.
Nie zatrzymując się ani nie zwalniając, opowiedziałam dyżurnemu, co się stało.
– Cały czas za mną jadą! A Marcin ma broń! Wygląda jak prawdziwa. Błagam, pomóżcie mi!
Policjant nie wnikał, czy przesadzam albo kłamię.
– Gdzie pani jest? Dokładnie. Proszę…
– Nie mam pojęcia, gdzie jestem! – spanikowałam. – Nie możecie mnie jakoś namierzyć?!
– To potrwa. Proszę się rozłączyć i sprawdzić lokalizację w komórce, a potem oddzwonić – zalecił policjant, zachowując olimpijski spokój.
Nie dyskutowałam. Rozłączyłam się, sprawdziłam, gdzie jestem, a potem oddzwoniłam i podałam swoje położenie.
– Sekundkę, sprawdzam… Dobrze, już mam! Proszę zatrzymać się na najbliższej stacji benzynowej. Policja już tam będzie – obiecał.
Czyżbym była wolna?
Udało mi się dotrzeć na stację. Marcin ze wspólnikami jechali tuż za mną, ale nie próbowali taranowania czy innych sztuczek z gangsterskich filmów. Dopiero na stacji próbowali do mnie podejść, ale przeszkodziła im policja, która zgodnie z obietnicą już tam na nas czekała…
Zasadzka się udała, a Marcin całkiem się pogrążył, kiedy wyciągnął broń i próbował wziąć na zakładnika jednego ze swoich towarzyszy. Bez dwóch zdań nie był normalny! Został obezwładniony i aresztowany.
A ja dopiero wtedy – kiedy adrenalina puściła – zemdlałam.
Spóźniona reakcja na stres, na przerażenie, na to absurdalne porwanie, które wcale nie musiało się dobrze skończyć. Kto ma do czynienia ze świrem czy socjopatą, musi się liczyć z każdym, nawet najgorszym scenariuszem.
Później okazało się, że moje podejrzenia były słuszne: ten wyższy był kolegą Marcina, a niższy młodszym bratem tego kolegi. Marcin zapłacił im, żeby udawali gangsterów. W ten chory sposób chciał mnie odzyskać. Szaleniec…. Kompletny szaleniec!
Może się uwolniłam od niego, ale nie czuję się bezpieczna. Więc wolna też nie jestem. Wciąż oglądam się przez ramię, nie lubię, gdy ktoś narusza moją osobistą strefę, unikam mężczyzn, nie otwieram nikomu, gdy jestem sama w domu, choćby to była sąsiadka. Boję się.
To moja scheda po Marcinie. Porwał mnie na niby, a stany lękowe mam naprawdę. Drań naznaczył mnie strachem i nieufnością.
Czytaj także:
„Byłem chorobliwie zazdrosny o Weronikę, więc rozwaliłem jej związek. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy"
„Partner był o mnie chorobliwie zazdrosny i zmienił moje życie w piekło. Po latach dałam mu drugą szansę”
„Moja ciotka odbiła męża innej. Zazdrosna żona okrutnie zemściła się na niej i swoim niewiernym małżonku”